[ Strona główna ]
RACJE
Numer 16
Styczeń 2025
Lew Tołstoj
SPOWIEDŹ
Nie znalazłszy wyjaśnienia [na
pytanie o sens życia] w nauce, zacząłem go szukać w życiu, mając
nadzieję znaleźć go w ludziach, którzy mnie otaczali, i zacząłem
obserwować ludzi — takich jak i ja, jak żyją dokoła mnie i jak
się odnoszą do tego pytania, które mnie doprowadziło do rozpaczy. I
oto co znalazłem u ludzi znajdujących się w tym samym położeniu co i
ja co do wykształcenia i sposobu życia. Doszedłem do wniosku, że dla
ludzi mojego koła są cztery sposoby wyjścia ze strasznego położenia,
w którym się znajdujemy.
Pierwsze wyjście jest wyjściem
nieświadomości. Polega ono na tym, żeby nie wiedzieć, nie rozumieć
tego, że życie jest złym i bezmyślnym. Ludzie tego rodzaju — po
większej części kobiety albo bardzo młodzi, albo bardzo tępi ludzie —
jeszcze nie zrozumieli tego pytania życiowego, które pojął
Schopenhauer, Salomon, Budda. Oni nie widzą ani smoka, który ich
oczekuje, ani myszy toczących krzewy, których oni się trzymają i liżą
krople miodu. Ale oni liżą owe krople miodu tylko do czasu: niech
cośkolwiek bądź zwróci ich uwagę na smoka i myszy — koniec ich
lizania. Od nich nie mogę się nauczyć niczego — nie można
przestać wiedzieć o tym, o czym się wie.
Drugie wyjście — to
wyjście epikureizmu. Polega ono na tym, żeby znając beznadziejność
życia, korzystać tymczasowo z tych rozkoszy, które ono daje, nie
zważać na smoka, ani na myszy, a lizać miód, zwłaszcza jeśli się go
dużo zebrało. Salomon wyraża to w ten sposób: „I pochwaliłem
wesele, dlatego, że nie ma nic lepszego dla człowieka pod słońcem jak
jeść, pić i weselić się; to mu towarzyszy w dniach trudu jego, które
mu Bóg przeznaczył pod słońcem. I tak idź, jedz z weselem chleb twój
i pij z radosnym sercem wino twoje... Ciesz się pożyciem z kobietą
kochaną, we wszystkie dni kłopotliwego życia, dlatego, że taka dola
twoja w życiu i trudach twoich, którymi obarczony jesteś pod
słońcem... Wszystko co w stanie jest ręka twa zrobić, rób, dlatego,
że w mogile, dokąd pójdziesz, nie ma ani roboty, ani rozmyślań, ani
wiedzy, ani mądrości”.
Tak podtrzymuje w sobie
możliwość życia większa część ludzi naszej sfery. Warunki, w których
się znajdują, sprawiają to, że doznają więcej dobrego, aniżeli złego,
a moralne stępienie daje im możność zapomnieć, że ich położenie jest
wypadkowe, że nie wszyscy mogą mieć jak Salomon 1000 kobiet i
pałaców, że na każdego człowieka z tysiącem żon wypada 1000 ludzi bez
żon i na każdy pałac 1000 ludzi, którzy go budują w pocie czoła i że
ten przypadek, który dziś ze mnie zrobił Salomona, jutro może zrobić
ze mnie niewolnika Salomona. Stępienie wyobraźni tych ludzi daje im
możność zapomnienia o tym, co nie dawało spokoju Buddzie — o
nieuniknionych chorobach, starości i śmierci, która nie dziś —
to jutro unicestwi te wszystkie uciechy. Tak myśli i czuje większość
ludzi naszego czasu i naszej sfery. Toteż niektórzy z tych ludzi
zapewniają, że tępość ich myśli i wyobraźni jest filozofią, którą oni
nazywają pozytywną, nie wyróżnia w moim pojęciu ich z rzędu tych,
którzy, żeby nie widzieć pytania, liżą miód. I tych ludzi nie mogę
naśladować: nie mając ich tępej wyobraźni, nie mogę jej sztucznie w
sobie wzbudzić, jak nie może żaden żywy człowiek oderwać oczu od
myszy i smoka, jeśli je raz tylko zobaczył.
Trzecie wyjście jest wyjściem
siły i energii. Polega ono na tym, żeby zrozumiawszy, że życie jest
złe i bezmyślne, unicestwić je. Tak postępują wyjątkowi, silni i
konsekwentni ludzie. Zrozumiawszy całą głupotę żartu i zrozumiawszy,
że szczęście umarłych wyższe jest od szczęścia żywych i że najlepiej
jest nie być, robię tak i kończę od razu głupi żart; toć są sposoby:
pętla na szyję, woda, nóż, który przebija serce, pociągi na żelaznych
drogach. I ludzi z naszej sfery, którzy tak postępują, coraz jest
więcej i więcej. I tak robią ludzie po większej części w najlepszym
okresie życia, kiedy dusza ich jest w samym rozkwicie. Widziałem,
że to najzaszczytniejszy sposób wyjścia z tego położenia i chciałem
tak postąpić.
Czwarty sposób wyjścia jest
wyjście słabości. Polega ono na tym, żeby rozumiejąc zło i
bezmyślność życia, w dalszym ciągu wlec je, wiedząc z góry, że z tego
nic wyjść nie może. Ludzie tego pokroju wiedzą, że śmierć lepsza jest
od życia, ale nie mając sił, aby postąpić rozumnie, prędzej skończyć
oszustwo i zabić się, czegoś jeszcze jak gdyby oczekują. Jest to
wyjście słabych charakterów, gdyż jeśli znam lepsze i ono jest w
mojej władzy, dlaczego nie wybrać lepszego?... Ja należałem do
ludzi tego pokroju.
W ten sposób ludzie podobni do
mnie czterema drogami ratują się z okropnych sprzeczności. Jakkolwiek
wytężałem umysł, prócz tych czterech dróg nie widziałem jeszcze
żadnej innej. Jedno wyjście nie rozumieć, że życie jest bezmyślne,
marne i złe i że lepiej nie żyć. Nie mogłem tego nie wiedzieć i raz
uznawszy, nie mogłem zamykać oczu. Drugie wyjście — korzystać z
życia takiego jakiem jest, nie myśląc o przyszłości. Tego nie mogłem
zrobić. Jak Sakkia-Muni [późniejszy Budda] nie mogłem jechać na
polowanie, wiedząc, że jest starość, cierpienia i śmierć. Zbyt żywą
miałem wyobraźnię. Prócz tego nie mogłem cieszyć się z chwilowego
przypadku, wnoszącego przemijające szczęście w moje życie. Trzecie
wyjście zrozumiawszy, że życie jest złe i głupie, zabić się.
Zrozumiałem to, ale jednak nie zabiłem się. Czwarte wyjście: żyć w
położeniu Salomona, Schopenhauera — wiedzieć, że życie jest
głupim żartem, a pomimo to żyć, myć się, ubierać, jeść obiad i nawet
książki pisać. Było to dla mnie wstrętne, męczące, ale jednak
trwałem w tym położeniu.
Było ono takie: ja, mój rozum —
uznałem, że życie jest nierozumne. Jeśli nie ma wyższej mądrości (a
nie ma jej i nic jej nie może dowieść), to rozum mój jest twórcą mego
życia. Gdyby go nie było, nie byłoby dla mnie życia. Jakże więc ten
rozum neguje życie, kiedy sam jest jego twórcą? Albo z drugiej
strony: jeśliby nie było życia, nie byłoby mego rozumu, więc rozum
jest synem życia. Życie jest wszystkim. Rozum jest płodem życia i
rozum ten przeczy życiu. Czułem, że jest tu coś nie w porządku.
Życie jest złym i bezmyślnym niewątpliwie — mówiłem ja sobie. —
Ale ja żyłem, żyję jeszcze i żyła, żyje cała ludzkość. Jakże więc? Po
cóż ona żyje, jeśli może nie żyć? Czyżbym ja jeden z Schopenhauerem
był tak mądrym, że pojąłem bezmyślność i zło życia? Wniosek o
marności życia nie jest tak trudnym i doszli do niego dawno nawet
najprostsi ludzie, a żyli jednak i żyją. I cóż, oni wszyscy żyją i
nie myśleli nawet wątpić o życiu?
Wiedza moja, utwierdzona
mądrością mędrców, wskazała mi, że wszystko na świecie — świat
organiczny i nieorganiczny — wszystko niezwykle mądrze
zbudowane, tylko moje położenie jest głupie. A ci głupcy —
ogromne masy prostych ludzi — nic nie wiedzą o tym, jak
wszystkie organizmy zbudowane są na świecie, a żyją i zdaje im się,
że życie ich jest bardzo mądrze urządzone! I przychodziło mi do
głowy: a cóż, jeśli ja czegoś jeszcze nie wiem? Przecież tak samo
postępuje nieświadomość. Nieświadomość mówi przecież zawsze to samo.
Kiedy nie wie czegoś, mówi, że głupim jest to, czego nie wie. W
rzeczy samej wynika z tego, że jest ludzkość cała, która żyła i żyje,
jakby rozumiejąc sens swego życia, gdyż nie rozumiejąc go, nie
mogłaby żyć, a ja mówię, że całe to życie jest nonsensem i ja nie
mogę żyć. Nikt nam nie przeszkadza unicestwić życie samobójstwem. Ale
wtedy zabij się i — przestaniesz rozumować. Nie podoba ci się
życie — zabij się. A żyjesz i nie możesz zrozumieć sensu życia,
skróć je, a nie kręć się w tym życiu, rozpowiadając i rozpisując, że
nie pojmujesz sensu życia. Wszedłeś w wesołe towarzystwo; wszystkim
bardzo jest dobrze, wszyscy wiedzą co robią, a tobie nudno i
nieprzyjemnie — odejdź. Przecież naprawdę, czymże jesteśmy my
przekonani o konieczności samobójstwa i nie decydujący się na
spełnienie go, jak nie najsłabszymi, niekonsekwentnymi i wprost
mówiąc głupimi ludźmi, obnoszącymi swą głupotę wszędzie?
Przecież nasza mądrość,
jakkolwiek bardzo pewna, nie dała nam świadomość sensu naszego życia.
Cała ludzkość, robiąca życie, miliony — nie wątpią o celu
życia. W rzeczy samej, od dawna, jak tylko istniało życie, o
którym cośkolwiek wiem, żyli ludzie, znając to rozumowanie o
marności życia, które mnie ukazało jego bezmyślność, i pomimo to
żyli, nadając mu jakiś sens. Od chwili, jak się zaczęło życie
ludzkie, miało ono dla nich jakiś sens i oni wiedli to życie, które
doszło do mnie. Wszystko co jest we mnie i dokoła mnie, wszystko —
cielesne i duchowe, wszystko — jest owocem ich poznania życia.
Te same narzędzia myśli, za pomocą których osądzam i potępiam to
życie — wszystko to zrobione przez nich, a nie przeze mnie. Ja
sam się urodziłem, wychowałem, wyrosłem, dzięki im. Oni wykuli
żelazo, nauczyli rąbać las, oswoili krowy, konie, nauczyli siać,
nauczyli żyć wspólnie, urządzili nasze życie, oni nauczyli mnie
myśleć i mówić. I ja — ich dzieło, przez nich wykarmiony,
napojony, nauczony ich myślami i słowami — dowiodłem im, że oni
są bezmyślni! Tutaj jest coś nie w porządku — mówiłem sobie. —
Musiałem się omylić. Ale gdzie była omyłka, nie mogłem znaleźć.
|