![]() RACJE Kwartalnik humanistyczny
JOANNA HAŃDEREK: PO CO NAM DUDA? "Poelimika" z felietonem A. Dominiczaka pt. Po co nam Duda lub nie Duda? Czy Polsce potrzebny jest prezydent? Po co nam Duda? Po co nam prezydent? Co za pytanie? Przecież przez całą swoją kadencję Prezydent Rzeczpospolitej Polski nam pokazał, do czego służy długopis. Do pisania. Pisania po papierze. Podpisywania wszystkiego, każdej ustawy (z wyjątkiem tej, na której można ugrać swój własny Dudowy interes). Generalnie długopis jest do pisania tego, czego życzy sobie prezes. POKORA - WARTOŚĆ CZY MISTYFIKACJA Rozmawiają: Andrzej Dominiczak, Łukasz Nysler, Halina Postek, Barbara Stanosz Jakiś czas temu w jednym z artykułów opublikowanych na łamach Bez dogmatu Leszek Nowak wygłosił pochwałę pokory. Urzekła go pokora wobec Boga, wyrażona w "pochyleniu pleców" jednego z byłych premierów, człowieka, który kilka lat wcześniej, w rozdrażnieniu wywołanym porażką wyborczą, ujawnił swój rzeczywisty stosunek do demokracji i jej suwerena - społeczeństwa, oskarżając je, "że nie dojrzało jeszcze do demokracji". Uderzyło mnie, że ten sam człowiek, który w decydującym stopniu przyczynił się do ukształtowania wizerunku swojej partii jako ugrupowania pychy i arogancji, w pewnych okolicznościach może uchodzić za symbol pokory. Czy mamy tu do czynienia z typową dla katolickiej obyczajowości obłudą? W pewnym zakresie zapewne tak, jeśli jednak uważniej przyjrzymy się tej pozornej sprzeczności, zauważymy, że kryje się za nią wizja świata i koncepcja wartości, która na swój sposób tłumaczy, dlaczego ta sama osoba może być wierna sobie, okazując pychę wobec jednych, a pokorę wobec innych. Jest to mianowicie wizja porządku świata hierarchicznego, w sensie opisu i projektu idealnego. Świat, w którym pokora jest wartością, to świat w którym chwalona jest relacja pokory. Musi zatem istnieć ten, który pokorę okazuje, ten który okazuje swą małość, uniżoność i posłuszeństwo oraz ten, wobec którego owe pokorna postawa jest przejawiana. Premier oczekiwał pokory i posłuszeństwa ze strony zwykłych ludzi, gdyż w uznawanym przezeń porządku świata zwykli ludzie są mu tę postawę winni tak, jak on sam jest ją winny swemu bogu. A im bardziej i im silniej odczuwa on lub przejawia pokorę wobec owego boga, tym większej pokory oczekuje od tych, których uważa za niższych od siebie. I oto pokora wydała mi się kłamstwem i jedną z najgroźniejszych etycznych mistyfikacji. Pokora bardziej niż inne fałszywe wartości przyczynia się bowiem do podtrzymywania i umacniania wizji świata, w której to "co boskie należy się bogu, a co cesarskie cesarzowi" - wizji świata niewolników, których podstawowym moralnym obowiązkiem jest okazywanie pokory i uległości wobec władzy politycznej i "duchowej". Jest przy tym pokora jednym z niewielu przykładów potęgi chrześcijańskiej propagandy, tej samej, która bez powodzenia starała się nas wszystkich przekonać o moralnej przewadze wstrzemięźliwości seksualnej lub zakazywała nam wzywać imienia boga "na daremno". To co się nie udało w tych i wielu innych przypadkach, świetnie udało się w przypadku pokory. O jej wartości przekonanych jest tyluż wierzących, co niewierzących, w tym krytycznych, ateistycznych filozofów. Bohdan Chwedeńczuk na przykład, gdy mu przedstawiłem swoje wątpliwości na temat wartości pokory, zapytał mnie szyderczo, "czy może wolę butę". A przecież to nie buta jest przeciwieństwem pokory - jest nią w moim przekonaniu postawa, którą określam mianem prometejskiej, postawa która nie manifestuje się w bucie, odrzuca jednak porządek świata oparty na wywyższeniu jednych i poniżeniu drugich. Jest to postawa uznająca nienaruszalność godności - własnej i cudzej, na co dzień postawa przyjacielskiej skromności, w razie potrzeby jednak, gniewna i odrzucająca wszelkie próby poniżenia człowieka. Jest to również postawa niezgody na "samoponiżenie", o czym będzie mowa dalej.
Takie to myśli skłoniły mnie do zaproszenia kilkorga przyjaciół do "e-mailowej"
rozmowy na temat pokory jako wartości lub antywartości. Nie ukrywam,
że miałem przy tym nadzieję, że w trakcie wymiany poglądów,
niejako automatycznie, dokona się demistyfikacja tej
"chrześcijańskiej wartości". Czy ten zamiar się powiódł,
oceńcie sami. Przynajmniej będziemy lepiej wiedzieć, o czym właściwie
mówimy.
Andrzej Dominiczak
Wypowiedź Łukasza Nyslera
Andrzeju, Pokora
jest postawą, którą cenię. Czym jest, według mnie, pokora?
Dlaczego ją cenię? Słownik języka polskiego definiuje pokorę
jako "stan psychiczny polegający na odczuwaniu własnej małości,
niższości; uniżoną postawę wobec kogoś, czegoś; brak buntu wobec
przeciwności; potulność, uległość, uniżoność"1.
Definicja ta niezbyt odpowiada sposobowi, w jaki ja pojmuję pokorę.
Sugeruje ona, iż pokora polega na poniżaniu samego siebie względem
kogoś lub czegoś potężniejszego od nas samych. Tak pojęta pokora nie
pomaga nam w zachowaniu poczucia własnej wartości, szacunku do samych
siebie, wymaga natomiast podporządkowania się, posłuszeństwa i
przypisania większej wartości komuś lub czemuś innemu. Tradycyjnie
pojmowana pokora posiada więc wyraźny "rys autorytarny". Pragnę tutaj
zaproponować inne, "humanistyczne" rozumienie pokory, zachowujące
niektóre intuicje związane z tradycyjnym pojęciem pokory, a
zarazem uwalniające je od autorytarnych, antyhumanistycznych
skojarzeń. Pokora,
tak, jak ja ją pojmuję, przede wszystkim polega na rozpoznaniu i
akceptacji własnej słabości i ograniczeń oraz - co równie
ważne - na rozpoznaniu i akceptacji ograniczeń i słabości innych
ludzi. Pokora w tym rozumieniu nie przeciwstawia się poczuciu własnej
wartości czy szacunku do samego siebie, ale przesadnej dumie,
nadmiernym wymaganiom stawianym sobie i innym. We współczesnej
psychologii postawa, którą mam na myśli określana bywa mianem
(samo)akceptacji. W moralnym idiomie, którym się posługuję,
nazywam ją pokorą. Wydaje mi się, że tak pojęta pokora jest
nieodzownym warunkiem zdrowego rozwoju osobistego, jak i zdrowych
stosunków międzyludzkich2.
To właśnie pokora pozwala nam zachować poczucie własnej wartości i
szacunku do samych siebie pomimo różnych niepowodzeń, błędów
i ułomności, które stały się naszym udziałem, które nam
się przydarzyły w życiu. Pokora też pozwala nam zachować życzliwość
do innych ludzi, mimo wszelkich niedoskonałości, jakie oni
przejawiają. Pozwala przyjmować ich, cieszyć się nimi takimi, jakimi
są, a także z radością i wdzięcznością czerpać od nich tyle, ile mają
nam do zaoferowania.
Oprócz "akceptacji samego
siebie i innych", "pokora" jest dla mnie także synonimem specyficznie
rozumianej "otwartości". Otwartość ta poniekąd również jest
związana z rozpoznaniem własnej słabości i ograniczeń. Polega ona na
swoistym niedziałaniu, zawieszeniu świadomej, nastawionej na
osiągnięcie konkretnego celu aktywności i na pozwoleniu sobie "po
prostu być". Osoby przeceniające swoje własne siły, zbytnio
utożsamiające się ze swym świadomym, aktywnym Ja, nie potrafią
tego stanu osiągnąć. Jest to stan, w którym pozwalamy, żeby
rzeczy działy się swoim własnym biegiem, stan, w którym
regenerujemy siły i doświadczamy (przynajmniej czasami) inspiracji.
Pokora, wreszcie, wiąże się moim
zdaniem z doświadczeniem naszej zależności od innych i od świata oraz
pewnej nieuchronności tego, co nas spotyka. Tutaj może najbardziej
zbliżam się do tradycyjnego pojmowania pokory. Jesteśmy zależni.
Jakkolwiek dzięki zdobyczom cywilizacji poddaliśmy wiele czynników
warunkujących nasze istnienie świadomej kontroli, to wciąż jeszcze
istnieje wiele innych, nad którymi nie potrafimy zapanować,
wiele, których - być może - nawet sobie nie uświadamiamy.
Pokora stanowi wyraz uznania naszej zależności od niezliczenie wielu
ludzkich i pozaludzkich sił, czynników warunkujących nasze
istnienie. Pokora pozwala nam się pogodzić z tym, że mimo naszych
prób sprawienia, żeby siły te i czynniki raczej nam sprzyjały,
podtrzymywały nas w naszym istnieniu i rozwoju, czasami jest inaczej,
a my nie potrafimy tego zmienić. Pokora nie oznacza bezradności. W
miarę naszych możliwości powinniśmy świadomie kształtować nasze
życie, powinniśmy starać się wpływać na nasz los. Jednak nasze
możliwości są skończone, ograniczone. Jakkolwiek trudno jest wytyczyć
granicę ludzkich możliwości - granica ta, wraz z rozwojem jednostki
czy społeczeństwa, nieustannie zmienia się - to w ocenie tych
możliwości niezbędny jest pewien realizm. Wyrazem tego realizmu jest
pokora.
Podsumowując te rozważania mogę
powiedzieć, że pokora, którą cenię, oznacza postawę polegającą
na akceptacji własnych słabości i ograniczeń, jak i słabości,
ograniczeń innych osób, na uznaniu zależności naszego losu od
wielu czynników, na które nie mamy wpływu i na
przyjęciu tego losu nawet w tych jego odmianach, które w
szczególnie bolesny sposób nas doświadczają, a wobec
których jesteśmy bezsilni. Pokora oznacza też umiejętność
otwierania się na to, co się w nas i dookoła nas dzieje, pozwalania
sobie, światu i innym ludziom "po prostu być".
Łukasz
Wypowiedź Haliny Postek
Łukaszu,
Przeczytałam właśnie Twój
list do Andrzeja (myślę, że zaproponowana przez Andrzeja konwencja
dialogu, dopuszcza "dialogowanie we trójkę"). Łatwo dać się
"uwieść" zawartym w nim myślom. Postawa, którą opisujesz jest
i mnie bliska - tyle, że nigdy nie nazwałabym jej pokorą. Znajduję w
niej stanowisko, bliskie stoickiemu - zgoda na los, niewiara w
możliwość zmiany tego, co jest nam przeznaczone, przy jednoczesnej
samoświadomości własnej siły - siły biorącej się ze zdolności
przeciwstawienia Logosowi potęgi myśli, wyćwiczonej w akceptacji
wszystkich jego wyroków. To szczególny rodzaj "pokory"
(pozwól, że będę opatrywała użyte przez ciebie określenie
cudzysłowem, mam bowiem poczucie, że bierzesz je w innym, niż
zwyczajne znaczeniu). Jej szczególność upatruję w fenomenie
greckiego stosunku człowieka do samego siebie. Ilustruje go najlepiej
opis człowieka "słusznie dumnego" zawarty w "Etyce Nikomachejskiej".
"Słuszna duma" to po prostu poczucie własnej wartości, jej
przeciwieństwami są "zarozumiałość" i "przesadna skromność".
Synonimem pokory byłaby dla mnie przesadna skromność - zdaniem
Arystotelesa jedna ze skrajności, których winniśmy unikać.
Grecy mieli świadomość wielkości człowieka, pomimo niewątpliwego
pesymizmu i tragicznego oglądu ludzkiego losu. Jej daleką
konsekwencją jest postawa "heroiczna" opisana przez
egzystencjalistów. Heroizm to odpowiedź na absurd świata, to
postawa buntu i niezgody. A bunt jest dla mnie zaprzeczeniem pokory.
Kiedy się buntujemy nie jesteśmy pokorni. Bunt jest też formą odwagi
- przede wszystkim odwagi bycia sobą.
Co do kolejnego rozumienia
"pokory" - skutkującego otwarciem na drugiego, to w pełni zgadzając
się z wartością takiej postawy, nie nazywałabym jej pokorną. Jest to
rodzaj hipotetycznej sympatii (wzięłam ten termin z "Dziejów
myśli Zachodu" Russella), opisywany przez Russella tak: "Należy
zapamiętać dwie rzeczy: że można założyć, iż człowiek, którego
poglądy i teorie warte są zgłębiania, posiadł pewną dozę
inteligencji, i zarazem nie jest jednak prawdopodobne, by ktokolwiek
osiągnął pełną i dostateczną wiedzę na dany temat." Ja sama
nazwałabym tę relację szacunkiem (wynikającym z dostrzegania godności
drugiego).
Jeśli "pokorą" nazywasz
świadomość własnych ograniczeń i poczucie znikomości wobec ogromu
świata - to dla mnie właściwszą nazwą byłby realizm. Samoświadomość,
tak jak ją sam opisywałeś, winna być samoakceptacją. To nie pokora,
lecz umiejętność właściwej oceny siebie (przy zachowaniu pewnej
życzliwości dla własnej osoby).
Na koniec chciałabym podzielić
się z Tobą wspomnieniem z własnego dzieciństwa. Najczęściej
słyszaną przeze mnie maksymą, powtarzaną przez prawie wszystkich
otaczających mnie dorosłych, było zdanie "Pokorne ciele dwie matki
ssie". Pokora była zatem postawą użyteczną, dającą wymierne korzyści
pokornemu. Korzyść była tu rozumiana szczególnie, w sensie
zaprzeczającym Sokratejskiemu ocaleniu duszy. Pokora żąda uległości,
obiecując wymierne gratyfikacje. Pokora jest pokusą, o tyle
niebezpieczną, że jak żadna inna, łamiącą strukturę ja.
Dlatego, być może, nie godzę się
na zaproponowane przez ciebie użycie tego terminu, choć jak napisałam
na początku, bliski są mi treści, które temu pojęciu
przypisujesz.
W pierwszym, opisanym przez
ciebie znaczeniu "pokora" to tyle, co poczucie własnej wartości. W
drugim przypadku, "pokora" to szacunek wobec innych, biorący się z
dostrzegania w nich ich wartości. W trzecim, zaproponowanym
rozumieniu, "pokora" to realizm w ocenie własnych możliwości i trafne
rozpoznanie własnej sytuacji w świecie.
Wypowiedź Barbary Stanosz
Andrzeju,
Po lekturze tekstu Łukasza
Nyslera nasuwa mi się przede wszystkim uwaga, którą można by
umieścić w poradniku językowym: jeśli budujesz definicję
projektującą, nadając słowu występującemu już w języku całkiem nowe
znaczenie (co, oczywiście, zawsze wolno zrobić), nie wybieraj do tego
celu słowa mocno obciążonego ideologicznie; wybierz słowo możliwie
neutralne. Jeśli posłuchasz tej rady, ułatwisz odbiorcy definicji
przyswojenie jej sobie i konsekwentne używanie (w danym dyskursie)
owego słowa w nadanym mu przez ciebie znaczeniu; w przeciwnym
wypadku, nawet przy najlepszej woli twego rozmówcy, grożą wam
nieporozumienia i jałowe, werbalne spory. Uwolnienie się od
emocjonalnych skojarzeń z danym słowem jest bowiem bardzo trudne
psychologicznie (skojarzenia takie są prawie nie kontrolowane).
Słowo "pokora" należy
do słów mocno obciążonych ideologią (religijną i społeczną);
wywołuje ono silną (choć nie koniecznie uświadamianą) reakcję
emocjonalną - negatywną lub pozytywną, zależnie od stosunku do owej
ideologii. U humanistów jest to chyba zawsze reakcja
negatywna, więc w tym gronie proponowanie, by używać tego słowa w
sposób z założenia emocjonalnie neutralny lub, co gorsza, z
pozytywnym ładunkiem uczuciowym (a tak właśnie czyni p. Nysler), jest
dużym błędem pragmatycznym. Prawie na pewno spowoduje to
niepotrzebne, bo nierzeczowe spory. Druga
uwaga (mam nadzieję, że rzeczowa): Postawa, którą zaleca p.
Nysler, jest - w każdym razie jak na mój gust - nieco za
bliska hasłu życia "na luzie". Ale - de
gustibus Odpowiedź
Łukasza
Andrzeju,
Moim zamiarem przy pisaniu
krótkiego tekstu na temat "pokory" było wyartykułowanie
takiego rozumienia tego terminu, które, z jednej strony,
zachowywałoby przynajmniej częściowo jego dotychczasowe znaczenie,
przyjęte zwłaszcza w ramach etyki chrześcijańskiej, z drugiej zaś
uczyniłoby ten termin użytecznym i pozytywnie nacechowanym
emocjonalnie dla humanistów. W efekcie jednak, wydaje się,
stworzyłem zupełnie nową definicję terminu "pokora", nie
odpowiadającą ani humanistom (przynajmniej w osobie p. prof.
Stanosz), ani prawdopodobnie też chrześcijanom.
Zamiar mój być może
zrealizowałem nieudolnie, być może w ogóle jest on chybiony.
Stwierdzenie p. prof. Stanosz, że proponując humanistom by używali
słowa "pokora" z pozytywnym ładunkiem uczuciowym popełniam duży błąd
pragmatyczny sugeruje, iż zachodzi ta druga ewentualność. Chciałbym
jednak bronić mojego zamiaru. Wiąże się on z moim ogólniejszym
przekonaniem, że nie wszystko, co wywodzi się z tradycji
chrześcijańskiej zasługuje na potępienie i odrzucenie przez
humanistów. Co więcej, uważam, że humaniści i chrześcijanie
podzielają wiele wspólnych przeświadczeń (albo ocen)
moralnych, nawet jeśli w różny sposób przeświadczenia
te (oceny) uzasadniają. Choć być może to ostatnie zdanie powinienem
napisać nie tyle w formie stwierdzającej pewien fakt, co
imperatywnej: "Uważam, że humaniści i chrześcijanie powinni uznać
wiele wspólnych przeświadczeń (ocen) moralnych, nawet jeśli w
różny sposób przeświadczenia te (oceny) będą
uzasadniać". W każdym razie uważam, że pomiędzy humanistami a
chrześcijanami powinny zostać przezwyciężone wzajemne uprzedzenia i
niechęci. Wprawdzie raczej nie do uzgodnienia jest humanistyczna,
naturalistyczna i chrześcijańska, supranaturalistyczna,
spirytualistyczna metafizyka, jednak w dziedzinie etyki moim zdaniem
więcej łączy nas niż dzieli. Ważne jest aby dostrzec i kultywować ten
wspólny grunt, np. poprzez ustalenie zasobu słów,
którym przypisujemy takie samo bądź zbliżone znaczenie i które
jesteśmy skłonni w ten sam sposób używać dokonując ocen
moralnych. My, humaniści, nie powinniśmy zatem z góry negować
jakiejkolwiek idei chrześcijańskiej, a wyraz takiej dogmatycznej
niechęci daje p. prof. Stanosz pisząc, że u humanistów reakcja
na słowo "pokora" jest "chyba zawsze negatywna". Należałoby raczej
przyjrzeć się przyjętemu, "chrześcijańskiemu" znaczeniu tego słowa i
zastanowić się czy nie dostrzegamy w nim czegoś pozytywnego. Jedyny
"błąd pragmatyczny", do którego się przyznaję, polegał więc
raczej na tym, że zamiast zrobić powyższe, zaprojektowałem zupełnie
nową definicję słowa "pokora".
Co do "uwagi rzeczowej",
poczynionej przez p. prof. Stanosz - trudno mi się do niej
ustosunkować, ponieważ nie jest dla mnie jasne, co Pani Profesor ma
na myśli, pisząc o "życiu na luzie". Chętnie podejmę dyskusję, jeśli
tylko dowiem się czegoś więcej na ten temat. Na razie tylko
stwierdzam, że moim zdaniem gusta i style życia warto poddawać
krytyce i dyskutować o nich. Nawet jeśli trudno liczyć na jakiś
powszechny konsensus odnośnie tych spraw, to sama dyskusja sprawia,
że w większym stopniu uświadamiamy sobie swój własny gust albo
styl życia, uzyskujemy większą samoświadomość, a to jest według mnie
cenne.
Serdecznie pozdrawiam.
Łukasz
1
Słownik języka polskiego, PWN, Warszawa, 1979, t. II, s. 772. 2
Patologię braku pokory opisała Karen Horney w swojej pracy Nerwica
a rozwój człowieka. Trudna droga do samorealizacji,
Rebis, Poznań, 1993. Por. w szczególności rozdziały pt.: "W
pogoni za wielkością", "Neurotyczne wymagania" i "Duma neurotyczna".
|