RACJE NA WAKACJE :)
Kurt Vonnegut DLACZEGO MÓJ PIES NIE JEST HUMANISTĄ?
Kiedyś byłem harcerzem. Mottem harcerzy, jak sami wiecie, jest hasło "czuj, czuj, czuwaj!". Tak więc parę lat temu napisałem przemówienie na wypadek, gdybym miał zostać laureatem literackiej Nagrody Nobla.
Przemówienie miało jedynie pięć wyrazów. Myślę, że lepiej na tym wyjdę jeśli użyję go tutaj. Jak to mówią "raz kozie śmierć".
Oto ono: "Zrobiliście ze mnie starego starego człowieka."
Sadzę, że dostępuję tego wielkiego zaszczytu, gdyż żyję tak długo. O humanizmie ośmielam się mówić to, co Lyndon Johnson mówił o polityce. Stwierdził on, że polityka nie jest trudna. Ot po prostu się "bywa" i chodzi na pogrzeby.
Wybaczcie mi, jeśli nie traktuję tej nagrody zbyt poważnie. Jestem tu dla Waszego towarzystwa, a nie dla żadnej nagrody.
Według H.L. Menckena, Nicolas Murray Butler, rektor Uniwersytetu Columbia, otrzymał więcej honorowych stopni naukowych i medali, i był cytowany częściej niż ktokolwiek inny na tej planecie. Mencken stwierdził, że jedyne co jeszcze można dla niego zrobić, to zawinąć go w arkusz złota i polerować dopóty, dopóki oślepi on samo słońce.
Nie po raz pierwszy jestem oskarżany o bycie humanistą. Raptem dwadzieścia piec lat temu, kiedy wykładałem na Uniwersytecie Iowa, pewien student niespodziewanie zwrócił się do mnie następującymi słowy: Chodzą słuchy, że jesteś humanistą.
Powiedziałem: O, tak? Co to jest humanista ?
A on mi na to, O to się właśnie Ciebie pytam. Czy nie płacą ci za odpowiadanie na takie pytania?
Zwróciłem mu uwagę na fakt, że moje pobory są bardzo skromne. Następnie podałem mu nazwiska paru profesorów zwyczajnych, którzy zarabiali znacznie więcej niż ja, a którzy byli przy tym doktorami nauk filozoficznych; ja takowym doktorem zdecydowanie, kurcze, nie byłem i nie zostałem do dziś.
Lecz to oskarżenie utknęło mi ością w gardle. Kiedy starałem się je wykaszleć, w celu bliższego przyjrzenia się problemowi, dotarło do mnie, że "humanistą" jest prawdopodobnie ten, kto przepada za ludźmi, kto, jak Will Rogers, nigdy nie spotkał kogoś, kogo by nie lubił.
Zdecydowanie nikim takim nie byłem.
Jednak jest to idealny opis mego psa. Nazywał się Sandy, choć nie był Szkotem. Był węgierskim psem pasterskim z mnóstwem sierści na pysku. Ja jestem Niemcem z mnóstwem sierści na pysku.
Kiedyś zabrałem Sandy do małego ZOO w Iowa City. Zakładałem, że spodobają mu się bizony i psy prerii, i szopy i (...) lisy i wilki, itp., a już szczególnie ich smrody, których intensywność w przypadku bizona wręcz przytłaczała.
Ale jeżeli Sandy zwracał na coś uwagę to byli to ludzie; jego ogon nieustannie merdał w powietrzu. Wygląd czy zapach poszczególnych ludzi nie miał najmniejszego znaczenia. Mogło to być dziecko. Mógł to być pijak, który szczerze nienawidzi psów. Mogła to być młoda kobieta, tak zmysłowa jak Marilyn Monroe. Mógł to być Hitler. Mogła to być Eleanor Roosvelt. Ktokolwiek by to nie był, Sandy merdałby ogonem.
Jednak nie mogę nazwać go humanistą, gdyż w Encyklopedii Britannica przeczytałem, że inspiracją humanistów był racjonalizm antycznej Grecji i Rzymu, oraz doba renesansu. Żaden pies, nawet Rin Tin Tin, czy Lassie, nie pasowałby do tej definicji. Co więcej, jak się tego dowiedziałem, humaniści mieli jedynie świeckie zainteresowania i pasje; nawet nie starali się uwzględnić istnienia Boga Wszechmogącego w przeciwieństwie do uwzględnienia wszystkiego co można zobaczyć i poczuć, i powąchać, i posmakować tu i teraz. Jak widzicie, Sandy adorował nie tylko mnie, lecz po prostu każdego, jak gdyby on czy ona byli stwórcami i zarządcami wszechświata.
Był po prostu zbyt głupi, żeby być humanistą.
Tak się składa, że Sir Isaac Newton uważał uznawanie tradycyjnego Boga Wszechmogącego za tak rozsądne jak uznawanie całej reszty. Nie wierzę, żeby Benjamin Franklin się kiedykolwiek z tym zgodził. Charles Darwin udawał, że się z tym zgadza z racji na jego pozycję w grzeczniutkim społeczeństwie. Lecz był widocznie bardzo szczęśliwy, kiedy po jego podroży na wyspy Galapagos, mógł w końcu przestać udawać. Działo się to zaledwie 150 lat temu.
Skoro wspomniałem Franklina, pozwolę sobie na małą dygresję. Franklin był masonem, podobnie jak Voltaire i Fryderyk Wielki, czy tez Waszyngton, Jefferson i Madison.
Podejrzewam, że większość z nas tu dziś zgromadzonych byłaby zaszczycona, jeśli byłoby powiedziane, że ci wielcy ludzie byli naszymi duchowymi przodkami i przywódcami. Więc dlaczego nie jest to zgromadzenie masonerii?
Czy ktoś tutaj, już po moim przemówieniu, mógłby mi powiedzieć, o ile nie macie nic przeciwko, co się stało z masonerią?
Tyle z tego chyba rozumiem: w czasach Franklina - i Voltaire'a - masoneria była postrzegana jako organizacja antykatolicka. Bycie masonem dawało świetny pretekst do wyklęcia go z ram kościoła rzymsko-katolickiego.
Kiedy środowisko katolików rosło w tym kraju w zawrotnym tempie; bycie antykatolikiem - przynajmniej w Nowym Jorku, Chicago, czy Bostonie - było politycznym samobójstwem. Było również samobójstwem w kręgach biznesowych.
Żaden z moich przodków, krewnych, ludzi mieszkających w tym kraju a powiązanych ze mną genetycznie, nie był, o ile dobrze pamiętam, masonem, a jestem czwartym pokoleniem Vonnegutow tutaj urodzonych. Ale wszyscy mamy wspólne niemieckie korzenie. Jednak przed pierwszą wojną światową, wielu z nich brało udział w działalnościach powszechnie szanowanej, acz nie nazbyt poważnej organizacji, całkiem podobnej do tej, a którą oni nazwali "wolnomyślicielami".
Jest jeszcze paru Amerykanów, którzy tak o sobie mówią - niektórzy z nich są bez wątpienia dziś z nami na sali. Jednak wolnomyśliciele nie stanowią już zorganizowanej społeczności, istniejącej w świadomości rozmaitych kręgów. Dzieje się tak dlatego, ponieważ stowarzyszenie to było zdominowane przez Amerykanów niemieckiego pochodzenia, a większość z nich uznała, że rozsądnie byłoby zaprzestać jakichkolwiek działań, które mogłoby poróżnić ich z resztą społeczeństwa, gdy ono przystąpiło pierwszej wojny światowej. Tak się składa, że wielu wolnomyślicieli było niemieckimi Żydami.
Mój pradziadek, Klemens Vonnegut, imigrant, kupiec z Munster, stal się wolnomyślicielem po przeczytaniu dzieł Darwina. Dziś jest on patronem szkoły publicznej w Indianapolis. Przez wiele lat, pradziadek był tam dyrektorem rady szkoły.
Wiec humanizm, który reprezentuję ja, którego jestem spadkobiercą, czerpie wzorce nie z dobrodziejstw renesansu czy z wyidealizowanej prachrześcijańskiej Grecji czy Rzymu, lecz czerpie raczej z bardzo współczesnych odkryć naukowych i innych sposobów poszukiwania prawdy.
Sam osobiście próbowałem kiedyś zostać biochemikiem - podobnie jak nasz drogi brat Isaak Asimov, którego jest nam tak strasznie brak. Nie miałem szans. Był mądrzejszy ode mnie. Tak się złożyło, że obaj o tym doskonale wiedzieliśmy. Izaak jest teraz w niebie.
Moj dziadek ze strony ojca, jak i sam ojciec byli obaj architektami, przebudowującymi rzeczywistość Indianapolis przy użyciu skrupulatnie wymierzonych zasobów materiałów budowlanych, w których obecność - w przeciwieństwie do tradycyjnego Boga Wszechmogącego - nie sposób było wątpić: drzewa i stali, piasku i wapnia, i kamienia, miedzi, mosiądzu, cegieł.
Mój jedyny jeszcze żyjący brat, dr Bernard Vonnegut, starszy ode mnie o 8 lat, jest fizyko-chemikiem, który myśli i myśli o dystrybucji ładunków elektrycznych podczas burz z piorunami.
Lecz teraz mój starszy brat, podobnie jak Isaac Asimov w końcowej fazie swego życia, musi przyznać razem z większością nas tu zebranych, że owoce nauki, oddane w ręce rządów, okazały się być narzędziami okrucieństwa i dowodami głupoty władców, znacznie przekraczających okrucieństwo i głupotę hiszpańskiej inkwizycji, Dżyngis Chana i Iwana Groźnego, i większości upośledzonych imperatorów Rzymu, nie wykluczając Heliogabalusa.
Heliogabalus miał w salonie rzeźbę w kształcie byka. Rzeźba była pusta w środku i miała drzwiczki w jednym z jej boków. Paszcza była otwarta, aby można było słyszeć dźwięki wydobywające się ze środka. Heliogabalus nakazywał wkładanie do środka żywych ludzi, a następnie podkładanie ognia na palenisku pod rzeźbą. Wszystko to dla gości, których bawiły dźwięki wydobywające się z wnętrza byka.
My, ludzie współcześni, pieczemy innych żywcem, urywamy im ręce i nogi, i inne części ciała przy użyciu samolotów, wyrzutni rakietowych lub statków czy oddziałów artylerii - i nie słyszymy ich krzyków.
Kiedy byłem małym chłopcem w Indianapolis, byłem wdzięczny, że nie ma już sal tortur, z gilotynami, łamaniem kołem i miażdżeniem kciuków, i hiszpańskimi butami itp. Lecz tak na dobra sprawę może być ich teraz nawet więcej niż kiedykolwiek - nie w tym kraju, ale gdzie indziej, często w krajach, które nazywamy naszymi sojusznikami. Zapytajcie Organizację Praw Człowieka. Zapytajcie Amnesty International. Nie pytajcie Departamentu Stanu Stanów Zjednoczonych.
A okropności tychże tortur - ich siły perswazji - zostały udoskonalone, podobnie jak te sztuki wojennej, dzięki naukom stosowanym, dzięki okiełznaniu elektryczności i dogłębnemu zrozumieniu systemu nerwowego człowieka, itp.
Tak się składa, ze napalm jest darem dla ludzkości oferowanym przez wydział chemii uniwersytetu Harward.
Tak wiec nauka jest jeszcze jednym Bogiem wyprodukowanym przez człowieka, przed którym (chyba że zrobię to satyrycznie, wyszydzająco i ironicznie) nie padnę na kolana.
Kurt Vonnegut był honorowym przewodniczącym Amerykańskiego Towarzystwa Humanistycznego.
Tłumaczyła: Joaśka Iwanicka
|