RACJE Numer 16 Styczeń 2025
Marek K. Głowacki > BÓG, RELIGIA SENS ( Rozdział z ksiżki "Samotność myślenia. Dlaczego pytamy o sens".
Ewolucyjnie pojmowany proces przyśpieszonej komplikacji zarówno obrazu materialnego świata, jak i wszystkich aspektów rozumienia ludzkiej cywilizacji, wraz z przenikającą ją duchowością, uczynił z boga przedmiot wielopłaszczyznowej, spekulatywnej, a także teoretycznej dyskusji. Najpierw o wielu bogach, później o tym jedynym, o zakresie jego prawodawstwa i sprawczej mocy, gniewie i miłości, a w innym wymiarze dyskursu o dowodach na jego istnienie – powiedziano już w metafizyce wszystko, co przez wieki było do powiedzenia możliwe. To nie Nietzsche, rzecz jasna, uśmiercił w naszych głowach boga, on jedynie publicznie i głośno zdemaskował jego trwałą i oczywistą nieobecność. Jako że piewca wiedzy radosnej nie dysponował jeszcze w swym aparacie językowym, znanym dopiero w nowoczesności, pojęciem sensu, to –przy całej przenikliwości i sile jego myślenia – nie tyle nie potrafił, co nie mógł, tak jak my dzisiaj możemy, skutecznie pytać o sens. Mógł jeszcze pytać o boga, którego śladów już nigdzie nie dostrzegał, mógł otwarcie drwić z wyznawców wiary tropiących go i wysłuchujących echa jego głosu. Radosne myślenie, nie znając takiego znaczenia pojęcia sensu, jakie dopiero rodziło się w efekcie podskórnych ruchów tektonicznych nowoczesności, a więc nie mogąc w żadnym razie pytać o sens, musiało osunąć się w nihilizm, by balansować na powierzchni nicości, przy wsparciu paradoksalnych idei, takich jak chociażby osławione wieczne powroty tego samego, reakcyjne wobec idei rozwoju. W pewnej mierze przypadek Nietzschego, po dzień dzisiejszy uwodzący intelektualną publiczność niezwykłą błyskotliwością myślenia, nie przetrwałby zapewne śmiertelnej próby czasu, gdyby nie okazał się dla poszukującego punktu oparcia Ja miejscem doświadczenia bolesnej, egzystencjalnej migreny, w tak przejmującej postaci, jak całkowita, otchłanna pustka braku wiary. Gdy zapalczywy w dziele dekonstrukcji Nietzsche, który rozbijał filozoficznym młotem swych aforyzmów wszystko, co stanęło na myślowej drodze Zachodu, a co nie zostało jeszcze wypchnięte ze świadomości Ja, by sadzić i utrwalić się w świecie obiektywnej wiedzy, stanął samotnie na zgliszczach samego siebie, u ostatecznego kresu swego Ja; ból dotknięcia nagą – nieosłoniętą powłoką sensu – myślą do nicości okazał się tak nieznośny, jak cierpienie ludzkiego ciała pozbawionego skóry, niemożliwy do zniesienia ból szarpanych, odsłoniętych nerwów. Było to myślenie pozbawione sensu, bo niewczesne, nie na czasie, jak sam myśliciel określał przecież swoją intelektualną pracę. W tym znaczącym dla nowoczesności punkcie odniesienia Nietzsche stał się nie tylko świadkiem koronnym śmierci boga, owacyjnie witanym przez modernizujący się świat, ale w jakimś znaczeniu przypadkowym uczestnikiem tego wydarzenia, który zabrał pytanie o istnienie boga wraz ze sobą, poza pękające granice własnego Ja, przez które jego świadomość, a z nią cały świat, przelały się w szaleńczy mrok nicości. W jakimś stopniu nam współczesnym jest łatwiej, gdyż mamy sens w taki sposób, że możemy o niego pytać. Wszelka dająca się pomyśleć boskość zapadła się w kontyngentną nicość wiedzy, pytania wiary zostały na wszelkie możliwe dla metafizyki sposoby zadane i do końca wyeksploatowane, a ich odwieczne źródła nieodwracalnie wyschły. W nadal uprawianej teologii, siłą kulturowego rozpędu tradycji, myślenie o świętości – wyalienowane, konceptualizujące we własnych dyskursach zagadnienia boga i wiary – rządzi się własnymi immanentnymi prawami i na skraju racjonalności chadza zacienionymi krużgankami rozumu, przybierającego gdzieniegdzie kształt świątyni. Przywołując po raz kolejny platońską opowieść o jaskini, przypomnijmy, że bogowie początkowo zamieszkiwali transcendentne wobec codzienności zaświaty, ich rodowody wywodziły się z mitycznej przeszłości, by swoją urojoną obecnością w obszarze cienia, gdzie przebywali zakuci w kajdany emocji ludzie, łagodzić na różne sposoby ich strach przed zagrażającą ze wszystkich stron świata śmiercią. Nie może zatem dziwić, że nauka – z wyjątkiem tej badającej mity i wierzenia – żadnej prawdy o bogach nie zna i znać nie może. Nieprzypadkowo już Sokrates, bohater Arystofanesowych Chmur, znający rzekomo drogę wiodącą do światła prawdy, w swojej humorystycznej retoryce wyśmiewa wiarę w bogów i ich władzę nad światem. Mało gdzie tak, jak w związanej z transcendencją problematyce świętości i boga, pomieszanie języków różnych dyskursów nauk i naturalnego – posługującego się retoryką metafory – języka Ja przybiera tak niejasną i pozbawioną miary postać, że prowadzi do całkowitego chaosu w głowach i destabilizuje naturalną równowagę, konieczną do uznania autonomii własnego myślenia. Na nic nam też, by zajrzeć w inny zakątek myślenia Zachodu, jakże mało zrozumiały, a może nawet nierozumny, wysiłek Heideggera, przywołującego w Przyczynkach do filozofii zagadkową i niejasną figurę ostatniego Boga; wstrzymane na pół wieku wydanie osławionego dzieła zrozumieć można w tym miejscu jako pozbawioną szans na powodzenie, intelektualnie desperacką w jakiejś mierze, próbę przeczekania postępu nauk, akt niczym nieuzasadnionej wiary w jej bankructwo i nadziei na pojawienie się szansy podważenia i przezwyciężenia umacniających się rządów techniki. Zakazany przez nowoczesność powrót autora Listu o humanizmie do boga przypomina w swoim tragicznym rysie wyprawę w zaświaty mitycznego Orfeusza, który wybłagał u bogów jedyną i ostateczną szansę uwolnienia utraconej Eurydyki z mroków Hadesu. Nadwyrężone do granic wytrzymałości myślenie, niczym nerwy Orfeusza, zdaje się nie wytrzymywać skali napięcia towarzyszącego danej przez los możliwości odzyskania świętości, by bezpowrotnie i na zawsze utracić przedmiot swojej niedającej się uciszyć tęsknoty. Jest prawdopodobne, że to właśnie ta nierozumność myślowej ekspedycji w zaświaty namysłu, po ostatniego boga, zamroczyła sens myślenie Heideggera na czas, o którym wszyscy ceniący jego poruszające tak wielu dzieła chcieliby najchętniej – i jak najszybciej – zapomnieć. Zastanawiając się nad fenomenem wiary, trudno nie zauważyć nihilistycznego wymiaru prostych ideologii ateistycznych, które próbują na wiele sposobów, najczęściej bez duchowego znieczulenia, rugować struktury wiary z przestrzeni mentalnej Ja, z jego codzienności, nie zapewniając mu jednak w zamian ochronnej siły sensu, łagodzącej powszedni strach przed śmiercią. Nie zapominajmy, że sens jest skumulowanym efektem transformacji idei metafizyki, wśród których na poczesnym miejscu stała boskość boga i świętość. To, że nie myślimy już o świętości, nie znaczy przecież, że mamy nie pytać o sens. Zanurzone w nie-boską nowoczesność myślenie Ja może pytać już tylko o sens i uprawiać oraz pielęgnować w swym zwróceniu się ku sobie tę właśnie możliwość, pozyskaną jako ekologię istnienia. Chociaż może być też i tak, że dopiero usiłujemy stać się nowoczesnymi i nie wszyscy, jeśli w ogóle ktoś spośród śmiertelnych już to potrafi, zapomnieliśmy świętości boga i tylko próbujemy przetrwać w napięciu pytania o sens. Ale z pewnością nie jest też tak, że w nowoczesności sens zastąpił na swoją – sensowną właśnie – modłę boga. Boga wypatrywaliśmy zawsze poza horyzontem sensu, a odkryliśmy tam wyłącznie nieskończenie gęstą otchłań nicości, doskonale pochłaniającą światło myślenia, anty-krainę lęku. Radykalny ateizm okazuje się praktycznym nihilizmem, ponieważ nie potrafi odpowiedzialnie i z powagą postawić pytania o sens, a tylko w swoim rezonerskim uporze wraca wielokrotnie do tych samych pytań, których nikt nowoczesny już sobie nie zadaje, by w imię swoich prostych – a w pewnych przypadkach prostackich – prawd o życiu i doświadczającym nas losie wskazać jedyną możliwą dla wszystkich drogę, drogę prowadzącą ku nicości. Gdy brak jest sensu, jedynym możliwym celem, jaki można wskazać, okazuje się nicość. Dlatego nie bez wyrozumiałości przyjmujemy gest – mądrego przed metafizyczną szkodą – poety: empatyczny Czesław Miłosz wzdragał się, by odbierać wiarę tym, którzy bez niej sensu szukać albo jeszcze nie potrafią, albo się na to w obliczu nicości nie ważą. Rzec by można, że z dawną mądrością wiary byliśmy równi wobec boga, by teraz, stojąc na skraju jej cmentarzyska i dając ostateczne pytanie o sens, stać się równymi wobec nicości. Wiarę w boga zastępuje nam oparcie szukane w sensie, którego obecność – doświadczana w pytaniu – skutecznie powstrzymuje codzienny napór nicości, pozwalając istnieć Ja i jego światu
|