[ Strona główna ]

RACJE

numer 7

GRUDZIEŃ 2021


Andrzej Dominiczak

ZAŚLEPINIE

Ewolucyjny sens miłości


Przez ostatnie pół wieku psycholodzy akademiccy zgromadzili ocean danych na temat miłości erotycznej i romantycznej, ale także miłości rozumianej jako powinność moralna lub religijna. Badacze opisali przelotne zadurzenia i miłość dozgonną, przyjaźń romantyczną i romantyczną mieszankę miłości z nienawiścią. Sporządzili ponadto obszerny katalog symptomów miłości: tych znanych od czasów Safony, jak bicie serca, drżenie rąk, bladość i omdlenie, oraz tych, które dostrzec można tylko przy pomocy nowoczesnych urządzeń, jak zwiększone wydzielanie noradrenaliny, serotoniny i dopaminy, zwanej również – z pewnością zasłużenie – hormonem szczęścia.

Jednocześnie jednak, choć testom empirycznym poddawano setki hipotez, niewielu naukowców lub myślicieli próbowało odpowiedzieć na pytanie podstawowe: o sens miłości. Nie można za to winić psychologów. Na gruncie nauk empirycznych, a do nich zalicza się psychologia akademicka, poszukiwanie sensu nie jest możliwe. Nie można zadać pytania badawczego o sens ani postawić hipotezy, którą można by poddać weryfikacji empirycznej. Tego rodzaju ograniczeniom metodologicznym nie podlegają wprawdzie psychoterapeuci ani autorzy z kręgu psychologii humanistycznej (bliższej literaturze i filozofii niż nauce) i oni jednak unikali pytania o sens miłości – nawet w książkach w całości miłości poświęconych, jak klasyczne prace Ericha Fromma i Rollo Maya.

Sytuacja ta uległa zmianie wraz z powstaniem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku socjobiologii, z której – i przeciw której (!!!) – wyłoniła się z czasem nowa dyscyplina zwana psychologią ewolucyjną. Nauka ta wypracowała własny paradygmat badawczy, na gruncie którego dozwolone jest wnioskowanie dedukcyjne, oparte na wiedzy o mechanizmach ewolucji i funkcjonowaniu człowieka w różnych kulturach. Status poznawczy formułowanych na tej drodze teorii jest wprawdzie niepewny, jeśli jednak potraktować je z należytą dozą sceptycyzmu jako mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy lub teorie, mogą się one okazać wartościowe choćby dlatego, że wnoszą nową perspektywę do badań nad zachowaniem i życiem psychicznym człowieka. W szczególności, na gruncie tych nauk możliwe staje się poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o sens życia, ogólnie i w różnych jego szczegółowych przejawach, w tym o sens miłości romantycznej – o znaczenie, jakie ma ona dla nas jako autonomicznych osób i dla nas jako przedstawicieli gatunku homo sapiens.

Możliwość oczywiście nie gwarantuje powodzenia. Za nieudaną na przykład uważam koncepcję ewolucyjnego ekonomisty Roberta Franka. Autor ten wyjaśnia istnienie miłości, odwołując się do koncepcji „człowieka ekonomicznego”: „Rozsądnie jest wybrać partnera – powiada Frank – zanim rozpatrzy się wszystkie możliwe kandydatury, gdyż poszukiwanie partnera wiąże się z kosztami. Gdy jednak jest on już wybrany, często zmieniają się rozmaite istotne okoliczności. Powstająca na tym tle niepewność sprawia, że wspólne inwestycje, które nie leżałyby w interesie każdej strony z osobna, stają się nierozsądne. Aby je sobie ułatwić, każda ze stron chce, by zaciągnięte zostały zobowiązania, co do trwałości związku”.

Koncepcja ta, którą sam Dennet uważa za „uzasadnienie zjawiska romantycznej miłości na nieobliczalnym rynku dobierania się ludzi w pary”, bliska jest z pewnością mentalności współczesnych Amerykanów; niezależnie jednak od tego, czy trafnie wskazuje przyczynę, dla której mieszkańcy USA zawierają trwałe związki, nie próbuje nawet wyjaśnić, skąd w miłości to bicie serca, euforia i skłonność do omdleń. Nie jest również jasne, dlaczego najlepszym gwarantem trwałości związku ma być romantyczne uniesienie, a nie przyjaźń na przykład. Autor nie odpowiada na podstawowe pytania, które zdają się dotykać samej natury miłości, jak choćby to, dlaczego tak często mówimy, że miłość jest ślepa. Dlaczego zatem?

Otóż miłość romantyczna, choć z pewnością wykracza poza naszą zwierzęcą naturę, w niej ma swój początek. Zakorzeniona jest w ludzkiej seksualności, a specjalnie w prawach rządzących doborem seksualnym. Do najważniejszych z nich należy unikanie podobieństwa genetycznego między partnerami seksualnymi – potencjalnym ojcem i matką. Jeśli w zamierzchłej prehistorii naszego gatunku jakaś grupa ludzi pierwotnych tego prawa nie przestrzegała, w grupie tej stopniowo obniżała się płodność, witalność i odporność na choroby, aż wreszcie grupa ta wymierała. To teza niemal bezsporna na gruncie współczesnej genetyki.

Zatem gatunek ludzki, tak jak inne gatunki zwierząt, trwa i rozkwita dzięki różnorodności genetycznej. Jednocześnie jednak, inaczej niż znane nam zwierzęta, wraz z rozwojem cywilizacji podlegamy postępującej psychologizacji i indywiduacji. Wzbogaca się i pogłębia nasza świadomość, a zwłaszcza samowiedza i poczucie odrębności. Stajemy się coraz bardziej autonomiczni i coraz bardziej, obiektywnie lub subiektywnie, różnimy się od siebie. Różnice te, kulturowe, emocjonalne i intelektualne, są na ogół szczególnie wyraźne w przypadku osób, które bardziej niż inne różnią się od siebie genetycznie, przez co stanowią najlepszych kandydatów na rodziców. W odpowiedzi na to postępujące zróżnicowanie gatunek ludzki musiał wykształcić mechanizm adaptacyjny, umożliwiający bliskie, codzienne i jednocześnie względnie trwałe współżycie pomiędzy osobami bardzo się od siebie różniącymi: inaczej myślącymi, inaczej czującymi i inaczej się zachowującymi. Różnice te są często tak wielkie, że bez działania tego mechanizmu bardziej bliskie i codzienne, a właściwie żadne współżycie między nimi nie byłoby możliwe.

Mechanizm ten powoduje, że w sprzyjających okolicznościach, napotkawszy kogoś dostatecznie „innego”, popadamy w „rozkoszne oszołomienie”, które może się rozwinąć w emocjonalno-behawioralny syndrom zwany miłością. Odurzeni, niemal dosłownie przestajemy widzieć ukochaną osobę – jako osobę właśnie, ze wszystkim, co różni ją od nas, pod wieloma względami tak bardzo, że bez miłosnego zaślepienia nie moglibyśmy przebywać w tym samym pomieszczeniu dłużej niż kilka dni. Co więcej, odurzeniu i zaślepieniu towarzyszą przyjemne lub wręcz rozkoszne doznania. Nasze mózgi, nadnercza i błona śluzowa jelita zwiększają wydzielanie „hormonów szczęścia” i innych neuroprzekaźników, które wprawiają nas w euforyczny stan niemal identyczny z tym, w jaki popadamy po zażyciu niewielkich dawek kokainy. Miłość nie jest ślepa, w swej istocie jest samym zaślepieniem, a czasem również omamem, bez którego – powtórzmy – nie mógłby powstać i przetrwać związek między ludźmi, którzy w zwykłym stanie ducha nie wytrzymaliby ze sobą dłużej niż tydzień. Miłość konstytuuje związek między mężczyzną i kobietą, ale nie między nim i nią jako autonomicznymi osobami. Dlatego jest jej na ogół tak daleko do przyjaźni, a tak blisko – jeśli czar pryśnie – do nienawiści lub obojętności, która bywa udziałem byłych kochanków. Dlatego też popularni, lecz mało wnikliwi autorzy piszą o mężczyznach i kobietach, że są sobie obcy jak istoty z Wenus i z Marsa, dopatrując się przepastnych różnic tam, gdzie ich nie ma, między płciami, a nie tam, gdzie przepaść rzeczywiście istnieje – między kochankami jako ludźmi po prostu.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"