[ Strona główna ]

RACJE

Numer 12

Lipiec 2023


Richard Dawkins

WYZWANIE DLA ATEISTÓW



W 1987 roku pewien reporter zapytał George'a Busha seniora, czy uważa on, że amerykańscy ateiści są patriotami i czy uznaje ich równe prawa obywatelskie. Odpowiedź, jakiej udzielił późniejszy prezydent, okryła go wieczną hańbą: "Moim zdaniem ateiści nie powinni być uważani za równoprawnych obywateli, nie sądzę też, by można ich uznać za patriotów."

Jeśli chcecie w pełni zrozumieć, jak skandaliczna i oburzająca była odpowiedź Busha, zastąpcie w niej słowo „ateiści” słowem „Żydzi”. Bigoteryjna opinia Busha nie była odosobnionym przejęzyczeniem, które wyrwało mu się w ferworze dyskusji i które później odwołał. On sam i jego rzecznicy powtarzali ten pogląd wielokrotnie, gdy proszono ich o wyjaśnienia lub odwołanie tych słów. Bush nigdy ich nie odwołał. On po prosu tak uważał, a co gorsza, dobrze wiedział, że to stanowisko nie osłabi jego szansy na zwycięstwo w wyborach. Wręcz przeciwnie, powszechnie uważa się, że w tamtych latach to przyznanie się do ateizmu byłoby równoznaczne z politycznym samobójstwem dla każdego kandydata na prezydenta. W podobnym stylu, choć nieco mniej skandalicznie, wypowiedział się wielce pobożny Joe Lieberman, za co nagrodzono go zaproszeniem do sztabu wyborczego kandydata na prezydenta Ala Gore’a, prawdopodobnie po to, by pozyskać głosy społeczności żydowskiej. Wyborcy żydowscy stanowią w USA wpływowe lobby, które – jeśli wierzyć gazetom – jest odpowiedzialne za nieustanne wsparcie, jakiego rząd USA udziela Izraelowi – państwu żydowskiemu, które w dwudziestym wieku wtargnęło do Palestyny, co bardzo oburzyło ludzi, którzy mieszkali tam od dawna. Gdy jednak przyjrzymy się liczbom, zauważymy, że fakt, iż lobby żydowskie jest bardziej wpływowe niż ateiści, wcale nie jest oczywisty, z tym tylko, że amerykańscy ateiści nigdy nie połączyli sił i nie stworzyli własnego lobby. Gdyby tak się stało, niewierzący staliby się znaczącą siłą polityczną w Ameryce.

Do tego właśnie wzywam i o to apeluję

w tym artykule.

W Stanach Zjednoczonych przyznanie się do ateizmu było do niedawna niemal równoznaczne z przedstawieniem się jako „Adolf Belzebub”. Nie tylko ja tak uważam. Podobnie myśli na przykład Natalie Angier, autorka smutnego artykułu pt. Confessions of a Lonely Atheist [Wyznania samotnej ateistki1 – przyp. tłum.] który ukazał się w „New York Times Magazine”. Natalie najwyraźniej czuje się członkinią oblężonej i zagrożonej mniejszości, jednak nie powiedziała na ten temat nawet połowy tego, co warto by było powiedzieć. To samo zastrzeżenie dotyczy artykułu Dave’a Silvermana, na który zwróciłem uwagę już po napisaniu tego tekstu.2 W ostatnim numerze świetnego pisma „Freethought Today”3 przedrukowano pełne nienawiści listy do jego redaktorki, która wygrała w sądzie sprawę o potwierdzenie konstytucyjnego rozdziału Kościoła od państwa. Oto kilka fragmentów tych listów, napisanych uroczym językiem, w stylu charakterystycznym dla subkultury wyznawców tej religii: „Ty szumowino i czcicielko szatana!”; „Umrzyj, proszę, i idź do piekła”; „Witaj, zdradziecka mendo”; „Nas, chrześcijan, jest dużo więcej niż was, nieudaczników. Nie ma rozdziału Kościoła od państwa, a wy, poganie, przegracie… Mam nadzieję, że zachorujesz na bolesną chorobę, jak rak odbytu, i umrzesz powolną i bolesną śmiercią, żebyś mogła się spotkać ze swoim bogiem – Szatanem”; „Hej, ta wolność religijna jest do dupy… a wy, pedały i lesby, dajcie sobie siana i uważajcie, gdzie idziecie, bo Bóg was dopadnie tam, gdzie się go najmniej spodziewacie”; „Jak ci się nie podoba ten kraj i to, na jakich wartościach i w jakim celu został założony [co by na to powiedział Thomas Jefferson? – R. D.], to wypierdalaj stąd prosto do piekła. PS. Pierdol się, ty komunistyczna dziwko”; „Zabierajcie swoje czarne dupy z USA”; „Na to, co robisz, nie ma żadnego usprawiedliwienia. Stworzenie świata jest więcej niż wystarczającym dowodem na wszechmocną moc PANA JEZUSA CHRYSTUSA [Dlaczego nie Allacha? – R. D.]. Jeśli uważasz, że matematyczna precyzja, którą rządzi się wszechświat, powstała przez przypadek, to naprawdę jesteś IDIOTKĄ tak ciężką, że brakuje mi słów. Nie odejdziemy cicho. Jeśli w przyszłości dojdzie do przemocy, pamiętaj, że to ty ją wywołałaś. Mój karabin jest naładowany”.

Kim właściwie są ateiści?

Wbrew czarnej legendzie nie mają rogów ani ogona; to po prostu ludzie, którzy – jeśli w ogóle myślą o takich sprawach – mają rozsądny pogląd na temat kosmosu i ludzkiej natury. To w gruncie rzeczy problem akademicki, tak jak poparcie dla kopenhaskiej interpretacji teorii kwantowej, i nie zasługuje na ostracyzm społeczny i polityczny, jaki niemal powszechnie spotyka ateistów w Ameryce. W praktyce ateista to osoba, która czuje do Jahwe to samo, co każdy porządny chrześcijanin czuje do Thora, Baala czy Złotego Cielca. Jak już nieraz pisałem, wszyscy jesteśmy ateistami w stosunku do większości bogów, w których ludzkość kiedykolwiek wierzyła; niektórzy z nas nie wierzą po prostu w jednego boga więcej. Nawet jeśli zdefiniujemy ateistę bardziej teoretycznie, jako kogoś, kto poszukuje i uznaje tylko wyjaśnienia naturalistyczne i jest przekonany, że nie istnieją żadne istoty nadprzyrodzone, to jego poglądy z pewnością można uznać za rodzaj akademicko-filozoficznego światopoglądu, który w cywilizowanej demokracji posiadać może każdy, bez narażania się na despekty i zniewagi lub nieuzasadnione zarzuty o brak patriotyzmu, nie mówiąc już o bezprawnym kwestionowaniu praw obywatelskich, a tym bardziej o grożeniu karabinem. Ateiści powinni również uświadomić sobie – wyraźniej niż dotąd – że nie jest ich tak mało, jak mogłoby się wydawać. W amerykańskim spisie powszechnym nie zadaje się pytań o religię, ale wyniki badań prowadzonych w 1990 i 2001 roku, znane jako NSRI (National Survey of Religious Identification oraz American Religious Identification Survey – ARIS)4 napawają nadzieją na przyszłość. Chrześcijaństwo, ogółem, nadal wyznaje lub deklaruje większość populacji: prawie 160 milionów dorosłych, ale jak myślicie, która grupa „wyznaniowa” okazała się być druga co do wielkości i znacznie liczniejsza niż wyznawcy judaizmu (2,8 miliona), muzułmanie (1,1 miliona), hindusi, buddyści i wszystkie inne religie razem wzięte? Tak, dobrze się domyślacie. Drugą największą grupą, liczącą prawie 30 milionów dorosłych mieszkańców USA, są osoby określane jako niereligijne. Ich liczba wzrosła prawie dwukrotnie od 1990 roku, podczas gdy liczba praktykujących Żydów spadła w tym samym okresie o 10 procent. Akcja uświadamiająca, zachęcająca ateistów do „wyjścia z szafy”, mogłaby mieć ogromny wpływ na amerykański elektorat – wystarczający, by zaniepokoić współczesne odpowiedniki George’a Busha Seniora. Pod względem liczebności zatem nie jest wcale oczywiste, że propaństwowe lobby ateistów byłoby słabsze politycznie niż lobby żydowskie, które przewyższa dziesięciokrotnie. Jednak gdy pytamy analityków politycznych, dlaczego lobby żydowskie jest o wiele bardziej wpływowe, niż wskazywałaby na to liczba Żydów, zazwyczaj zwracają oni uwagę na takie czynniki jak bogactwo, wpływy w mediach, wykształcenie i inteligencja. Zgoda, to z pewnością ważne cechy tego elektoratu, ale co z tego wynika dla oszacowania potencjalnych wpływów elektoratu ateistycznego? Ani ARIS, ani NSRI nie dzielą swoich danych na klasy społeczno-ekonomiczne, osiągnięcia edukacyjne czy iloraz inteligencji. Jednak niedawny artykuł Paula G. Bella w magazynie „Mensa” dostarcza pewnych przesłanek do takiego oszacowania5. Mensa jest międzynarodową organizacją otwartą tylko dla osób o wysokim IQ. Nie dziwi więc, że w wydawanym przez nich czasopiśmie widać zainteresowanie rolą, jaką w życiu politycznym odgrywa inteligencja i inne zdolności intelektualne. Na podstawie metaanalizy literatury naukowej Bell stwierdził, co następuje:

Z 42 badań przeprowadzonych od 1927 roku na temat związku pomiędzy wiarą religijną a inteligencją lub poziomem wykształcenia, wszystkie, oprócz 4, wykazały korelację negatywną. Oznacza to, że im wyższy jest poziom inteligencji lub wykształcenia, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że dana osoba jest religijna.

Te 4 wyjątki nie dowiodły oczywiście, że zależność jest odwrotna. Po prostu nie wykazały istotności statystycznej w żadnym kierunku. Nie widziałem oryginalnych 42 badań, na których oparł się autor metaanalizy, więc nie wiem, jak bardzo jest ona rzetelna. Zamierzam śledzić wyniki podobnych badań w przyszłości. A na marginesie warto zauważyć, że wielu z najzdolniejszych ateistów w kraju to oczywiście niewierzący Żydzi. W 1998 roku Larson i Witham przeprowadzili badanie religijności śmietanki amerykańskich naukowców uhonorowanych wyborem do elitarnej Narodowej Akademii Nauk6. Wśród badanych, odsetek wierzących w osobowego Boga spadł do szokującego poziomu 7 procent; około 20 procent określiła się jako agnostycy, a pozostali – miażdżąca większość – okazali się ateistami. Gdy Larson i Witham poszerzyli swoją próbę o naukowców, których nie wybrano do Narodowej Akademii Nauk, odsetek wierzących w Boga wzrósł z 7 do około 40 procent. Wśród biologów wybranych do Akademii Narodowej, tylko 5,5 procent wierzy w Boga. Nie widziałem odpowiednich danych dla elity naukowców z innych dziedzin, takich jak historia czy filozofia, ale byłoby zaskakujące, gdyby były one bardzo różne. Mamy zatem do czynienia z groteskowym niedopasowaniem między amerykańską inteligencją a amerykańskim elektoratem. Filozoficzny pogląd na temat natury wszechświata, który wyznaje znakomita większość czołowych amerykańskich naukowców i prawdopodobnie ogólnie inteligencka elita, jest tak odrażający dla większości amerykańskiego elektoratu, że żaden kandydat w wyborach powszechnych nie ośmiela się go publicznie ujawnić. Jeśli mam rację, oznacza to, że wysokie urzędy w najwspanialszym kraju świata są w praktyce niedostępne dla ludzi, którzy mają najlepsze kwalifikacje do ich sprawowania, chyba że są gotowi kłamać na temat swoich przekonań. Nie jestem obywatelem tego kraju, więc mam nadzieję, że nie zostanie to uznane za niestosowne, jeśli powiem, że trzeba z tym wreszcie coś zrobić. Już wcześniej wspomniałem, co mam na myśli. Powinniśmy przeprowadzić kampanię coming out, podobną do tej, którą kilka lat temu zorganizowali aktywiści ze społeczności LGBT (choć, broń Boże, nie wolno nam się zniżać do „ujawniania” ludzi wbrew ich woli). Ci, którzy się ujawnią, swoim przykładem obalą mit, że z ateistami jest coś „nie tak”. Pokażą, że jest wprost przeciwnie, że ateiści to ludzie, którzy mogą służyć jako wzór do naśladowania dla dzieci…, to ludzie, których agencja reklamowa mogłaby z zyskiem zatrudnić do reklamy produktu…, to ludzie, którzy są wymieniani z dumą na ateistycznych stronach internetowych. Swoim przykładem przekonają oni nawet tych nienawistników, których cytowałem wyżej. A wtedy nastąpi efekt kuli śnieżnej, czyli dodatnie sprzężenie zwrotne: im więcej takich osób się ujawni, tym więcej poczuje się zachęconych do ujawnienia. Mogą też wystąpić efekty nieliniowe – progowe – polegające na tym, że po osiągnięciu pewnej masy krytycznej nastąpi gwałtowne przyspieszenie rekrutacji do ateistycznych szeregów. Podejrzewam, że główną przeszkodą na drodze do integracji i przyspieszonej sekularyzacji jest samo słowo „ateizm” i jego odbiór społeczny, zupełnie nieadekwatny do jego znaczenia. Co gorsza, mogłaby to być poważna przeszkoda dla ludzi, którzy w przeciwnym razie mogliby być szczęśliwi z coming outu7. Słowo agnostyk preferował sam Darwin, i to nie tylko ze względu na lojalność wobec swojego przyjaciela Huxleya, który je zaproponował. Darwin powiedział: „Nigdy nie byłem ateistą w sensie zaprzeczania istnieniu Boga. Myślę, że ogólnie słowo «agnostyk» najlepiej opisuje stan mojego umysłu”. Darwin, co dla niego nietypowe, łatwo popadał w irytację w tej właśnie kwestii. Na spotkaniu z Edwardem Avelingiem, wojującym ateistą, który przy innej okazji nie zdołał przekonać Darwina do tego, by zgodził się na zadedykowanie mu książki o ateizmie8, Darwin zapytał wyzywająco: „Dlaczego właściwie nazywasz siebie ateistą?”. „Otóż dlatego – ripostował Aveling – że «agnostyk» to po prostu ateista pisany z szacunkiem, a «ateista» to agnostyk pisany agresywnie”. Darwin zdziwił się: „Ale dlaczego chcesz być taki agresywny?”, po czym wyjaśnił, że ateizm może być dobry dla inteligencji, ale zwykli ludzie nie są do niego „dojrzali”9. Postawa Darwina przypomina mi niektórych współczesnych zwolenników ewolucji, którzy twierdzą, że ateiści nie powinni wprowadzać tyle zamieszania i tak agresywnie „kołysać łodzią”, którą stabilizują religijni ewolucjoniści, począwszy od papieża, a skończywszy na Kennecie Millerze10. Pewien mój znajomy, inteligentny żydowski apostata, który przestrzega szabatu ze względu na solidarność kulturową, określa siebie jako „zębuszkowego agnostyka”. Nie nazywa siebie ateistą, gdyż uważa, że udowodnienie negacji jest z zasady niemożliwe. Jednak słowo „agnostyk” samo w sobie może sugerować, że uważa on istnienie lub nieistnienie Boga za równie prawdopodobne. Tymczasem prawda jest taka, że choć jest agnostykiem, w obu kwestiach istnienie Boga uważa za nie bardziej prawdopodobne niż istnienie „wróżki zębuszki”. Stąd w języku angielskim znalazło się wyrażenie „agnostyk zębuszkowy”. Bertrand Russell w tym samym edukacyjnym celu posłużył się hipotetycznym czajniczkiem, który być może krąży wokół Słońca. Proszę bardzo, możesz być „czajniczkowym agnostykiem”, ale to nie znaczy, że prawdopodobieństwo istnienia czajniczka lub nieistnienia czajniczka jest takie samo lub zbliżone. Lista rzeczy, co do których jesteśmy i musimy być agnostykami, nie kończy się na „wróżkach zębuszkach” i „kosmicznych czajniczkach”. Jest ona nieskończona. Jeśli chcesz wierzyć w którąś z nich – w czajniczek, jednorożce, wróżki zębuszki, Thora czy Jahwe – to na tobie spoczywa obowiązek uzasadnienia, dlaczego w nią wierzysz. Na reszcie z nas nie spoczywa obowiązek uzasadnienia, dlaczego nie wierzymy w to lub tamto. My, którzy jesteśmy ateistami, jesteśmy również „a-wróżkami”, „a-czajniczkowcami” i „a-jednorożcami”, ale nie musimy zawracać sobie głowy uzasadnieniem każdego z tych przekonań. Jeśli jednak chcemy zachęcić większą liczbę niewierzących, by ujawnili się publicznie, prawdopodobnie, będziemy musieli znaleźć coś lepszego do napisania na naszym sztandarze niż „wróżka zębuszka” lub „czajniczkowy agnostyk”. Co powiecie na „humanistę”? Ma to tę zaletę, że istnieje już światowa sieć dobrze zorganizowanych stowarzyszeń humanistycznych. Dla mnie jednak humanizm zbyt trąci antropocentryzmem, a przecież jedną z najważniejszych rzeczy, których nauczyliśmy się od Darwina, jest to, że gatunek ludzki jest tylko jednym z miliona zwierzęcych kuzynów, niektórych bliskich, a niektórych dalekich. Innym kandydatem do wpisania na ateistyczny sztandar jest „filozoficzny naturalizm”. Termin „naturalizm” jest w tym przypadku przeciwieństwem tego, co nadnaturalne. Ursula Goodenough, autorka książki The Sacred Depths of Nature, jest bezkonfliktową ateistką, która nazywa samą siebie „religijną naturalistką”. Słowa „religijną” używa, całkiem słusznie, dlatego, że nie zgadza się na to, by religie nadprzyrodzone całkowicie zawłaszczyły dla siebie poczucie zdumienia połączone z zachwytem naturą, które wypełniają serce każdego naukowca godnego tego miana. Problem ten poruszyłem również w swoim Rozplątaniu tęczy, unikając jednak użycia mylącego słowa „religijny”. Co więcej, uważam, że również słowo „naturalista” jest mylące, a Darwin z pewnością by się ze mną zgodził. Dla niego naturalista oznaczał badacza przyrody, co jest zaszczytnym tytułem według wszelkich standardów, a niektórzy z najlepszych przyrodników, od Gilberta White’a począwszy, byli przecież duchownymi. Inni, w tym być może brytyjski motłoch, który w zeszłym roku zlinczował pediatrę, myląc go z pedofilem, mogą mylić naturalizm z nudyzmem. Po namyśle wydaje mi się, że najlepszym z dostępnych eufemizmów dla ateisty jest „nie-teista”. Słowo to nie sugeruje bezwzględnego przekonania, że Bóg nie istnieje, i dlatego może być względnie łatwo przyjęte przez agnostyków „zębuszkowych” i „czajniczkowych”; jest też mniej znane niż „ateista” i nie ma jego „fobicznych” konotacji. Jednak, w przeciwieństwie do wielu nowych określeń, jego znaczenie jest jasne. Jeśli w ogóle chcemy używać eufemizmu, to „nie-teista” jest chyba najlepszy. Ja jednak uważam, że powinniśmy zrezygnować z szukania eufemizmów, złapać byka za rogi i używać konsekwentnie słowa „ateizm”, właśnie dlatego, że jest to wciąż słowo tabu, budzące dreszcze histerycznej fobii. Wprawdzie w tym przypadku masa krytyczna może być trudniejsza do osiągnięcia niż przy użyciu jednego z mniej konfliktowych eufemizmów, jednak gdybyśmy ją osiągnęli za pomocą tego „strasznego” słowa ateista, nasze wpływy polityczne wzrosłyby niepomiernie, a o to mi przede wszystkim chodzi w tym artykule.

Tłum. Andrzej Dominiczak



1. Natalie Angier, Confessions of a Lonely Atheist, [w:] „New York Times Magazine”, 14 stycznia 2001.

2.. Dave Silverman, Coming Out – Atheism: the Other Closet.

3.. Opublikowane przez the Freedom from Religion Foundation: www.ffrf.org

4.. W badaniu przeprowadzonym w 2021 roku przez renomowany Pew Research Center wykazano, że w ciągu dekady od badań omawianych przez autora artykułu, liczba osób „niezwiązanych z żadną religią” wzrosła mniej więcej trzykrotnie, do 29 procent, czyli blisko 100 milionów mieszkańców Stanów Zjednoczonych.

5.. Paul G. Bell, „Mensa Magazine”, luty 2002, s. 12–13

6.. Edward J. Larson, Larry Witham, Leading Scientists Still Reject God, „Nature” 394, 313, 1998. Por. także: Tom Flynn, Unbelief Among Top Scientists Growing, „Free Inquiry”, jesień 1998, s. 16–17. 56 57

7. Gdy oddawaliśmy ten artykuł do druku, na Florydzie wydarzyła się przedziwna historia. Wiceprezes organizacji Atheists of Florida otrzymał od stanowego Departamentu Pojazdów Samochodowych nakaz usunięcia z samochodu tablicy rejestracyjnej z napisem „ateista”, uzasadniając to tym, że jest ona „nieprzyzwoita i budząca sprzeciw”. Urząd powołał się na skargi od urażonych obywateli. Adresat nakazu, we współpracy z American Civil Liberties Union, odwołał się od tej decyzji, w wyniku czego – o czym donosimy z wielką przyjemnością – władze stanowe wycofały się z tej decyzji i zawiadomiły go, że może zatrzymać swoją tablicę rejestracyjną. Początkowy zakaz i szczęśliwe zakończenie tej sprawy dobrze lustrują dwa główne punkty, które staram się przedstawić w tym artykule. Choć ateiści są ofiarami nadzwyczajnych uprzedzeń w Stanach Zjednoczonych, to jednak nie znaczy, że przy wystarczającej determinacji nie można skutecznie bronić naszych praw.

8.Nawiasem mówiąc, odmowa ta dała początek miejskiej legendzie, w myśl której to Karol Marks chciał zadedykować Darwinowi swój Kapitał. Córka Marksa, która była kochanką Avelinga, odziedziczyła pisma i dokumenty po obu mężczyznach. Panował w nich bałagan, w wyniku którego uprzejmy list Darwina z odmową do Avelinga, zaczynający się od słów: „Mój drogi panie”, przez lata błędnie uważano za list do Marksa. Legenda ta została podjęta w stalinowskiej Rosji – o dziwo, bo przecież, jak się zdaje, w żadnej mierze nie była zasługą marksistów. Warto dodać, że legenda jest wciąż żywa. Por.: Lewis Feuer, Encounter, październik 1978.

9.A. Desmond, J. Moore, Darwin, Londyn, Michael Joseph, 1991, s. 657–58

10.Świetna książka Millera pt. Finding Darwin’s God jest jedną z najlepszych krytyk kreacjonizmu, zwłaszcza zaś jego odmiany zwanej „inteligentnym projektem”. Krytyka Millera jest tym bardziej smakowita, że autor jest człowiekiem głęboko religijnym.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"
Freevisitorcounters