[ Strona główna ]

RACJE

Numer 6

Czerwiec 2021


Rob Riemen

WIECZNY POWRÓT FASZYZMU

Fragmenty książki pt. Walczyć z tą epoką. O faszyzmie i humanizmie. Zachęcamy do przeczytania całości! [ Kliknij tutaj, żeby zamówić książkę na stronie wydawnictwa Universitas]



Z dala od drugiej wojny światowej zalewającej kontynent europejski, w północnoafrykańskim mieście Oran, pewnego wiosennego poranka lekarz znajduje na podeście martwego szczura. Powiadamia dozorcę i choć zdaje sobie sprawę, że znalezisko jest dziwne, nie poświęca mu poza tym zbyt wiele uwagi. To się zmienia, gdy następnego dnia znajduje trzy martwe szczury. Dozorca zarzeka się jednak, że na pewno chodzi o sztubacki figiel: „Nie ma szczurów w domu”. Lecz w kolejnych dniach doktor nie tylko wszędzie w mieście napotyka coraz więcej martwych szczurów, jako lekarz zostaje też skonfrontowany z zaskakująco dużą liczbą pacjentów z tymi samymi objawami: obrzękami, plamami i majaczeniem, których skutkiem jest śmierć w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Wie wystarczająco dużo: cokolwiek to jest, tu chodzi o epidemię. Cokolwiek to jest? Starszy kolega upomina go: „Opinia publiczna jest święta: żadnej paniki... przede wszystkim żadnej paniki. A poza tym, jak mawiał pewien kolega: «To niemożliwe, wszyscy wiedzą, że znikła z Zachodu». Tak, wszyscy wiedzieli prócz zmarłych. Cóż, kolego, pan wie równie dobrze jak ja, co to jest”.

Fakty nie znikają jednak przez zaprzeczenie, a kiedy epidemia trzyma już w garści całe miasto, trzeba zjawisko nazwać po imieniu: dżuma!

Wariantem fenomenu negacji jest idea, że wraz ze zmianą słów zmienią się również fakty. I tak w amerykańskim społeczeństwie słowo "problem" stanowi tabu. Każda sytuacja, która kiedyś tak zostałaby określona, nazywa się teraz "challenge" (wyzwanie). Problemy nie istnieją, przynajmniej nie w The United States of America. W taki sam sposób w Europie tematem tabu jest słowo „faszyzm”, o ile odnosi się ono do współczesnych zjawisk politycznych. Istnieje prawicowy ekstremizm, radykalna prawica, populizm, prawicowy populizm, ale faszyzm... nie, tego nie ma: to nie może być prawda, coś takiego już u nas nie występuje, żyjemy w demokracji, proszę nie siać paniki i nie obrażać ludzi!

W 1947 roku Albert Camus kończy swoją powieść "Dżuma" – opowieść o faszyzmie – uwagą, że doktor nie może podzielać masowej wesołości, gdy oficjalnie zostaje ogłoszone, że terror dżumy minął: „Wiedział bowiem to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach, że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostawać uśpiony w meblach i bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.

W tym samym roku Thomas Mann pisze: „Nietzsche jak czuła igła kompasu zapowiedział epokę faszyzmu – w której żyjemy i pomimo militarnego zwycięstwa jeszcze długo będziemy żyli”. Albert Camus i Thomas Mann na pewno nie byli jedynymi, którzy od razu po zakończeniu wojny uświadomili sobie to, o czym my teraz aż nazbyt chętnie chcemy zapomnieć: w ciele demokracji masowej bakcyl faszyzmu zawsze będzie wirulentnie obecny. Nie uodporni nas zaprzeczanie temu faktowi ani nazywanie bakcyla inaczej. Wręcz przeciwnie. Jeśli chcemy go odpowiednio zwalczać, musimy przede wszystkim uznać, że znów jest aktywny w naszym społecznym ciele, i nazwać go po imieniu: to faszyzm. A faszyzm nigdy nie jest wyzwaniem, lecz zawsze dużym problemem, ponieważ nieuchronnie prowadzi do despotyzmu i przemocy. Wszystko, co niesie z sobą te konsekwencje, stanowi niebezpieczeństwo. Każda zaś polityka dążąca do zanegowania problemu lub, co gorsze, niebezpieczeństwa, jest polityką chowania głowy w piasek. I niezmiennie pozostaje prawdą, że kto nie wyniesie żadnej nauki z historii, jest skazany na jej powtarzanie.

II

Mussolini i Hitler – by ograniczyć się do tej demonicznej pary – stali się najbardziej znaczącymi przedstawicielami upolitycznienia umysłowości, która zaczęła się rozwijać na długo przed ich pojawieniem się na scenie Europy.

Goethe jest jednym z pierwszych, którzy przeczuwają, że w społeczeństwie coś fundamentalnego zaczyna się zmieniać. W 1812 roku pisze do przyjaciela: „Gdy widzimy, jak świat w ogóle, a zwłaszcza młodzież oddana jest nie tylko własnym rozkoszom i namiętnościom, ale jak jednocześnie to, co wznioślejsze i lepsze w nich, pokrywa i deformuje poważna maska idiotyzmów epoki, tak, że wszystko, co do zbawienia ich prowadzić może, staje się przekleństwem, (...) to nie można dziwić się podłościom, za sprawą których ludzie ci obracają się wściekle przeciwko sobie i innym”.

Niewiele później, w 1831 roku, Alexis de Tocqueville w czasie podróży po Ameryce odkrywa, że demokracji, która zaczyna rozkwitać w młodym kraju, zagraża forma ucisku, jakiej historia dotąd nie znała: „Sam z trudem szukam wyrażenia, które mogłoby precyzyjnie określić to zjawisko, o które mi chodzi. Stare słowa, takie jak despotyzm i tyrania, tutaj się nie nadają. Rzecz jest nowa, skoro więc nie potrafię jej nazwać, trzeba, bym ją opisał. (...) widzę nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi, nieustannie kręcących się w kółko w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń, które zaspokajają potrzeby swego ducha. Każdy z nich żyje w izolacji i jest obojętny wobec cudzego losu. (...) Ponad wszystkimi panuje na wyżynach potężna i opiekuńcza władza, która chce sama zaspokoić ludzkie potrzeby i czuwać nad losem obywateli. (...) lubi, gdy obywatelom żyje się dobrze, pod warunkiem wszakże, by myśleli wyłącznie o własnym dobrobycie. (...) Zawsze przypuszczałem, że ta uporządkowana, łagodna i spokojna niewola, którą opisuję, może łatwiej, niż sądzimy, łączyć się z pewnymi powierzchownymi formami wolności oraz że nie jest rzeczą niemożliwą, by wyrosła w cieniu suwerenności ludu”.

Tym, co szkicuje Tocqueville, są kontury społeczeństwa, które hiszpański filozof Ortega y Gasset sto lat później analizuje i przedstawia jako społeczeństwo masowe. Jest ono nieuniknionym skutkiem tego, co Nietzsche bardzo wyraźnie przewidział: upadku wartości, nihilizmu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku Nietzsche nabiera coraz większego przekonania, że zaczyna brakować podstaw dla europejskiego ideału cywilizacji, opartego na duchowych, absolutnych wartościach. Nie ma wartości absolutnych, bo wszystko, co jest, to jedynie projekcja ludzkiej jednostki. Prawda, dobro, piękno nie istnieją. Wszystko, co za takowe uchodzi, nie jest niczym innym niż osobistym przeżyciem każdego człowieka oraz interpretacją. Z kolei wszystko, co może oznaczać wszystko, nie oznacza w ogóle niczego, ponieważ straciło swoją uniwersalną ważność.

Wraz z utratą duchowych wartości znika nie tylko moralność, lecz także kultura w pierwotnym znaczeniu tego słowa: cultura animi – kultywowanie duszy. Zarówno w religijnych tradycjach judaizmu i chrześcijaństwa, jak też w humanistycznej tradycji Sokratesa i Spinozy w centrum uwagi znajduje się idea, że człowiek jest istotą, która powinna się uwznioślać, być ponad swoimi instynktami i fizycznymi potrzebami. Tylko wtedy, gdy uda się nam przyswoić absolutne wartości duchowe, będziemy godni życia. Życie w prawdzie, oddawanie sprawiedliwości, stwarzanie piękna – dopiero w takim działaniu człowiek staje się tym, kim być powinien, będzie naprawdę wolny. Bo ten, kto jeszcze jest niewolnikiem swoich namiętności, emocji, instynktów, obaw, uprzedzeń i nie wie, jak używać swojego umysłu, nie może być wolny. Nietzsche odwraca to jednak, święcie przekonany o Umwertung aller Werte, które musi nastąpić: nie ma już niczego absolutnego poza wolnością - wolnością niepohamowanego zaspokajania swoich namiętności. Od teraz człowiek pozwoli, by rządziło nim pragnienie władzy i wszystko jest dozwolone.

Nietzsche bardzo dokładnie wiedział, jakie będą skutki nihilizmu dla europejskiego społeczeństwa. W swoich późnych notatkach napisał: „Niebezpieczeństwo niebezpieczeństw: wszystko nie ma sensu”. Wraz z utratą absolutnych wartości duchowych zniknie wszystko, z czego człowiek kiedykolwiek czerpał znaczenie i sens: wiedza o dobru i złu, współczucie, idea, że miłość jest silniejsza niż śmierć, ale też wszelka wielka sztuka, uprzejmość, umiejętność rozmowy, świadomość jakości i wartości. Dlatego w tym samym czasie notuje: „Najbardziej ogólny znak nowoczesnych czasów: człowiek we własnych oczach nieprawdopodobnie stracił na godności”. Bo „wyzwolony” od wszelkich duchowych wartości i orientacji na to, co może w pełni nadać życiu znaczenie, człowiek najpierw wygodnie się rozsiądzie, zażąda, by wszystkie jego pragnienia zostały spełnione, a jeśli to nie nastąpi, stanie się agresywny. To nieustanne zagrożenie ciągłą agresją pod powierzchnią dobrobytu sygnalizuje również w notatkach z lat 1886–1887: „Nasza sytuacja: przez dobrobyt wzrasta wrażliwość; uskarżamy się już na najlżejsze dolegliwości; nasze ciało jest lepiej chronione, nasza dusza coraz bardziej chora. Równość, wygodne życie, wolność myślenia, ale jednocześnie nienawiść i zazdrość, szał konieczności odniesienia sukcesu, niecierpliwość dnia dzisiejszego, potrzeba luksusu, niestabilność rządów, cierpienie z powodu wątpliwości i poszukiwania”.

Społeczeństwo masowe jest nazwą, jaką Ortega y Gasset w 1930 roku określił społeczeństwo, które od pierwszych domysłów Goethego i ze wszelkimi cechami przewidzianymi przez Tocqueville’a i Nietzschego rzeczywiście przejawia się w całej Europie. A mimo to Ortega y Gasset jest zdziwiony tym, co dostrzega jako wielki paradoks demokratycznej epoki, która właśnie rozpoczęła się w europejskiej historii. Nareszcie jest to epoka, w której społeczeństwu udało się uwolnić od jarzma tyranii Kościoła, arystokracji i systemu feudalnego. Postęp technologiczny oferuje między innymi większą swobodę poruszania się, media poszerzają spojrzenie na świat, a władze polityczne stają się coraz bardziej demokratyczne. Europa stoi u progu wolnego społeczeństwa, w którym granice mogą zostać zniesione, wolność jednostki jest respektowana, własna odpowiedzialność implikowana, a wartości duchowe, utwierdzające ideał kulturowy, są pielęgnowane.

Ta historyczna szansa zostaje jednak odrzucona przez nowy typ człowieka, który szybko zyskuje wpływy w społeczeństwie: człowieka masowego. Pojęcie to nie wskazuje na ilość, lecz na jakość, na określony rodzaj stanu ducha albo raczej: na brak ducha. Ponadto ów człowiek masowy przejawia się we wszystkich warstwach społecznych, wśród bogatych i biednych, wykształconych i niewykształconych. Pojawienie się człowieka masowego – bunt mas! – stanowi według Ortegi y Gasseta bezpośrednie zagrożenie dla wartości i ideałów liberalnej demokracji europejskiego humanizmu; tradycji, w których duchowy i moralny rozwój wolnej jednostki tworzy fundament dla wolnego, otwartego społeczeństwa. Człowiek masowy hołduje jednak zupełnie innej wizji człowieka i społeczeństwa – nie chce być konfrontowany, a tym bardziej obciążany duchowymi wartościami. Nie ma miary, wartości ani prawdy, którą można by postawić ponad nim i która mogłaby mu narzucić jakieś ograniczenia. Dla człowieka masowego życie zawsze ma być wygodne i dostatnie; on nie zna tragizmu istnienia. Wszystko jest dozwolone, bo nie ma ograniczeń. Wysiłek umysłowy nie jest potrzebny. Człowiek masowy jest zaabsorbowany samym sobą i zachowuje się jak rozpieszczone dziecko. Słuchanie, krytyczna ocena własnego zdania, liczenie się z innymi również nie są konieczne. To wszystko wzmacnia jego poczucie władzy, żądzę panowania. Liczy się tylko on i jemu podobni, reszta musi się dopasować. Człowiek masowy zawsze też ma rację i nie musi podawać żadnych argumentów. Niewprawiony – i niezamierzający się wprawiać – w języku rozsądku, zna zaledwie jeden język, język ciała: przemoc. To, co jest inne, co znajduje się poza nim, nie ma prawa istnieć. Sam nie znosi być inny niż masa. Dopasowuje się – stosując jako komfortowe środki pomocnicze: dla swojego wyglądu obowiązującą modę, a dla swoich opinii masowe media. Równocześnie nie potrafi i nie chce się wyróżniać. Człowiek masowy nie myśli. Wolny od wszelkiego umysłowego wysiłku, jakiegokolwiek umiaru czy prawdy jako wytycznych, bezcelowo snuje się przez życie. Z braku duchowych wskazówek chwyta się mocno ciężaru masy, który przez to życie ma go prowadzić.

Dwudziestowieczne zjawisko zachowania masowego i masowej histerii nie wynika z wielości, lecz stanowi drastyczną konsekwencję psychiki tego niezwykle nowoczesnego, pozbawionego umysłu człowieka. Strach i pożądanie rządzą zachowaniem tłumu. A kiedy ten tłum zacznie rządzić, kiedy demokracja stanie się demokracją masową – demokracja przestanie istnieć. Pod koniec książki Bunt mas Ortega y Gasset w jednym zdaniu streszcza swoją analizę społeczeństwa masowego: „Oto sedno sprawy: w Europie nie ma już moralności”.

Nihilistyczny charakter społeczeństwa masowego jest wzmacniany przez kilka czynników. W pierwszych dziesięcioleciach XX wieku wiedeński satyryk Karl Kraus bezlitośnie krytykuje dziennikarzy jako tych, którzy – mimo swoich najlepszych zamiarów – raczej osłabiają demokrację, niż ją chronią. Bo strony gazet muszą być zapełniane, a gazety muszą się sprzedawać. Skutkiem tego jest nieskończona ilość banałów, sensacji i paplaniny. W ustach dziennikarza gazety codziennej, twierdzi Kraus, język przestał być najistotniejszym medium do wyrażania znaczenia, degenerując się do banałów, sloganów i propagandy. Media masowe są nie tylko najważniejszą szkołą nauki dla demagogów – demagodzy czerpią swoją potęgę z faktu, że naród, karmiony nieskończonym powtarzaniem uproszczeń, tylko uproszczenia jest w stanie rozumieć i już tylko uproszczenia chce czytać i słyszeć.

W tym samym czasie Paul Valéry analizuje kryzys ludzkiego umysłu. Stwierdza: „Umysł jest naszą zdolnością do transformacji. Nasze życie uczuciowe można zamienić w dzieło sztuki. Umysł stwarza nowe, duchowe potrzeby, dzięki czemu możemy wznieść się ponad nasze fizyczne instynkty i być czymś więcej niż zwierzęta. Umysł podarował nam poczucie czasu, przeszłości i przyszłości. Dlatego możemy przewidywać, wyobrażać sobie to, co możliwe , i wznosić się ponad chwilę. Poza tym człowiek może się uwolnić od siebie samego, wczuć w kogoś innego. Każdy człowiek jest wyposażony w duchową zdolność obserwowania i poddawania krytyce własnych wartości oraz czynów. Lecz ludzki umysł stał się bezużyteczny. Staliśmy się mniej wrażliwi. Nowoczesny człowiek potrzebuje hałasu, nieustannej podniety, chce zaspokajać swoje potrzeby. A ponieważ stajemy się coraz bardziej obojętni, potrzebujemy coraz silniejszych środków, żeby móc zaspokajać swoją potrzebę podniety. Uzależniliśmy się od wydarzeń. Jeśli w ciągu dnia nic się nie wydarzyło, czujemy pustkę. «W gazetach nic nie ma» – stwierdzamy z rozczarowaniem. Jesteśmy zatruci myślą, że coś musi się zdarzyć, mamy obsesję na punkcie szybkości i ilości. Statek nigdy nie jest dość duży, auto czy samolot nigdy dość szybkie. Idea absolutnego priorytetu wielkich liczb – idea, której naiwność i trywialność są oczywiste (taką mam nadzieję) – stanowi jedną z charakterystycznych cech nowoczesnego gatunku ludzkiego. Oddaliśmy swój wolny czas. Nie mam tu na myśli czasu chronologicznego (naszych dni wolnych), lecz wewnętrzny spokój, bycie wolnym od wszystkiego, duchowy dystans do świata, którego potrzebujemy, by stworzyć miejsce dla najbardziej subtelnych elementów w naszym życiu. Pozwalamy się prowadzić szybkości, chwilom – wszystko musi być teraz – oraz impulsom. Nic już nie jest ukierunkowane na trwałość. Adieu, katedro, nad którą pracowano trzy wieki; adieu, dzieło wymagające życia pełnego doświadczenia i uwagi do osiągnięcia doskonałości. Pozwalamy sobą żyć. Podporządkowujemy się telefonom, pracy, modzie. Życie staje się coraz bardziej jednolite. Wygląd zewnętrzny, charaktery, wszystko musi być do siebie podobne, a przeciętność zawsze wykazuje skłonność równania do najniższego gatunku. Jedną z najbardziej uderzających cech współczesnego świata jest powierzchowność: balansujemy między powierzchownością a niepokojem. Mamy najpiękniejsze zabawki, jakie człowiek kiedykolwiek posiadał. Jaki ogrom rozrywki! Nigdy nie było tylu gier! Ale jakież zmartwienia! Nigdy tyle paniki! I wymaga się od nas coraz mniej umysłowego wysiłku. Myśli się za nas. Poza tym nasza inteligencja coraz bardziej się specjalizuje. Społeczeństwo, z powodu wymagań stawianych mu przez rozwój technologiczny, coraz bardziej potrzebuje „profesjonalistów”, "zastępowalnych" intelektualistów. Jakiś Szekspir, Bach, Kartezjusz, poeci i myśliciele, "niezastępowalni" intelektualiści – z nich nie ma już pożytku”. Tyle Paul Valéry, anno 1920.

I ponownie mowa jest o paradoksie, ponieważ mimo wszelkich bodźców, możliwości i wygód człowiek nie stał się szczęśliwszy. Wręcz przeciwnie, agresja w społeczeństwie tylko narasta. To logiczne, udowadnia Max Scheler w opublikowanej w 1912 roku książce "Resentyment a moralność". Europejska kultura, twierdzi Scheler, jest kulturą równości; głęboko zakorzeniona jest idea, że wszyscy jesteśmy równi i mamy równe prawa. W tradycji judeochrześcijańskiej równość polega na byciu równym w oczach Boga: kimkolwiek się jest i bez względu na to, co się posiada, każdy zostanie ostatecznie osądzony przez Boga, a miarą będzie: czy żyłeś sprawiedliwie? Zaś w tradycji europejskiego humanizmu ideał równości zawiera się w idei, że prawdziwa tożsamość człowieka nie kryje się w tym, co nas może odróżniać od innych (pieniądze, władza, pochodzenie, rasa, płeć), lecz w tym, co nas z bliźnimi łączy: w uniwersalnej zdolności uwznioślania duszy, życiu w prawdzie, oddawaniu sprawiedliwości, tworzeniu piękna.

Zarówno w religiach judaistycznej oraz chrześcijańskiej, jak i w tradycji humanistycznej chodzi o absolutne wartości duchowe, na których oparty jest ideał równości. Ale Nietzsche już przepowiada, że znaczenie tych duchowych wartości zniknie. Równość będzie mogła się wyrażać tylko w tym, co materialne. Powstanie nowy ideał równości, mający związek z rozwijającym się socjalizmem i dążeniem do większego demokratyzowania: sprawiedliwość społeczna, równe szanse, uniwersalne prawo wyborcze. Kiedy jednak pod wpływem nihilizmu i pojawienia się człowieka masowego wszelkie wartości zostaną wypaczone i nawet nie będzie już wiadomo, dlaczego miałaby istnieć sprawiedliwość społeczna, wówczas – stwierdza Scheler – ideał równości nie będzie niczym więcej niż przekonaniem, że każdy powinien móc dostać wszystko, zaś co ma jeden, musi mieć również inny. W końcu jesteśmy równi! Słowo „elita” stanie się wyzwiskiem, a gdy tylko pojawi się myśl, że inni „równi” mają więcej, będą narastały resentyment i uraza.

W tej społecznej kulturze istnieje stała tendencja do kierowania się ku najniższemu punktowi, ponieważ tam zawsze znajduje się największy wspólny mianownik ludzi. Dlatego też uniwersytecki poziom nauczania będzie się tak bardzo obniżał, że „każdy” będzie mógł studiować – i zdobyć dyplom. A w odniesieniu do sztuk pięknych będzie obowiązywało to, że muszą być one dostępne dla każdego – w znaczeniu takim, że nie tylko przystępne cenowo, lecz także zrozumiałe. Największą niechęć żywi się bowiem do wszystkiego, co trudne. To, co nie może od razu zostać zrozumiane przez wszystkich, jest trudne, a więc elitarne i dlatego antydemokratyczne. W świecie środków masowego przekazu rozumie się to bardzo dobrze – nawet trudne słowa i cytowanie myślicieli stanowią tabu.

Scheler wyjaśnia również, w jaki sposób kultura społeczna, przesiąknięta resentymentem, ma wpływ na nasze wartości. Nietzsche uzasadniał, dlaczego wyższe wartości duchowe nie są w stanie dłużej istnieć. Teraz jednak rodzi się poczucie, że tym wartościom także nie wolno istnieć, ponieważ wymagają wysiłku, wykluczając każdego, kto na ten wysiłek nie może lub nie chce się zdobyć. Zamiast wartości absolutnych jest subiektywne doznanie, z nową, najwyższą miarą: „Sam wiem najlepiej!”. W ten sposób resentyment wywiera też wpływ na ideał wolności. W tradycji judeochrześcijańskiej wolność oznacza odpowiedzialność każdego człowieka za to, żeby stał się tym, kim być powinien: sprawiedliwym. Dla Spinozy wolność jest zdolnością do bycia wolnym od głupoty, strachu i żądz, do posiadania siły, by używać rozumu i żyć w prawdzie. Tylko ten, kto tak żyje i przyswaja sobie wartości, które nadają życiu godność – tylko ten jest naprawdę wolnym człowiekiem. Ale raz jeszcze: to zakłada, że istnieją duchowe, uniwersalne wartości – a takich już nie ma. Dlatego wolność nie może być niczym innym niż: wszystko jest dozwolone, zaspokajaj swoje instynkty i pragnienia. To jest wolność, która zawsze będzie brutalna.

Podobnie jak Nietzsche Scheler rozumie, że człowiek resentymentu jest ostatecznie słabeuszem i boi się tej wolności. Doświadczenie absolutnej wolności zamieni się w śmiertelny strach przed wolnością , a wielką potrzebą stanie się dostosowanie do masy – masy, która w końcu nie pragnie niczego więcej, niż ślepo wierzyć charyzmatycznemu przywódcy i być mu posłusznym.

W tym społeczeństwie – nihilistycznym, bo pozbawionym jego moralnych i kulturowych podstaw, opętanym pospolitością i podatnym na demagogię, pełnym resentymentu i strachu – polityka, jak trafnie wyraził to Menno ter Braak, stanie się „sprawą agitatorów, którzy nie znają innych motywów niż utrzymanie i poszerzanie swojej władzy. Władzy w najbardziej wulgarnym tego słowa znaczeniu”. Ter Braak stwierdza w połowie lat trzydziestych, że Europę zaczął usidlać ruch polityczny, który nie robi nic innego, jak eksploatuje resentyment. Zdaniem ter Braaka ruch ten zajmuje się wyłącznie stymulowaniem agresji i złości, nie jest tak naprawdę zainteresowany rozwiązaniami, nie ma żadnych idei i właściwie nie chce też szukać rozwiązań społecznych problemów, ponieważ potrzebuje nieporozumień, by nadal móc znieważać i nienawidzić. Bo to stanowi najważniejszą jego cechę: znieważanie dla samego znieważania i nienawiść dla samej nienawiści. Społeczny resentyment wyładowuje się na koźle ofiarnym, którego obarcza się winą za wszystko: na Żydach. Jednocześnie ruch ten uważa siebie samego za wieczną ofiarę „lewicy” albo „elity” i żywi głęboką niechęć do intelektualistów, kosmopolitów oraz wszystkich i wszystkiego, co „inne”. Zdaniem ter Braaka ta polityka żywi się nie tyle głupotą, co półkulturą, połowicznym wykształceniem, rozpoznawalnym po nieustannym używaniu sloganów i fraz. To reakcyjna polityka, która zakłada, że dawniej wszystko było lepsze i że znowu wszystko będzie lepsze, gdy własny naród zostanie oczyszczony z obcych mu elementów, które zawsze wszystko psują. Kuriozalny, lecz bezsporny jest fakt, że ruch ten pokłada niezłomną wiarę w przywódcę, który – jak zaobserwował ter Braak – nigdy nie udowodnił, że jest przywódcą, lecz bez którego, zdaniem jego zwolenników, Holandia nie ma przyszłości. Ten ruch polityczny nie ma prawdziwego programu partyjnego, wystarcza podążanie za przywódcą. Zaś przywódca, aby nadal mógł być przywódcą, siłą rzeczy będzie populistą i będzie proponował wszystko, co pozwoli mu zwiększać poparcie mas i mobilizować masy.

To wszystko Menno ter Braak wykłada w 1937 roku w krótkim, lecz wspaniałym eseju zatytułowanym "Het nationaalsocialisme als rancuneleer".

Uderzające jest jeszcze to, co mówi w tym eseju na temat nastawienia elit i intelektualistów do rozkwitu faszystowskiej polityki w latach trzydziestych. Ter Braak jest zaskoczony, że duża część elity rozwój tej polityki zbywa nonszalanckim: „Ach, my nie należymy do tych nieudaczników” albo „Gdy koniunktura gospodarcza będzie lepsza, to wszystko minie”. Mylą się państwo, reaguje ter Braak, bo ci nieudacznicy stanowią bunt mas, a gdzie się państwo podzieją, kiedy oni zdobędą władzę? Ponadto nieporozumienia i kryzys gospodarczy z pewnością mają wpływ na rozwój faszyzmu, lecz zdecydowanie nie są jego przyczyną. Faszyzm jest na to za bardzo zakorzeniony w kulcie resentymentu i pustce społeczeństwa masowego.

Nie dziwi go rola intelektualistów, spośród których niejeden sam jest reprezentantem półkultury: przeczytali wiele książek, ale ich krytyczny umysł dawno zanikł. Nie jest więc zaskoczony tym, że już jakaś ich część została „zainfekowana pewnym rodzajem quasi-filozoficznej przychylności wobec tak zwanych pozytywnych elementów narodowego socjalizmu”. Za bardziej niebezpiecznych uważa ter Braak tych wszystkich intelektualistów i uczonych, którzy nieustannie mówią, że najpierw należy dokładniej zbadać „pochodzenie”, „istotę”, „sedno” tego nowego ruchu politycznego. Niesłusznie, pisze ter Braak, bo faszyzm nie ma żadnych idei, nie ma głębi, choć faszyści aż nazbyt chętnie nam wmawiają, że chodzi im o „rewolucję ducha... bez przelewu krwi”. Prawda brzmi jednak następująco: „To jest tylko powierzchnia. Pod nią niczego nie ma. Właśnie po powierzchni rozpoznaje się narodowy socjalizm jako naukę o czystej urazie; po tych formułach nienawiści, modulacjach głosu złości, krzykliwości oszczerstw. (...) To powierzchnia zdradza, że ci arystokraci są zdeprawowanymi demokratami, że ci narodowi idealiści używają «narodu» do swoich specjalnych celów (...), tym bowiem, czego gorąco pragną, jest: nielimitowane wyładowywanie resentymentu wszelkimi środkami i pod wszystkimi hasłami, jakie do tego celu mogą się przydać”.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"