[ Strona główna ]

RACJE

numer 4

Październik 2020


Mark Rubinstein

WIARA JAK UŚMIECH KOTA Z CHESHIRE

...gdy kot już całkiem znika1




Jeżeli nie zgadzamy się z kimś w sprawie dowodu matematycznego, zawsze możemy ten dowód wyprowadzić raz jeszcze lub odwołać się do podręcznika. Gdy ktoś inny zakwestionuje istnienie mostu Golden Gate, możemy wybrać się z nim na wycieczkę i mu ten most pokazać.

Zupełnie inaczej jest w przypadku doktryn religijnych, w których kluczowe pojęcie wiary odwołuje się do miejsc lub rzeczy, których nie widać i nie można zobaczyć, takich jak Bóg, niebo, piekło, dusza lub wieczność. Gdyby i w tym przypadku można się było posłużyć obserwacją i dedukcją lub odwołać się do podręczników naukowych, od dawna byłaby znana odpowiedź na pytanie, czy mamy do czynienia z prawdą czy też z fałszem. Aby do tego nie dopuścić, przeciwstawne obozy światopoglądowe zajęły bliźniacze szczyty oddzielone epistemologiczną przepaścią z obserwacją i rozumem po jednej stronie, a objawieniem i wiarą po drugiej. Konflikt ten zazwyczaj określa się mianem sporu między wiarą a rozumem.

W standardowej dyskusji z osobą wierzącą zawsze w końcu pojawia się pojęcie wiary. A gdy uczestnicy dyskusji dojdą do punktu, w którym wierzący szczerze przyzna, że nie ma wystarczających argumentów na poparcie swoich przekonań, to aby zdusić wszelki sprzeciw, wytacza on ciężkie działa i oddaje z nich równie ciężkie salwy.

Wierzący broni wiary, powołując się na poczucie sensu życia, jaki wiara daje w obliczu śmierci, na potrzebę bezpieczeństwa, pragnienie ucieczki od egzystencjalnej pustki i samotności. Odpowiadając, mówimy mu, że nie interesuje nas, co wierzący robi ze swoimi myślami, aby poczuć się lepiej. Pytamy tylko, w jaki sposób może udowodnić, że to, co głosi, jest prawdą. W takich dyskusjach, po tym jak wszystkie dowody zostały przeanalizowane i uznane za nieistotne, a przytoczone argumenty zostają obalone, ostatnim bastionem obrony pozostaje powołanie się na „czystą wiarę”.

Pojęcie wiary nabrało znaczenia wraz z nadejściem chrześcijaństwa. Słowo wiara (w znaczeniu „mieć wiarę”) zasadniczo nie pojawia się w Biblii hebrajskiej, za to w Nowym Testamencie przeciętnie raz na stronę (łącznie 254 razy). Jezus może lub będzie uzdrawiać tylko tych, którzy wierzą. Ci, którzy uwierzą, ale nigdy nie zobaczą Jezusa, zostaną nagrodzeni nawet bardziej niż ci, którzy byli świadkami jego cudów. Następcy św. Pawła poszli jeszcze dalej, podnosząc wiarę wraz z nadzieją i miłością do rangi cnoty. Ale co to naprawdę znaczy przyjmować coś „na wiarę”?

Czym wiara nie jest

Słowo „wiara” może oznaczać „zaufanie” w sensie polegania na kimś lub na czymś, ale nie o takiej wierze tutaj piszę. Wiara, o której tu mowa, nie jest wiarą, że np. ojciec wyzdrowieje z choroby. Ludzie często tak mówią, ale zazwyczaj mają na myśli nadzieję. Wiara, którą uważam za intrygującą, nie jest wiarą, która jest świadomym udawaniem, ale wiarą pewności lub bardziej ogólnie wiarą, która przybliża nas do pewności stuprocentowej.

Często słyszę argument, że nie można uciec od wiary. Zgodnie z tym poglądem, twierdzenie na podstawie obserwacji, że krzesło istnieje, wymaga również wiary. Jest to przykład popularnej sztuczki retorycznej, w której mylny wniosek wynika z wyjęcia słowa z jego normalnego kontekstu i użycia go w innym, uwodzicielsko powiązanym, ale w niewłaściwy sposób. Należy go odrzucić, ponieważ maskuje on użyteczną różnicę między wiarą a rozumem.

Wierzę, że teraz piszę na laptopie. Czy biorę to „na wiarę”? Nie, wierzę w to, ponieważ doświadczam tego poprzez zmysł wzroku, czucia i słuchu. Ludzie zwykle używają określenia „na wiarę” w odniesieniu do czegoś, czego nie doświadczają zmysłowo. Czy moja pewność, że coś, co jeszcze się nie wydarzyło, na przykład, że słońce wzejdzie jutro rano, jest oparta na wierze? Nie, ta moja pewność opiera się na dedukcji stosowanej przy wyprowadzaniu naukowych teorii przyczynowo- skutkowych oraz na wnioskach z moich dotychczasowych doświadczeń: każdego dnia, jaki pamiętam, wschodziło słońce. Według mnie, kiedy ktoś mówi, że akceptuje prawdę Biblii na podstawie wiary lub że wierzy w Boga albo w Jezusa „na wiarę’, ma na myśli, że nie opiera swojej wiary na obserwacji, dedukcji czy lub indukcji.

Tu jest podstawowe nieporozumienie. Niektórzy twierdzą, że nauka, nie mniej niż religia, musi być przyjmowana „na wiarę”. Jednak zdaniem fizyka Paula Daviesa: „Nauka ma swój własny system wiary. Cała nauka wychodzi z założenia, że natura jest uporządkowana w racjonalny i zrozumiały sposób. […] Zatem zarówno religia, jak i nauka opierają się na wierze - a mianowicie na wierze w istnienie czegoś poza wszechświatem, jak niewyjaśniony Bóg lub niewyjaśniony zbiór praw fizycznych („ Taking Science on Faith ”, New York Times, 24 listopada 2007).

Z tym stwierdzeniem wiążą się dwa problemy. Po pierwsze, nauka nie zakłada, że natura jest racjonalna i zrozumiała. Raczej, dostrzegając regularność w przyrodzie, nauka dostarcza dowodów, że natura jest racjonalna i zrozumiała. Po drugie, wprawdzie Davies używa słowa wiara, jednak nadaje mu nieciekawe i niemal tautologiczne znaczenie. Biorąc pod uwagę obecny stan wiedzy, jest oczywiste, że nie wiemy, skąd wzięły się wszystkie prawa fizyki. Ponadto, może nawet być tak, że prawa te nie mają zastosowania we wszystkich częściach wszechświata czy w każdym czasie. Niebezpieczeństwo stwierdzenia, że nauka i religia są „oparte na wierze”, mylnie sugeruje, że w obu przypadkach standardy pewności są takie same, i że gdy wiara przenika (jak twierdzi Davies) do nauki, to wykorzystuje się ją do wspierania przekonań nie opartych na obserwacji i rozumie. Na marginesie: interesującą kwestią związaną z wiarą jest to, czy poza obserwacją i rozumem istnieje jeszcze inne źródło rzetelnej wiedzy.

Czymś innym jest sytuacja, gdy ktoś mówi, że przyjmuje „na wiarę” to, co mówi ktoś inny (np. nauczyciel o grawitacji, o starożytnej Grecji, Virginii Woolf itp.). Ale też nie jest to zagadnienie warte roztrząsania. Nieuniknione jest przyjmowanie tego rodzaju faktów na wiarę, trudno mieć czas na badanie wszystkiego. Jeśli wierzysz w opinie oparte na autorytetach, przyjmujesz, że: (1) są oparte na obserwacji i na wyciągniętych z niej wnioskach (2) są zgodne z opiniami ekspertów. Oparte na wierze „prawdy” religii nie zdają obu ww. testów.

Istnieje jeszcze jedno nieporozumienie co do znaczenia wiary, które należy wyjaśnić. Są sytuacje, gdy wnioski oparte na dedukcji, (np. twierdzenia z geometrii) wyciągane są na podstawie nieudowodnionych, nie zweryfikowanych hipotez i w tym szczególnym sensie przyjmuje się je na wiarę. Nie oznacza to jednak, że tak przyjętych założeń nie można zweryfikować. Pierwszy krok to przeanalizowanie przyjętych założeń pod kątem ewentualnych wewnętrznych sprzeczności. Krokiem drugim powinno być porównanie wyciągniętych z przyjętych założeń wniosków z tym, co wynika z obserwacji. I w przypadku wystąpienia wewnętrznych sprzeczności odrzucenie przynajmniej jednego z założeń. Tym samym nawet ten szczególny przypadek nie jest równoznaczny z braniem czegoś „na wiarę” , wiara nie jest tu rozumiana jako coś, co znajduje się poza zasięgiem rozumu i jest budowana w oparciu o obserwację i analizę.

Prawdopodobieństwo

Niektórzy twierdzą, że w taki lub inny sposób każdy musi zając stanowisko w kwestii wiary. W Katechizmie z 1997 r. Kościół rzymskokatolicki stwierdza , że „wiara to oczywista oczywistość”. Ale ktoś, kto rozumie, czym jest prawdopodobieństwo, wie, że to nieprawda. Takie czarno-białe myślenie sprzyja wierze religijnej. To dlatego, z szacunku dla wiary, myśliciele religijni od Augustyna do C. S. Lewisa kwestionowali użyteczność myślenia opartego na prawdopodobieństwie. Patrząc z ludzkiej perspektywy, jesteśmy skazani na niepewność, z tym że - aby nie być na jej łasce - możemy posłużyć się rachunkiem prawdopodobieństwa i tę pewność czy niepewność oszacować. Możemy na przykład powiedzieć, że prawdopodobieństwo wypadnięcia reszki przy rzucie monetą wynosi 50:50, a istnienia Boga - 90:10. To, ile w danej sprawie wynosi według nas prawdopodobieństwo wystąpienia danego zdarzenia, ma dla nas ogromne znaczenie, gdyż wpływa na nasze decyzje i wybory. Prawdopodobieństwo to jeden ze sposobów, w jaki my, ludzie, możemy mierzyć stopień naszej ignorancji. Odrzucenie tego tak użytecznego narzędzia logiki jest działaniem nierozważnym, tym bardziej że jego użycie nie wyklucza religii.

Aż do XVII wieku, kiedy położono podwaliny pod teorię prawdopodobieństwa, dyskurs filozoficzny zazwyczaj wykluczał istnienie rozwiązań pośrednich. Zdanie było albo prawdziwe, albo fałszywe, a nie prawdopodobnie prawdziwe lub prawdopodobnie fałszywe. Taki sposób myślenia był podtrzymywany przez sprzężenie zwrotne: brak świadomości przydatności myślenia opartego na prawdopodobieństwie sprzyjał rozwojowi religii, a wiara religijna opóźniała rozwój myślenia probabilistycznego.

Dowody historyczne przemawiające za wyważonym sceptycyzmem są przytłaczające. Wiele rzeczy, które kiedyś powszechnie uważano za pewne, okazało się fałszywe. Stwierdzenie, że jest się czegoś pewnym, jest równoznaczne z tym, że nie ma dosłownie nic, czego można się dowiedzieć w przyszłości, co mogłoby zmienić pogląd na daną sprawę. Stanowisko takie z pewnością jest zbyt ekstremalne. Współczesny sceptycyzm opowiada się za tym, by wszystkie tezy analizować krytycznie w oparciu o rachunek prawdopodobieństwa. Można starać się je doprecyzować poprzez analizę lub zebranie większej liczby dowodów (w ciągu ostatnich czterech stuleci opracowano w tym celu szereg metod statystycznych), ale nigdy nie możemy osiągnąć 0% lub 100% pewności. Współczesny, rozsądny sceptyk bez poczucia winy analizuje swoje metafizyczne twierdzenia w oparciu o prawdopodobieństwo, pozostaje jednak otwarty na nowe dowody i uczy się żyć z tą niepewnością.

Czym chce być wiara

Gdy już sobie uświadomiliśmy, czym wiara religijna nie jest, zastanówmy się nad tym, do czego aspiruje. W tym przypadku wiara oznacza wiedzę, zrozumienie lub niezbite przekonanie, którego nie można zdobyć poprzez obserwację lub rozumowanie. Chociaż w przypadku tak rozumianej wiary można odwołać się do rozumu, nie można go użyć go do weryfikacji tego, w co się wierzy (to samo dotyczy obserwacji). Dobrze ilustruje to sytuacja, gdy ktoś mówi, że przyjmuje Pismo Święte „na wiarę”.

Istnieją dwie sytuacje, w których wiara może mieć sens. Święty Augustyn uważał, że ludzie żyją na wpół zaślepieni i osłabieni grzechem, a wiara jest lekiem, który oczyszcza ich obraz świata i pozwala zobaczyć prawdę. Niektórzy chrześcijanie porównują wiarę do ślubu, gdy panna młoda w 100% oddaje się mężowi. Oczywiście! Gdyby oddawała się tylko w 80%, małżeństwo mogłoby się nie udać. Mój dobry przyjaciel zapewnia mnie z kolei, że gdybym poszedł za radą Augustyna i oddał się Chrystusowi, to zrozumiałbym, dlaczego on jest, a nawet musi być naszym Zbawicielem. Ja jednak wierzę, że to nie mnie brakuje jego doświadczenia, ale raczej jemu mojego? Argument wierzącego oparty na osobistym doświadczeniu nie jest ani przekonujący, ani uniwersalny. Co więcej, pogląd augustianów, w myśl którego prawdziwe zrozumienie musi poprzedzać stuprocentowa wiara jest również fałszywy. Zarówno historia, jak i psychologia dowodzą, że ludzie potrafią wierzyć prawie we wszystko, czego zmysły nie mogą łatwo odrzucić. Miliardy ludzi wierzą w niespójne idee, każdy ze stuprocentową pewnością, do której doszedł przez wiarę.

Augustyn uważał również, że tak jak wiara musi poprzedzać zrozumienie, tak przed wiarą musi przyjść łaska: dar od Boga dany tylko nielicznym. Jeżeli z jakiegokolwiek powodu Bóg nie obdarzył kogoś łaską, taka osoba nie może przyjąć Jezusa. To tak, jakby wierzący mieli szósty zmysł, którego pozostałym brakuje. Ci ostatni mogą obserwować i rozumować, ale nigdy nie odkryją prawdy, stąd odpowiedzią wierzących na przekonywające argumenty przeciw wierze jest stwierdzenie, że oni rozumieją coś, czego pozostali nie są, i nigdy nie będą w stanie pojąć. Dla mnie tego rodzaju argumentacja to cios poniżej pasa: wierzący twierdzą, że z urodzenia są lepsi, ponieważ mogą zostać zbawieni, a pozostali nie. Argumentu o łasce nie można obalić (ani zweryfikować), dlatego niektórzy teolodzy lubią powoływać się na ten argument, ale też właśnie dlatego nie grają uczciwie.

Jest też drugi argument przytaczany na poparcie tezy, że brak wiary może prowadzić do zguby. Zgodnie z ta tezą, Bóg celowo wystawia nas na próbę, uniemożliwiając potwierdzenie jego istnienia poprzez obserwację i rozumowanie, ponieważ interesuje go ocalenie jedynie tych, którzy udowodnią głębokość swojej wiary, nie domagając się dowodów. Idąc tym tokiem myślenia, aby być godnym życia wiecznego, trzeba najpierw zostać poddanym próbie (czyli trzeba najpierw udowodnić lojalność królowi, ryzykując swoim życiem w bitwie).

Jeżeli zatem chrześcijanin uważa, że prawdopodobieństwo tego, iż Jezus powstał z martwych wynosi jedynie 99%, jego dusza już jest w niebezpieczeństwie. Wierzący nie może sobie pozwolić na zwątpienie, gdyż jakiekolwiek zwątpienie może go doprowadzić do zguby. Wątpliwość jest szczególnie przerażającą formą grzechu. W porównaniu z morderstwem, cudzołóstwem i kradzieżą, których po prostu można nie popełnić, jest czymś, czemu nie można zapobiec. Bóg, który nas nieustannie obserwuje, będzie o tym wiedział nawet wtedy, gdy tylko przez chwilę będziemy mieli jakiekolwiek wątpliwości.

Jest jeszcze pułapka, w jaką wpadają protestanci wyznający doktrynę predestynacji Kalwina. Ludzie ci rozpaczliwie chcą wiedzieć, czy są predestynowani do zbawienia, a są wtedy i tylko wtedy, gdy nie mają co do tego wątpliwości! W ten sposób zostają złapani w „szatańską pułapkę” - im bardziej walczą o uwolnienie, tym bardziej są zniewoleni.

Jeżeli Bóg wymaga stuprocentowej wiary w zbawienie, trzeba przezwyciężyć wszelkie wątpliwości i oddać się wierze. Pascal zawarł ten argument na rzecz wiary w Boga w swoim słynnym zakładzie. Oczywiście dziś jest dla nas jasne, że rozumowanie Pascala jest obciążone poważnym błędem, ponieważ nie uwzględnia wszystkich możliwości. Na przykład takiej, że jeśli Bóg istnieje (ponieważ żaden człowiek nie ma wystarczających informacji, aby stwierdzić, że to prawda), wierzący mogą zostać wysłani do piekła, podczas gdy odważni wątpiący, którzy formułują swoje opinie w oparciu o dostępne informacje, do nieba.

Czym jest wiara

Ludzie wierzący powiadają, że wiara opiera się na czymś więcej niż tylko obserwacja i rozum. Jednak nie brzmi to przekonująco. Można przecież wierzyć w jedną z milionów rzeczy, które są sprzeczne z Biblią; więc jeśli ktoś wierzy w Biblię, nie ma żadnego powodu, żeby nie zapytać go, dlaczego nie wierzy w ten sam sposób w coś innego? Jest to zasadnicze pytanie pozwalające sprawdzić, czy tak wyznawana wiara jest naprawdę wiarą. Jeżeli odpowiedź zawiera argumenty oparte na obserwacji lub rozumowaniu, wówczas taka wiara nie jest jedynie kwestią „wiary” i stanowi punkt wyjścia do dalszej dyskusji. Jeśli jednak odpowiedź nie zawiera argumentów opartych na obserwacji lub rozumowaniu, zasadne jest postawienie pytania: co uzasadnia takie przekonanie?

Dlaczego nie przyjąć „na wiarę” innych alternatyw? Dlaczego nie uwierzyć, że nasz świat w rzeczywistości jest kolonią karną lub wakacyjnym rajem z innego świata? Być może jesteśmy na Ziemi jedynie turystami z chwilowo wymazanymi wspomnieniami, wierzącymi, że umrzemy, podczas gdy w rzeczywistości „śmierć” to powrót do domu. Istnieje też możliwość, że nasz wszechświat jest wczesnym, nieudanym eksperymentem młodego Boga, który go porzucił i zaczął tworzyć świat ulepszony gdzie indziej. A może Bóg to stan docelowy wszechświata? Wiele wskazuje również na to – myślę, że takie myśli nie tylko mnie przychodzą do głowy – że nasza Ziemia jest po prostu azylem dla szaleńców z innego świata. Dlaczego nie uwierzyć w jedną z wielu hipotez takich wizjonerów jak nieżyjący już Arthur C. Clarke? Wiara to poznawcza anarchia. Przecież to, w co wierzy jeden człowiek, jest bluźnierstwem dla innego. Jak to zwięźle ujął Voltaire: „W geometrii nie ma sekt”. A prawda oparta na wierze to milion sprzecznych wersji.

Marcin Luter porównał człowieka niewierzącego do kogoś, kto musi przepłynąć morze, ale nigdy nie wyrusza w podróż, ponieważ nie ufa statkowi. Nigdy nie zostanie zbawiony, bo nie opuścił brzegu. Ciekawsze byłoby porównanie niewierzącego do kogoś, kto chce przepłynąć morze i musi wybrać statek. Wie, że tylko jeden z wielu dostępnych jest wystarczająco zdatny do żeglugi i można nim bezpiecznie dotrzeć do celu. Niestety nasz niewierzący ma ograniczoną wiedzę na temat budowy statków, nie może też uzyskać informacji, który statek powinien wybrać. W takim przypadku, choć może to być frustrujące, prawdopodobnie lepiej zostać w domu. Jak trafnie ujmuje to Sam Harris w książce pt. Pejzaż moralny, „Wiara, jeśli kiedykolwiek jest w czymkolwiek słuszna, to przez przypadek”.

Bóg wiary istnieje tylko tak jak uśmiech znikającego kota z Cheshire, gdy ten już całkiem zniknie. Człowiek, który przyjmuje coś „na wiarę”, oszukuje sam siebie i ucieka od głębszego wglądu w swoją motywację. Wiara to tylko ostatnia obrona przed introspekcją. Ciężkie działa wiary strzelają ślepymi kulami i lepiej pójść za radą Izajasza (1:18): - Chodźcie teraz i rozważajmy razem – rzekł Pan.

Mark Rubinstein


Mark Rubinstein jest emerytowanym profesorem Finansów. Wykładał na Uniwersytecie Berkley w Kalifornii. Obecnie pisze o wczesnym chrześcijaństwie i humanizmie.


1.W tytule i w artykule chodzi oczywiście o słynnego kota z Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla. Tego magicznego kota dobrze charakteryzuje następujący fragment z książki Carolla: „ Dobrze – powiedział Kot i tym razem zniknął dość powoli, zaczynając od końca ogona, a kończąc na uśmiechu, który pozostał przez pewien czas po tym, jak reszta znikła. – Często widywałam kota bez uśmiechu – pomyślała Alicja – ale uśmiech bez kota! To najbardziej zdumiewająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem w moim życiu!„ (Przyp.red.)





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"