[ Strona główna ]

RACJE

Kwartalnik humanistyczny

"PO NAMYŚLE" - miesięcznik w kwartalniku

Sierpień 2019



Andrzej Dominiczak

BISKUP NA ODWYK


Nie milknie Marek Jędraszewski (dalej Marek J. lub biskup). Mimo krytyki, a nawet potępienia, jakie płynie z kręgów ludzi światłych, a może właśnie pokrzepiony tą krytyką, biskup wciąż nawołuje do Bożej nienawiści wobec wszystkich, którzy działają mu na nerwy. Najpierw ogłosił publicznie, że jego, twoją i moją duszą, sercem i umysłem chce zawładnąć “tęczowa zaraza” - plaga, której istnienia nie potwierdzają źródła medyczne – po czym zaatakował edukatorów seksulanych i - jakby inaczej - "niebezpieczne ideologie gender i LGBT". "Musimy – grzmiał podczas mszy z okazji tzw. wniebowzięcia NMP - widzieć sprzeciw młodych ludzi, którzy nie chcą się zgodzić na seksedukację w duchu tych zbrodniczych ideologii, chcących zniszczyć niewinność nawet małych, przedszkolnych dzieci”.

To oczywiście urojenia. Nie istnieje „tęczowa zaraza”, mie istnieją te akuurat zbrodnicze ideologie ani "sprzeciw młodych ludzi wobec edukacji seksualnej". Nie istnieją, nie zagrażają i nie zatruwają (serc i umysłów), co nie znaczy, że problem jest błahy. Największe zbrodnie w historii ludzkości popełniano „w obronie” przed zagrożeniami, których nie ma i nigdy nie było: przed spiskiem żydowskim, ogniem piekielnym lub zgnilizną moralną niewiernych. Zagrożenia nieistniejące przerażają bardziej niż realne. Dlaczego? Otóż dlatego właśnie, że nie istnieją i nie można potwierdzić ich doświadczalnie. Frustracja na tym tle podnosi ich temperaturę, a żarliwa emocja skutecznie zastępuje świadectwo empiryczne. Im bardziej zagrożenie nie istnieje obiektywnie, tym bardziej istnieje subiektywnie i tym silniejsze są emocje, lęk i nienawiść, jakie budzi. Urojenia lub halucynacje nie pochodzą bowiem z księżyca. Mogą być skutkiem uszkodzeń mózgu, psychozy lub działania narkotyków jak modne niegdyś LSD. Jak jest w przypadku biskupa, nie wiemy na pewno. Być może mamy do czynienia z psychozą, jednak wiele wskazuje na to, że głównym winowajcą jest substancja psychoaktywna, którą prof. Richard Dawkins nazwał religiolem, a trzeba pamiętać, że przestępstwa popełniane pod wpływem alkoholu lub innych narkotyków są w Polsce karane surowiej niż te same czyny popełniane na trzeźwo. Według Dawkinsa religiol „to silny narkotyk oddziałujący bezpośrednio na ośrodkowy układ nerwowy i wywołujący poważne zaburzenia zachowania mające często charakter socjopatyczny lub autodestrukcyjny. Religiol jest także przyczyną występowania opornych na leczenie zespołów urojeniowych”. (więcej na temat religiolu: [ tutaj ] Czy zatem działanie pod jego wpływem nie powinno być traktowane tak samo jak pod wpływem alkoholu? Czy sprawiedliwe jest na przykład, że choć stan upojenia alkoholem jest legalny, to jednak może być i bywa podstawą do uwięzienia bez wyroku, w areszcie płatnym (sic!!!), gdy np. ktoś pod tzw. dobrą datą zaśpiewa publicznie piosenkę, gdy natomiast ktoś inny śpiewa publicznie pod wpływem religiolu, nawet blokując przy tym ruch uliczny, nie spotykają go za to żadne przykrości. Czas położyć kres tej dyskryminacji.

Kwestię odpowiedzialności za czyny popełnione pod wpływem religiolu komplikuje nieco fakt, że niektórzy użytkownicy tej substancji nie tylko zaprzeczają istnieniu TZ, ale upierają się, iż bronią nosicieli, tzw. osób LGBT, właśnie dzięki jej zbawiennemu wpływowi. Ich zdaniem religiol i wywołane przez niego halucynacje sprawiają, że ludzie stają się wyrozumiali, a niektórzy nawet kochają każdego innego człowieka. Podawane przez nich przykłady uczynków rzekomo potwierdzających tę tezę są jednak tak rzadkie i słabo udokumentowane, że nie sposób wykazać, iż popełniono je pod wpływem religiolu, a nie dlatego na przykład, że jego słabnący wpływ uwolnił pewne skłonności niejako wbrew temu, do czego zmuszał kogoś religiol, gdy miał nad nim władzę. Wątpliwości co do skuteczności religiolu jako substancji budzącej uczucie miłości można mieć tym bardziej, że tej niezwykłej właściwości nie przypisywał mu nawet legendarny, znany tylko z imienia wynalazca stosowanej w Europie odmiany tej substancji. Wbrew mitowi nie twierdził on wcale, że dobry chrześcijanin (tak nazywał swoich klientów) powinien kochać każdego człowieka. Wzywał tylko do kochania tak zwanego bliźniego, czyli kogoś, kto znajduje się blisko fizycznie lub jest bliski symbolicznie i psychologicznie jako współwyznawca. Przyznaje to nawet „Gość Niedzielny” na swoich stronach internetowych. Pod hasłem „bliźni” czytamy tam między innymi:
W czasach Jezusa nie uznawano za bliźnich nawet niektórych kategorii wierzących w Boga Izraela: Samarytan, grzeszników i całego ”ludu ziemi” (tym terminem określano osoby nieznające wystarczająco Prawa). W dokumencie, który regulował życie wspólnoty żyjącej niedaleko od Jerycha, znalazły się oprócz przykazań miłości także nakazy nienawiści: ”Kochać wszystkich Synów Światłości, każdego odpowiednio do jego działu w radzie Bożej. Nienawidzić Bożą wrogością wszystkich Synów Ciemności, każdego odpowiednio do jego winy”. 

Marek J. wierzy, ze osoby LGBT są synami i córami ciemności. Nie zazdroszczę mu tego stanu ducha (wszak wiara to stan ducha). Nie wiem też, czy jego wrogość to wrogość Boża i czy odpowiednia jest do ich wyimaginowanej winy, jednak nie da się zaprzeczyć, że człowiek ten nienawidzi najlepiej jak potrafi, z całej siły. Zaraza to nie przelewki, choć fakt, że ma być tęczowa sprawia, że mniej przeraża, a niektórych nawet pociąga. Mnie bardziej przeraża zaraza czarna, określenie, którym w rewanżu szermują złośliwcy z kręgów antyklerykalnych. Nie bez racji oczywiście, jednak myślę, że powinniśmy unikać tego rodzaju symetryzmu. Straszenie to nie nasza specjalność, a po tamtej stronie też są, choć w mniejszości, ludzie odporni na inkryminowane miazmaty. Może dzięki nim katolicyzm przekształci się kiedyś w de facto świecki ruch moralny, jak to się stało z duńskim kościołem protestanckim, który od lat uznaje równość praw kobiet i osób LGBT. Poza tym, jeśli naprawdę jesteśmy bardziej racjonalni niż oni, nie powinniśmy pozwolić, by nasze - skądinąd słuszne - dążenie do osłabienia lub wręcz upadku Kościoła, zamknęło nam oczy na sensowne cele i autentyczne wartości. Upadek kościoła nie jest i nie może być wartością najwyższą, w imię której wolno pleść dowolne głupstwa. Nie plećmy więc, nawet żartobliwie, wszak nie działamy pod wpływem substancji psychoaktywnej: nie halucynujemy, nie przemawiamy do nieobecnych i nie zwracamy się w stronę Mekki pięć razy dziennie. Nawet śpiewamy rzadko i niechętnie, a szkoda, bo powstają na świecie piosenki ateistyczne, melodyjne, rytmiczne i niegłupie. Nie o urojonych zarazach, czarnej lub tęczowej, ale o tym, że świat wciąż jest pełen potu i łez, a piwo nad Wisłą jest o wiele za drogie. Przekonajcie się sami:)


Czas, jaki minął od pierwszego wezwania do krucjaty przeciw urojonej TZ i głosy poparcia, jakie płyną z ambon w Polsce i zagranicą dla prowadzonej przez biskupa kampanii nienawiści rozstrzygają - jak się zdaje - zarysowany na wstępie problem diagnostyczny. To jednak nie psychoza. Winny jest religiol, a ściślej biorąc jego nadużycie. Niepotrzebna jest obserwacja w szpitalu psychiatrycznym, potrzebny jest sąd dla biskupa. Gdyby przyczyną nienawistnych insynuacji był alkohol lub inny narkotyk, sprawca byłby pewnie skazany na grzywnę i przymusowy odwyk. Dlaczego nie w tym przypadku?! Że czyn Marka J. wypełnia znamiona przestępstwa z art. 212 o zniesławieniu, nie ma wątpliwości, że zasługuje na karę, wie każdy, a jeśli potrzebny jest terapeuta, polecam swoje usługi. Od nałogu uwolniłem się dawno i samodzielnie, w 10 roku życia, a potem przez dziesiątki lat pomagałem innym, czasem głęboko uzależnionym. Ocaliłem w ten sposób niejedną duszyczkę i i niejedną chętnie ocalę w przyszłości. Nie za darmo, ale nie będę zdzierał. Pozostaję w gotowości.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"
Symptoma