[ Strona główna ]

RACJE

numer 9

Lipiec 2022


Bohdan Chwedeńczuk

ŚWIĘTOŚĆ - AUTORYTET - GRZECH

Trójwładza uzurpatorów



Ludzi dręczy mniemanie, jakie mają o rzeczach, a nie rzeczy same.

Michel de Moniaigne

Słyszymy zewsząd - z ust ludzi powołujących się na różne nauki o człowieku i jego kulturach; z ust filozofów, przywódców religijnych, kapłanów, rzeczników doktryn politycznych i polityków; z ust rodziców i wychowawców młodzieży - że nie było i nie ma człowieka bez świętości, bez autorytetu i bez grzechu. Myśli tej towarzyszy zazwyczaj zalecenie: powinieneś czcić to co święte; słuchać autorytetów i pamiętać, że stale towarzyszy ci grzech! W przeciwnym bowiem razie tobie grozi upadek, a twojej społeczności rozkład.

Twierdzenie to i towarzyszące mu zalecenie nazwę dla wygody doktryną SAG (od pierwszych liter nazw “świętość”, ‘'autorytet”, “grzech”). Doktryna SAG jest bezzasadna. Jej części opisowej, że mianowicie człowiekowi stale towarzyszy świętość, autorytet i grzech, nie sposób dowieść, bo jest fałszywa. Jej część normatywna natomiast - owo zalecenie, by czcić świętości, słuchać autorytetów i nieść w pokorze nieodłączne brzemię grzechu - jest nieracjonalna.

Aby pokazać fałszywość opisowej części SAG, trzeba najpierw wiedzieć, czym jest świętość, czym autorytet, a czym grzech.

Niełatwo powiedzieć, czym jest świętość. Badacze religii dość zgodnie jednak mówią, że przeżywanie świętości jest nieodzownym składnikiem wszelkiej religii. “Cechą wyróżniającą myśli religijnej jest podział świata na dwie sfery obejmujące, jedna - wszystko, co święte, druga - wszystko, co świeckie.” “Skała, drzewo, źródło, kamień, kawałek drewna, dom, słowem - jakakolwiek rzecz może być święta. ... Rzecz święta to rzecz, której profan nie powinien i nie może bezkarnie dotykać.” (zob. Emile Durkheim, Elementarne formy życia religijnego, Warszawa 1990, s. 32,35).

Inny autor znajduje w przeżyciu świętości całą gamę uczuć - przerażenie, lęk i drżenie, uczucie pogrążenia, unicestwienia, zależności, poczucie zatrważającej tajemnicy, uczucie obcowania z czymś absolutnie niedostępnym, wszechmocnym, a zarazem uczucie nieodpartego pociągu i fascynacji. A wszystkie te uczucia kierują się ku czemuś, “co jest ponad wszelkim stworzeniem” (zob. Rudolf Otto, Świętość, Wrocław 1993, passim).

Autorytet posiada ten, kto cieszy się bezwzględnym posłuchem. Różne mogą być źródła autorytetu, ale gdy już ktoś lub coś go ma, bez wahania przyjmujemy to, co nam ów autorytet podaje do wiadomości, i bezwzględnie czynimy to, co on nam czynić nakazuje.

Określenie grzechu znajduję w miarodajnym, choć jednostronnym źródle: “Grzech to ... decyzja przeciwstawienia się woli Bożej...” (zob. Karl Rahner, Herbert Vorgrimmler, Mały słownik teologiczny, Warszawa 1987;). Źródło jest jednostronne, bo przynosi katolickie określenie grzechu, ale biorę z niego część wspólną wszelkich pojęć grzechu - w stanie grzechu jest ten, kto sprzeniewierza się świętości.

Doktryna SAG, wzięta jako opis położenia człowieka, jest fałszywa. Wiadomo przecież, po pierwsze, że nie wszyscy ludzie doświadczają świętości. Istnieją ludzie - zarówno indywidualni ludzie, jak też całe grupy ludzi i całe kultury - których świat nie dzieli się na to, co święte, i to, co świeckie. Nie znają takiego podziału. Nie znają też owej gamy, by tak rzec, represyjnych uczuć przerażenia, unicestwienia, nieodpartego pociągu i fascynacji, skierowanych ku czemuś, “co jest ponad wszelkim stworzeniem”. Te uczucia nie nachodzą ich choćby dlatego, że nie znają oni niczego, co jest “ponad wszelkim stworzeniem”. Istnieją więc ludzie, których doświadczenie nie zawiera przeżycia świętości. Słusznie przecież zauważono, że “doświadczenie zmysłowe chyba wcale nie powinno podsunąć mu [człowiekowi - B. C.] idei tak krańcowego dualizmu” (zob. Emil Durkheim, dz. cyt., s. 36), to jest podziału świata na to, co święte i to, co świeckie. Wielu ludzi uznaje, że nie ma innego doświadczenia niż zmysłowe.

Wiadomo też, po drugie, że istnieją ludzie, dla których nic i nikt nie jest autorytetem. Bez autorytetów żyją indywidualni ludzie, ale też całe grupy ludzi i całe kultury. Uprawianie nauki, na przykład, nie tylko nie wymaga, lecz wręcz nie znosi uległości wobec autorytetów. Podobnie sprawowanie urzędu w demokratycznym społeczeństwie. Podobnie gra w szachy - wymaga znajomości stosownych reguł, doświadczenia szachowego i talentu; na autorytety nie ma tu miejsca.

Trzeba jednak powiedzieć coś więcej. Ci, którzy nie uznają autorytetów, wiedzą, co robią. Nic i nikt bowiem nie zasługuje na bezwzględny posłuch. Co innego ograniczone zaufanie i warunkowy kredyt - to bywa racjonalne.

Wiadomo też, po trzecie, że istnieją ludzie, którzy w ocenie swego postępowania w ogóle nie posługują się pojęciem grzechu. Poza grzechem i bez-grzechem żyją poszczególni ludzie, ale też całe grupy ludzi i całe kultury. Nie znał pojęcia grzechu Arystoteles i bodaj cała starożytna grecka kultura; nie znają tego pojęcia - by przenieść się w nasze stulecie - filozofowie Bertrand Russell oraz Tadeusz Kotarbiński i cała laicka myśl etyczna. Ludzie ci, rzecz jasna, znają różne pojęcia służące wypowiadaniu negatywnych ocen postępowania, ale pojęcia grzechu nie stosują, bo go nie znają. A nie znają go, bo nie znają świętości, świętości zaś nie znają, bo nie znają autorytetu.

To ostatnie zdanie wskazuje na coś istotnego. Wiemy już, że SAG w swym opisowym wydaniu to doktryna fałszywa, skoro dalece nie wszyscy ludzie uznają świętości, autorytety i grzech. Ale gdy przyglądam się bliżej trójcy S - A - G, dochodzę do przekonania, że stanowi ona zwarty system uzależnionych od siebie składników.

Ujawnia się to, gdy tego, kto mi mówi, że zgrzeszyłem, pytam, dlaczego sądzi, że zgrzeszyłem (istnieje, jak wiadomo, drakońska wersja SAG, wedle której grzeszę nie tylko wtedy, gdy robię coś określonego; byłbym w stanie grzechu, nawet gdybym umarł w chwili narodzin). Usłyszę wówczas ostatecznie, że zgrzeszyłem, bo sprzeniewierzyłem się świętości.

Ale przecież - odpowiem - nie mam żadnej świętości, nie mogę więc sprzeniewierzyć się temu, czego nie mam. Ty po prostu nie znasz świętości - usłyszę. Świętość tymczasem istnieje, możesz więc sprzeniewierzyć się jej, choć jej nie znasz. Skąd wiadomo, że istnieje świętość? - zapytam z kolei. W odpowiedzi padnie ostatecznie, że o jej istnieniu świadczy któryś spośród wielu autorytetów: autorytet rzekomo powszechnego wśród ludzi do- świadczenia świętości, autorytet dawnych ksiąg, autorytet filozoficznych dowodów, autorytet nieodpartej wiary, autorytet nauczycielskiego urzędu, itd.

Ależ - powiem na to - nie uznaję tych autorytetów. Abym je bowiem uznał, jakiś autorytet musiałby mi je wskazać jako autorytety. A ów wskazujący autorytet musiałby mi być wskazany przez jakiś kolejny autorytet, i tak w nieskończoność.

Nie ma zatem na mnie sposobu - nie potrafię zdać się na autorytet. Na tym wypada skończyć dialog o autorytetach.

Ale mój rozmówca doda jeszcze - jak to wielekroć czynił w takich rozmowach - że jestem grzesznikiem. Trzeba więc oczyścić mnie z grzechu, a wówczas spłynie na mnie światło autorytetu.

Przecież - będę nadal utrzymywał - nie zgrzeszyłem. Grzech mnie bowiem nie dotyczy. I tak da capo al fine.

Wynik tego dialogu jest więc dany jak na dłoni. Zanim go przedstawię, przypomnę, że w niedialogowej części tych uwag wykazałem, iż opisowy wariant doktryny SAG to fałsz - bynajmniej nie cała ludzkość zna świętości, autorytety i grzech.

Rozmowa natomiast, którą przeprowadziłem z rzecznikiem tej doktryny, pokazuje, że ta część ludzkości, która, by tak rzec, żyje w kręgu trójcy S - A - G, musi ją brać en bloc. Nie sposób bowiem być w grzechu, gdy się nie ma świętości, a nie sposób mieć świętości, gdy się nie ma autorytetu.

Rozmowa ta pokazała też, że bez popadania w absurd, bez sprzeczności z jakimkolwiek doświadczeniem, mogę obyć się bez autorytetów, a uznanie czegoś lub kogoś za autorytet to sprawa moich upodobań. (Najczęściej upodobania te są nam wszczepiane w wychowaniu lub narzucane siłą, są więc wymuszane na nas przez autorytety, o których prawomocność w ogóle nie pytamy, toteż ich bez namysłu słuchamy lub równie bez namysłu odrzucamy).

Innymi słowy, autorytety - a zatem świętości i grzechy - ma ten, kto sobie upodobał wprowadzenie do swego słownika słów “autorytet”, “świętość” i “grzech”. Do tego, by je wprowadzić, bynajmniej nie trzeba, a może nawet nie należy wiedzieć dokładnie, co one znaczą. Wystarczy, że budzą uczucia, o których wiedzą badacze religii, a których doświadczają użytkownicy tego słownika.

A tymczasem rzecznicy doktryny SAG, ci w każdym razie, którzy głoszą jej wariant normatywny, a więc zalecają nam życie w kręgu S - A - G, w ogóle nie wspominają, że jest to krąg, w który wedle upodobań można wejść, ale można też nie wejść. Na odwrót, przedstawiają tę sytuację jako sytuację wyboru między prawdą a błędem, między dobrą a złą wiarą, między dobrem a złem. Przedstawiają ją zatem jako sytuację, w której nikt rozsądny i przyzwoity nie ma innego wyboru niż S - A – G.

A przecież nie ma niczego takiego jak świętość, autorytet, grzech. Istnieją one tylko dla tego, kto znalazł upodobanie w szczególnych uczuciach, wyobrażeniach i pojęciach.

Kto nie mówi tego ludziom, których nawraca, ten albo tego nie wie; albo to wie, ale kłamie, bo mu się zdaje, że tak będzie lepiej; albo kłamie, choć mu się w tym względzie nic nie zdaje, a tylko chce nas zmusić, byśmy żyli po jego myśli.

Ci, którzy polecają nam, byśmy zawierzyli autorytetom, bo inaczej - jak utrzymuje jeden z nich - sacrum weźmie na nas grzesznych odwet, ci nigdy tego nie mówią.

Co do mnie, nie słucham ich. Wysoce nierozsądne bowiem wydaje mi się słuchanie ignorantów, a także kłamców, a także zwolenników przemocy.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"