Paul Bloom

JAK BYĆ SZCZĘŚLIWYM SOKRATESEM?




Lepiej być szczęśliwą świnią czy nieszczęśliwym Sokratesem? Jak wybrać pomiędzy własnym szczęściem a innymi wartościami, takimi jak mądrość, moralność lub pobożność? Gdy na jednym ramieniu nosimy anioła, a na drugim diabła, – kogo powinniśmy słuchać?

Badania nad szczęściem dowodzą, że są to pytania, na które nie musimy szukać odpowiedzi. Chociaż dążenie do szczęścia może czasem kolidować z innymi ideałami, zaskakująco często idą one ze sobą w parze. Nie musimy na przykład wybierać pomiędzy szczęściem a dobrocią. Nie musimy, gdyż jesteśmy stworzeni w ten sposób, że takie proste akty dobroci, jak przekazanie jakiejś sumy na cele dobroczynne lub wyrażenie komuś wdzięczności mają trwały i pozytywny wpływ na nasz nastrój. Kluczem do życia szczęśliwego jest życie „dobre” – życie w stałym związku, wykonywanie ciekawej pracy i dobre relacje z ludźmi. Naprawdę można być szczęśliwym Sokratesem!

Jak w takim razie potraktować przyjemności „krótkotrwałe”, takie jak zjedzenie ciasta, wypicie piwa lub orgazm? Tu często dochodzi do kolizji. Ciasto, piwo i seks smakują bardzo dobrze, jeśli jednak twoim celem długoterminowym jest schudnięcie, zachowanie trzeźwości lub „czystości seksualnej”, możesz żałować, że uległeś pokusie. Stajemy więc przed następującym dylematem: czy lepiej wieść życie dobre i szczęśliwe, czy natychmiast zaspokajać swoje zachcianki? Czy lepiej być szczęśliwym Sokratesem, czy może szczęśliwym Homerem Simpsonem?

Na problem ten można spojrzeć jak na wewnętrzną walkę pomiędzy dwiema osobami zamieszkującymi w tym samym ciele: jedna chce być szczupła, trzeźwa i czysta, a druga chce jeść, pić i cudzołożyć. Tekst ten czyta zapewne twoje „ja” długoterminowe – to samo „ja”, które decyduje się pójść do terapeuty, czyta książki psychologiczne i stara się krzyżować plany „ja” krótkoterminowemu, które budzi się w nas najczęściej wtedy, gdy pojawia się pokusa.

Czy to krótkoterminowe „ja” jest po proste głupie i czy zawsze powinniśmy je ignorować? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. „Ja” krótkoterminowe nie zawsze jest złe i niekoniecznie głupie. Czasami to „ja” długoterminowe powinno ustąpić mu z drogi.

Nie ma wątpliwości – ludzie, którzy łatwo poddają się impulsom krótkoterminowym, zachowują się czasem bardzo niedobrze: prowadzą samochód po pijanemu lub biją swoje dzieci. Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby ich „ja” długofalowe miało nad nimi lepszą kontrolę i umiało blokować te impulsy. Jednak czasem jest odwrotnie i to ja długoterminowe popełnia grube błędy. Może na przykład oddać się na służbę wierzeniom, które mają fatalne konsekwencje moralne lub praktyczne. Terroryzm i ludobójstwo na przykład są zazwyczaj skutkiem przemyślanych, „długoterminowych” wyborów, a nie zbrodniami popełnianymi w afekcie. Winne w takich przypadkach jest „ja” długoterminowe. Niektórzy fanatyczni wyznawcy religii lub ideologii wręcz zmuszają się do popełniania strasznych czynów, tłumiąc naturalne dobre impulsy, które rodzą się w ich „ja” krótkoterminowym.

W wielu innych przypadkach w wyniku presji „ja” długoterminowego odmawiamy sobie przyjemności całkiem niewinnych, związanych na przykład z pragnieniem miłości lub upodobaniem do życia towarzyskiego. Pomyślcie na przykład o pracoholiku, który nigdy bawi się ze swoimi dziećmi, lub o anorektyczce, która odmawia sobie przyjemności z jedzenia.

Czym jest motywowane „ja” krótkoterminowe? Niektóre z jego „przyjemności” są dość łatwe do wyjaśnienia: seks, jedzenie i przyjaźń ukształtowane są ewolucyjnie. Lubimy je, ponieważ motywują nas w sposób, który jest użyteczny adaptacyjnie. Jednak niektóre inne przyjemności są bardziej zagadkowe.

Jedną z najbardziej tajemniczych wydaje mi się motywacja do odczuwania bólu i przykrości, coś, co psycholog Paul Rozin nazwał skłonnością do „łagodnego masochizmu." Najlepszymi przykładami tego rodzaju skłonności są „rozkosze wyobrażone”. Miliony ludzi wydają niemałe pieniądze, aby zobaczyć filmy, które ich przerażają scenami okrucieństw. Inni wolą smutek od strachu. Płacą za bilety, żeby obejrzeć opowieść o księciu, który planuje samobójstwo, historię młodej matki, która umiera na raka, lub spadający z wysokiej skały autobus szkolny. Już kilkaset lat temu David Hume dziwił się tej „niepojętej przyjemności”, jaką widzowie teatralnych tragedii czerpią ze smutku, lęku i przerażenia. "Im silniej i im głębiej to nimi wstrząsa, tym bardziej przedstawienie im się podoba" – pisał ten szkocki filozof.

Dlaczego czerpiemy przyjemność z takich okropności? Czy jest to wynik błędu w centralnym układzie nerwowym, jakiejś perwersyjnej mutacji w uzwojeniu naszych mózgów? Niektórzy uczeni wierzą w katharsis. Sądzą oni, że nasze negatywne doświadczenia kumulują się, w wyniku czego dochodzi do wybuchu, po którym czujemy się oczyszczeni i uspokojeni. Ale to marna teoria. Ciśnienie wody to słaba metafora silnych emocji. Co więcej nie jest prawdą, że emocjonalne odreagowanie oczyszcza naszą psychikę. Większość ludzi, wychodząc z kina po obejrzeniu filmu grozy, wcale nie jest spokojna i nie czuje się bezpiecznie. Oglądanie tragedii nie podnosi nas na duchu, a negatywne emocje nie opuszczają nas po wybuchu agresji – dusimy je dalej w sobie.

Lepszym wyjaśnieniem, jak myślę, jest koncepcja, w myśl której przyjemności tego rodzaju związane są z pewną bezpieczną praktyką, lub mówiąc po prostu – z zabawą. Niektóre zabawy są przede wszystkim fizyczne: każde zwierzę, również człowiek, powinno umieć się bronić lub atakować w razie potrzeby, a umiejętność tę kształtuje się i doskonali w praktyce. Jednak prawdziwe walki są ryzykowne i bywają bolesne, a więc niektóre zwierzęta, w tym ludzie, nauczyły się czerpać przyjemność z zabawy w walkę, zadając komuś, kogo lubią, pozorowane ciosy i wykonując inne typowe dla walki ruchy, kontrolując je jednak tak, aby nikt z uczestników zabawy nie doznał poważnych obrażeń.

Istnieją również zabawy w wyobraźni. Bawiąc się w ten sposób, używamy umysłów do analizowania i oceniania alternatywnych światów – umiejętności niezbędnej, gdy obmyślamy plany na przyszłość. Z tej perspektywy rola, jaką odgrywają horrory i tragedie jest niespecyficzna. Nie musimy przecież przygotować się do ataku żywych trupów! Horrory i tragedie pociągają nas, gdyż są kreatywnymi przedstawieniami najgorszych możliwych scenariuszy życiowych – sytuacji, w których naprawdę jest się czym martwić, takich jak napad w ciemnym zaułku, zdrada przez przyjaciół lub ból po śmierci tych, których kochamy.

Nadal nurtuje mnie pytanie, jak szerokie zastosowanie może mieć ta teoria „bezpiecznej praktyki” – czy może na przykład wyjaśnić inne masochistyczne zachowania, w tym społeczne i seksualne. Nie potrafię tymczasem odpowiedzieć na to pytanie, jeśli jednak koncepcja bezpiecznej praktyki jest słuszna, to wynika z niej, że zachowania hedonistyczne są o wiele bardziej skomplikowana, niż się na ogół sądzi. Na jej gruncie sensu nabierają nawet pozornie perwersyjne przyjemności ukształtowane w drodze doboru naturalnego, by rozwiązywać problemy, których możemy nie być świadomi. Proste przyjemności nie są wcale takie proste, jak może się wydawać. Nie oznacza to, że musimy im się oddawać. Być może masz dzisiaj lepsze rzeczy do zrobienia, niż pójście do kina na film grozy. Oznacza to jednak, że powinniśmy się dobrze zastanowić zanim odrzucimy takie zachcianki jako niepoważne lub egoistyczne. Dobre życie nie potrzebuje ciągłej walki z samym sobą. Być może będzie lepiej dla ciebie (i dla nas wszystkich), gdy twoje różne „ja” ułożą się ze sobą, respektując wzajemnie swoje mocne strony i współpracując w dążeniu do realizacji wspólnych celów.




Paul Bloom jest profesorem psychologii na Uniqwersytecie Yale. Jest między innymi autorem "Descartes' Baby: How the Science of Child Development Explains What Makes Us Human." oraz "How Pleasure Works".






Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation