[ Strona główna ]

RACJE

Numer 17

CZERWIEC 2025


Franz Josef Wetz

SENS ŻYCIA JEST JAK WARZYWA



Sens życia jest jak warzywa! Co, proszę? Oczywiście warto jeść warzywa i to w każdej postaci – surowe, duszone czy gotowane, zawierają przecież szereg witamin, minerałów i mikroelementów, ale porównywanie ich do sensu życia to chyba przesada. Co mam na myśli? Po kolei wyjaśnię wszystko na końcu.

Sens życia to powszechna choć niejednoznaczna i wieloaspektowa formuła. Ale co właściwie oznacza samo słowo sens? Przyjrzyjmy się różnym jego znaczeniom. Słowa sens używamy (w j. niemieckim; przyp. tłum.) do opisu zmysłów, czyli bram łączących nas ze światem zewnętrznym; mamy zmysł (niem.: Sinn) słuchu, wzroku, węchu, smaku i dotyku. Zmysły stanowią podstawę naszej zmysłowości. Podobną funkcję słowa sens (w niemieckim znaczeniu jako zmysł; przyp. tłum.) odnajdujemy w opisach określonych talentów, szczególnych zainteresowań albo umiejętności. Mówimy więc (zarówno w j. niemieckim jak i polskim; przyp. tłum.), że ktoś ma zmysł (niem.: Sinn) piękna albo zmysł artystyczny czy historyczny, ale także (w j. niemieckim; przyp. tłum.) w przypadku intuicyjnego wyczucia, jak należy w danej sytuacji postąpić, jakie zachowanie jest „właściwe”. Słowa sens używamy także wtedy, gdy pytamy o treść zawartą w symbolach i kodzie językowym. Pytamy więc o sens (znaczenie) jakiejś wypowiedzi, tekstu, wzoru matematycznego albo dzieła sztuki. W życiu codziennym słowa sens i znaczenie pokrywają się: Pytanie „Jaki jest sens tego zdania?” w zasadzie jest równoznaczne z pytaniem „Co oznacza to zdanie?”.

Określenie sens życia znaczy jednak coś więcej. Uderzające jest to, że najczęściej spotykamy się z nim w formie pytań: Jaki jest sens mojej choroby? Jaki jest sens tej strasznej katastrofy? Jaki jest sens śmierci; sens istnienia? Człowiek zadający takie pytania zderza się z faktami i sytuacjami, wobec których zazwyczaj jest bezsilny i bezbronny; może jedynie zaakceptować je i pogodzić się z nimi; musi je znieść. W tym kontekście sens oznacza po prostu, że ​​życie – takie, jakie jest – to najwyższa wartość. Ma ono swoje ukryte przyczyny i jakiś ostateczny, absolutny cel. Pytając o sens życia, chcemy wiedzieć, skąd się tu wzięliśmy, dokąd zmierzamy, jaka jest przyczyna i cel istnienia. Dopóki żyjemy w bezpiecznym, zbudowanym na określonych wartościach świecie i wierzymy w przypisany mu cel, czujemy, że w tym wszystkim ukrywa się wszechogarniający, ponadczasowy sens. Dotąd kwestią sensu istnienia szczególnie chętnie zajmowały się religie, jednak oferowane przez nie odpowiedzi dziś trafiają już do coraz mniejszych kręgów ludzi poszukujących.

Nawet jeśli religia, mitologia i metafizyka od niepamiętnych czasów dostarczały odpowiedzi na pytanie o sens bytu w formie wielkich narracji i konstruktów pojęciowych, to w ścisłym znaczeniu językowym określenia „sens życia”, „sens śmierci” czy „sens świata i historii” są stosunkowo nowym fenomenem. Od około dwóch stuleci, a więc od epoki romantyzmu, a zwłaszcza od czasów Fryderyka Nietzschego, słowo sens zaczęło wypierać rozpowszechnione wówczas pojęcie wartości i dopiero na przełomie XIX i XX w. utrwaliło się w pytaniu o sens życia. Symbolem tej zmiany stał się wydany w 1908 roku słynny bestseller Rudolfa Euckena zatytułowany Sens i wartość życia.

Nie jest to więc przypadek, że określenie sens życia występuje dziś głównie w formie pytań. Te pojawiają się niejednokrotnie już w sytuacji zwykłego zakłócenia codziennej rutyny, czasem nawet w konfrontacji z banalnymi incydentami. Egzystencjalista Albert Camus podsumował to tak: „Kulisy rozpadają się zupełnie nieoczekiwanie. Pobudka, jazda tramwajem, cztery godziny w biurze czy fabryce, posiłek, znowu tramwaj, kolejne cztery godziny pracy, następny posiłek, sen; poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, zawsze ten sam rytm – tak zazwyczaj jest najwygodniej. Jednak pewnego dnia pojawia się pytanie: W imię czego?”. To pytanie budzi nas z głębokiego snu. Stabilne dotąd poczucie sensu powoli się rozpada i zaczyna dręczyć nas inne pytanie: O co w tym wszystkim chodzi? Czujemy, że czas się zastanowić, skąd czerpaliśmy dotąd poczucie sensu, oraz – jeśli okaże się to konieczne – skorygować dotychczasowy kurs.

Szczególnie bolesnym zakłóceniem normalnego biegu życia bywają sytuacje graniczne, takie jak śmierć, choroba czy rozstanie. Tego typu doświadczenia wyrzucają jednostkę z dotychczasowej orbity, są jak bomba rzucona w sam środek stabilnej codzienności, wystawiają na próbę wiarę w sens naszej egzystencji. Dotychczasowy, znany świat jawi się w nowym świetle, wydaje się nam obcy i wrogi. Tracimy grunt pod nogami, konstrukcja niekwestionowanych rutyn wali się jak domek z kart. W takich właśnie chwilach zaczynamy poddawać w wątpliwość istnienie jakiegokolwiek sensu wszelkiego bytu.

Frankfurcki filozof Theodor W. Adorno napisał: „Życie, które miałoby sens, nie pytałoby o jego istnienie”. Zygmunt Freud z kolei uznał ludzkie poszukiwanie sensu za objaw patologicznego braku jego odczuwania. W liście z 13 sierpnia 1937 roku czytamy: „Zadawanie pytania o sens i wartość życia świadczy o tym, że jesteśmy chorzy, ani jedno, ani drugie nie istnieje bowiem w znaczeniu obiektywnym. Pytaniem tym zdradzamy jedynie, że popadliśmy w stan prowadzący do przygnębienia i depresji”. Krótko mówiąc: Dla kogoś spełnionego i szczęśliwego poczucie sensu powinno być czymś oczywistym. W rzeczywistości życie żadnego człowieka nie tworzy jednak harmonijnej całości; zawsze nam czegoś brakuje, dlatego kwestia odczuwania sensu pozostaje wiecznym życiowym wyzwaniem. Choć pesymistyczna ocena Adorno i Freuda wydaje się całkiem spójna, osobiście uważam, że obaj przesadzają. Poszukiwanie sensu może być naturalną potrzebą także w przypadku zupełnie zdrowego człowieka, który chce iść przez życie w sposób świadomy i dojrzały.

Żyjemy w czasach, w których coraz więcej ludzi traci przekonanie do religijnych koncepcji wszechogarniającego sensu istnienia. Człowiek przestaje wierzyć, że życie jest wartością samą w sobie, że świat zmierza do ostatecznego celu, a rzeczywistością rządzi jakaś dobra boska moc. Mimo to wielu nadal ​​chciałoby w taki nadrzędny cel wierzyć, zwłaszcza w obliczu śmierci, choroby albo rozstania czy utraty kogoś bliskiego. W takich chwilach często pojawia się skarga na daremność ludzkiego losu i egzystencjalną pustkę; wtedy wszystko wydaje się bezsensowne (niem.: sinnlos).

Analizując dokładniej słowo bezsensowny, widzimy, że nie tylko pełni ono funkcję deskryptywną, opisującą określony stan, ale ma także znaczenie normatywne, wskazuje bowiem na brak czegoś, czego brakować nie powinno – sensu właśnie. Inaczej mówiąc: określenie to zawiera niewypowiedziany zarzut, że pozbawia się nas sensu życia, do „posiadania” którego najzwyczajniej rościmy sobie prawo.

Ale czy rzeczywiście mamy takie prawo? Być może problem nie polega na tym, że ów wszechogarniający sens nie istnieje, tylko że w ogóle tego oczekujemy. Może wcale nie chodzi tu o niewystarczające zaspokojenie potrzeby odczuwania sensu, tylko o zbyt silne pragnienie tego zaspokojenia. W efekcie pojawia się bolesne poczucie braku sensu i wielkie rozczarowanie, w świetle którego życie jawi nam się jako bezsensowne, absurdalne i daremne. Wszelkie rozczarowanie jest skutkiem niespełnionych oczekiwań!

W momencie, kiedy rozpoznajemy, że nasze oczekiwania dotyczące sensu życia są zbyt wygórowane, na horyzoncie zaczyna wyłaniać się rozwiązanie. Receptą jest „dieta sensu”, czyli obniżenie oczekiwań związanych z tą przemożną potrzebą. Wskazane jest tu zachowanie równowagi i umiaru. Jeśli bowiem przestaniemy oczekiwać, że w życiu ukryty jest nadprzyrodzony sens, a świat przepełniony jest wartością absolutną i zmierza do jakiegoś ostatecznego celu, zmaleje też intensywność rozczarowania, jakie niesie z sobą odczuwanie ich braku. Człowiek uwolniony od tego rozczarowania nieuchronnie przestanie odbierać swoje życie i otaczający go świat jako puste, daremne i bezsensowne.

Jeśli więc nie istnieje żaden uniwersalny sens, żaden ultymatywny cel istnienia, wówczas trudno też przypisać sens na przykład ciężkiej chorobie prowadzącej w ostateczności do śmierci. To byłoby okrutne. Ale, szczerze mówiąc, okrutne byłoby to również wtedy, gdyby jednak z takiej czy innej przyczyny udało się wykazać sens choroby. Trzeba by wtedy bowiem nazwać powody upoważniające los do zadawania choremu człowiekowi cierpienia. Na szczęście pozbawiona sensu rzeczywistość nikogo nie faworyzuje, nie jest wobec nikogo złośliwa ani nie ma złych intencji. Czasem nam się poszczęści, a czasem po prostu mamy pecha. To wszystko. A jednak trudno zaprzeczyć, że całkowite wyrzeczenie się sensu życia nie przychodzi łatwo nawet bezbożnym umysłom, ewolucyjnym humanistom czy zatwardziałym naturalistom. Życie bez sensu najzwyczajniej nie jest możliwe. Sens wydaje się być wielkością normatywną – powinien po prostu istnieć.

W spełnionym życiu poczucie sensu zdaje się być czymś naturalnym. I tutaj docieramy w końcu do piątego, pomijanego dotąd, choć może najważniejszego aspektu sensu życia – mianowicie jego znaczenia dla codzienności. W zasadzie nawet nie trzeba się nad tym aspektem rozwodzić, jest on swoistą oczywistością. Mam na myśli wszystkie rytuały, przyzwyczajenia i nawyki, które ułatwiają nam życie, przynoszą ulgę i zadowolenie, bywają ostoją i sprawiają, że czujemy się bezpieczni. Tak rozumiany sens życia jest nierzucającym się w oczy stałym elementem codziennej walki o przetrwanie. Na co dzień ważna jest przede wszystkim trywialna wersja poczucia sensu, a nie ta wygórowana, absolutna, która najprawdopodobniej w ogóle nie istnieje. Przypomnę tu słowa mojego byłego nauczyciela Odo Marquarda: „Odpowiedź na pytanie o sens życia związana jest bardziej ze sprawami codziennymi, a nie ze sferą pytań ostatecznych”. Osobiście ująłbym to tak: Recepty na dobre życie nie znajdziemy w odpowiedziach na pytania ostateczne albo – inaczej – najważniejsze, ale na te, które w hierarchii wartości stoją na drugim, trzecim albo czwartym miejscu od końca, czyli dotyczące stabilnych związków, przyjaźni, aktywności sportowych, zaangażowania w sprawy społeczne, jakiejś pasji, życia kulturalnego czy chociażby dobrego seksu.

W tym kontekście ważne jest rozróżnienie pomiędzy subiektywnym poczuciem sensu a obiektywnie sensownym życiem. Oba te aspekty wprawdzie często się pokrywają, ale niekoniecznie muszą być ze sobą powiązane. Obiektywnie sensowne jest na przykład tworzenie miejsc pracy, leczenie chorych, opiekowanie się ludźmi starszymi i potrzebującymi, praca charytatywna w hospicjum i angażowanie się w ratowanie lasów tropikalnych. Ale nie ma żadnej gwarancji, że ludzie prowadzący takie życie sami będą odczuwać sens własnego bytu. Przedsiębiorca, pielęgniarka czy opiekunka osób starszych mogą odczuwać wewnętrzną pustkę albo popaść w depresję, kiedy ich obiektywnie sensowna praca nie daje im spełnienia albo będzie ich przerastać. Podobnie uznany artysta albo naukowiec mogą dać ludzkości coś ważnego, cennego i obiektywnie sensownego – niezwykłe dzieło czy lekarstwo ratujące życie, jednak sami wcale nie muszą doświadczać poczucia sensu w swoich działaniach. Ileż to kreatywnych umysłów tkwi w stanie przygnębienia, mimo że obiektywnie tworzą rzeczy potrzebne i cenne. Subiektywne doświadczenie sensu nie jest więc warunkiem koniecznym dla obiektywnie sensownego życia.

To samo dotyczy naturalnie sytuacji odwrotnej: Większość z nas prawdopodobnie zgodzi się, że kolekcjonowanie podstawek pod kufle albo starych magnetofonów obiektywnie jest całkowicie bezcelowe. Są jednak ludzie znajdujący w takich zajęciach dużą radość, potrafią oddawać się im z wielką pasją, zapominając przy tym o całym świecie. A więc obiektywnie zupełnie bezsensowne hobby może mieć dla kogoś ogromne znaczenie i dawać subiektywne poczucie sensu.

Zwykle za szczególnie sensowne uznajemy życie człowieka, który rozwija swoje talenty, żyje w zgodzie z własnymi potrzebami, oddaje się swoim pasjom i robi to, w czym może się spełniać. A jednak ludzie tak żyjący nie zawsze uważają, że ich życie ma sens. Wystarczy pomyśleć o znanych przypadkach utalentowanych pisarzy, kompozytorów czy naukowców, którzy żyli w zgodzie z własną naturą, a mimo to byli nieszczęśliwi. Z drugiej strony znamy ludzi, którzy nie osiągnęli niczego spektakularnego, a jednak potrafią cieszyć się życiem i sprawiają wrażenie spełnionych.

Mało kto nie uznałby też za całkowicie sensowne życia w zgodzie z przyjętym kodeksem moralnym, kiedy na przykład ktoś poświęca się dla dobra innych. Moralność zawiera duży potencjał generowania poczucia sensu, zarówno w znaczeniu obiektywnym, jak i z perspektywy jednostki. Ale nie każde sensowne życie jest moralne – i wcale takim być nie musi, może być po prostu etycznie neutralne. Zapalony astrofizyk, na przykład, wcale nie musi uwzględniać w swojej pracy pytań etycznych czy kwestii politycznych. Czasem sensowne życie może wręcz stać w opozycji do uniwersalnych wartości etycznych. Radykalni fanatycy religijni, gotowi zabijać ludzi innych wyznań, uważają nadrzędne cele własnej religii za obiektywnie tak samo znaczące, jak subiektywne poczucie sensu, jaki daje im ich wojowniczy styl życia. Widzimy więc wyraźnie, że sens życia nie jest z definicji uzasadniony etycznie ani w znaczeniu subiektywnym, ani obiektywnie. Nasuwa się zatem pytanie, czy istnieją uniwersalne standardy pozwalające ocenić, kiedy sensowne życie można uznać za etyczne, a kiedy nie; zajmiemy się nim przy innej okazji.

Na koniec powróćmy do tytułowej tezy. Myślę, że w świetle powyższych rozważań wyjaśnienie tego na pozór osobliwego porównania sensu życia do warzyw okaże się dość łatwe. Z przytoczonych argumentów wynika aż nadto wyraźnie, że sens życia jest zjawiskiem wieloaspektowym, wszelkie próby znalezienia absolutnego, obiektywnego sensu życia są skazane na niepowodzenie. Uniwersalny sens życia jest tak samo „niedostępny” jak warzywa. Wyobraźmy sobie, że wchodzimy do sklepu i prosimy o warzywa. Kiedy sprzedawca podaje nam brokuły, szpinak i kalafior, tłumaczymy, że nie o to nam chodzi, chcielibyśmy kupić zwykłe warzywa. Sprzedawca zapewne spróbuje nam wyjaśnić, że warzyw nie można kupić niejako bezpośrednio, a jedynie w postaci konkretnych gatunków, takich jak brokuły, szpinak czy kalafior właśnie. Innymi słowy, konkretne warzywa nie istnieją jako kategoria ogólna, ale zawsze w postaci reprezentantów danego rodzaju – jako por, fasola, groszek czy marchewka. Warzywa to jedynie zbiorowa nazwa całego arsenału roślin jadalnych.

Z sensem życia jest podobnie. Jest to ogólne określenie czegoś, co – tak samo jak warzywa - nie jest dostępne bezpośrednio. Można go doświadczać jedynie w postaci konkretnych zjawisk i przeżyć – dobrych relacji, wzajemnego wsparcia w codziennym trudzie, fascynujących przygód, górskiej wędrówki, pracy humanitarnej, aktywności sportowych i kulturalnych, ciepła rodzinnego, życia w pokoju i wolności. Tak jak mamy wiele gatunków warzyw i różnych form ich spożywania, tak samo możemy odnaleźć poczucie sensu w niezliczonych modelach życia, różnych życiowych projektach i sposobach kształtowania własnej i wszystkim nam wspólnej rzeczywistości. Absolutnego sensu życia nigdzie nie znajdziemy – podobnie jak w żadnym sklepie nikt nam nie sprzeda warzyw.


Tłum. Andrzej Lipiński





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"