Andrzej Dominiczak

SEKULARYZACJA CZY KLERYKALIZACJA




Prowadzone w ostatnich latach badania nad religijnością Polaków ujawniają dwa współwystępujące, choć pewnej mierze sprzeczne ze sobą procesy. Z jednej strony niespiesznie, ale konsekwentnie postępuje sekularyzacja: słabnie wiara i kurczy się uczestnictwo w praktykach religijnych, z drugiej zaś rośnie poparcie dla polityki Kościoła katolickiego i takich jego flagowych łupów politycznych, jak zakaz przerywania ciąży, obecność krzyża w sejmie lub odmowa legalizacji związków partnerskich.

W latach 90. za liberalnymi przepisami w sprawie przerywania ciąży opowiadała się blisko połowa Polaków. Pod koniec 2012 roku, po latach sekularyzacji i samozwańczej rewolucji Palikota, omal nie doszło do totalnej delegalizacji aborcji, a poparcie społeczne dla prawa do przerwania ciąży, gdy kobieta jest w trudnej sytuacji osobistej, spadło do zaledwie 13 proc. Tylko w ciągu czterech miesięcy od sierpnia do grudnia 2012 roku, bezpośrednio po hałaśliwej kampanii Palikota, liczba zwolenników liberalizacji ustawy antyaborcyjnej spadła o jedną trzecią.

Niemal identyczne przesunięcie opinii dokonało się w sprawie krzyża w parlamencie. W 1997 roku, gdy krzyż w świątyni ludowładztwa zawieszono, jego obecność w tym miejscu poparło 52 proc. Polaków, a 29 proc. było jej przeciwnych. Czternaście lat później za krzyżem w sejmie opowiedziało się 70 proc. Polaków a tylko 20 proc. było mu przeciwnych. Liczba przyjaciół krzyża w gmachu sejmu wzrosła o 40 procent!

A przecież w tym samym okresie, zwłaszcza zaś po śmierci Jana Pawła II w 2005 roku, wyraźnie zmniejszył się odsetek osób uczestniczących w praktykach religijnych i wzrosła liczba praktykujących tylko okazjonalnie. Obniżył się odsetek katolików deklarujących wiarę w grzech śmiertelny, piekło, niebo i życie pozagrobowe. Wzrosła za to, i to dwukrotnie, liczba agnostyków i ateistów – z 2,1 proc. w 2009 roku do ponad 4 proc. obecnie. To nie mało, jeśli zważyć, że dodatkowo jedna trzecia deklaratywnych wierzących miewa wątpliwości co do istnienia Boga, co szesnasty przyznaje, „że tylko czasami mu się wydaje, iż wierzy w Boga”, a zaledwie 9 proc. deklaruje, że ich wiara jest głęboka.

Z politycznego punktu widzenia równie ważne jak kryzys wiary jest coraz bardziej selektywne i indywidualne podejście do katolickiej doktryny. Badania wykazują, że wierzący często nie akceptują podstawowych prawd wiary i uznają przekonania niezgodne z nauczaniem Kościoła. Wybiórczo traktowana jest także moralność katolicka. Tylko 22 proc. ankietowanych przez CBOS w 2012 roku uważa zasady moralne katolicyzmu za najlepsze. Blisko połowa katolików jest zdania, że choć zasady te są w większości słuszne, to jednak nie są wystarczające, a ponadto nie ze wszystkimi się zgadzają.

Równie, jeśli nie bardziej obiecująca politycznie, wydaje się rosnąca liczba ludzi religijnych, odrzucających jednak wiarę w Boga. Według badania Eurostatu z 2010 roku 14 proc. Polaków wierzy jedynie w „jakąś formę duchowości lub siły życiowej”. To z pewnością grupa bardzo zróżnicowana, jednak w większości nie podporządkowana Kościołowi. Do wierzących w ten sposób zaliczyć trzeba między innymi przywódcę antyklerykalnych zelotów, Janusza Palikota, który ubiegłym roku w rozmowie z Agnieszką Kublik przyznał się do wiary w wędrówkę dusz. Z racjonalnego punktu widzenia wiara w reinkarnację jest równie mądra jak wiara w niepokalane poczęcie, jednak politycznie rokuje lepiej, przynajmniej w bliskiej przyszłości, gdy jej wyznawcy nie mają widocznej szansy na przejęcie władzy.

Cytowane tu wyniki badań opinii prawdopodobnie nie odzwierciedlają w pełni zakresu i tempa sekularyzacji, gdyż badania tego rodzaju są obciążone działaniem tak zwanej „zmiennej aprobaty społecznej”. Część respondentów obawia się przyznać do poglądów, o których sądzi, że nie są akceptowane przez większość rodziny i sąsiadów. Liczba osób obojętnych religijnie jest z pewnością większa. Hipotezę tę potwierdzają wyniki badania ankietowego Eurostatu, w którym tylko 79 proc. Polaków przyznało się do wiary w Boga. To znacznie mniej niż w badaniach polskich, co można tłumaczyć tym, że respondenci byli bardziej szczerzy w ankietach wypełnianych na rzecz instytucji zagranicznej. Domniemanie to zdają się potwierdzać wyniki kilkunastu wywiadów psychologicznych na temat treści i siły wiary religijnej prowadzonych przez ostatni rok wśród praktykujących katolików na Mazowszu. Zdecydowana większość uczestników tych rozmów przyznała, że tak naprawdę nie są pewni ani istnienia Boga, ani życia wiecznego, ani realności innych obietnic Kościoła, a słowem, które najlepiej określa ich stan ducha w sprawach religijnych nie jest wiara, lecz nadzieja.

Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Jeśli ludzi głęboko wierzących już prawie nie ma, a ludzie słabej wiary emancypują się i tylko częściowo uznają nauki moralne Kościoła, to dlaczego odrzucają oni wolnościowe poglądy, które niedawno sami wyznawali, na rzecz autorytarnych rozwiązań forsowanych przez Kościół?

Nie jest to – jak twierdzą niektórzy – wynik skutecznej indoktrynacji i propagandy religijnej w szkołach i mediach. Gdyby propaganda katolicka była skuteczna, nie postępowałaby sekularyzacja i nie nasilałaby się krytyka Kościoła w mediach i wielu grupach społecznych, również wśród ludzi wierzących. Winna jest przede wszystkim agresywna, by nie rzec histeryczna polityka części środowisk antyklerykalnych. Politycy tej formacji w istocie zwracają się wyłącznie do wąskiego grona swoich sympatyków i głównie po to, by wyrazić wspólne dla tej grupy emocje i obsesje. Jak w religijnej sekcie, bardziej im zależy na umocnieniu poczucia jedności i przynależności niż na realizacji jakichś celów politycznych. Gdyby było inaczej, nie odrzucaliby zaproszeń środowisk świeckich do dyskusji nad przyczynami dotychczasowych niepowodzeń, jak to uczynił kilka miesięcy temu Janusz Palikot. Ten dzielny człowiek nie interesuje się wynikami badań opinii publicznej na temat poparcia dla rozwiązań, o które podobno zabiega, i nie dostrzega potrzeby wspólnego zastanowienia się nad zmianą strategii.

Co robić?

Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, do kogo adresujemy swoją krytykę i projekty polityczne. Czy do wąskiej i niestety topniejącej grupy czytelników jednego lub drugiego tygodnika, czy raczej do większości społeczeństwa, która nie wierzy wcale, nie wierzy głęboko lub tylko od czasu do czasu? Czy zwracamy się tylko do tych, którzy kościół omijają najszerszym łukiem, czy również do tych, którzy wprawdzie praktykują, ale już nie wierzą i tylko częściowo uznają moralność katolicką. Ludzie ci nie chcą radykalnie zrywać z Kościołem, bo instytucja ta stała się ważną częścią ich życia, choćby z przyzwyczajenia lub dlatego, że wielu z nich nie ma po prostu w niedzielę nic lepszego do roboty. Udział w nabożeństwach to wciąż rozrywka bezpłatna i całkiem atrakcyjna forma życia towarzyskiego. Dlatego między innymi wielu identyfikuje się z Kościołem, nawet jeśli mają do niego bardzo krytyczny stosunek. Na co dzień mogą nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, czują się jednak dotknięci, gdy ich uszu dobiegają kolejne, agresywne filipiki nadmiernie pobudzonych antyklerykałów. Ludzie konfrontują te ataki z osobistymi doświadczeniami i co się okazuje? Lokalny proboszcz nie jest pedofilem, a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Przywileje lub przekręty finansowe kleru oburzają, ale Polacy są pobłażliwi – w końcu, kto się od czasu do czasu nie dopuści jakiegoś przekrętu. Księdza z kochanką wezmą na języki, ale jeśli jest sympatyczny, będą go lubić bardziej niż nieskazitelnego świętoszka. Tacy mniej więcej są ludzie (poza garstką fundamentalistów), co musimy brać pod uwagę, jeśli naprawdę chcemy przekonać ich do poparcia naszych celów politycznych. Nie musimy unikać ani sztucznie łagodzić krytyki Kościoła, powinniśmy jednak podkreślać, że mimo różnic światopoglądowych na serio bierzemy pod uwagę poglądy, przyzwyczajenia i wybory życiowe większości Polaków.

Dobrym przykładem projektu politycznego w tym stylu jest opracowany przez Towarzystwo Humanistyczne a zgłoszony rok temu przez SLD projekt zmiany art. 196 k.k. o tzw. obrazie uczyć religijnych. W projekcie tym zawarte są różne propozycje w praktyce znoszące ten przepis, formalnie jednak pozostawia się w nim złagodzoną odpowiedzialność karną za obrazę uczuć przez znieważenie przedmiotu kultu, o ile dojdzie do niej na terenie kościoła. W ostatnich 24 latach nie było ani jednego takiego przypadku, wiec przepis wydaje się skutecznie chronić wolność słowa i wyrazu artystycznego, a z drugiej strony daje wielu mniej zacietrzewionym katolikom poczucie, że autorzy i promotorzy projektu na serio biorą pod uwagę ich uczucia, poglądy i system wartości.

Jeśli chcemy skuteczniej niż dotąd przeciwdziałać klerykalizacji potrzebnych będzie więcej projektów politycznych tego rodzaju i więcej wypowiedzi utrzymanych w podobnym duchu. Gdy któryś z biskupów po raz kolejny zaapeluje o podporządkowanie demokracji Kościołowi katolickiemu, komentarz powinien być krytyczny i stanowczy, ale ostentacyjnie elegancki. Nie dlatego, że boimy się narazić Kościołowi, albo że mamy anielskie charaktery, ale dlatego, ze mówimy do większości, która nas wysłucha tylko wtedy, jeśli nie poczuje się obrażona. Grożenie biskupowi złożeniem doniesienia o popełnieniu przestępstwa jest równie niemądre i niedemokratyczne, jak roszczenia najbardziej upolitycznionych hierarchów. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy politycy lewicy powinni mówić jednym głosem. Nie jest to możliwe ani potrzebne. Pamiętać jednak trzeba, że czym innym jest felieton w antyklerykalnym tygodniku, a czym innym wystąpienie polityczne, w którym zwracamy się do szerokich kręgów społecznych. Jeśli chcemy mieć wpływ na ich wybory i niektóre poglądy, musimy używać odpowiednich narzędzi, a nie folgować namiętnościom lub przemożnej potrzebie udziału w wesołym przedstawieniu ku uciesze grupki fanów.








Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation

Free counter and web stats