[ Strona główna ]

RACJE

Numer 1 - listopad 2019


Samodzielne myślenie

Andrzej Lipiński w rozmowie z Haraldem Welzerem


Andrzej Lipiński : Czy tytuł Pana książki „Samodzielne myślenie“ ma sugerować, że nie myślimy dziś samodzielnie?

Harald Welzer : Większość naszych działań ma charakter automatyczny – tak było zawsze. Jeśli chcemy dojechać pociągiem do konkretnego miejsca, nie roztrząsamy szczegółowo kwestii pokonania określonej odległości, tylko spoglądamy w rozkład jazdy i kupujemy bilet. To samo dotyczy większości codziennych czynności. Wykonujemy je bezwiednie, wzorując się na innych. Sądzę, że w przypadku 90% naszych zachowań w ogóle nie zastanawiamy się nad tym, co robimy. Jednocześnie jesteśmy przekonani, że większość decyzji podejmujemy autonomicznie w wyniku świadomej interpretacji rzeczywistości. W mojej książce próbuję wykazać, że ten autonomiczny obszar naszej aktywności może być wzmacniany i poszerzany.

A.L.: Ale skąd możemy mieć pewność, że poruszamy się w tym obszarze, a nasze przemyślenia i decyzje dotyczące ważnych kwestii społecznych są rzeczywiście niezależne? W jednym z wykładów przyznaje Pan, że dopiero teraz, po wielu latach działalności naukowej dotarł Pan w swoich rozpoznaniach do miejsca, w którym był Pan już w wieku 16 lat. Jeśli socjolog badający przez wiele lat mechanizmy działania systemów społecznych sam staje się ich „ofiarą”, to jaką gwarancję świadomego myślenia i postępowania może mieć przeciętny obywatel?

H.W.: Samodzielne myślenie nie jest związane z wykształceniem lub przynależnością do określonej warstwy społecznej. Tę zdolność posiadamy wszyscy. Niestety większość z nas wykazuje silną skłonność do wybierania prostych rozwiązań, oszczędzając sobie wysiłku myślenia. Mój osobisty przykład wiąże się z karierą zawodową. Jako istoty społeczne, ale także w trosce o własne interesy, uczymy się myśleć tak, jak się od nas oczekuje, również w naszej grupie zawodowej. Przytaczając w wykładzie własną historię, chciałem zwrócić uwagę na fakt, że w okresie dojrzewania mamy już jasno skrystalizowany obraz rzeczywistości i konkretne wyobrażenia na temat dobra i zła. Ten obraz może być błędny, ale jest on dość precyzyjny i wyraźny. Jednocześnie, wskutek intensywnego rozwoju struktur mózgowych, młody człowiek rozwija inteligencję i silnie wyostrzoną percepcję.

Moja dzisiejsza ocena takich fenomenów społecznych, jak niesprawiedliwość lub coraz bardziej agresywne formy gospodarki rynkowej, jest bardzo zbliżona do tej, jaką miałem jako nastolatek. Dlatego uważam, że dobrze byłoby zejść z sofistycznych i intelektualnych wyżyn i odważnie stwierdzić, tak jak czynią to dzieci i młodzież, że świat jest całkiem prosty w tym sensie, że rządzą nim pewne układy sił, które część ludzkości systematycznie dyskryminują i wykluczają, a inną jej część faworyzują i wspierają.

A.L.: Dla Kanta samodzielne myślenie było podstawowym warunkiem oświecenia rozumianego jako „wyjście człowieka z samozawinionej wewnętrznej niedojrzałości”. Czy jednak człowiek rzeczywiście jest winny swojej niedojrzałości? Nie wiemy przecież, w jakim stopniu proces socjalizacji lub inne czynniki środowiskowe wpływają na to, że dziecko, nastolatek, a nawet człowiek dorosły nie jest w pełni autonomiczny w swym działaniu?

H.W.: Tego nigdy nie będziemy wiedzieć dokładnie. Stosunkowo miarodajnym wskaźnikiem dojrzałości i autonomii jest zdolność do zachowania własnego zdania, nawet gdy inni dają nam do zrozumienia, że nasze przekonania są „nieco dziwne”. Jednak zasadniczo każdy z nas jest zdolny do tworzenia i wyrażania własnych sądów, a Kant z pewnością chciał nas zachęcić do korzystania z tej zdolności.

A.L.: Jeśli moje samodzielne myślenie zostanie uznane przez innych za „nieco dziwne”, będę odczuwać lęk przed wykluczeniem. Zdaniem Kanta winą za niedojrzałość można obarczyć nas wtedy, gdy nie postępujemy autonomiczne nie dlatego, że nie umiemy, lecz ze strachu. A przecież wiemy dziś, że lęk przed wykluczeniem społecznym jest głęboko zakorzeniony w ludzkiej naturze i nie można go ignorować, a tym bardziej czynić zarzutu komuś, kto „ze strachu” nie zachowuje się autonomicznie.

H.W.: Jesteśmy gatunkiem do głębi społecznym. Ta cecha jest nie tylko źródłem lęku przed wykluczeniem; ma ona w sobie również element pozytywny. Kooperacja i towarzyszący jej konformizm to formy zachowań, które są pod wieloma względami niezbędne do życia. Wspólne działanie, wzajemne dostosowywanie i dążenie do porozumienia to zdecydowanie pożyteczne skłonności, które pomagają obrać właściwy kierunek i działać skutecznie. Autonomia i konformizm w żadnym razie nie muszą się wykluczać. Kant nie był psychologiem i miał raczej skromną wiedzę na temat uwarunkowań społecznych. Filozofowie często wyobrażają sobie człowieka w wyidealizowanej formie. Postulat, by nieustannie myśleć samodzielnie, byłby dla nas wyzwaniem ponad ludzkie siły. Ta umiejętność jest potrzebna w określonych sytuacjach, gdy istnieje konieczność dokonywania niezależnych sądów albo musimy ocenić, jak ważna jest nasza rola w społecznej grze.

A.L.: Wiele osób zadaje sobie pytanie „Cóż mogę sam zdziałać?“, traktując je raczej retorycznie, lub też jako wytłumaczenie albo usprawiedliwienie swojej pasywnej postawy. Dlaczego w wysoko rozwiniętych społeczeństwach, pomimo – jak Pan sam często podkreśla – stosunkowo bogatej wiedzy i powszechnej świadomości problemów nękających naszą planetę, większość ludzi jest bierna, pozostając w stanie intelektualnej niedojrzałości? Czyżby problemy tego świata, prezentowane nam z przytłaczającą częstotliwością w mediach, w ogóle nas nie dotykały?

H.W.: Gdyby traktować poważnie prezentowane w mediach dylematy naszej cywilizacji, musielibyśmy w zasadzie z dnia na dzień całkowicie zmienić nasze życie. Gdybyśmy chcieli uratować wszystkich uchodźców, którzy każdego tygodnia toną w wodach Morza Śródziemnego, to albo musielibyśmy zapewnić tym ludziom bardziej humanitarne i przede wszystkim bezpieczne warunki życia w ich krajach, albo udzielić im azylu i zapewnić integrację w naszym społeczeństwie. Mówiąc krótko, musielibyśmy podjąć konkretne działania, by ich ocalić. Tymczasem zmiany w naszym życiu zwykle polegają na tym, że zamiast zostać wieczorem w domu, idziemy na przykład do kina. Jednak rezygnowanie z chodzenia do kina przez cały rok i przeznaczenie tych pieniędzy na pomoc dla potrzebujących z pewnością dla większości nie byłoby już takie łatwe. Prawdziwe zmiany oznaczałyby utratę przywilejów i gotowość do poniesienia kosztów wynikających z konkretnych działań. W tym właśnie tkwi największa trudność; nikt przecież nie rezygnuje chętnie z raz osiągniętej jakości życia.

A.L.: Niemiecki neurobiolog i psychiatra, Joachim Bauer, pokazuje w książce „Samosterowność”, jak ważny i jednocześnie trudny jest proces rozwoju autonomicznej i dojrzałej osobowości w świecie tonącym w lawinach mentalnych i materialnych bodźców. Jakie są, z perspektywy psychologii społecznej, szanse na wychowanie w naszym konsumpcyjnym społeczeństwie dojrzałej i samodzielnie myślącej jednostki?

H.W.: Samosterowność to cecha, której uczymy się stopniowo. Dorastanie polega głównie na zdobywaniu tej zdolności małymi kroczkami. Niektóre kultury czynnie wspierają ten proces, w innych to wsparcie jest słabsze. Wszystko wskazuje na to, że we współczesnych społeczeństwach rozwija się model kulturowy blokujący rozwój samosterowności; zniechęcani jesteśmy do samodzielnego myślenia i kierowania własnym życiem. Coraz częściej decyzji nie podejmujemy samodzielnie.

A.L.: A przecież te wysoko rozwinięte społeczeństwa, zbudowane na wolności jednostki i zaspokajające w niespotykanym dotąd stopniu podstawowe potrzeby ludzkie, byłyby wręcz predestynowane do wydawania dojrzałych i świadomych jednostek. Dlaczego więc przyjmujemy model życia, w którym poniekąd dobrowolnie rezygnujemy z autonomii, zatracamy się w konformizmie i pogrążamy w tym, co Pan nazywa „natychmiastowością”?

H.W.: Dostajemy w zamian coś bardzo ważnego! Społeczeństwo konsumpcyjne umożliwia nam natychmiastowe zaspokojenie niemal wszystkich naszych potrzeb materialnych. Jest to niezwykle atrakcyjny model życia. Nie musimy długo i cierpliwie czekać na spełnienie naszych marzeń; możemy mieć niemal wszystko, niemal natychmiast. Ukształtowana w ten sposób kultura konsumpcyjna ma spory wpływ na sferę polityczną: od polityków również oczekujemy, by „natychmiast” prezentowali gotowe pomysły i rozwiązania.

Mamy do czynienia z głęboką infantylizacją społeczną. Ludzie dorośli zachowują się jak dzieci, które wpadają w rozpacz i krzyczą, jeśli nie dostaną natychmiast upragnionej zabawki. Umiejętność czekania na zaspokojenie potrzeb rodzi się w procesie socjalizacji i dojrzewania. W kulturze zaspokajającej pragnienia w trybie natychmiastowym brakuje fazy pośredniej, czasu dzielącego moment pojawienia się potrzeby od jej zaspokojenia. W efekcie u dzieci – czyli u przyszłych dorosłych – rodzi się zupełnie inna samoświadomość. Dla wcześniejszych pokoleń ta faza przejściowa była ważnym etapem na drodze do realizacji planów i marzeń. Poza tym ludzie nie popadali w rozpacz, jeśli któraś z potrzeb w ogóle nie została zaspokojona.

A.L.: Oświecenie miało korzystny wpływ na rozwój samodzielnego myślenia, przyczyniając się tym samym do postępu technicznego i ekspansji cywilizacyjnej. Postęp i rozwój nakręcają z kolei hiperkonsumpcję, a ta bynajmniej nie sprzyja rozwojowi dojrzałej i samoświadomej jednostki. Czy to nie paradoks?

H.W.: Nie widzę w tym sprzeczności. Moim zdaniem te mechanizmy są wręcz ze sobą ściśle powiązane. Mamy tu do czynienia z dwoma rodzajami ekspansji przebiegającymi równolegle: z jednej strony przyrost wiedzy, coraz wyższy poziom edukacji i rosnący potencjał gospodarczy, z drugiej wciąż bogatsza paleta produktów i usług. Obie te formy ekspansji są wyrazem potencjału i możliwości jednostki.

A.L.: Jeśli ekspansja gospodarcza prowadzi do tego, że chcemy, lub wręcz musimy coraz więcej konsumować, to gdzie tu miejsce dla oświeconego i wolnego wewnętrznie indywiduum?

H.W.: Wszystko zależy od tego, jakie mechanizmy społeczne i kulturowe są w danym czasie dominujące. W naszym społeczeństwie priorytetem jest dobrze funkcjonująca gospodarka, dlatego wszystkie inne obszary życia podporządkowane są tej dziedzinie. Skutek jest taki, że m.in. również system szkolnictwa podlega zasadzie kwantyfikacji. Mechanizmy te przenikają wszystkie warstwy życia społecznego, kształtując tym samym naszą interpretację idei oświecenia.

A.L.: Potrzebujemy więc nowej definicji oświecenia?

H.W.: Uważam, że tak. Idea oświecenia w jej pierwotnej wersji nie uwzględniała stosunku człowieka do natury. W XVIII wieku nie mieliśmy świadomości naszego wpływu na środowisko naturalne. W moich książkach staram się pokazać, że powinniśmy uznać silne strony kapitalistycznej formy gospodarowania, dzięki której osiągnęliśmy tak wysoki poziom cywilizacyjny. Jednocześnie jednak musimy wreszcie zrozumieć, że tą drogą dalej iść nie możemy. Nowa koncepcja oświecenia musiałaby zatem uwzględniać pytanie, jak nie utracić dotychczasowych osiągnięć na płaszczyźnie materialnej przy jednoczesnym rozwoju nowych form wykorzystywania zasobów naturalnych. Ta kwestia to dla ludzkości wielkie wyzwanie, tymczasem jednak nikt nie wie, jak sobie z nim poradzić.

A.L.: Francis Fukuyama, formułując niemal ćwierć wieku temu tezę o „końcu historii“, miał na myśli upadek bipolarnego porządku świata w 1989 roku i ostateczne zwycięstwo dominującego dziś systemu społeczno-gospodarczego. Pan uważa, że 1989 rok był początkiem upadku Zachodu. Jak zatem miałby wyglądać nowy model porządku społecznego na miarę wyzwań przyszłości?

H.W.: Musiałby to być model, w którym kwestie socjalne stałyby się na powrót jednym z centralnych punktów aktywności politycznej. W XXI wieku będzie to możliwe jednak tylko przy uwzględnieniu aspektów ekologicznych. Mamy tu do czynienia z poważnym konfliktem interesów społecznych, ponieważ nieograniczony wzrost gospodarczy jako główna siła napędowa naszego porządku społecznego jest całkowitym zaprzeczeniem tej idei. Obecny system faworyzuje wartości i mechanizmy związane z gospodarką i wolnym rynkiem, podczas gdy koncepcje alternatywne – ujmując rzecz pozytywnie – to wciąż słaby, pozbawiony siły przebicia, dopiero rodzący się ruch społeczny.

A.L.: Pisze Pan również, że nękające naszą planetę kryzysy to w rzeczywistości „jedynie” skutki nawarstwiających się globalnych problemów i wynikających z nich przemian. Jak rozbudzić głęboką polityczną i społeczną świadomość tych zależności, tak bardzo potrzebną do poszukiwania mądrych rozwiązań?

H.W.: Tajemnica rozbudzania świadomości politycznej tkwi w ukazywaniu rzeczywistych powiązań i zależności w danym systemie. W tym sensie żyjemy w czasach apolitycznych. Problemy postrzegamy fragmentarycznie i próbujemy rozwiązywać je z osobna, po kolei, zakładając, że nie mają one ze sobą nic wspólnego. Problematyka uchodźców, na przykład, pokazała bardzo wyraźnie, że takie założenie jest błędne i że wszystkie pojawiające się trudności są ściśle ze sobą powiązane. Dla socjologów czy historyków to rozpoznanie nie jest nowe, ale współczesne społeczeństwo może zachować swoje obecne, wygodne status quo naturalnie tylko wtedy, gdy dla opinii publicznej wspomniane zależności pozostają niejasne albo zupełnie niewidoczne. Uświadamianie globalnych powiązań to kluczowe zadanie polityki XXI wieku. Jeśli zależy nam na poszukiwaniu prawdziwych rozwiązań, to nie możemy wysuwać wciąż nowych propozycji opartych na założeniu, że w każdym przypadku bilans będzie dla wszystkich stron dodatni. Musimy pogodzić się z tym, że coraz częściej będą pojawiać się konflikty wynikające z konieczności podziału ograniczonych dóbr i nie zawsze możemy tu oczekiwać rozwiązań typu win-win.

A.L.: Ale czy rozbudzanie świadomości w społeczeństwie ma być wyłącznie zadaniem polityki? Czy polityka jest w stanie sama stawić czoła „przebiegłej dyktaturze” wolnego rynku, którą opisuje Pan bardzo szczegółowo w książce pod takim właśnie tytułem?

H.W.: Ludzie, chcąc stawić opór autorytarnym strukturom, muszą połączyć siły. Historia dostarcza nam tu wielu przykładów. Kiedy presja w totalitarnym systemie zaczyna być „nie do zniesienia”, zaczynają tworzyć się nowe struktury i organizacje, które z czasem doprowadzają do zmian systemowych. Najlepszym przykładem tego mechanizmu jest ruch Solidarności w Polsce. Innym przykładem jest godna pożałowania sytuacja Unii Europejskiej, w której 500 milionów obywateli jest zdania, że nie są w stanie przyjąć pod swój dach miliona potrzebujących i w związku z tym prowadzą politykę radykalnej izolacji. Jest to zupełny absurd wymagający zmobilizowania sił, podjęcia konkretnych kroków prowadzących do uznania, że „to nie jest nasza Europa! To nie jest nasz kraj!”. Nie wiemy naturalnie, czy nasze działania przyniosą oczekiwane skutki, ale nie mamy innego wyboru.

A.L.: Pisze Pan, że bogate społeczeństwa Zachodu poruszają się głównie po „błyszczącej powierzchni rzeczywistości” oraz że w porównaniu z przytłaczającą większością ludzkości żyjemy dziś w materialnym raju. Co będzie, kiedy biedni tego świata zapukają do naszych drzwi, by upomnieć się o swoje prawo do lepszego życia? Czy nie staną się zagrożeniem dla naszej „błyszczącej” codzienności?

H.W.: Oni już do nas pukają, uświadamiając nam, że na tym świecie rzeczywiście żyją ludzie, którzy nie mają dosłownie nic. To już jest dla nas ogromnym problemem. Ale ci ludzie uprzytomniają nam również, że w beznadziejnej sytuacji zawsze można wyruszyć w drogę i pójść tam, gdzie życie jest lepsze, a to np. dla przeciętnego Niemca wcale nie jest sprawą oczywistą. Oprócz tego dociera też do naszej świadomości, że gdzieś, daleko stąd toczą się wojny i że ma to wiele wspólnego z gospodarką Zachodu oraz nierównym dostępem do kopalnych źródeł energii i zasobów naturalnych. Dopóki ci ludzi nie przybywali tak licznie pod nasze drzwi, mogliśmy utrzymywać, że są to problemy zewnętrzne, które dotyczą nas jedynie jako tematy programów informacyjnych. Ale gdy tylko pojawiają się w naszym świecie, nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego i obmyślamy strategie pozwalające nam zachować status quo.

A.L.: Często podkreśla Pan, że problemem społeczeństw rozwiniętych nie jest brak świadomości i wiedzy na temat wyzwań cywilizacyjnych, ale brak gotowości do przełożenia tej świadomości na działania. Jakim sposobem możemy tę gotowość rozbudzać i wzmacniać?

H.W.: Gotowość do działania nie jest wcale tak niska, jak by się mogło zdawać. Jest przecież sporo grup i pojedynczych osób, które już dziś pracują i żyją inaczej, tworząc poprzez swoją aktywność przestrzeń dla nowych doświadczeń i pokazując alternatywne możliwości działania. Sama świadomość powagi sytuacji nie mobilizuje ludzi do podejmowania konkretnych kroków; najważniejszym motywem pobudzającym aktywność są własne doświadczenia, które uzmysławiają nam, że można żyć inaczej i że nasze zaangażowanie przynosi pozytywne skutki. Cywilizacja Zachodu dostarcza nam ofert, które każą wierzyć, że obecny stan świata jest pozytywny, dlatego trudno byłoby z tych ofert nie korzystać. Kto mimo wszystko potrafi się im oprzeć, zostaje uznany za „dziwaka”, i tutaj wracamy znów do pytania, ile mamy w sobie siły, by nie poddawać się wymogom obowiązującego porządku społecznego.

A.L.: Ta siła zależy w dużym stopniu od naszej sytuacji osobistej. Dla ojca rodziny ze stałą posadą i zobowiązaniami finansowymi zmiana modelu życia z pewnością będzie dużo trudniejsza niż dla proekologicznego studenta, którego decyzje mają wpływ wyłącznie na jego własne życie. Uwikłanie w sieć społecznych i rodzinnych zobowiązań jest często źródłem ambiwalentnych odczuć czy emocji i bynajmniej nie ułatwia nam podejmowania konkretnych kroków…

H.W.: Rzeczywistość, w której żyjemy, to konglomerat obiektywnych problemów i przeróżnych sprzeczności; całkowicie spójne postępowanie nie jest zatem możliwe. W społeczeństwie pełnym wewnętrznych konfliktów i nieprawidłowości postawa monastyczna i życie pod stałą presją robienia wszystkiego poprawnie są źródłem wielu chorób: prowadzą do depresji lub zachowań agresywnych, np. w postaci zamachów terrorystycznych. Nie ma, rzecz jasna, powodu, by nie dążyć do rozwijania autonomii i poszukiwania własnej drogi, ale nie musi to oznaczać totalnego odcięcia się od dóbr i przyjemności, jakie oferuje otaczający nas świat.

A.L.: Jak z pozycji naukowca uzmysłowić czytelnikom powagę sytuacji, by nie być posądzonym o pouczanie lub próbę podważania ich systemu wartości?

H.W.: To, jak zostaną odebrane moje książki, nie zależy tylko ode mnie. Obie pozycje, „Samodzielne myślenie” i „Przebiegła dyktatura”, nie zawierają spójnych wywodów logicznych, są raczej luźnym zbiorem argumentów prezentowanych w różnych formach: raz autobiograficznie, raz naukowo, czasem z lekkim posmakiem ironii, innym razem w formie ankiety. Tym sposobem chciałbym zmotywować czytelnika do zmierzenia się z konkretną problematyką i zajęcia wobec niej określonego stanowiska. Moim zamiarem nie jest objaśnianie świata; próbuję jedynie zachęcić do poszukiwania autonomicznych interpretacji własnej rzeczywistości.

A.L.: W książce „Przebiegła dyktatura” przekonuje Pan jednak, że w wyniku cyfryzacji i totalnego usieciowienia nasza zdolność do podejmowania autonomicznych decyzji coraz bardziej zanika…

H.W.: Tu właśnie mamy konkretny przykład wchodzenia w stan niedojrzałości, której sami jesteśmy winni. To doskonała okazja do tego, żeby uczynić pierwszy krok w stronę autonomii i nie korzystać bezmyślnie z wszystkich dostępnych ofert i możliwości.

A.L.: Ale jak poruszyć możliwie wielu ludzi do tego, by zmienili swoje nawyki? Debata publiczna na temat zrównoważonego rozwoju nie przekłada się dotąd na spadek konsumpcji i znaczące zwiększenie liczby inicjatyw ekologicznych. W 2015 roku w Niemczech wskaźnik konsumpcji wzrósł o 1,9%, a zużycie energii elektrycznej w latach 1993-2008 – mimo stałego rozwoju odnawialnych źródeł energii – zwiększyło się o 20%. Czy stąd wniosek, że „zielona rewolucja” jest pustą formułką polityczną?

H.W.: Nie. Przyczyny takiego rozwoju tkwią w ekspansywnym charakterze naszego systemu gospodarczego, w którym optymalizacja, obniżenie kosztów produkcji i podnoszenie wydajności w jednym z sektorów z reguły prowadzi do ekspansji w innych obszarach gospodarki. Dlatego, paradoksalnie, rozwój odnawialnych źródeł energii skutkuje jeszcze większym jej zużyciem. Dopóki celem całego systemu jest stały wzrost i nieograniczony postęp, wszelkie innowacje będą traktowane jak kolejne bodźce napędzające, a tak absurdalne określenia, jak „zielony rozwój” czy „zielona ekonomia”, będą służyć jedynie zręcznemu maskowaniu prawdziwego stanu rzeczy.

A.L.: Jak zatem ocenia Pan przyszłość naszego społeczeństwa? Czy poddamy się ostatecznie cyfrowej dyktaturze? Czy potrzebny jest „nowy człowiek”, który zdoła połączyć głęboką świadomość społecznych wyzwań z wiedzą o tym, jak wyjść im naprzeciw?

H.W.: Przyszłość naszego społeczeństwa nie zależy od tego, czy pojawi się „nowy człowiek”. Mogą ją z powodzeniem kształtować żyjący dziś ludzie, obywatele wolnych, demokratycznych krajów, którzy w większości zdolni są do wprowadzania koniecznych zmian. W moich przemyśleniach nie maluję czarno-białych scenariuszy, staram się jedynie opisywać w sposób dialektyczny nasze obecne położenie. Młodzi ludzie są dziś inteligentni i posiadają zdolność, która w moim pokoleniu była rzadkością – precyzyjnie i bez obaw potrafią wyrażać swoje potrzeby i intencje, i to pomimo uwarunkowań internetowego „kosmosu”, w którym żyją. Przykładem tego potencjału jest rozwijający się obecnie ruch społeczny, będący przeciwwagą dla masowej produkcji i wszechobecnej sztuczności, w którym autentyczność i oryginalność produktów są wartością nadrzędną, gdzie liczy się przede wszystkim to, z jakich plantacji pochodzi nasza kawa, albo z jakiego drewna wykonane są nasze meble. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, który z tych dialektycznych obrazów może stać się dla nas siłą napędową do wprowadzenia realnych zmian na płaszczyźnie politycznej.

A.L.: Niemiecki filozof, Michael Schmidt-Salomon, w książce „W człowieku nadzieja” przekonuje, że stać nas na stworzenie prawdziwie humanistycznej przyszłości. Czy Pan widzi to podobnie?

H.W.: Dla mnie dostatecznym powodem do wiary w lepszą przyszłość jest fakt, że ostatnie 200 tysięcy lat naszej historii było pasmem sukcesów. Wolność i poziom bezpieczeństwa jednostki wzrastał w tym okresie sukcesywnie. Wprawdzie był to proces pełen kryzysów, stagnacji lub wręcz upadków wielu cywilizacji, jednak obecny poziom rozwoju naszej cywilizacji uważam za zadowalający i wart tego, by walczyć o jego utrzymanie.

A.L.: W książce „Przebiegła dyktatura” jest rozdział utrzymany w formie żartobliwej ankiety. Jedno z zawartych w niej pytań brzmi: „Czy wierzysz w życie przed śmiercią?”. Jaka jest Pana odpowiedź?

H.W.: W życie przed śmiercią? Jak najbardziej.

A.L.: Jeśli w tym pytaniu „życie” oznacza stan świadomej, wolnej i spełnionej egzystencji, to z pewnością nie jest ono możliwe bez umiejętności i odwagi, jakich wymaga „myślenie samodzielne”. Dziękuje za rozmowę.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"


Symptoma