6 kwietnia 2018 r. mijają 24 lata, odkąd samolot odrzutowy Dassault Falcon 50 (nr rej. 9XR-NN) z rwandyjskim prezydentem Juvénalem Habyarimaną oraz jego burundyjskim odpowiednikiem, Cyprienem Ntaryamirą, podczas lądowania w Kigali (stolicy Rwandy) został zestrzelony pociskiem z ręcznej, ciepłoczułej wyrzutni, tzw. rakietą „Strieła” radzieckiej konstrukcji. Wrak spadł w ogrodzie prezydenckiego pałacu, gdzie (jako symbol i pomnik) znajduje się po dziś dzień. W momencie katastrofy napokładzie znajdowało się 12 osób, w tym 3 członków załogi. Nikt nie przeżył katastrofy. Był to jednoznaczny sygnał dla bojówek Hutu, aby rozpocząć przygotowywaną – materialnie, duchowo i mentalnie masakrę Tutsich, która trwać będzie do lipca 1994 r. Według różnych danych w ciągu tych 3 miesięcy zabito od 800000 do 1 mln osób: Tutsich, Hutu sprzeciwiających się rzeziom (traktowanym jako zdrajcy), przypadkowych i pochodzących z mieszanych małżeństw ludzi.

Do wina i do chleba, które on połyka
Mieszają czarny popiół i nieczyste jady,
Obłudnie precz rzucając, czego on dotyka,
Skarżą się, że stąpali, gdzie nóg jego ślady.

Charles Baudelaire („Błogosławieństwo”)

Rozpoczęło się łapanie i mordowanie każdego napotkanego Tutsi. Nie było to trudne, bo dowody osobiste zawierały informację o przynależności plemiennej. W taki właśnie sposób następowała identyfikacja ofiar. Pomocne były także wcześniej sporządzone listy proskrypcyjne. Rzezi dokonywano przeważnie przy pomocy maczet, nabijanych gwoździami maczug, kos i włóczni. Masowo rozdawano alkohol, aby pobudzić ducha walki z Tutsi, ze zdrajcami i z tymi, których uznano za „niepotrzebne nikomu karaluchy” (tak właśnie liczne lokalne stacje radiowe w Rwandzie i Burundi przygotowywały mentalnie Hutu do owego czynu, a określenie „karaluchy” wobec Tutsich było najdelikatniejszym z arsenału propagandy i narracji medialnej). Czy czegoś to nam nie przypomina, kiedy myślimy o współczesnej Polsce? Czy nie obcujemy od kilku lat z taką właśnie narracją (lub podobną w swym wyrazie), dehumanizującą tego INNEGO?


Narodowe radio nawoływało do pozostawania w domach, podczas gdy stacja RTLM podżegała do ataków na Tutsi. Drogi w Kigali i całym kraju zostały zamknięte przez setki blokad. Rzeź szybko rozprzestrzeniła się na cały kraj. Zwykli obywatele byli nawoływani do mordowania sąsiadów i tych, którzy odmówią udziału w mordach. Większość ofiar zginęła w miejscu zamieszkania, od broni używanej przez bojówki i milicje Hutu. Palono domy pełne ludzi, gwałcono, zabijano kobiety i dziewczynki, rozbijano noworodki o ściany, rozcinano brzuchy ciężarnych kobiet, zabijano dzieci na oczach matek, żony przed mężami. Okaleczano, obcinano kończyny („na żywca”, aby ofiary się wykrwawiły). Wielu masakr dokonywano w kościołach (w tym w polskim kościele Gikondo 9 kwietnia 1994 r.), szkołach i szpitalach, gdzie tysiące osób próbowały znaleźć schronienie. Wrzucano granaty do pomieszczeń pełnych ludzi i ścinano publicznie głowy.

W pierwszym okresie po rozpoczęciu masakry ginie wiele znaczących osobistości z plemienia Tutsi oraz umiarkowanych polityków z ludu Hutu.

Stało się to wszystko w regionie (bo trzeba tu rozpatrywać to tragiczne wydarzenie w ramach wszystkich terytoriów zamieszkałych przez Hutu i Tutsich: Rwanda, ale też i Burundi, zachodnia Uganda oraz północno-wschodnie Kongo) najbardziej i najdogłębniej katolickim w całej Afryce (taka Polska na Czarnym Lądzie). Katolicyzm oraz nauki Kościoła rzymskiego były tu za sprawą europejskich kolonizatorów (głównie Belgów i Francuzów) wpajane i narzucane w sposób najbardziej masowy i klarowny. Efekty tych procesów z punktu widzenia Watykanu zdawały się być namacalne i spektakularne. Wręcz modelowe. W Rwandzie Kościół rzymski cieszył się od dekad przywilejami, poparciem, prestiżem i wysoką pozycją społeczną. Przybywało duchownych, zakonnic i zakonników, liczba powołań stanowiła o sile rwandyjskiego Kościoła, a nowe powołania wpływały na zasilanie (w znacznym stopniu) misjonarzami i duchowieństwem obszaru całej frankofońskiej Afryki. W tym regionie (a w Rwandzie i Burundi w szczególności) biskupi czynnie uczestniczyli w polityce bieżącej, zaś nauczanie Kościoła było od lat wmontowane w system edukacyjny – tak w okresie kolonialnym, jak po wyzwoleniu.

Na tej bazie, wzorując się na dekalogu, stworzono kodeks Hutu, składający się z dziesięciu przykazań mających obowiązywać wszystkich członków tego narodu:


1 – Każdy Hutu powinien wiedzieć, że kobieta Tutsi, gdziekolwiek jest, pracuje dla interesów ludu Tutsi. Dlatego będzie uznany za zdrajcę każdy Hutu, który: a) poślubia kobietę Tutsi; b) przyjaźni się z kobietą Tutsi; c) zatrudnia kobietę Tutsi jako sekretarkę lub konkubinę.
2 – Każdy Hutu powinien wiedzieć, że nasze córki Hutu są właściwsze i bardziej sumienne w zadaniach kobiety, żony i matki rodziny. Czyż nie są one piękne i szczere?
3 – Kobiety Hutu, bądźcie czujne i starajcie się przeciągnąć swoich mężów, braci i synów na właściwą drogę.
4 – Hutu powinni wiedzieć, że każdy Tutsi jest nieuczciwy w interesach. Jego jedynym celem jest władza dla jego ludu. Dlatego będzie uznany za zdrajcę każdy Hutu, który: a) zakłada spółkę z Tutsi; b) inwestuje swoje albo rządowe pieniądze w przedsięwzięcie Tutsi; c) pożycza pieniądze Tutsi albo pożycza od niego; d) sprzyja Tutsi w interesach.

5 – Wszystkie strategiczne pozycje polityczne, administracyjne, ekonomiczne, wojskowe i policyjne powinny być w rękach Hutu.
6 – Sektor edukacyjny musi być w większości Hutu.
7 – Armia Rwandy powinna składać się wyłącznie z Hutu.
8 – Hutu nie powinien dłużej litować się nad Tutsi.
9 – Hutu, gdziekolwiek są, muszą działać zjednoczeni i solidarni, i mieć na uwadze losy ich braci Hutu.
10 – Wszyscy Hutu muszą być nauczani na każdym poziomie o Rewolucji Społecznej roku 1959, Referendum roku 1961 i ideologii Hutu. Każdy Hutu musi wszędzie głosić tę wiedzę.





Jakże dziwnie swojsko (z europejska) brzmią te słowa, jakże znajomo i jak szalenie podobnie jawią się rozwiązania znalezione przez twórców takich dekalogów (bez względu na czas, miejsce, epokę).

Przygotowania (w różnych sferach życia) do masakry trwały grubo ponad rok. Bojówki Hutu – taka „obrona terytorialna” w środkowoafrykańskim wydaniu – tzw. Interahamwe i Impuzamugambi (czyli ochotnicze, złożone z wolontariuszy milicje) były zaopatrywane permanentnie w broń różnego kalibru od czerwca 1993 r. (fachowo i permanentnie zajmowała się tym brytyjska firma Mil-Tec Corporation Ltd, a faktura za wymienione dostawy opiewała na 6,5 mln USD):

06.06.1993 – amunicja z Tel Awiwu do Kigali
– 17-18.04.1994 – amunicja z Tel Awiwu do Goma
– 22-25.04.1994 – amunicja i granaty z Tel Awiwu do Goma
– 29.04/03.05.1994 – amunicja, granaty, moździerze i karabiny z Tirany do Goma
– 09.05.1994 – amunicja, moździerze i karabiny z Tirany do Goma
– 18-20.05.1994 – amunicja, moździerze, karabiny i wyrzutnie rakiet z Tirany do Goma
– 13-18.05.1994 – amunicja i rakiety z Tirany do Kinszasy

Maczety, dzidy, noże i inne tego typu militarne akcesoria potrzebne do rozprawy z przeciwnikami sprowadzano masowo z Chin, Indonezji i Filipin. Te dostawy idące przez Afrykę Wschodnią, następnie transportowane drogami do Rwandy (mimo sączonej nienawistnej propagandy i wrogości wobec Tutsich), nie wzbudzały żadnych podejrzeń. Przecież to był najbardziej katolicki kraj Afryki… Nie zostały one przerwane nawet w trakcie trwania rzezi. Business is business. Kapitalizm to przede wszystkim zyski, a handel bronią to jedno z bardziej dochodowych i rentownych, na kanwie wielkiego popytu na militarne zabawki we współczesnym świecie, przedsięwzięć.





Aktywny, często czynny udział w ludobójstwie (bo rzezie w Rwandzie i okolicznych, przyległych regionach Afryki uznano za ludobójstwo, którym zajmował się w latach 2008-2015 Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy z siedzibą w Aruszy w Tanzanii) brało katolickie duchowieństwo, o czym świadczą liczne wyroki dla księży, zakonnic i misjonarzy. Jak widać ponad 100 lat chrystianizowania tych terenów – w przeszłości intensywnie przy pomocy „ramienia świeckiego” (kolonialnego) – na niewiele się zdało.

Niesława za to, co się wydarzyło w Rwandzie i okolicach Wielkich Jezior Afrykańskich w 1994 r., spada na Watykan, na cały Kościół, n papieża Jana Pawła II. Nie starał się on wpłynąć bezpośrednio na autochtonów – katolików od dziesiątków lat – aby zaprzestali rzezi swych katolickich współbraci. Nie poleciał do Kigali – sugerowali mu to niektórzy duchowni, nie tylko rekrutujący się spośród Tutsich – aby na miejscu przekazać ludobójcom swoje stanowisko (sam te rzezie w swych wystąpieniach tak nazywał). Szczególną infamią objęte jest nazwisko Henryka Hosera, polskiego biskupa seniora diecezji warszawsko-praskiej, który wówczas pełnił funkcję wizytatora apostolskiego (pod nieobecność nuncjusza) w Rwandzie. Zeznania kilku księży (m.in. Jeana Ndorinamy) przed wspomnianym Trybunałem bezpośrednio obciążają Henryka Hosera o zaniechanie i sprzyjanie bojówkom Hutu.





Polski dziennikarz i reporter, Wojciech Tochman, autor niezwykle przenikliwej książki o rzezi w Rwandzie („Dzisiaj narysujemy śmierć”) na rozmowę z arcybiskupem Hoserem poszedł świetnie przygotowany (zresztą jak zawsze ma to miejsce), bo w Rwandzie np. był ponad 200 razy, więc jego obraz tamtych wydarzeń jest niezwykle wiarygodny i realistyczny. Zadał arcybiskupowi następujące pytania:

1. Czy i dlaczego Kościół w Rwandzie faworyzuje Hutu?
2. Czy postawa rwandyjskiego Kościoła mogła sprzyjać ludobójstwu?
3. Co w kwietniu 1994 r. stało się na Gikondo, które ksiądz świetnie zna?
4. Czy mieszkający tam pallotyni mogli zachować się inaczej?
5. Czy mogli zachować się inaczej, gdy wrócili z ucieczki?
6. Czy katoliccy księża brali udział w ludobójstwie w 1994 r.?
7. Czy w latach 90. XX w. w Rwandzie było jedno, czy dwa ludobójstwa?
8. Czy Kościół neguje ludobójstwo 1994 r.?
9. Co księdzu wiadomo o ukrywaniu przez Watykan duchownych ludobójców?
10. Czy ksiądz arcybiskup pomagał w ich ewakuacji z Rwandy?
11. Dlaczego ksiądz do Rwandy już nie jeździ?

Oto jak relacjonuje tę rozmowę (autoryzowana dla naTemat): Kiedy pracowałem nad książką „Dzisiaj narysujemy śmierć” o ludobójstwie w Rwandzie, poprosiłem pana Hosera o spotkanie. Uważałem, że to konieczne, ponieważ w Rwandzie sporo o nim słyszałem. Mówi się tam, że– jeszcze przed ludobójstwem – sprzyjał mianowaniu nacjonalistycznych biskupów Hutu, którzy nie zrobili nic, by zabijanie powstrzymać. Warto dodać, że w czasie, kiedy na zamówienie rządu Rwandy sprowadzano z Chin skrzynie pełne nowiutkich maczet, w komitecie centralnym jedynej partii zasiadał arcybiskup Kigali. Był on też osobistym doradcą prezydenta. Biskupi wiedzieli o nadchodzącej apokalipsie. Wiedział Watykan. Wszyscy wiedzieli. I mimo to, Kościół wciąż faworyzował Hutu, którzy szykowali masowe mordowanie Tutsich. Pan Hoser wyjechał z Rwandy kilka miesięcy przed rozpoczęciem rzezi i wrócił zaraz po niej, kiedy ziemia wciąż uginała się od miliona świeżych trupów. Mówi się tam o panu Hoserze, że pomagał wtedy ewakuować z Rwandy duchownych, którzy mieli niebawem być ścigani za popełnienie zbrodni. Nie wiem, czy to prawda. Poszedłem, jak nakazuje reporterskie rzemiosło, go o to zapytać. Prawdą, której się nie da zaprzeczyć, jest fakt, że kościół rwandyjski jest uwikłany w zbrodnie. Kiedy jedni duchowni ratowali ludzi i ginęli za swoich parafian, inni gwałcili i zabijali. Trzeba powiedzieć szerzej, cały kościół katolicki jest uwikłany w rwandyjskie ludobójstwo. Postawa Jana Pawła II była w tej sprawie zawstydzająca. Na zadane pytania Tochman nie uzyskał jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.

Ale i Zachód, będący odpowiedzialnym w jakimś stopniu za społeczną sytuację w Afryce (spuścizna epoki kolonialnej), nie jest bez winy. Zagraniczni obserwatorzy od razu zostali ewakuowani z Kigali, a ambasady zamknięto, wycofano też belgijskich żołnierzy po zamordowaniu dziesięciu z nich w Kigali. Wszyscy zaniemówili, interes robiła tylko wspomniana brytyjska firma.

Warto się zastanowić w kontekście tych dramatycznych wydarzeń sprzed prawie ćwierć wieku nad kondycją człowieka obecnego stulecia. I poddać analizie siłę manipulacji oraz nienawistnie ukierunkowanej agitacji. Również w przedmiocie wzbudzania wojennej histerii, podsycania militarystycznych nastrojów czy szczucia jednych przeciwko temu INNEMU. Na przykładzie tej rzezi widać jak na dłoni, że niezwykle łatwo jest przejść od wyrafinowanego high-tech, którym posługujemy się na co dzień, od religii miłości bliźniego, do pospolitego barbarzyństwa. Barbarzyństwa rodem z „wieków ciemnych”. I ani religia, ani nowoczesne technologie, ani wzniosłe ideologie, ani zaklęcia o postępie i wolności, o zwycięstwach i przewagach demokracji nie mają tu wiele (albo nic) do powiedzenia.

Ów refleksyjny wymiar jest motywowany tym, z czym mamy dziś do czynienia w naszym kraju. Powszechna nienawiść, promocja agresji, militaryzacja umysłów, pospolita i totalna medialnie „szczujnia”, organizowanie tzw. obrony terytorialnej (czyli ochotniczej milicji), pomysły rządzących w przedmiocie „porządku publicznego” (w zasadzie chodzi o przeciwdziałanie społecznym protestom i niezadowoleniu), opresyjność tworzonego prawa, pogarda dla inaczej myślących i patrzących na świat obywateli, a przede wszystkim kipiące wrogością, zajadłością i jadem marsze „patriotów” i „kiboli” kojarzyć się mogą z najgorszym. M.in. z rwandyjskim przypadkiem. Bo Hutu i Tutsi, dwa wrogie plemiona, już się zmaterializowały w naszym nadwiślańskim społeczeństwie. A im dalej w przeszłość spoglądamy, tym bardziej widzimy przyszłość (Winston S. Churchill).






Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation