[ Strona główna ]

RACJE

PO NAMYŚLE


Joanna Hańderek

Ratujmy szkoły! Ratujmy uniwersytety!


Partie opozycyjne prześcigają się w krytyce PiS. Lewica postawiła na socjal, słyszymy więc dużo o budowie mieszkań, dotacjach i wsparciu społecznym. Pozostałe partie też dowodzą swego zaangażowania i chęci pomocy. Pandemia jeszcze się nie skończyła, ale my już wiemy, że jej skutki będą dla gospodarki tragiczne. Już dzisiaj obserwujemy wiele negatywnych zmian.

W tych wszystkich antypisowskich programach brakike jednego: obrony szkolnictwa. Tak jakby wszyscy zapomnieli, że to ogromny problem i bomba z opóźnionym zapłonem. Programy nauczania w szkołach, od czasów reform Giertycha (kiedy to było?!) radykalizują się i przybierają coraz bardziej bogoojczyźniane, narodowe barwy. Liczba godzin poświęconych nauczaniu religii konkuruje z liczbą lekcji biologii. Obecny rząd stawia na nauczanie historii – oczywiście tej popieranej przez PiS, więc martyrologiczna piana będzie lała się strumieniami. I do tego religia, koniecznie religia! Taka będzie, a w pewnej mierze już jest, nasza szkolna rzeczywistość.

Na uniwersytetach jest jeszcze gorzej. Takie kierunki jak kulturoznawstwo, etnologia i religioznawstwo zostały zmarginalizowane. Lista pism punktowanych, za publikację w których oceniani są pracownicy i pracowniczki naukowe, to lista kuriozalna; nie uwzględnia wielu pism – zwłaszcza tych „humanistycznych”, czy „miękkich”. Sam system oceny pracowniczki i pracownika naukowego ma charakter wojskowy: trzeba wyrobić odpowiednie punkty z odpowiednich kategorii publikacyjnych. Liczy się tylko to, co jest na liście ministerialnej, a zatem opublikowanie książki w wydawnictwie, które nie zostało wskazane przez ministerstwo, tak samo jak artykułu w czasopiśmie, które nie zostało uświęcone przez ministerstwo, oznacza brak punktów. Upolitycznienie ma swoje konsekwencje; można nie uznać dorobku naukowego pracownikowi i pracowniczce, a więc można ich zwolnić. Zachowano też kuriozalne zasady sprzed reformy, nie uznaje się na przykład publikacji pokonferencyjnych. A więc teksty przemyślane, recenzowane, wygłoszone, często zmieniane pod wpływem konferencyjnej debaty – zebrane w pokonferencyjnych materiałach – nie liczą się do dorobku. Dlaczego? Przecież to mogą być bardzo dobrze opracowane materiały badawcze, dopracowane w dyskusji z innymi naukowcami, dające szansę na rozwój i dalszy dialog naukowy! Same konferencje też nie cieszą się już takim poważaniem.

Szkoły doktorskie kuszą młodych naukowców i naukowczynie wysokimi stypendiami, ale i one zostały przerobione na „kuźnię kadr”. Przyjęty model szkoły doktorskiej skasował najważniejsze: przygodę intelektualną. Nie ma w niej miejsca na pracę nad sobą ani na poszukiwanie własnej drogi w nauce. To jedna z przyczyn, dla których wielu nie kończy studiów doktoranckich. Oczywiście i dawniej nie wszyscy je kończyli, jednak każdy miał możliwość poszukiwania, zmiany tematu, wielokrotnego przepracowania tego, co chce i jak chce zrobić. Obecnie młodzi ludzie modelowani są do życia w schematach, wdrażani są do życia i pracy w wyznaczonych odgórnie koleinach.

Władze dumne są za to ze swojego program umiędzynarodowienia, a przede wszystkim z wprowadzenia obowiązku publikacji w języku angielskim. Inne języki również są mile widziane, ale angielski został potraktowany jako najważniejszy. Najmniejszym powodzeniem i uznaniem punktowym cieszą się publikacje w języku polskim. Kuriozalne! Trąby pisowskiej propagandy wciąż grają na patriotyczną nutę i każą nam wstawać z kolan, ale naukowcy i naukowczynie muszą, jeśli chcą się utrzymać na stanowiskach, publikować w każdym innym, ale nie w polskim języku. Groteskowy paradoks, ale drugi jest jeszcze groźniejszy. Nie jestem przeciwniczką pisania i mówienia w językach innych niż nasz własny. W życiu naukowym to oczywiste. W zasadzie żadnego naukowca nie trzeba do tego zmuszać, wystarczy, że wyjedziemy na zagraniczną konferencję. Do naszej pracy należy też szukanie dialogu z innymi naukowczyniami i naukowcami, w tym z zagranicy. Tym samym do pisania w języku angielskim nikogo, kto para się nauką, nie trzeba zapraszać. Weryfikacja własnej pracy i konfrontowanie własnych wyników badań jest normą, więc język angielski, niemiecki czy hiszpański stanowi codzienność. Poza tym, jeśli tak bardzo mamy się umiędzynarodowić, to dlaczego angielski ma być wiodący? Czy to z tęsknoty do białej, kolonialnej Europy, czy może z kompleksów typowych dla naukowego zaścianka?! Nie widzą, że przyszłość należy do mandaryńskiego lub kantońskiego albo do hindi i arabskiego. Czy całe to szumne umiędzynarodowienie nie jest tylko tuptaniem w ogonku Europy?! Zawężenie publikacji do obcojęzycznych i premiowanie anglojęzycznych oznacza budowanie strefy ciszy w naszym własnym języku. Grozi nam, że za parę lat nie będziemy mieli wypracowanego słownictwa, narracji naukowych na temat współczesnych zjawisk. Jak wówczas będziemy uczyć? Jaką wiedzę będziemy przekazywać? Tylko tę o charakterze historycznym? Co z literaturą popularnonaukową? Bez wypracowanej terminologii naukowej nie będziemy w stanie budować wiedzy tak, by każdy mógł dowiedzieć się o problemach współczesnego świata.

Umiędzynarodowienie brzmi dumnie, ale zaniedbywanie własnego języka i jego rozwoju naukowego grozi nam ślepotą merytoryczną. Może właśnie o to chodzi naszym władzom?! Niech ludzie znają na pamięć religijne dogmaty i traktaty, niech przeciętny Polak i Polka mają wiedzę o historii Polski i religii, niech ich światopogląd zamknie się na wieku XIX i XX, a pozostali - specjaliści od klimatu, praw zwierząt, kulturowych, multikulturowych, genderowych, studiów LGBT i innych niewygodnych tematów - niech siedzą w swoim gronie na zagranicznych konferencjach i tam sobie opowiadają, co trzeba zrobić. A z niepokornymi zrobi się to, co już pokazały czystki na krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym: zwolni się.

Kto ma naukę, ten ma władzę; kto modeluje szkoły i uniwersytety, może wprowadzać dyktaturę. Nauczanie to bomba z opóźnionym zapłonem. Jeśli dzisiaj nauczymy ludzi, że liczy się tylko polska historia, eurocentryczność, brak szacunku dla innych kultur i innych istot żyjących, to jutro może się okazać, że nie tylko nie będziemy umieli poradzić sobie z napływem uchodźców z całego świata, z kryzysem klimatycznym, równościowymi prawami i demokracją, ale również z Polską, a PiS lub inna prawicowa partia będzie sprawować autorytarne rządy. O to im właśnie chodzi i temu służy ta tresura. Młody człowieku, przyzwyczajaj się do życia w koleinach tradycji i mentalnym zaścianku!






Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"