[ Strona główna ]

RACJE

Numer 13

LUTY 2024


Andrzej Lipiński i Joachim Bauer

POWRÓT WOLNEJ WOLI



Andrzej Lipiński: Dlaczego czasem nie potrafię oprzeć się zjedzeniu kolejnego loda, chociaż doskonale wiem, że dla własnego dobra lepiej byłoby z tej przyjemności zrezygnować?

Joachim Bauer: Potrzeba sprawiania sobie przyjemności jest głęboko zakorzeniona w naszej naturze i sama w sobie nie jest niczym złym. Dla mnie istotne jest pytanie, czy potrafimy zachować kontrolę nad zaspokajaniem przyjemnych doznań, czy też – niczym narkoman – musimy poddać się działaniu każdego przyjemnego bodźca, niezależnie od tego, czy jego zaspokojenie w dłuższej perspektywie może być dla nas szkodliwe.

A.L.: Czy w trakcie podejmowania takich „nierozsądnych decyzji” moja wolna wola jest ograniczona albo wręcz całkiem wyłączona?

J.B.: Pragnienie spontanicznego poddania się pokusie zawsze stanowi duże wyzwanie dla wolnej woli. Jesteśmy pod nieustannym działaniem dwóch zakorzenionych w naszym mózgu sił. Jedna dąży do natychmiastowego zaspokojenia pragnień i w przypadku niemożności ich spełnienia bardzo szybko prowadzi do zachowań agresywnych; druga pozwala nam działać „z głową” i pomaga kontrolować chęć spontanicznego zaspokajania potrzeb, jeśli miałoby to być przeszkodą w osiąganiu długoterminowych celów. Odruch zaspokajania instynktów i prostych potrzeb ma swoje źródło w śródmózgowiu i pniu mózgu, zaś kontrolowanie zachowań sterowane jest przez płat czołowy. Obie tendencje są naturalnymi cechami istoty ludzkiej.

A.L.: Podtytuł Pana książki „Samosterowność” brzmi „Powrót wolnej woli”. Jako badacz mózgu zdecydowanie sprzeciwia się Pan ogólnie rozpowszechnionemu przekonaniu, że neurobiologia obaliła tezę zakładającą istnienie wolnej woli, a przynajmniej postawiła nad nią wielki znak zapytania?

J.B.: Postępowanie człowieka nie jest wynikiem działania prostego mechanizmu przyczynowo-skutkowego. Zachowania istot żywych są zdecydowanie bardziej skomplikowane niż ruch kuli staczającej się po pochyłej powierzchni stołu. Organizmy żywe za pomocą receptorów rejestrują bodźce z otoczenia, po czym weryfikują je i oceniają. Jest to proces tzw. samoorganizacji, w wyniku którego rodzi się konkretne zachowanie danej jednostki. Dzieje się to naturalnie w obrębie naszej fizycznej rzeczywistości, nikt nie jest w stanie wykroczyć poza prawa natury. Wolna wola to przestrzeń działania, jaka rodzi się w wyniku oceniania skutków naszego potencjalnego zachowania. Dopiero na podstawie takiej oceny dokonujemy wyboru jednej z opcji reagowania właśnie w obrębie tej przestrzeni.

A.L.: Pisze Pan, ze stopień indywidualnej wolności jest uwarunkowany naszą biografią, procesem socjalizacji, predyspozycjami genetycznymi i innymi czynnikami, może być więc urzeczywistniony jedynie w tunelu przebiegającym między bodźcem a reakcją. Jak mimo tych ograniczeń wykorzystać w pełni tę „przestrzeń wolności”?

J.B.: Tak, chodzi dokładnie o tę przestrzeń między bodźcem a reakcją, w której jest miejsce na zatrzymanie się i refleksję. Poważnym zagrożeniem dla decyzji opartych na wolnej woli są czynniki ograniczające tę przestrzeń, np. stres, pośpiech czy ubóstwo. Im słabsze i rzadsze te czynniki, tym w większym stopniu możemy wykorzystać naszą wolność.

A.L.: A może pytanie, czy wolna wola istnieje w ściśle naukowym znaczeniu, w ogóle nie ma znaczenia? Może subiektywne przekonanie o własnej wolności jest zupełnie wystarczające?

J.B.: Myślę, że tak jest. Osoby przekonane o naukowym obaleniu idei wolnej woli zachowują się mniej odpowiedzialnie i bardziej niemoralnie. Zaprzeczanie istnieniu wolnej woli jest swego rodzaju samospełniającą się przepowiednią.

A.L.: Czy przekonanie o deterministycznym charakterze natury może być zabójcze dla kreatywności i własnej inicjatywy?

J.B.: Jak najbardziej. Kultury, w których dominuje przekonanie, że człowiek jest zdany na łaskę i niełaskę losu, są zdecydowanie słabiej rozwinięte niż te, w których ludzie wierzą we własny potencjał i możliwość kształtowania otaczającego świata.

A.L.: Determinizm byłby też wytłumaczeniem i usprawiedliwieniem wszelkiego zła i zwalniałby od odpowiedzialności za przestępstwa?

J.B.: Tak twierdzi część neurobiologów negujących istnienie wolnej woli. Jest to oczywiście nonsens, takie założenie byłoby ogromną przeszkodą w kształtowaniu stabilnych struktur społecznych.

A.L.: Ale czy „samosterowność” nie może obrócić się przeciwko kontrolującej swe zachowania jednostce? Na czym polega różnica między stanem zrównoważonego samosterowania a samokontrolą (spokrewnioną z Freudowskim superego) tłumiącą nasze naturalne potrzeby i odruchy, np. seksualność?

J.B. Tak, skłonność do zbyt silnego tłumienia naturalnych pragnień i potrzeb, cechująca w dużym stopniu charakter społeczny od połowy XIX w. do połowy XX w., prowadzi do zaburzeń psychicznych, takich jak neurozy, lęki czy depresje. Dojrzała samosterowność oznacza wypracowanie równowagi między zaspokajaniem nagłych pragnień i zachcianek a zdolnością odraczania realizacji tych potrzeb i konsekwencją w dążeniu do realizowania odległych celów.

A.L.: Samosterowność jako podstawa autonomii i niezależnego życia – a więc być może również niełatwego „życia pod prąd”? Czy takie wyobrażenie nie budzi podświadomych lęków, które skłaniają nas do zachowań konformistycznych, poddawania się narzucanym normom i trendom?

J.B. Współczesne społeczeństwa konsumpcyjne cechuje silna tendencja do uzależnień – powinniśmy nieustannie coś kupować, konsumować i z czegoś korzysta. Zachwalane w reklamach produkty mają być gwarancją posiadania wielu przyjaciół i mają zapewniać poczucie przynależności do grupy; wyjątkowo nachalnie przekonują o tym reklamy produktów tytoniowych i alkoholu. Wielu ludzi nie potrafi wyobrazić sobie dobrej zabawy w gronie przyjaciół bez alkoholu. Kto nie bierze w tym udziału i odbiega w swych zachowaniach od przyjętych norm, staje się odszczepieńcem i wypada poza margines społeczny, a wykluczenie, jak wiadomo, jest przyczyną silnych lęków i depresji.

A.L.: Jednocześnie samosterowność ma być źródłem zadowolenia i szczęśliwych chwil? Czy neurobiologia potrafi wytłumaczyć ten paradoks?

J.B. Do wyjaśnienia tej zależności nie potrzebujemy neurobiologii. Człowiek uzależniony od konsumpcji, od własnych osiągnięć czy nieustannego udowadniania własnej wartości nigdy nie zazna spokoju. Stanu głębokiej szczęśliwości nie osiągniemy dzięki gromadzeniu dóbr materialnych i dążeniu do coraz lepszych wyników i efektów. Samosterowność jest sposobem na znalezienie wspomnianej wcześniej równowagi między zaspokajaniem naturalnych potrzeb a zdolnością realizowania wyższych i długoterminowych celów. Człowiek cierpiący lub głodujący nigdy nie osiągnie szczęścia, podobnie jak nie znajdziemy trwałego zadowolenia w obżarstwie czy nadużywaniu alkoholu. Dzięki samosterowności możemy zbliżyć się do stanu, który nazywam „lekkim niezaspokojeniem lub nienasyceniem”; tylko wtedy możliwe jest odczuwanie względnie intensywnego szczęścia.

A.L.: Samosterowność to cecha wrodzona czy raczej umiejętność, której musimy się nauczyć?

J.B. Jest to umiejętność, której musimy się nauczyć w procesie socjalizacji. Od ok. trzeciego roku życia dziecko potrzebuje troskliwego wsparcia ale również konsekwentnego postępowania ze strony dorosłych, dzięki któremu nauczy się, że cierpliwość, dzielenie się z innymi i kontrolowanie własnych zachowań to podstawy życia w społeczeństwie służące budowaniu harmonijnych relacji.

A.L.: Co jest podstawą rozwoju takiej dojrzałej samosterowności?

J.B. Fundamentem prawidłowo rozwiniętej samosterowności jest stabilne Ja, czyli samoświadomość pojawiająca się dopiero między 18 a 24 miesiącem życia. Podstawowym warunkiem rozwinięcia się tej cechy jest silna dwustronna relacja z bliską osobą, z reguły z matką, pozwalająca doświadczać dziecku tzw. diadycznego sprzężenia zwrotnego lub „odbicia lustrzanego”. Bez tego wykształcenie się dobrze funkcjonującej samosterowności nie jest możliwe, dlatego w pierwszych 14 miesiącach życia dziecko potrzebuje przede wszystkim miłości, poczucia bezpieczeństwa i stałej obecności empatycznych opiekunów.

A.L.: Stąd wniosek, że tzw. „emocjonalne niezaspokojenie”, cechujące w dużej mierze nasze społeczeństwo, to poważny problem dla procesu rozwoju samosterowności?

J.B. Istotnie. Tutaj dużym problemem jest przede wszystkim sytuacja personalna w „instytucjach do przechowywania dzieci” – czyli w żłobkach i przedszkolach. Dzieci, jak wspomniałem wcześniej, są zdane na bliską i intensywną diadyczną relację z osobą dorosłą w pierwszych 24 miesiącach życia, a opiekunki i wychowawczynie, które muszą zajmować się więcej niż trójką maluchów, nie są w stanie zapewnić im takiej relacji. Ma to bardzo negatywny wpływ na psychikę tych dzieci.

A.L.: Jaki jest wpływ samosterowności na zdrowie? Czy może być ona czynnikiem, który rozbudza i wspiera naszego „wewnętrznego lekarza”?

J.B. Silnie rozwinięta zdolność sterowania własnym zachowaniem ma decydujący wpływ na stan naszego zdrowia. Salutogenetyczna siła samosterowności wynika jednak nie tylko z tego, że osoby mające pod kontrolą własne życie zdrowiej się odżywiają lub uprawiają więcej sportu. Również pozytywne nastawienie wobec siebie ma silny wpływ na stan zdrowia fizycznego! Niewątpliwie jest dużo racji w słowach Wallensteina Friedricha Schillera: „To duch człowieka kształtuje jego ciało.” Liczne badania naukowe potwierdzają też, że samosterowność zwiększa poczucie własnej wartości, sprawia, że jesteśmy odważniejsi, bardziej odpowiedzialni i w większym stopniu decydujemy o własnym życiu.

A.L.: Samosterowność jako najwyższej jakości dezyderat antropologiczny? Jako jedyna droga do samorealizacji i prawdziwie spełnionego życia?

J.B. W rzeczy samej. Tylko samodzielne kontrolowanie własnego zachowania i zdolność powstrzymywania się od natychmiastowej reakcji na każdy bodziec gwarantują pełną autonomię i spełnione życie.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"