RACJE NA WAKACJE :)
Andrzej Dominiczak O POCIESZENIU, JAKIE NIESIE ATEIZM
Od religii chrześcijańskiej oczekujemy, że przyniesie nam pocieszenie i
nadzieję. Obiecali nam to jej założyciele: Duch Święty i św. Paweł,
oraz krzewiciele: św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, Tomasz À
Kempis i wielu innych. O pocieszeniu, jakie daje religia, mówili
nawet jej krytycy – ci umiarkowani, jak Pascal, i ci radykalni,
jak Feuerbach i Russell. Wiara w życie wieczne i sprawiedliwy osąd po
śmierci ma nam przynieść nadzieję na zadośćuczynienie za krzywdy
doznane w życiu doczesnym i uwolnić nas od lęku przed śmiercią –
lęku, w którym Bertrand Russell – choć nie on jeden –
upatrywał głównej przyczyny powstania i trwania religii.
Religia trwa. Słabsza niż kiedyś, wciąż jednak bardziej wpływowa niż inne systemy światopoglądowe. Trwa mimo problemów, jakie rodzi i mimo
poważnych wątpliwości, jakie budzą jej najważniejsze twierdzenia. Czy
oznacza to, że spełniła złożone niegdyś obietnice i spełnia je w
dalszym ciągu? Kto wie? Czegóż bowiem mieliby się obawiać ci,
którzy wierzą w „Ojca Miłosierdzia i Boga wszelkiej
pociechy” (2 Kor. 1:3-4) lub ci, którzy ufają, że Bóg
Ojciec ich umiłował i nie wątpią, że po śmierci czeka ich „wiekuiste
szczęście”. Jeśli wierzą naprawdę, czy mogą się lękać spotkania
ze Stwórcą?
Odpowiedzi na te pytania moglibyśmy uznać oczywiste, gdyby nie to, że całe niemal doświadczenie ludzkości wskazuje, iż odpowiedzi oczywiste nie
istnieją. Dlatego powstały i istnieją takie nauki o człowieku, jak
psychologia i socjologia, i dlatego badacze z obu tych dyscyplin nie
rozwiązują problemów drodze dedukcji,
lecz badań empirycznych. Stawiają pytania badawcze, formułują
hipotezy, po czym, stosując mniej lub bardziej wyrafinowane
procedury, hipotezy te potwierdzają lub odrzucają1.
Badania psychologiczne na temat pocieszenia, jakie niesie wiara w Boga, a mówiąc bardziej technicznie, na temat związku pomiędzy religijnością i lękiem przed śmiercią prowadzone są od kilkudziesięciu lat. Ich wyniki, w większości do siebie zbliżone, uznać można za zaskakujące.
Okazuje się bowiem, że bez względu na to, czy badane były kobiety czy
mężczyźni, ludzie młodzi czy starzy, Litwini czy Amerykanie,
zdecydowana większość ludzi wierzących odczuwa silny lęk przed
śmiercią, nie odczuwa zaś obiecanej nadziei i pocieszenia. Oczywiście
istnieją pewne szczegółowe różnice między tymi grupami:
śmierci na przykład bardziej boją się ludzie młodzi niż starzy;
mężczyźni bardziej się lękają „nieistnienia”, a kobiety
„umierania i związanych z nim cierpień fizycznych”;
ogółem jednak śmierci boją się prawie wszyscy.
Nie wszyscy jednak.
Istnieje niewielka, kilkuprocentowa zaledwie grupa ludzi wierzących,
najczęściej starszych kobiet, u których lęk przed śmiercią
jest wyraźnie słabszy, a niekiedy tak słaby, że nieuchwytny dla osób
badanych, które zaprzeczają jego istnieniu. „Jeśli
wiara religijna jest tak głęboka, że nadaje życiu sens i kierunek,
pomaga nam sobie radzić w życiu i redukuje lęk przed śmiercią,”
– stwierdziła autorka programu badawczego, Monika Ardent z
uniwersytetu stanu Floryda. „Jeśli zaś chodzimy do kościoła raz
w tygodniu, posiedzimy tam godzinę, a po wyjściu natychmiast
zapominamy, o czym była mowa, nie skorzystamy wiele.”
Wiara religijna przynosi pociechę tylko nielicznym. Czy mamy za to winić jej
wyznawców, którzy wierzą zbyt słabo i traktują swoją
wiarę zbyt instrumentalnie, czy też samą religię, której obraz
świata i życia, tego doczesnego i tego wiecznego, coraz mniej
przystaje do obrazu świata i sposobu myślenia współczesnych
ludzi. Czy wiara autentyczna i głęboka, poza bardzo wąskim kręgiem
osób o szczególnych predyspozycjach, jest jeszcze w
ogóle możliwa? A jeśli nie, to czy skazani jesteśmy na rozpacz
i poczucie bezsensu? Czy nadzieja i pocieszenie możliwe są poza
religią?
Wstępną odpowiedź na to pytanie przyniosły badania A.M. Downey’a z 1984 roku, w których poza ludźmi religijnymi uwzględniono także grupę osób zdecydowanie niewierzących, „których ateizm był na tyle dojrzały i głęboki, że w dużej mierze wyznaczał cel ich życia”2.
Okazało się, że odczuwany przez osoby z tej grupy poziom lęku przed
śmiercią był równie niski, jak w przypadku osób głęboko
wierzących. A przecież nie mogą one mieć nadziei na życie wieczne, na
boskie miłosierdzie, ani na nagrodę po śmierci. Mają jednak mieć
poczucie sensu życia, co – jak twierdzi cytowana wcześniej M.
Arendt – „paradoksalnie sprawia, że łatwiej im przychodzi
z życiem się rozstać”.
Skąd zdeklarowani
ateiści czerpią poczucie sensu życia? Dlaczego jest im łatwiej
umierać? Odpowiedzi na te pytania wymykają się metodom współczesnej
psychologii; skazani jesteśmy na hipotezy i domysły. Sprawa wydaje
się jednak na tyle ważna, że mając w pamięci niepewny ich status,
warto rozważaniom na ten temat poświęcić kilka stron rozważań.
1) Wbrew nazwie, ateiści odrzucają nie tylko Boga. Równie krytycznie odnoszą się do tych treści kultury, dominującego obrazu świata i systemów wartości, które ukształtowały się pod wpływem doktryn religijnych i politycznych kościołów. Tworząc własny obraz
świata i poszukując sensu życia nie w zaświatach, lecz wśród
ludzi, bliskich i dalekich, niewierzący rozwijają w sobie rodzaj
gatunkowej empatii, usuwając w pewnej mierze z pola widzenia swoje
własne „ja”, wraz z jego kruchością i skończonością.
Przysięgli ateiści, dla których wybory społeczne, moralne i
intelektualne związane z wiarą lub jej brakiem, są ważne, stają się
humanistami – ideowo i emocjonalnie. Z jednej strony są przez
to mniej obojętni na cierpienia innych, z odległych nawet lądów,
z drugiej – czerpią autentyczną satysfakcję, jeśli potrafią się
przyczynić do pomnożenia ludzkiego dobra i szczęścia. Satysfakcję i
pocieszenie. Łatwiej jest umierać, jeśli naprawdę potrafimy się
cieszyć szczęściem innych ludzi, zwłaszcza, jeśli się do ich
szczęścia przyczyniliśmy lub zrobiliśmy, co mogliśmy, żeby się
przyczynić.
Ideowych ateistów z tej grupy nie należy mylić z fanatykami, którzy czynią siebie środkiem dla urzeczywistnienia idei, najczęściej, choć nie zawsze, religijnych lub nacjonalistycznych. Ich pozorna „radykalna ideowość” jest w rzeczywistości maską dla
osobistych problemów oraz dla nienawiści, która
rozwinęła się na ich bazie, i którą można uznać za
przeciwieństwo tego, co nazwałem wyżej „gatunkową empatią”.
U fanatyków lęk przez śmiercią zamienia się w obsesyjne
dążenie do śmierci, własnej i cudzej, a idea, w imieniu której
śmierć zadają, jest zwykle tylko pretekstem, choć owładnięty
nienawiścią fanatyczny obrońca lub krzewiciel idei może nie zdawać
sobie z tego sprawy.
2) Osoby o zdecydowanych przekonaniach, tak religijnych, jak ateistycznych,
mniej się boją śmierci, gdyż mają głębsze i bardziej
satysfakcjonujące relacje z innymi ludźmi. Wszak przyjaźnie, w
odróżnieniu od miłości erotycznej, rodzą się i istnieją dzięki
wspólnocie zainteresowań i wartości, a we współczesnej
psychologii coraz częściej właśnie związki przyjacielskie uważa się
za główny warunek równowagi psychicznej, a więc i
niskiego poziomu lęku.
3) Ateiści to ludzie odważni. Nie tylko odwagą wrodzoną lub wyniesioną z domu rodzinnego. W świecie, w którym pozycja religii jest dominująca (jak np. w Polsce lub w USA), jawny ateizm jest również formą autoterapii, rozwoju osobistego w sferze odwagi. Staje się przez to
źródłem siły, która zwiększa tolerancję na ból i
lęk we wszystkich ich postaciach. Odwaga nie likwiduje lęku, lecz
sprawia, że przestaje on być źródłem cierpienia. Przestaje
także decydować o naszych czynach i treściach naszych myśli.
Pozostaje trudnym do rozpoznania stanem psychologicznym i
fizjologicznym, a świadomość skutecznego uwolnienia się od lęku może
być dodatkowym źródłem siły i poczucia godności osobistej.
Choć każde z powyższych wyjaśnień wydaje się w jakiejś mierze prawdziwe, choć nie można całkiem wykluczyć, że postulowany związek wcale nie istnieje, a błędne wrażenie bierze się stąd, że osoby deklarujące wysoki stopień pewności, co do wyznawanych przekonań, są jednocześnie pewne siebie
pod każdym względem, a więc charakteryzuje je ogólnie niski
poziom lęku – również lęku przed śmiercią.
Tak czy inaczej odkrycie Downey’a nie pozostawia wątpliwości, co do jednego. Pocieszenie jest możliwe bez religii i obietnicy pocieszenia po
śmierci. Pocieszenie czerpać możemy także z filozofii, pod warunkiem
jednak, że filozofowania nie będziemy traktować jako kariery
zawodowej, lecz raczej – jak za czasów Epikura,
Boecjusza, Voltaire’a i Marksa – jako drogę życiową,
powołanie i przydatne narzędzie do poprawiania świata.
W europejskim kręgu cywilizacyjnym wpływ religii na sposób myślenia, na zachowanie i wybory dokonywane przez ludzi będzie coraz słabszy. Postęp w nauce i technice, rozwój kultury demokratycznej i poprawa poziomu życia sprawiają, że stopniowo zmniejsza się zakorzenione w tradycji i poczuciu gatunkowej bezradności zapotrzebowanie na religijne mity. Tym bardziej, że ich treść nie wytrzymuje konfrontacji z obrazem świata kształtowanym w oparciu o zdobycze nauki i panującą
pragmatyczną racjonalność. Odczarowujemy świat zewnętrzny i nasze
życie wewnętrzne – jak dotąd jednak w miejsce ustępującej
tajemnicy nie wkracza, lub też wkracza zbyt rzadko, racjonalny,
„oświeceniowy” światopogląd i system wartości. W świecie,
w którym żyjemy, brak jest po temu dostatecznych zachęt, tak w
kulturze masowej, jak szkolnictwie, również wyższym, które
często traktuje się jak przysposobienie zawodowe.
W filozofii nie upatrujemy źródła pocieszenia i sensu życia. Większość polskich filozofów odmawia poważnego namysłu na ten temat,
bardziej bowiem niż na szczęściu własnym i innych zależy im na
prestiżu. Najwyższą wartością w światku akademickich „miłośników mądrości” zdaje się być „naukowa powaga”, którą pojmuje się jako przeciwieństwo wszelkiej oryginalności i
praktyczności. Myślenie prawdziwe: twórcze, niepokorne i
zaangażowane, pozostawia się obcokrajowcom, a problemy praktyczne –
kolegom i koleżankom z mniej „arystokratycznych”
wydziałów. Uprawianie „filozofii życia codziennego”
uchodzi za rzecz wstydliwą, a tzw. terapia filozoficzna, coraz
bardziej popularna w Europie Zachodniej i w USA – w Polsce nie
istnieje. Chroniąc swój akademicki status i unikając ważnych
problemów egzystencjalnych, filozofowie stawiają pod znakiem
zapytania sens istnienia swojej dyscypliny, która nauką nie
jest i być nie może, mogłaby natomiast, gdyby chciała, być domeną
merytorycznie nacechowanych rozważań nad ważnymi, empirycznie
nierozstrzygalnymi kwestiami, jakie od stuleci trapią ludzi,
świadomych swoich ograniczeń i swojej śmiertelności, niepewnych zaś
sensu swojego życia oraz gatunkowych i jednostkowych możliwości.
1.
Przynajmniej do czasu, gdy nowe wyniki badań lub nowe interpretacje
starych wyników, rodzą potrzebę postawienia nowych pytań i
hipotez oraz podjęcia nowych badań.
2.
Downey, A.M. Relationship
of religiosity to death anxiety of middle-aged males,
“Psychological Reports”, 54, s. 811-822.
|