[ Strona główna ]

RACJE

NUMER 2 - LUTY 2020


Joanna Hańderek

ZŁO KONIECZNE CZY OBYWATELSKIE SPEŁNIENIE

Pochwała zaangażowania politycznego



Społeczeństwo w każdej postaci jest błogosławieństwem, podczas gdy rząd, nawet w najlepszej formie, jest tylko złem koniecznym.”1

Czy rzeczywiście?

O tym, że człowiek jest istotą społeczną napisano już wiele. Przedstawiono na rzecz tej tezy wiele dowodów, zarówno na polu antropologii i filozofii, jak socjologii. Ten właśnie fakt sprawił, że Thomas Paine uwierzył w społeczeństwo.

Koleje losu tego filozofa, działacza i społecznika są burzliwe. Angażował się w spory polityczne w USA, gdzie przyjaźnił się między innymi z Thomasem Jeffersonem. Przeżył też krótki flirt z rewolucją francuską, co skończyło się pobytem w więzieniu. Zresztą, gdyby nie Jefferson, być może nie wyszedłby na wolność. Jako społecznik i filozof zaangażowany był w ideowe konstruowanie nowego ładu w Ameryce. Był też współautorem deklaracji niepodległości, gorącym orędownikiem praw człowieka, sekularyzacji i swobód obywatelskich Najważniejsza jednak była jego wiara w człowieka, w to, że ludzie mogą nauczyć się mądrze wybierać rządy i roztropnie tworzyć swoją przyszłość.

Paine nie był jednak naiwnym idealistą. Poznał dyktaturę i terror, widział, jak szczytne idee mogą zamienić się w żądzę władzy, a ludzie dają się łatwo skorumpować lub popadają w obojętność. Dlatego kładł nacisk na państwo prawa, system bliski współczesnemu państwu obywatelskiemu. Pisząc z doświadczenia XVIII stulecia, rewolucji, zawieruchy społecznej, wojny domowej, walki o prawa człowieka i ciągłego napięcia, jakie towarzyszyło przemianom społecznym w Europie i w USA, Paine uznawał, że rząd, który jest dla ludzi, a nie dla siebie, to podstawa. Rząd taki jest też „złem koniecznym”, ponieważ w świecie idealnym ludzie kierujący się moralnością i odpowiedzialnością mogliby rządzić się sami. W idealnym świecie, weźmy na to w świecie zasad Kantowskich, wystarczyłoby tylko iść za prawem moralnym naszego rozumu i nic innego nie byłoby potrzebne do realizowania społecznych relacji. Nie ma jednak idealnego świata, a próby jego realizacji są niebezpieczne. Od utopi do krwawej rewolucji dzieli nas w zasadzie jeden krok, co pokazała niejedna rewolucja i niejedna wojna domowa. Dlatego Paine stawia na rząd, który realizuje zasadę zabezpieczania praw obywateli, wszystkich obywateli, bez podziałów klasowych, społecznych, ekonomicznych czy religijnych. „Ponieważ bezpieczeństwo jest istotą i celem władzy politycznej, bezsprzecznie wynika stąd, że najbardziej pożądana jest ta forma rządu , która zapewnia nam je przy najmniejszych kosztach i największym pożytku.”2 „Cel rządu, to zapewnienie wolności i bezpieczeństwa”3.

Myśl Paine’a, rozwijana w jego traktatach i działaniu społeczno-politycznym, przywołuje koncepcje formułowane o stulecie wcześniejsze przez Johna Locke'a. „List o tolerancji”, czy „Dwa traktaty o rządzie” wypływały z bardzo podobnej sytuacji politycznej i społecznej: wojen domowych, terroru religijnego i przemian społecznych z towarzyszącymi im krwawymi zajściami. Wiek XVII to wiek ludzi udręczonych, zarówno wojną trzydziestoletnią, przemocą i szantażem religijnym, jak zmianami klimatycznymi i coraz trudniejszymi warunkami życia. Dlatego Locke w swoich rozważaniach odpowiada niejako na to zmęczenie i ciągły strach przed terrorem, czy to państwa, czy to kościoła, wskazując, że jedyną drogą do wyjścia z nienawiści i spirali strachu jest utworzenie rządów prawa. Rządy prawa to gwarancje podstawowych wolności: słowa, myśli, sumienia, posiadania, aspiracji życiowych i innych, dzięki którym każdy może się realizować; to także równość wobec prawa, jednak przede wszystkim rządy prawa oznaczają, że każdy podlega prawu właśnie, a nie kaprysom lub ideologii wyznawanej i narzucanej przez władze.

Locke, a po nim Paine, zdawali sobie sprawę, że tak pomyślane prawo i państwo są trudne w realizacji. Rządy prawa wymagają od ludzi świadomości społecznej w nieznanym dotąd zakresie, tego na przykład, że wobec państwa i prawa wszyscy są równi i każdy ma prawo żyć jak chce, jeśli nie krzywdzi innych.

Dla Paine'a społeczeństwo jest błogosławieństwem - zawsze. Dlaczego? Bo tylko w społeczeństwie istnieje możliwość wspólnotowego życia i działania, budowania wspólnego porządku i po prostu bycia razem z innymi. Do tego jednak potrzebny jest rząd, który nie łamie praw człowieka, nie zaburza relacji między ludźmi, nie wprowadza przymusem swojej religii ani swoich przekonań. Wedle Paine’a fakt, że ludzie nie postępują moralnie, że są słabi, że są „tylko” ludźmi, sprawia, że rząd jest konieczny, by prawo było przestrzegane niezależnie od intencji społeczeństwa czy samego rządu.

Zarówno Locke jak i Paine zdawali sobie sprawę z zagrożeń wynikających z istnienia rządu. Pierwszy z nich pisał o konieczności wyboru władzy przez społeczeństwo, że wszyscy powinni podlegać prawu i korzystać z osobistej wolności. To myślenie rozwinął w XIX wieku John Stuart Mill, pisząc o konieczności zagwarantowania praw i swobód obywatelskich w konstytucji, by prawo strzegło obywateli. Mill doskonale rozumiał, że wolność wyboru władzy czy poglądów nie jest wystarczająca. Wystarczy, że większość w parlamencie uzyska silna partia i że będzie dzierżyć władzę zbyt długo, by to zagrażało prawom i wolnościom obywatelskim, nawet jeśli władza wyłoniona jest naprawdę demokratycznie. Dlatego Mill wskazuje na konieczność zabezpieczenia państwa przed monopolem rządu i jednowładztwem, tak by każdy był w rządzie reprezentowany, a jego racje były uwzględniane. Dlatego też tak ważne było dla niego prawo antymonopolowe, niezależny korpus urzędników w państwie oraz prawo każdej grupy społecznej do tego, by pozostawać sobą – do bycia pełnoprawną mniejszością. Równie ważne dla Milla było równouprawnienie kobiet. Ten filozof i polityk walczył o prawa kobiet nie tylko w swych pismach, ale i w parlamencie.

Wszyscy trzej wspomniani przeze mnie myśliciele wyznaczyli rozwój myśli liberalnej i demokratycznej od XVII do XIX stulecia. To ojcowie współczesnej polityki. Wszyscy trzej działali na granicy szaleństwa czasów im współczesnych, przemian politycznych, wiary w społeczeństwo i bliskiego utopii marzenia, by stworzyć coś lepszego niż świat, jaki zastali.

Wiek XX w pewnym sensie przyniósł realizację ich poglądów. 10 grudnia 1948 r. przyjęto Powszechną Deklarację Praw Człowieka (na 58 państw członkowskich ONZ tylko 8 wstrzymało się od głosu). XX wiek to również epoka dekolonizacji, próby rozliczenia się ze zbrodni popełnionych przeciwko ludzkości, wprowadzenie przez Rafała Lemkina pojęcia ludobójstwa i uchwalenie 9 grudnia 1948 r. (między innymi dzięki wysiłkom Lemkina) Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. Wiek XX to także czasy pojawienia się ruchów społecznych, które od czasu wojny w Wietnamie nabrały charakteru realnej siły politycznej (sprzeciw pacyfistów i kontrkultury był z pewnością ważnym czynnikiem kończącym bezsensowną i krwawą politykę neokolonialnych mocarstw). Wiek XX to również czasy, w których powstały i wpłynęły na politykę organizacje takie jak Amnesty International i Human Rights Watch. Okres dojrzałej globalizacji lat 80 i 90 XX wieku, jak również upadek muru berlińskiego i koniec epoki zimnowojennej, dla wielu oznaczał koniec epoki nienawiści i zła. „Koniec historii”, jaki wówczas wieścił Francis Fukuyama, oznaczał początek utrwalenia zasady demokracji i społecznej partycypacji. Piękny sen!

Nie tylko jednak. XX wiek to również terror stalinizmu i faszyzmu. To wojny neokolonialne, które pochłonęły miliony ofiar w Azji i Afryce. Co więcej, sama demokracja okazała się ideą wręcz niemożliwą do realizacji. Śledząc losy demokracji, Robert A. Dahl pokazuje, że tak naprawdę demokracja nie została jeszcze nigdzie w pełni zrealizowana. Już sama idea wolnych wyborów zdaje się utopią. Wybieramy pod wpływem irracjonalnych impulsów, manipulacji, jakim jesteśmy poddawani, emocji i subiektywnych przekonań. Co więcej, nie wszyscy z nas idą na wybory, nawet po uzyskaniu pełni praw wyborczych. Nie wierzymy, że nasz głos coś zmieni, a marudzenie w stylu „mój głos nic nie znaczy” stanowi jedną z największych przeszkód na drodze do demokracji.

Polityka „zwyczajowo odnosi się do walki i kompromisu między ludzkimi interesami i namiętnościami, z dala od trosk zaprzątających nie-ludzi (…). We właściwym sensie odnosi się do stopniowej kompozycji wspólnotowego świata i do kompetencji, których realizowania domaga się kolektyw.”5 Polityka jest społecznym działaniem, związanym z całym szeregiem instytucji, ale również kodów postępowania czy narracji i wzorców społecznych. To ludzie, nie zwierzęta, uprawiają politykę, to ludzie bowiem grają konwenansem i wartościami. Nie oznacza to, że polityka nie ma naturalistycznego rodowodu, wszak człowiek jest zwierzęciem, a więc emocje, okrucieństwo i empatia przynależą do repertuaru naszych zachowań. Problem w tym, że czasami jest w nas za dużo emocji i za dużo znaków zapytania. Dlatego potrzebna jest nam dojrzała polityka i język kompromisu. Oczywiście polityka ma za sobą długą ewolucję, od tyranii, feudalnej hierarchii i ekskluzywnego modelu dopuszczenia do głosu tylko nielicznych, aż do modelu współczesnego, otwartego dla każdego chętnego do udziału w życiu publicznym. Wraz z uzyskaniem praw wyborczych, wraz z dopuszczeniem nas do informacji (nawet jeżeli są one przefiltrowane przez media) weszliśmy w świat decyzji i idei politycznych wcześniej zarezerwowanych dla nielicznych. Rzecz w tym, że tego ani nie doceniamy, ani nie widzimy w tym naszej siły i możliwości. Bruno Latour, pisząc o kompromisie pomiędzy interesami i namiętnościami, pokazuje, na czym polega ten kulturowy model i jakie rodzi szanse: to możliwość wypracowania wspólnej drogi.

Polityka to szansa na obywatelskie spełnienie, pojawiająca się wówczas, gdy znikają tyrania i przemoc polityczna. A jednak traktujemy ją jak przekleństwo. Nie dostrzegamy i nie doceniamay możliwości, jakie nam daje. Narzekanie na politykę, podkreślanie własnej bierności lub niemożliwości dokonania czegokolwiek oznacza, że tak naprawdę nie rozumiemy, czym polityka jest lub być może i powinna.

Martha C. Nussbaum swoją książkę „Political emotions” zaczyna od opowieści, jak ona sama i grupa aktywistek, zbierając podpisy pod ustawą obywatelską, spowodowała najpierw społeczną dyskusję a potem prawne rozwiązania problemu dyskryminacji etnicznej praktykowanej przez policję. Ruchy społeczne mają znaczenie, a protesty uliczne nie są tylko próżnym pokrzykiwaniem. „Czarny Protest” w Polsce zatrzymał prace nad szkodliwą ustawą antyaborcyjną. Zaczyna się zawsze od niezadowolenia jednostki, wpisu na Facebooku lub artykułu w Internecie. Potem się spotykamy, w sieci lub w przestrzeni publicznej, rozmawiamy i następuje efekt kuli śnieżnej; dołączają inni. Politycy i polityczki nie mogą nie usłyszeć naszego głosu. Trzeba też pamiętać, że praca przy zbieraniu podpisów, przekonywaniu, pozyskiwaniu jest cały czas tworzeniem możliwości. To od nas zależy, czy to, co zaczęło się od jednostkowego sprzeciwu, nabierze realnego charakteru. Konsekwencja i praca liczą się najbardziej. Ludzie którzy zmieniają świat, nie są idealistami, a ludźmi pracy. Polityka może być żywiołem, w którym realizujemy się jako ludzie i obywatele, o ile tylko jesteśmy gotowi do pracy. Czarne Protesty nie zorganizowały się same, KOD działa nie w magicznym trybie „spotkajmy się”, a dzięki pracy aktywistek i aktywistów (w krakowskim KODzie niezłomną wręcz i nieprawdopodobnie pracowitą jest Ewelina Pytel, która przede wszystkim pracuje za kulisami całej machiny spotkań i protestów, organizując kolejne wydarzenia). Każda zmiana i każda idea ma swoich inicjatorów i ludzi pracujących na jej rzecz , niepoddających się nawet wtedy, kiedy sprawa wygląda na przegraną.

Polityka jako obywatelski żywioł i szansa oznacza, że nie wolno nam siedzieć na kanapie i narzekać, nie wolno nam nic nie robić. Bierność jest największym szkodnikiem w polityce. Parafrazując Thomasa Paine’a, można powiedzieć, że społeczeństwo w każdej postaci jest możliwością, podczas gdy polityka, nawet w najtrudniejszej formie, jest pracą nad wykorzystaniem tej potencjalności. Oznacza to jednak, że na pewnym etapie naszego życia musimy się zaangażować. W przypadku dobrze działającej demokracji sprawa wyczerpuje się w realizowaniu czynnych czy biernych praw wyborczych. Problem w tym, że nie ma idealnych demokracji, są tylko częściowo dobre. (Czy to źle, czy dobrze, to już inna dyskusja). Gdy aparat państwowy się sypie, gdy budzą się demony dyktatury, wodzostwa i monopolu władzy, lub gdy sama władza koroduje i okazuje się niebezpieczna, nie wolno nam spać na kanapie i marudzić przy śniadaniu, że to nic nie da. Już Thomas Hobbes zauważył, że od społeczeństwa należy wymagać, by kontrolowało rządzących, a Hanna Arendt pisała o oporze obywatelskim jako bezpieczniku polityki. Sprzeciw każdego, czasem dziecka, a czasem skromnej pasażerki autobusu6, może uruchomić lawinę: uświadomić innym, co złego się dzieje, dać im powód, by zaprotestować i upomnieć się o zmianę.

Polityka w demokracji to szansa, jednak niełatwa w realizacji. Nawet w spokojnych czasach wymaga chęci i zdolności do zawierania kompromisów, budowania konsensusu. Dla wielu z nas kompromis to zło konieczne albo oznaka uległości i braku ideałów. Nie przypadkiem w odpowiedzi na propozycję kompromisu tak często słyszymy, że to kompromis ""zgniły"". Nie chcemy pamiętać, że społeczeństwo to wiele różnych opinii i poglądów, że inni mogą zapatrywać się odmiennie na wartości czy mieć sprzeczne z naszym podejście do życia. Tymczasem w demokracji polityka to poszukiwanie wspólnej drogi; jak pisał Latour, to kompozycja wspólnego świata. Człowiek to istota emocjonalna, w każdym z nas są te dobre, jak i złe emocje. Miłość i nienawiść, chęć pomocy, ale i chęć upokorzenia, skrzywdzenia drugiego człowieka jest czymś naturalnym. Jak pokazuje Nussbaum, polityka polega właśnie na tym, by te emocje stonować, by uporać się z tymi złymi. Kompromis jest taką właśnie próbą. Nie cenimy kompromisów, ponieważ każą nam walczyć z naszymi własnymi emocjami, powstrzymują nasze własne potrzeby. W spluralizowanym społeczeństwie powinniśmy jednak w pewnej mierze emocje kontrolować, dla dobra nas wszystkich.

A co wywołuje emocje polityczne i społeczne? Wiele czynników. Dla przykładu w Polsce od dawna toczy się swoista wojna o obecność krzyży w miejscach publicznych. Pierwsza batalia rozegrała się w 1998 roku, kiedy ze żwirowiska obok obozu KL Auschwitz próbowano usunąć tymczasowo postawiony krzyż (stanął tam na czas pielgrzymki ówczesnego papieża Jana Pawła II i miał jednorazowo służyć obrzędom prowadzonym przez papieża). Wojna, jaką wokół krzyża rozpętano, była zadziwiająca. Z tego tymczasowo ustawionego symbolu religijnego zrobiono symbol sytuacji Polski, kościoła, katolicyzmu, a sama walka rozegrała się w przestrzeni symbolicznej, ale i fizycznej, na samym żwirowisku, gdzie obrońcy krzyża w reakcji na krytykę postawili całą masę nowych krzyży, niemalże ukrzyżowali to miejsce. Spór przerwała dopiero ustawa z 1999 roku porządkująca miejsca pamięci i miejsca je otaczające. Usunięcie krzyży odbyło się w asyście policji. To samo piekło rozpętało się w 2010 roku, kiedy próbowano przenieść spod pałacu prezydenckiego postawiony tam zaraz po wypadku w Smoleńsku tymczasowy krzyż. Podobnie jak w 1998 r., tak i w 2010, pojawiły się argumenty nie tyle religijne, co polityczne i tożsamościowe. Przy okazji można było oglądać, jak część społeczeństwa zdołała się jeszcze bardziej zradykalizować i jak bardzo upowszechniła się narracja Polaka-katolika-męczennika. Wojna o krzyże była wojną emocji i symboli, której towarzyszyły wybuchy nienawiści (ludzie z różańcem, modlący się i równocześnie atakujący ekipę filmową stacji identyfikowanej jako niepolska).

Wojna o krzyż toczy się również w przestrzeni publicznej, takiej jak szkoły, szpitale, uniwersytety czy sejm. Jedynym wyjściem z tego impasu byłoby całkowite zrezygnowanie z obecności symboli religijnych poza miejscami kultu. Tradycyjnie uważa się, że większość może zadecydować, jednak sprawa nie jest tak prosta, gdy cierpi na tym mniejszość. Rozsądek podpowiada, że neutralność religijna i światopoglądowa byłaby najbezpieczniejsza. Na to jednak nie chce przystać Kościół i uwiedzeni przez mit Polaka-katolika-męczennika. Domagają się krzyża „i już”! Sama rozmowa o symbolach religijnych traktowana jest przez nich jak policzek. Fanatyzm nie uznaje kompromisów.

Politycznych kompromisów i specyficznej narracji możemy nie lubić, może nas denerwować, że są politycy – dobrzy politycy – którzy pewnych rzeczy nie chcą powiedzieć wprost. W kompromisie otwiera się przestrzeń dla wszystkich, to możliwość, jakiej nie daje nam fanatyzm. Monopol władzy łatwo osiągnąć, jeszcze łatwiej bezkompromisowo działać i głosić jedynie-słuszne-idee. Trzeba jednak uświadomić sobie, jak wówczas świat wygląda. Wojna o krzyż toczyła się nie raz w Europie i na terenach zajmowanych przez Europejczyków. Czasy inkwizycji i dominacji światopoglądu religijnego dobrze ilustrują, co się dzieje, gdy nie zbudujemy prtzyjaznej każdemu kultury politycznej.

Polityka powinna być uprawiana w sejmie. Politycy i polityczki muszą znaleźć wspólną drogę, przy całej różnorodności stanowisk i reprezentowanych interesów. Inaczej konflikt bardzo łatwo przenosi się na ulicę, w życie publiczne i prywatne. Inaczej łatwo można przejść do wojny domowej. Ludzie dzielą się szybko i jeszcze szybciej zaczynają nienawidzić. Widać to dobrze w dzisiejszej Polsce. Dążenie do monopolu władzy spowodowało ograniczenie możliwości politycznych. Opozycja, której nie dopuszcza się do głosu, przestaje być opozycją. Zaczyna się przemoc. Retoryka podziału na lepszych i gorszych bardzo szybko zaczyna oddziaływać. Jeszcze nie tak dawno w Polsce nie było prawdziwych-Polaków, Polaków-katolików-męczenników i ludzi gorszego sortu. Ledwie partia rządząca uruchomiła retorykę podziału, już wzmocniła się retoryka nienawiści w kościele: tęczowa zaraza, genderyści i ekolodzy stanęli w jednym szeregu jako ci gorsi i wrodzy. Demonstracje i kontrdemonstracje zaczynają robić się coraz bardziej agresywne.

Rezygnacja z języka dialogu i destrukcja kultury politycznej, której celem jest budowanie wspólnoty interesów, nie raz się realizowała w przeszłości. W latach 20 XX wieku na scenę Europy w Niemczech i we Włoszech wkroczyła doktryna podziału i nienawiści. Zaczęło się od słów, od wskazania, kto jest gorszy i zbędny, kto godny napiętnowania. Kandydaci do władzy, a potem rządzący obiecali wyczyścić naród z insektów i zarazy, co doprowadziło do obozów koncentracyjnych i okrutnej, bezsensownej śmierci milionów ludzi. To samo można było zaobserwować podczas wojny domowej w Hiszpanii, a później na Bałkanach, w Kambodży, Gwatemali, Timorze Wschodnim, Papui Zachodniej czy Mjanmie (Birmie). Nienawiść łatwo się budzi, łatwo znajduje wroga. Równie łatwo jest przekonać społeczeństwo, że są jacyś ONI, których trzeba zlikwidować. I nieważne, czy tymi Innymi są Żydzi, muzułmanie, uchodźcy, komuniści, czy gorszy sort. Zaczyna się od słów. Zamiast przyaznego żywiołu demokratycznej polityki zaczyna się destrukcją prawa i rządami jednej partii. Opozycja znika, dyskusja i debata milknie, sędziowie zostają podporządkowani władzy, ludzie na ulicy zaczynają walczyć między sobą. Podpalić świat nienawiścią jest bardzo łatwo, zwłaszcza gdy wielu z nas odrzuca obywatelskie spelnienie w polityce i mówi, że nie warto, że to tylko zło konieczne ...


1. Thumas Paine, Zdrowy rozsądek, tłum., C. Błaszczyk, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa, 2016, s. 20.

2. Tamże, s. 21.

3. Tamże, s. 25.

4. R.A. Dahle, Demokracja i jej krytycy, tłum., S. Amsterdamski, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa, 2012, s. 312.

5. B. Latour, Polityka natury. Nauki wkraczają do demokracji, tłum., A. Czarnecka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa, 2009, s. 323.

6. Chodzi mi tutaj o Rose Parks, która 1 grudnia 1955 w Montgomery w stanie Alabama nie zgodziła się, by ustąpić miejsca białemu pasażerowi w części wydzielonej dla „kolorowej” ludności. Kierowca autobusu James F. Blake widząc, że nie ma miejsc dla białych, postanowił „oczyścić” część dla „kolorowych”, wypraszając Afroamerykanów i Afroamerykanki z autobusu. Rasa Parks pozostała na swoim miejscu, ten bierny opór skończył się dla niej aktywną walką w sądzie i choć zarówno przed nią jak i po niej wielu dyskryminowanych decydowało się na taką formę oporu, to właśnie działania Parks były iskrą dla aktywistów i aktywistek, by rozwinąć walkę z segregacją etniczną.







Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"