Ryszard Paradowski

ROZMAWIAĆ WARTO - BIBLIA JAKO KSIĘGA KULTURY


W 78 numerze Bez Dogmatu w artykule „Warto rozmawiać?” Barbara Stanosz wyraża wątpliwość, czy z reprezentantami skrajnie przeciwnego światopoglądu warto rozmawiać. Jeśli za jedyny możliwy wzór takiej rozmowy uznać program telewizyjny, z którego pochodzi tytuł jej artykułu (u Barbary Stanosz opatrzony dodatkowo znakiem zapytania), to ze stanowiskiem autorki zgodzić by się można w całej rozciągłości. Rzecz w tym jednak, że zdarzają się sytuacje, w których moderator rozmowy nie jest jednoznacznie stronniczy, co pozwala przebić się z mało popularnymi poglądami (a do takich należą poglądy zarówno świeckie, jak i demokratyczne) przynajmniej do publiczności, jeśli nie do adwersarza. Taką w końcu rozmowę – chociaż za pośrednictwem druku - prowadzi Barbara Stanosz z Leszkiem Kołakowskim, któremu zarzuca – i zarzuca słusznie – co najmniej ustępowanie pola teologicznym interpretacjom świata, a często po prostu podzielanie tej interpretacji. W tekście znalazła się cała lista grzechów Kołakowskiego przeciwko filozofii i oczywiście nie będę jej tu przytaczać. Z jednym wszelako wyjątkiem – a to dlatego, że w tej jednej kwestii nie w pełni podzielam stanowisko autorki, co jednocześnie nie oznacza, że podzielam stanowisko Kołakowskiego; zależeć to właśnie będzie od interpretacji. I to zarówno tej, którą podaję poniżej, jak i tej, którą uznaje sam filozof.

Chodzi o wypowiedź Kołakowskiego o Biblii, którą to wypowiedź Barbara Stanosz potraktowała jak „prezent dla teologa”, zresztą obok innych prezentów, których filozof teologom rzeczywiście nie skąpi1. Znane jest na przykład jego stanowisko w kwesti tego, czy naprawdę wszystko wolno, „jeśli Boga nie ma”. Rzecz w tym jednak, że niezależnie od intencji Kołakowskiego, twierdzenie, że Biblia to rdzeń kultury, wcale nie musi być takim prezentem. Jest nim tylko wtedy, gdy wkłada się w nie tę samą treść, jaką w nie wkłada teolog. Kołakowski najprawdopodobniej wkłada tę samą, ale tę samą treść najwyraźniej wkłada w nią również Barbara Stanosz. Również ona (jak większość ateistycznych krytyków) przyjmuje za punkt wyjścia sposób rozumienia Biblii przez teologów. A tymczasem Biblia teologów jest co najwyżej połową Biblii. Jest tą połową, w której „Bóg” ustanawia porządek oparty na dominacji i posłuszeństwie. Porządek ten jest skonkretyzowany w postaci zasad kultury patriarchalnej, sformułowanych przez Boga w rzuconych przezeń na mężczyznę i kobietę, zwłaszcza na kobietę, ekskomunikach. „Druga połowa” Biblii, ta, w której „Bóg” ustanawia zupełnie inny porządek, nie mający nic wspólnego z oficjalną, religijną, instytucjonalną interpretacją Księgi, jest usuwana z pola widzenia ewentualnych amatorów innej interpretacji. Kiedyś działo się to przez zakaz samodzielnego czytania, dziś ciągle jeszcze przez szantaż emocjonalny. To właśnie za sprawą tej ukrywanej „części” Biblia jest czymś więcej niż księgą religii – jest mianowicie „księgą kultury”. Zawiera bowiem wzór nie tylko religijnego, ale i całkiem religijnemu przeciwstawnego porządku kulturowego. Nie ma zatem powodu, by ten zbiór mitów kultury uznać za wyłączną własność autorytarnej instytucji i niepodzielną domenę autorytarnej interpretacji.

To przede wszystkim Księga Rodzaju zawiera dwa podstawowe wzory porządków aksjologicznych i kulturowych, które, łącznie, wyczerpują całość kultury, a z których jeden tylko w y b r a n y jest przez teologów i kapłanów i, w ślad za nimi, przez wiernych. Oto krótka prezentacja mitów, zawierających przesłanie na temat obu porządków.

Mity te to opowieści o „stworzeniu”, w tym, zwłaszcza, o „stworzeniu człowieka”. Warto zwrócić uwagę na to, że dwie opowieści o stworzeniu w ogóle, i dwie opowieści o stworzeniu człowieka nie wydają się pomieszczone w Księdze Rodzaju przypadkowo. Spośród dwóch opowieści o stworzeniu świata tylko jedna spełnia wymogi tzw. kreacjonizmu, druga zaś odpowiada z grubsza (oprócz momentu stworzenia słońca i księżyca) porządkowi, który w bardziej rozwiniętej formie ujęty jest w teorii ewolucji. Ten fakt oczywiście kreacjoniści przemilczają, w y b i e r a j ą c coś, co im się wydaje bliższe ukochanej samowoli „wszechmogącego”. Ale mniejsza o spór „naukowy”. Znacznie ważniejszy jest spór aksjologiczny i kulturowy, w starotestamentowym zbiorze mitów kultury występujący w postaci dwóch opowieści o „stworzeniu człowieka”. Pomieszczenie w Biblii obu tych przeczących sobie nawzajem opowieści też nie wydaje się przypadkowe.

Poprzedźmy dalszy wywód krótką dygresją o religijnej interpretacji tekstu; interpretacja ta robi z dwóch opwieści jedną: o Bogu, co to z garści prochu stworzył na swoje podobieństwo mężczyznę i kobietę, przy czym właściwie kobietę stworzył z żebra mężczyzny. To jest religijna, katechetyczna, ujednolicona wersja tego, co nieprzypadkowo w tekście występuje w postaci antynomii.

Pierwsza opowieść mówi o jednoczesnym stworzeniu kobiety i mężczyzny i oboje ich łącznie uznaje za „obraz Boga”; zarazem „Bóg” obojgu – a więc bez żadnego dzielenia ról (na przykład na kierownika i pomocnika) – zaleca gospodarowanie na ziemskim majątku. To samo dotyczy „zapełniania ziemi”. I to by było wszystko jeśli chodzi o pierwszą opowieść, ale równie ważne jest, czego w niej, w porównaniu z opowieścią drugą – nie ma. A nie ma w niej przede wszystkim władzy (choćby i „boskiej”), monopolizującej kompetencję do arbitralnego rozstrzygania kwestii najważniejszych, do jednostronnego definiowania dobra i zła. I nic dziwnego – w opowieści tej „Bóg” występuje w zasadzie tylko w postaci „obrazu”, w postaci symbolu relacji równości między kobietą i mężczyzną, łącznie i jako równi sobie wyczerpujących definicję „człowieka”.

Inaczej w opowiadaniu drugim. Tu jako „człowiek” stworzony został jedynie mężczyzna, wobec którego Bóg zajął już nie miejsce obrazu (symbolu jego człowieczeństwa), ale miejsce wyższego (najwyższego) szczebla hierarchii, który wobec szczebla niższego jest źródłem wiedzy o dobru i złu (tak mniej więcej jak w preambule polskiej konstytucji),wskazując jednocześnie „człowiekowi” rolę posłusznego zakazowi, a zatem ustanawiając relację panowania i posłuszeństwa jako odmienny od poprzedniego wzór kulturowy. Potem stworzył mężczyźnie do pomocy zwierzęta, a na końcu dopiero kobietę, dając tym samym do zrozumienia, że o układzie hierarchii nie decydują nawet jakieś „naturalne” czynniki, ale wola władzy.

Dialog wewnętrzny w głowie kobiety (a nie wprowadzone drogą „pogłębionej” interpretacji diabelskie kuszenie) doprowadził ją do wniosku, że zakaz samodzielnego definiowania dobra i zła jest tylko kwestią pretensji do władzy absolutnej, nie zaś absolutną regułą. I dlatego pierwsza klątwa rzucona została przez rozgniewanego Boga na kobietę (której odmówiono rozumu, formułując tym samym podstawową zasadę kultury patriarchalnej; „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę”, Rdz 3, 15) i na sam rozum, który ma odtąd pełzać nisko, nie śmiejąc się porywać na krytykę władzy. Przy okazji: do klątw kulturowych należy tu jeszcze skierowana do kobiety (chociaż pośrednio i do mężczyzny) zapowiedź ujęcia relacji damsko-męskich w kulturową formę dominacji i podporządkowania („...ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą”, Rdz 3, 16) oraz przygana (nie klątwa, ale tylko przygana) pod adresem mężczyzny: „Ponieważ posłuchałeś swej żony...”( Rdz, 3, 17). Na ogół z tego fragmentu mitu przytacza się rodzenie w bólach i zdobywanie pokarmu w pocie czoła oraz obrócenie się w proch jako kary za nieposłuszeństwo, ale są to najwyżej „klątwy natury”; ewentualnie rodzenie w bólach może być dziś klątwą kulturową, a nawet polityczną, bo rodzenie w bólach nie jest już konieczne.

Już w tym miejscu widać wyraźnie, że Biblia (a w każdym razie Księga Rodzaju2) przedstawia dwa wykluczające się wzajemnie wzory kulturowe, chociaż pierwszy z nich (wzorzec równego statusu stron relacji) może się wydawać nie dość dobitnie sformułowany, przynajmniej w porównaniu z opowieścią o „drzewie poznania dobra i zła”, o tym, że kobieta jest coś warta nie sama z siebie, jak mężczyzna (chociaż i on ostatecznie jest coś wart, o ile jest posłuszny władzy), ale jeśli jest pomocna mężczyźnie – a czasem przecież bardziej pomocne mogą być zwierzęta; zainicjowana przez kobietę krytyka „władzy absolutnej” wprowadza tu pewien dysonans, który co najwyżej może zapowiadać coś więcej i coś innego niż tylko nieposłuszeństwo (i przez to nie jest jeszcze wystarczającym nawiązaniem do pierwszego wzoru). Ale przecież opowieść na tym się nie kończy – najważniejsze jeszcze przed nami.

Bo w rzeczy samej zakwestionowanie arbitralnej władzy strony silniejszej przez słabszą ze stron to dużo (zwłaszcza jeśli towarzyszy temu pierwsza „udokumentowana” praca myślowa), ale to jeszcze za mało, by wytworzyć alternatywny wobec władzy jednostronnego definiowania wartości wzorzec kultury. I dlatego Biblia idzie dalej, autorzy Biblii idą dalej, wprowadzając na scenę zupełnie innego „Boga”. Na miejsce Boga dominacji i posłuszeństwa, Boga arbitralnej władzy definiowania dobra i zła, Boga społecznej hierarchii wprowadzają Boga, który – pod naciskiem kobiety, i ogólnie, człowieka, domagającego się uznania jego kompetencji do rozstrzygania co dobre i złe – rezygnuje ze swej dotychczasowej pretensji do wyłączności w tej zasadniczej kwestii i stwierdza – i są to bodaj najważniejsze słowa w Księdze Rodzaju, a nawet w całej Biblii: „teraz człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło” (Rdz 3, 22)3.

Oto nowy, alternatywny wzór kulturowy: wzajemne uznanie równych kompetencji do rozstrzygania co dobre i złe. Na miejsce zasady siły (groźby użycia siły i zastosowania najwyższego wymiaru kary w razie nieposłuszeństwa) zupełnie nowa zasada, zasada wzajemnego wysłuchiwania racji, zasada „umowy społecznej”, zasada porozumienia, zwanego w archaicznym języku Starego Testamentu przymierzem, które strona dotychczas silniejsza i do siły się odwołująca zaproponowała stronie dotychczas słabszej, ale jak widać – dzielniejszej. Wbrew interpretacji religijnej tego wydarzenia nie chodziło tu o zamianę miejsc, o pychę i wygórowaną ambicję człowieka, chcącego zająć miejsce Boga, lecz o zasadniczą zmianę relacji, o nowy sposób traktowania się stron, w pewnym sensie – o „równość wobec prawa”, rozumianą nie tylko jako równe traktowanie przez władzę poddanych władzy i jej prawa (choćby i przez prawo jako władzę), ale również – a nawet przede wszystkim – jako równy udział w jego stanowieniu. To jest właśnie treścią przymierza, wbrew staraniom Nowego Testamentu, by je – po orwellowsku – przedefiniować jako obietnicę w zamian za jeszcze większe podporządkowanie.

Biblia w rozumieniu teologów i Barbary Stanosz – a zapewne i Biblia Kołakowskiego – to księga legitymizująca władzę Boga i od Boga pochodzącą władzę kapłańską, w imieniu Boga arbitralnie definiującą dobro i zło. Ale, jak próbowałem pokazać, jest w niej również zawarty całkiem odmienny wzór kulturowy. Są w niej zawarte dwa wzajemnie sprzeczne wzory kulturowe. Biblia nie narzuca żadnego z nich (właśnie dlatego jest księgą kultury, a nie po prostu świętą księgą panowania i posłuszeństwa), ale przedstawia je każdemu człowiekowi do wyboru i to właśnie ten wybór jest ukrytym w niej – za sprawą totalnej do niedawna władzy nad tekstem głęboko ukrytym uniwersalnym wzorem kulturowym.

Jeśli Kołakowski myśli o rdzeniu kultury „naszej” tak, jak został on wyżej przedstawiony, można zdjąć tę sprawę z listy stawianych mu trafnie przez Barbarę Stanosz zarzutów. Ale jeżeli nie myśli, a w każdym razie – nie mówi, lista pewnie nie ulegnie zmianie.

Konkludując: czy Biblia jest, jak twierdzi Kołakowski, rdzeniem kultury? Niewątpliwie rdzeniem kultury (i to nie tylko „naszej”) są dwie przedstawione powyżej i zawarte w Biblii wartości podstawowe: wzajemne uznawanie się stron już to za równe, już to za nierówne w kwestii definiowania dobra i zła podmioty. Co zaś do samej Biblii... zawłaszczenie Biblii przez religijny autorytaryzm spowodowało, że antynomia aksjologiczna oraz rozwiązujący ją każdorazowo indywidualny wybór spośród podstawowych wartości i typów kultury przeniosły się do innych ksiąg.

Ale to nie znaczy, że jest zgoda na religijną, zubażającą interpretację Biblii. Warto pamiętać, że wbrew owej interpretacji legitymizuje ona tylko wybór, a już na pewno nie autorytarne, oparte na religii porządki kulturowe. Nieprzypadkowo stworzony z prochu, posłuszny władzy i traktujący kobietę jak pomoc domową człowiek nie został przez tę księgę uznany za obraz Boga.




1 Najnowszym świętym Mikołajem jest dla teologów Agata Bielik-Robson, która w Przedmowie do książki „Na pustyni”. Kryptoteologie późnej nowoczesności, Kraków 2008 stwierdza, że „od religii uciec nie sposób”. Religia analizowanych przez autorkę pisarzy i filozofów daleka jest często od jakiejkolwiek kościelnej ortodoksji, ale dziś teolodzy wiedzą, że nie mogą mieć wszystkiego. Tym bardziej, że uogólnienie pani A.B.-R. to dużo więcej niż poszczególne rozterki, które uogólnia.

2 Oczywiście nie tylko, jeśli wziąć np. pod uwagę sprzeczny komunikat w kwestii zabijania („nie zabijaj” z dekalogu i „zabijaj moich wrogów” . Zob. Pwt 20, 13; Joz. 6, 21. Chociaż to akurat nie jest kompletna antynomia, bo „nie zabijaj” z dekalogu jest tylko skrótem: „zabijaj, kogo ci każę zabijać, i nie zabijaj na własną rękę”; a poza tym do samego nadawcy komunikatu ten komunikat się nie odnosi.

3 Szerzej zob. R.Paradowski, „Stworzenie człowieka” i wzory wartości. Biblia jako Księga Kultury, Przegląd Religioznawczy 2/2005.


Pierwsza strona
Home page

Free counter and web stats