[ Strona główna ]

RACJE

numer 4

Październik 2020


Daniela Schmidt i Thomas Jähn

PANDEMIA I SAMOTNOŚĆ



Izolacja społeczna (social distancing), praca zdalna czy kwarantanna – koronawirus sprawił, że o wiele częściej przebywamy dziś sami. U niektórych z nas rodzi to poczucie osamotnienia. Ale od jakiego momentu to uczucie staje się niebezpieczne i jak możemy wyrwać się z błędnego koła samotności?

Bycie razem z innymi to dla mózgu stan optymalny

Kontakt z przyjaciółmi i rodziną jest w trudnym czasie pandemii szczególnie ważny. Wymiana wiadomości drogą mailową, rozmowy telefoniczne i video-chat to oczywiście dobre sposoby utrzymywania więzi z bliskimi, pomocne w zachowaniu duchowej i psychicznej równowagi. Ale nie zastąpią one w żadnym razie realnych, bezpośrednich kontaktów, będących dla mózgu optymalnym stanem – twierdzi niemiecki neurobiolog Henning Beck. Tylko kontakt z drugim człowiekiem jest dla naszego mózgu pokarmem najwyższej jakości: „Przebywanie z innymi to najlepsza forma treningu myślenia. Wsłuchując się w ich słowa, musimy odszyfrowywać również to, co przekazują nam za pomocą gestów i mimiki, wsłuchujemy się też w intonację głosu i staramy się zrozumieć ich sposób myślenia. Wiemy dziś, że w mózgu istnieją konkretne obszary i sieci neuronalne odpowiedzialne za symulację stanów emocjonalnych, sytuacji i perspektyw naszego rozmówcy.” Ta wspólna gra akcji i reakcji jest dla naszych mózgów prawdziwą siłą napędową: „To źródło pojawiającego się w interakcji z innymi stanu flow. Kontakt z drugim człowiekiem jest dla nas wyjątkowo cenny, gdy możemy odzwierciedlać na żywo we własnym mózgu jego gesty, mimikę i myśli – czyli w pewnym sensie aktywność jego mózgu.” Dlatego realny kontakt, podczas którego mózg przetwarza również informacje przestrzenne, różni się zasadniczo od rozmowy za pośrednictwem dwuwymiarowego ekranu.

Bycie samemu to nie to samo co samotność

Trzeba pamiętać, że bycie samemu, społeczna izolacja i samotność to pojęcia opisujące zupełnie różne zjawiska. Bycie samemu jest opisem fizycznego braku bliskich osób, stanu, który czasem wybieramy też dobrowolnie, np. w celu wypoczęcia i oderwania się od codzienności. Kiedy dochodzi do tego dłuższy brak technicznego czy wirtualnego kontaktu z otoczeniem, np. telefonicznego czy mailowego, mówimy o społecznej izolacji. Oba te stany mogą w efekcie doprowadzić do pojawienia się poczucia samotności – wrażenia, że jesteśmy na świecie zupełnie sami; czujemy się wykluczeni, myślimy, że nikt nas nie rozumie i nikt się nami nie interesuje. To uczucie może pojawić się także wtedy, gdy przebywamy wśród ludzi, w większej grupie, a nawet w towarzystwie bliskich czy przyjaciół. Najważniejszą cechą poczucia samotności jest „brak wewnętrznej zgody”, jest ono bowiem wyrazem pewnego niedosytu, niezaspokojonej potrzeby kontaktu i przynależności. A zatem to, czy czujemy się samotni, zależy nie tyle od liczby przyjaciół i intensywności spotkań, ale w zdecydowanie większym stopniu od naszej oceny tych znajomości i kontaktów. Nie oznacza to jednak, podkreśla Henning Beck, że moglibyśmy całkowicie zrezygnować z realnych kontaktów: „Życie bez innych ludzi nie jest możliwe, nasz gatunek – jak żaden inny – rozwinął się bowiem w toku ewolucji dzięki kooperacji jednostek, snuciu wspólnych planów i poszukiwaniu rozwiązań w grupie. W tym tkwi wyjątkowość naszej ludzkiej natury.”

Samotność boli, jest chorobą zakaźną i śmiertelnym zagrożeniem

To, że mózg domaga się towarzystwa innych ludzi jak „pokarmu”, nie jest jedynym powodem, dla którego staramy się unikać samotności jako silnie negatywnego uczucia. Zdaniem Manfreda Spitzera, psychiatry i neurobiologa z Ulm, chodzi tu również o „zwykłe przetrwanie”. W książce Samotność – nierozpoznana choroba profesor Spitzer pisze o samotności jako „głównej przyczynie śmierci w krajach wysoko rozwiniętych”. „Kiedy mamy wrażenie, że w naszym życiu nie ma nikogo, dla kogo jesteśmy ważni, wtedy czujemy się nieszczęśliwi i w efekcie rośnie poziom hormonów stresu we krwi. To z kolei prowadzi do podwyższonego ciśnienia krwi i wzrostu poziomu cukru – głównych czynników zwiększających ryzyko wystąpienia wylewu i zawału serca. Obciążony trwałym stresem system immunologiczny zostaje osłabiony, przez co rośnie ryzyko pojawienia się raka i chorób zakaźnych. Dystres wywołany samotnością prowadzi więc do większego ryzyka wystąpienia wielu chorób, co sprawia, że samotność jest dziś najważniejszą przyczyną śmierci.” Na poparcie tej tezy Spitzer przytacza wiele badań, m.in. metaanalizę Brigham Young University z 2015 roku, podsumowującą 70 badań podłużnych z udziałem 3,4 miliona osób, z której wynika, że u 26 procent ludzi odczuwających samotność występuje podwyższone ryzyko przedwczesnej śmierci.

Książka Manfreda Spitzera była szeroko dyskutowana i krytykowana – dla niektórych komentatorów wniosek „samotność oznacza wcześniejszą śmierć” jest zbyt powierzchowny, gdyż nie można wykazać jednoznacznie, czy mamy tu do czynienia z klasyczną przyczynowością czy „jedynie” z korelacją. Ale co do jednej kwestii wszyscy badacze są zgodni: samotność wpływa negatywnie zarówno na naszą psychikę jak i na kondycję fizyczną. W związku z tym musimy zacząć traktować ten problem jako poważne wyzwanie społeczne.

Samotność jako system wczesnego ostrzegania

Profesor Sonia Lippke z wydziału psychologii zdrowia na Jacobs University Bremen porównuje samotność do lampki ostrzegawczej w samochodzie: „Samotność nie jest chorobą, w której wyraża się zachwianie równowagi w organizmie; jest to raczej wskaźnik informujący o tym, że awaria może dopiero nastąpić.” Dlatego powinniśmy możliwie wcześnie rejestrować takie sygnały alarmowe i przeciwdziałać im: „Jeżeli nie potrafimy w życiu budować głębszych relacji z innymi ludźmi, to rzeczywiście może się zdarzać, że trafimy kiedyś do lekarza i będziemy leczyć się na choroby, które być może nigdy by się nie pojawiły.”

Badania wskazują, że ryzyko popadnięcia w samotność jest szczególnie podwyższone w trzech różnych fazach życia. Pierwsza z nich następuje po przekroczeniu 20 roku życia, kiedy młodzi ludzie zmieniają miejsce zamieszkania z powodu rozpoczęcia studiów albo podjęcia pracy. Druga faza rozpoczyna się po 40-tce, gdy własne dzieci wyfruwają w świat i dochodzi do przebudowy struktur rodzinnych a czasem także relacji z partnerem. Ostatnia faza potencjalnej samotności to wejście w wiek seniora, w którym problemy zdrowotne i coraz mniejsza mobilność mogą ograniczać intensywność kontaktów, a jednocześnie powoli zaczynają odchodzić życiowi partnerzy i przyjaciele.

Jak radzić sobie z samotnością

Co zatem zrobić, kiedy uświadamiamy sobie, że utknęliśmy w pułapce samotności? Sonia Lippke radzi, żeby nie szukać na siłę nowych znajomości – lepiej skupić się na własnych zainteresowaniach, rozwijać aktywność i w ten sposób wchodzić w nowe relacje: „Kiedy szukamy uporczywie zapodzianych gdzieś kluczy, zazwyczaj nie możemy ich znaleźć. Dopiero gdy po jakimś czasie szukamy latarki, prędzej czy później z całą pewnością natkniemy się też na klucze. Podobnie rzecz ma się z samotnością i kontaktami – próby znalezienia nowego partnera za wszelką cenę w żadnym wypadku nie zwiększają szans na odniesienie sukcesu.” Najważniejsze to nie popadać w pasywność – również w odniesieniu do istniejących znajomości i relacji. Nikt do nas nie dzwoni, nikt nie pisze? „Trzeba chwycić za słuchawkę, samemu zrobić pierwszy krok!” – przekonuje Sonia Lippke.

Skup się na działaniu – nie na negatywnych myślach

Ale co robić, gdy paraliż samotności jest tak silny, że nawiązanie jakiegokolwiek kontaktu z drugim człowiekiem wydaje się niemożliwe? Psychiatra Manfred Spitzer radzi, by odwrócić uwagę w inną stronę: „Ludzie samotni z reguły zajmują się głównie sobą, krążą w myślach wokół własnego problemu, wciąż się zastanawiają, dlaczego coś im nie wychodzi, czego im brakuje. To wyjątkowo szkodliwe myślenie jeszcze bardziej ich pogrąża. Rozwiązaniem wydaje się robienie czegoś, co sprawia nam radość, zajmuje całą naszą uwagę, rozbudza ciekawość, nie jest nudne: gra na pianinie, nauka jakiejś nowej umiejętności, malowanie obrazu albo bieganie. Jeśli nam się to uda, po czasie wchodzimy w tzw. stan flow – rozpływamy się w działaniu, w skupieniu nad daną rzeczą albo nową umiejętnością. Ten rodzaj odwrócenia uwagi sprawia, że uwalniamy się od identyfikacji z własnym wnętrzem i naszą beznadziejną sytuacją.” Również spacer po lesie może przynieść ulgę: „Z niektórych eksperymentów wynika, że kontakt z naturą zwiększa naszą otwartość i zachowania prospołeczne. Przebywanie na łonie natury, nawet jeśli jest to samotny spacer przez pusty las, uruchamia w nas świadomość przynależności do większej całości.”

Samotność jako piętno

A jeżeli błędne koło samotności utrwaliło się już tak bardzo, że wszystkie te rady okazują się bezskuteczne? Janosch Schobin, socjolog z uniwersytetu w Kassel, zwraca uwagę, że w kulturze Zachodu samotność często wiąże się z poczuciem wstydu: „Od XIX wieku pojawia się negatywny obraz samotności jako stanu, nad którym jednostka nie ma kontroli; kto raz w ten stan popadł, sam się z niego nie wyzwoli. Jednocześnie coraz częściej przypisuje się człowiekowi winę za jego samotność, do której sam się przyczynił. Staje się ona piętnem przypisywanym ludziom, którzy poprzez niewłaściwe decyzje sami ściągnęli na siebie to nieszczęście.” Ten społeczny mechanizm napiętnowania utrwala poczucie samotności i jeszcze bardziej utrudnia wyrwanie się z jej błędnego koła.

Ale to nie znaczy, że przerwanie tego mechanizmu w ogóle nie jest możliwe – twierdzi Janosch Schobin, powołując się m.in. na własne badania dotyczące relacji międzyludzkich wśród mieszkańców Ameryki Łacińskiej, których podejście do problemu samotności jest zgoła inne: „Tam publiczne opłakiwanie samotności jest sprawą najzupełniej oczywistą i wywołuje w pierwszej linii solidarne zachowania w danej społeczności. Wszyscy wiedzą, że ów samotny członek grupy potrzebuje teraz wsparcia, a więc trzeba się nim zaopiekować, zaprosić na obiad, zapoznać z kimś nowym. Ludzie otwarcie wyrażają swoją samotność, a ich otoczenie odczytuje to jako zasadne wołanie o pomoc w nawiązaniu kontaktów i włączenie do siatki społecznej.” Widzimy więc nie tylko, że samotność to uczucie subiektywne, zależne od wewnętrznej struktury człowieka, ale także obchodzenie się z nią zależy w dużej mierzy od uwarunkowań kulturowych, których „uczymy się” od wczesnego dzieciństwa. W naszej kulturze często jesteśmy skłoni samotność tabuizować i przemilczać: Nikt przecież nie chce uchodzić za odludka, który nie ma przyjaciół!

Samotność to nasz wspólny problem

Profesor Sonia Lippke postuluje, by z samotności uczynić temat debaty publicznej i nadać jej wymiar polityczny: „Jest to konieczne również dlatego, że mamy dziś do czynienia ze skutkami przełomu demograficznego i starsze osoby wskutek ograniczeń zdrowotnych często bywają coraz silniej dotknięte problemem samotności. Wiemy też, że jeśli samotność nie jest traktowana z należytą powagą, to z czasem niebezpieczeństwo wywołanych przez nią problemów zdrowotnych jest coraz większe. To z kolei generuje koszty leczenia, które jako społeczeństwo musimy ponosić wszyscy.” Profesor Lippke powołuje się w swojej diagnozie na wyniki badań z Wielkiej Brytanii: „Każdy funt zainwestowany w akcje społeczne i projekty miejskie, mające na celu przeciwdziałanie samotności mieszkańców, w efekcie pozwolił zaoszczędzić brytyjskiemu systemowi opieki zdrowotnej 1,26 funta. Widzimy więc, że profilaktyka rzeczywiście się opłaca.

Tłumaczył Andrzej Lipiński





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"