[ Strona główna ]

RACJE

numer 4

Październik 2020


Andrzej Lipiński

NASZE WYKORZENIENIE

Wyznania zawiedzionego Europejczyka





Urodziłem się w Europie, w województwie polskim, w powiecie śląskim, gdzie kwestia przynależności narodowej wciąż nie jest rozwiązana, zwłaszcza dla wielu byłych jego mieszkańców, którzy na fali zaślepienia wizją lepszego życia w raju zachodnich województw odpłynęli stąd przed laty, albo tych, którym tęsknota za starym podziałem kontynentu nie pozwala pogodzić się z obecnym kształtem europejskich prowincji. Śląsk nie jest bynajmniej wyjątkiem, inne regiony też mają swoje otwarte kwestie granic i przynależności narodowych.

Moja ojczyzna to dom bez mała trzech czwartych miliarda w większości białoskórych ludzi przekonanych, że mieli szczęście urodzić się w wyjątkowej enklawie kulturowej, która nadała kształt i wskazała kierunek rozwoju kulturze całej naszej planety – na ogół bez pytania pozostałych jej mieszkańców, czy są takim kształtem i kierunkiem zainteresowani. Mniejsza z tym! Inne kultury lokalne też popełniały błędy w dążeniu do wyższych stadiów cywilizacyjnego rozwoju.

Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi i dojrzalsi. Nie organizujemy już wypraw uświadamiająco-nawracających, przeprosiliśmy ludzi innych kultur za zbyt nachalne wprowadzanie europejskich wartości i wynalazków. Zdarza się nawet, że okazujemy zainteresowanie ich egzotyczną kuchnią, architekturą, sposobem urządzania wnętrz i poszukiwania wewnętrznego spokoju. Zmienianie świata praktykujemy teraz w najlepiej sprawdzony sposób: zaprowadzamy porządek na własnym podwórku i staramy się świecić przykładem! W niespotykanym wcześniej stopniu zbudowaliśmy wewnętrzną zgodę i rozwiązaliśmy większość zadawnionych sporów. Zrozumieliśmy nadto złożone przyczyny rodzinnych kłótni i bijatyk, jakie jeszcze niedawno zakłócały naszą europejską codzienność i stanowiły przeszkodę w urzeczywistnianiu najszlachetniejszych idei ducha ludzkiego, zrodzonych przed nastaniem naszej ery w na terenie obecnego województwa greckiego.

Ów starożytny duch ludzki był jednak w owym czasie zbyt słaby, by pozostawić trwały ślad w myśleniu kolejnych pokoleń Europejczyków. Po kilku wiekach został zasymilowany przez rodzące się wtedy mocarstwo rzymskie. Powolny i nieunikniony rozpad mocarstwa stał się z kolei żyzną glebą dla rozwoju nowej myśli, jak na owe czasy i stan kulturowego rozwoju naszego gatunku, idei niezwykle oryginalnej. Mieszkańcy Judei, jednej z podbitych przez rzymską potęgę prowincji, w przeciwieństwie do przekonań panujących wówczas we wszystkich pozostałych zakątkach Cesarstwa, nie tłumaczyli świata działaniem rozmaitych bóstw, ich rywalizacją, stopniem pokrewieństwa, aferami seksualnymi czy wzajemnie żywioną niechęcią. Ludność tej prowincji wierzyła, że za tajemnicą istnienia stoi tylko jeden wszechmocny i wszechwiedzący stworzyciel, który pod żadnym pozorem nie toleruje w swym otoczeniu ani potencjalnych konkurentów, ani ich wyznawców.

Chorobliwa zazdrość i wyolbrzymione przekonanie o własnej wyjątkowości to, jak wiadomo, źródło nietolerancji wobec wyznawców innych bóstw, stąd też złe traktowanie łamiących zakazy oraz neurotyczne przywiązanie do zniewalających rytuałów stały się chlebem powszednim ludu tej wybranej ziemi. Krótko po nastaniu nowej ery część mieszkańców Judei, wierząc w nadprzyrodzone synostwo jednego z wędrownych mędrców, niejakiego Jezusa z Nazaretu, okrzyknęła go Chrystusem, czyli pomazańcem albo – mówiąc bardziej współcześnie – wybrańcem.

Wybraniec ów nie spełnił jednak oczekiwań większości obywateli Judei, którzy widzieli w nim zapowiadanego przez proroków mesjasza – wybawiciela spod jarzma rzymskiego zaborcy. Zawiedzeni jego nauczaniem i „zbyt ludzkim” traktowaniem zarówno ciemiężycieli, jak i wszelkiej maści odszczepieńców, złodziei i nierządnic – za przyzwoleniem rzymskiego zarządcy prowincji – wydali wyrok śmierci na bożego syna. Tylko nieliczni zrozumieli prawdziwą wartość jego humanistycznego nauczania, w którym opowiadał się za wybaczaniem, umiłowaniem prawdy, miłością do przyjaciół, ale i do wrogów, a także za sprawiedliwością społeczną i uwolnieniem od pragnień życia doczesnego.

Jak głosi dalej legenda, niewielka grupka wiernych wyznawców Chrystusa wykradła z grobu zabalsamowane ciało mistrza. Dalszy ciąg mitu jest mocno zagmatwany i stanowi mieszankę tradycyjnych elementów, znanych z religii wcześniejszych kultur. Garstka najwierniejszych uczniów wędrownego filozofa z Nazaretu, głęboko zrozpaczonych tak dramatycznym końcem jego krótkiej kariery mesjasza, zapewne w wyniku zbiorowej wizji, zaczęła głosić wieść o tym, że ich pan o własnych siłach opuścił grobową jaskinię i po 40-dniowej pośmiertnej kwarantannie, bez żadnych fanfar i niepotrzebnych świadków, powrócił do swego ojca przyglądającego się całej tej tragedii z wysokości.

Zwolennicy tej wersji legendy, zwanej dziś wniebowstąpieniem, początkowo zwalczani jako dziwaczna sekta, zaczęli tworzyć nowe i szybko rosnące ugrupowanie religijne. Nie byłoby w tym nic złego, wszak propagowana przez nich idea miłości, zarówno wobec stwórcy świata, jak i swoich bliźnich, sama w sobie była godna pochwały. Wystarczyło uwolnić ją od pierwiastka boskiego, a Europa byłaby dziś humanistycznym rajem. Problem pojawił się dopiero na początku IV wieku, kiedy to rzymski cesarz Konstantyn, będąc pod silnym wpływem jednego ze swych politycznych doradców i gorącego wyznawcy judajskiego kaznodziei, nadał chrześcijańskiej sekcie status religii państwowej. A że państwowe twory potrzebują silnych struktur i – nade wszystko – ideologii ugruntowujących ich prawo do istnienia, prześladowani do niedawna wyznawcy Chrystusa dzięki protekcji cesarza utworzyli prężną i mocno zbiurokratyzowaną instytucję, której nadali nazwę Kościół chrześcijański. Stosowną ideologię przywódcy organizacji spreparowali na podstawie ustnych przekazów i przypadkowych zapisków dotyczących życia Jezusa, nie dbając przy tym przesadnie o jej spójność i historyczną wiarygodność.

Zinstytucjonalizowanie sekty także nie byłoby złe samo w sobie, jednak, bojąc się utraty wpływów, stróże chrześcijańskich idei tak bardzo oddalili się od humanistycznego programu żydowskiego mędrca, że sens głoszonych przez niego słów utonął w głębiach rygorystycznych przykazań i przepisów wyniszczających i zatruwających ducha humanizmu. I tak Europa popadła w tysiącletni sen i zmarnowała szansę poprowadzenia naszego gatunku ku wyżynom duchowego rozwoju. Kilkusetletni proces oświeceniowej terapii i wybudzania się Europy z letargu nie zdołał jak dotąd wyrównać tej straty.

Aby wykazać, że naprawdę zmarnowaliśmy ponad piętnaście stuleci i w kwestii humanizmu wciąż nam daleko do wyżyn ludzkiego ducha, wcale nie trzeba powoływać się na takie naukowe monumenty jak dzieło niemieckiego historyka Karlheinza Deschnera pt. Kryminalna historia chrześcijanstwa. By dostrzec brak zakorzenienia Europy w humanistycznych wartościach głoszonych przez wędrownego filozofa z Judei, wystarczy otworzyć oczy i uszy na polskich ulicach, przystankach, pod kościołami czy podczas rodzinnych spotkań rodaków z dumą powołujących się na chrześcijańskie korzenie.

Gdybyśmy naprawdę nosili w sercach i umysłach chrześcijańskie idee,

  • nie byłoby w naszym kraju kierowców komunikacji miejskiej, którzy dobiegającej do autobusu matce z dzieckiem na rękach zamykają przed nosem drzwi, patrząc jej przy tym prosto w oczy;

  • nie byłoby głęboko wierzących katolików, którzy, stojąc w kolejce na targu, bez cienia wstydu (nie mówiąc o poczuciu winy) z głębi serca życzą przwódcy zniewawidzonej przez nich partii, by doznał zawału;

  • inni religijni obywatele naszego kraju, w chwilę po „zaliczeniu” niedzielnej mszy świętej, podczas której zbiorowo wybaczali „swoim winowajcom”, nie wyznawaliby przed innymi równie religijnymi uczestnikami niedzielnych rytuałów, że nienawidzą „jednego z drugim dziada”, co to zawsze stoi w kościele nie tam, gdzie trzeba;

  • w polskich supermarketach mieszkańcy miast i wsi ustawialiby się w kolejce do obu czynnych kas, nie tylko do tej, w której siedzi białoskóra kasjerka;

  • po usłyszeniu w telewizji o przestępstwie seksualnym popełnionym na kilkuletnim dziecku nikt nie wpadłby na pomysł, by sprawcę wieszać na przydrożnym płocie, i to najlepiej na jego własnym przyrodzeniu;

  • w prawdziwie chrześcijańskim świecie cały naród zastanawiałby się nad tym, jak postępować z dziećmi, by nie wyrastały na ludzi zdolnych do czynienia takich okrucieństw.

Gdyby nasza europejska ojczyzna naprawdę wyrosła na wartościach głoszonych 2000 lat temu przez żydowskiego mędrca, w trakcie pisania tych słów skorzystałbym z kawiarnianej toalety, nie zabierając ze sobą laptopa. Potem spokojnie wypiłbym kawę, na pożegnanie przyjaźnie objąłbym czarnoskórą kelnerkę i na najbliższym skrzyżowaniu zatrzymałbym pierwszy nadjeżdżający samochód jadący w stronę mojego domu położonego na czystym, nieogrodzonym osiedlu pełnym radosnych i życzliwych sąsiadów.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"