[ Strona główna ]

RACJE

Numer 2 - LUTY 2020


Bohdan Chwedeńczuk

NADNATURALIZM ETYCZNY


A prawo kto stanowił, kto?

Nie człowiek?

Człowiek, taki jak ty i ja.

Arystofanes, Chmury

Teistyczny absolutyzm moralny1. Będę badał odmianę nadnaturalizmu etycznego, teistyczny absolutyzm moralny: dobre jest wszystko to i tylko to, czego chce Bóg2. Wielu korzysta z tej myśli w następującym rozumowaniu.

(1) Nie można żyć bez moralnych zasad postępowania. (2) Moralne zasady postępowania tkwią w próżni bez moralnej zasady wszystkich zasad. (3) Istnieje zasada wszystkich zasad moralnych: dobre jest wszystko to i tylko to, czego chce Bóg.

Moralną zasadą postępowania jest: „Pytającemu o drogę, wskaż drogę!” Zalecenie to jest ułomne samopas, bo za szerokie i nieprzekonujące – za szerokie, skoro nie wyklucza tych, którzy nie zasługują na wskazanie drogi, a nieprzekonujące, skoro nie wyraża racji, by je spełniać. Twierdzenie o potrzebie moralności mówi pomyślnie o zasadach postępowania, mówi więc o zasobie, w którym występują zasady wspomagające nasze zalecenie. Istnieje taki zasób, nie wskażę bowiem drogi uciekającemu, gdy mam go za mordercę, natomiast wskazanie drogi zwykłemu przechodniowi uzasadnia zalecenie nadrzędne – „Pomagaj drugiemu, gdy na to zasługuje!”. Zalecenie nadrzędne samo jest jednak w położeniu przypominającym położenie poprzedniego, jest więc niepraktyczne bez zaleceń kolejnych, bo nie instruuje dostatecznie, jak postępować, i nie uzasadnia postępowania, które zaleca. Jest na to sposób – powołać zalecenia kolejnego rzędu i kolejnego, i kolejnego.

Można tak do upojenia albo można postanowić, że urywamy łańcuch zaleceń, ale nie zadowoli to tych, których niepokoi poczucie, że kres wyznaczony przez postanowienie jest umowny. Poszukają więc zalecenia ostatecznego i wywiodą je z moralnej zasady wszystkich zasad. Zasada ta, powiedzą, jest skądinąd ostateczna w porządku uzasadniania, bo sama się potwierdza: musi ją przyjąć każdy, kto tak rozumie słowo „Bóg”, że „Bóg jest ze swej natury doskonale dobry”3. A z zasady wszystkich zasad wyprowadzą w jednym kroku zalecenie wszystkich zaleceń: czyń zadość zasadzie wszystkich zasad! Zalecenie wszystkich zaleceń, powiedzą bowiem, podpada pod zasadę wszystkich zasad: sprostanie zasadzie wszystkich zasad jest czymś, czego chce Bóg, jest więc dobrem, czyń zatem4 zadość zasadzie wszystkich zasad: „Ludzie powinni być posłuszni nakazom Boga”5. Otrzymujemy konstrukcję imponującą, z jednego pnia, posadowioną na opoce – moralność TAM.

Sceptyk i dogmatyk6. Wielu wyznaje taką moralność, ale też niemało tych, którzy jej nie wyznają. Są wśród nich tacy, którym na przeszkodzie stają wątpliwości. Kierują je pod trzema adresami – pod adresem powiązań logicznych TAM, zewnętrznego i wewnętrznego, oraz pod adresem jego architektury.

Wyznawca TAM ma pewne zobowiązanie logiczne. Gdybym usłyszał, że wygłasza moralną zasadę wszystkich zasad i dodaje, że nie ma Boga, powiedziałbym bez wahania, że przeczy sobie, usłyszałbym bowiem koniec końców, iż zarazem istnieje dobro wyznaczone przez Boga i nie istnieje dobro wyznaczone przez Boga. Nie wykluczam, że ów ktoś wierzy w obie rzeczy, my natomiast, którzy uznajemy zasadę sprzeczności, wiemy, że moralna zasada wszystkich zasad oraz zdanie o nieistnieniu Boga nie są współprawdziwe7.

Kto wyznaje TAM, jest też logicznie zobowiązany do uznania więzi koniecznej między zasadą wszystkich zasad a zaleceniem wszystkich zaleceń. Gdybym usłyszał człowieka, który przyjmuje pierwsze, a odrzuca drugie ( np. tak: „o dobru decyduje wprawdzie Bóg, lecz mnie to nie wiąże”) albo na odwrót, pierwsze odrzuca, a drugie przyjmuje (np. tym sposobem: „Bóg nie decyduje wprawdzie o dobru, lecz powinienem postępować, jakby decydował”), powiedziałbym bez wahania, że TAM nie jest jego moralnością.

Kto wyznaje TAM jest ponadto logicznie zobowiązany do pewnego poglądu na architekturę moralności. Gdybym usłyszał człowieka, który utyskuje, że ma nieusuwalny dylemat moralny, powiedziałbym bez wahania, że nie kieruje się moralnością TAM. Moralność ta bowiem ma w zamyśle postać kodeksu, „to znaczy zbioru materialnych nakazów etycznych, mającego charakter uhierarchizowany, a zmierzającego do zupełności”. Ów kodeks to zbiór reguł, „które dają się zastosować do dowolnej sytuacji moralnej i zawsze ją przesądzają jednoznacznie”; innymi słowy, to system, „z którego, w połączeniu z opisem sytuacji, da się wydedukować dowolny sąd wartościujący lub jego negacja”, a „pragnienie posiadania moralnego kodeksu . . . jest pragnieniem życia w świecie, gdzie wszystkie decyzje zostały już raz na zawsze powzięte”8.

Wyznawca moralności TAM jest więc, podsumujmy, zobowiązany do przekonania, że istnieje dobry Bóg oraz jest jego bezwzględnym normodawcą moralnym, miarodajnym w każdej moralnej potrzebie. Realizacja tych zobowiązań wymaga nadto gwarancji dostępu do stanów rzeczy, o których występowaniu wyznawca TAM jest przekonany.

Sceptyk zgłasza w tym miejscu wątpliwość, że wyznawca TAM wywiązuje się z zobowiązań, a ten rzecz jasna odpiera tę wątpliwość. Przyjrzyjmy się tej wymianie zdań.

Semantyka TAM. Zaczyna się od warunku wszystkich warunków, czyli od zobowiązania, któremu zwolennik TAM powinien sprostać, by realizować pozostałe zobowiązania – powinien zrozumiale do nas mówić. TAM występuje słowo „Bóg”, a źródłem obawy sceptyka są spostrzeżenia, dotyczące losów tego słowa: na rdzennym obszarze jego użycia, w religiach i teologiach, „Bóg” nie ma uzgodnionego znaczenia, w języku potocznym natomiast jest słowem z zewnątrz, egzonimem z piętnem niezwykłości, żyje więc na semantyczny kredyt religijnego języka pochodzenia9. „Bóg” wchodzi do mowy potocznej w towarzystwie intencji, że oznacza coś niewyobrażalnie innego niż rzeczy oznaczane przez nasze pozostałe słowa. Jeśli natomiast mowa potoczna przyswaja przybysza, oznaczanie przebiega na tutejszą modłę, asymilowany kieruje nas tu bowiem ku czemuś wyobrażalnemu10.

Ten oscylator semantyczny nasuwa sceptykowi diagnozę: „Bóg” to słowo, o którym nie wiemy, czego dotyczy i co owemu czemuś przypisuje, słowo, któremu towarzyszy piętno semantycznego deficytu, znamię wyrażenia nienasyconego znaczeniem; gdy je natomiast obserwujemy tam, skąd przybyło, w religiach i teologiach, nie wiemy, czy TAM je rozumieją, czy tylko sądzą, że rozumieją, my tymczasem, u siebie, odróżniamy rozumienie od poczucia rozumienia. Sceptyk wnosi stąd, że tu i TAM działają inne kryteria rozumienia, a „Bóg”, przybysz z języka religii, niesie sTAMtąd kryteria tamtejsze semantycznej satysfakcji, premiujące funkcje obrazowania, wyrażania uczuć, wzbudzania działań jako funkcje słów, a marginalizujące funkcje wskazywania, denotowania, opisywania. TAM „każde słowo jest raczej obrazem, raczej symbolem niż czymś konkretnie obowiązującym”11.

Nic rewelacyjnego w spostrzeżeniach sceptyka, co dopiero dziś, po latach od ogłoszenia dzieła, które utwierdziło obraz języka jako wielonarzędzia12. I nic w tym alarmującego, gdyby nie pretensja rzeczników moralności TAM do prawdy. Inicjuje tę moralność zasada wszystkich zasad, nie da się więc jej otrzymać bez prawdziwej zasady naczelnej, ta zaś jest prawdziwa tylko wtedy, gdy jest sensowna, a jest sensowna tylko wtedy, gdy jej kluczowe słowo, „Bóg”, ma sens.

Wkracza tu właśnie sceptyk z przyrodzoną mu wątpliwością, że słowo „Bóg” ma sens. Spotyka go z punktu odpowiedź - przytomna, a zarazem pojednawcza, bo uznająca faktualne podłoże zgłoszonej wątpliwości. Załóżmy, słyszy, że wykryłeś dwa języki z dwoma różnymi regułami sensu, lecz z tego nie wynika, że moja reguła sensu ma ustępować pola twojej, nie istnieje bowiem żaden nadjęzyk, narzucający jedną regułę sensu wszystkim prowincjom języka.

Sceptyk ma na to w odpowiedzi pragmatyczny argument o Kartezjańskiej proweniencji – argument z poszanowania lokalnego zwyczaju13. Składa się tak mianowicie, powie, że to do nas sceptyków przybywa zwolennik TAM z zamiarem, by nas przeciągnąć na swoją stronę, my natomiast odróżniamy prawdę od uznawania za prawdę, w ślad za odróżnianiem rozumienia od poczucia rozumienia, a usposobieni w ten sposób odróżniamy argument od sofizmatu. Jeśli przybysz chce nawiązać z nami, czyli badać wspólnie, czy TAM przemawia do wspólnego rozsądku, wypada mu przyjąć nasze zwyczaje lub doprowadzić do ich uzgodnionej z nami zmiany. Tu jednak warunkiem koniecznym dokonania oceny prawdziwości TAM, a tym samym warunkiem argumentowania w tej materii jest rozumienie zasady wszystkich zasad. Nie ruszymy z miejsca, dopóki nie poznamy, co mamy oceniać. Tego natomiast nie znamy, bo nie otrzymaliśmy eliminującej wątpliwości wykładni znaczenia słowa „Bóg”. Mankament ten ma liczne następstwa, choćby to, że dewastuje komfortową możliwość uzasadnienia moralnej zasady wszystkich zasad przez odwołanie się do samego jej znaczenia14.

Nasuwa się też sceptykowi, gdy już wyłożył wątpliwość zasadniczą, spostrzeżenie dotyczące zwyczajów zwolennika TAM, dokładniej - jego sposobu bycia w języku. Polega on na stosowaniu klauzuli wyłączającej pewne słowa spod semantyki praktykowanej wobec reszty słownika. My do obrony przed pustością słów powołujemy zwykle skuteczne sprawdziany ich niepustości (np.: koniec końców znajdź lub utwórz nazwaną rzecz!), on natomiast wprowadza słowa, którym wierzy, bo je, słowa, znalazł lub utworzył. Czy owe słowa są święte, bo zostały wyłączone spod zwykłych praktyk, czy zostały wyłączone, bo są święte – zastanawia to sceptyka, ale już poza opłotkami tych rozważań.

Sceptyk decyduje się jednak na odstąpienie od protozobowiązania wiążącego zwolennika TAM. Ten wprawdzie go nie spełnił, słowo „Bóg” nieustępliwie budzi wątpliwości semantyczne, niech się jednak dzieje, jakby nie budziło. A gambit ten, zawieszenie w prologu owej wątpliwości, nie wyraża wspaniałomyślności, lecz wyrachowanie - uległość wobec rozległej tradycji, gdzie spór o istnienie Boga toczy się jakby był bezspornie przedmiotowy, więc założenie, że jest przedmiotowy, pozwala sceptykowi zgłosić wątpliwość, iż zwolennik TAM potrafi sprostać zobowiązaniu metafizycznemu do uznania, że istnieje Bóg.

Metafizyka TAM. Rzecz w tym, że tu, gdzie przybył zwolennik TAM, stawiamy następujący warunek zadowalającemu wykonaniu zobowiązania metafizycznego: żeby się z niego wywiązać, nie wystarcza uznać zdanie „Istnieje Bóg”, trzeba zasadnie je uznać. Sceptyk dostaje więc okazję do spostrzeżenia z zakresu diachronicznej socjologii przekonań: nigdy, zauważy, nie było jednomyślności co do uzasadnienia zdania o istnieniu Boga, nigdy nie uznawano zgodnie tego zdania za uzasadnione ani zgodnie za nieuzasadnione. Powszechnym uznaniem cieszy się zdanie (E): Zdanie „Istnieje Bóg” nie cieszy się powszechnym uznaniem, natomiast powszechnym uznaniem nie cieszy się zdanie (M): „Istnieje Bóg”15. Przyjmując za równoważny powyższemu następujący opis tej sytuacji: zdanie E powszechnie uchodzi za uzasadnione, a zdanie M nie uchodzi powszechnie za uzasadnione, sceptyk zgłosi wątpliwość, że zdanie M rokuje, iż znajdzie powszechne uzasadnienie. Sytuacja ta dopóty wystarcza, żeby zasadnie mieć tę wątpliwość, dopóki nie wskaże się czegoś, co ją zneutralizuje, czyli zaświadczy, że po długotrwałej serii niepowodzeń ze znalezieniem powszechnego uzasadnienia zdania M racjonalniej jest oczekiwać, iż w którymś kroku nastąpi przełom w tej serii, czyli dojdzie do znalezienia powszechnego uzasadnienia tego zdania, niż oczekiwać, że seria potoczy się dalej w dotychczasowym kierunku. Sceptyk nie otrzymał jednak takiego wskazania, nie podważono indukcji, do której się tu ucieka, może więc wątpić w uzasadnialność zdania M, a tym samym w zdolność zwolennika moralności typu TAM do sprostania jego metafizycznemu zobowiązaniu.

Na zarzut zwolennika tej moralności (analogon jego zarzutu z okolic wątpliwości semantycznej16), że sceptyk opiera się na wąskim rozumieniu uzasadnienia, jako ugruntowania przez wiedzę, on zaś ma prawo do swojego rozumienia uzasadnienia, dopuszczającego na przykład uzasadnienie przez wiarę17, nie istnieje bowiem żadna nadmetodologia, narzucająca jeden sposób uzasadniania wszystkim prowincjom przekonań, na ten zarzut sceptyk odpowie pragmatycznym analogonem swojej odpowiedzi na tamten zarzut: nie osiągniesz tym sposobem, przez rozszerzenie pojęcia uzasadnienia, rozszerzenia zbiorowości zwolenników moralności TAM, o które się tu ubiegasz, bo nie uzasadnisz tu powszechnie zdania o istnieniu Boga. Twoje uzasadnienie przez wiarę byłoby do przyjęcia, gdyby tutejsza społeczność uzasadniających przystała na „zdemokratyzowanie” relacji uzasadniania – tak, że uzasadnione jest każde zdanie uzasadnione w rygorze sumy logicznej: przez wiarę lub przez wiedzę. Społeczność uzasadniających tymczasem nie przystaje na takie rozwiązanie, sama zbudowana wedle rygoru sumy logicznej, bo podtrzymująca zdania przez wiarę lub przez wiedzę, nie przystaje na podporządkowanie wszystkich zdań temu rygorowi – niektóre podtrzymywane tylko przez wiarę uznaje za nieuzasadnione. Dlaczego tak czyni? - to intrygujące pytanie czeka na odpowiedź wspartą o powszechne uzasadnienie.

Zajmijmy się z kolei rysem szczególnym moralności TAM – bezapelacyjnością jej norm. Kto ją przyjmuje, nie ma nic do gadania, wraz z zasadą wszystkich zasad jest mu bowiem zesłane zalecenie wszystkich zaleceń, czyli wyznaczona cała praktyka moralna: czyń zadość zasadzie wszystkich zasad, bo tak chce Bóg, a Bóg chce tylko dobra i wszystkiego dobra.

Cała trudność w mocy owego bo, czyli w przejściu od tego, że posłuszeństwo zasadzie TAM jest dobre, do tego, że jest powinne, czyli spada na nas jako obowiązek moralny. Zakłopotanie owym przejściem od faktu do powinności ma w filozofii locus classicus: „Nieoczekiwanie i ze zdziwieniem znajduję, iż zamiast zwykłych spójek, jakie znajduje się w zdaniach, a mianowicie jest i nie jest, nie spotykam żadnego zdania, które by nie było powiązane słowem powinien albo nie powinien . . . przeto konieczne jest, iżby wskazana została racja tego, co wydaje się całkiem niezrozumiałe, a mianowicie, jak ten nowy stosunek może być wydedukowany z innych stosunków, które są całkiem różne od niego”18.

Zauważmy najpierw, że powinność, o której Dawid Hume sądzi, że na nas ciąży - iż powinno się wskazać, „jak ten nowy stosunek może być wydedukowany z innych stosunków” - sama jest przypadkiem zjawiska, które intryguje Hume’a, stanowi bowiem „całkiem niezrozumiałe” normatywne novum po opisie zwyczaju językowego, że wywodzimy powinności ze zdań, które milczą o powinnościach. Z tego mianowicie, że beztroskie przechodzenie od zdań opisowych do normatywnych jest całkiem niezrozumiałe, bynajmniej nie wynika, że powinniśmy je czynić zrozumiałym. I analogicznie, z tego, że stosowanie zasady wszystkich zasad jest miłe Bogu, zatem dobre, nie wynika, że powinniśmy ją stosować. Potrzebujemy tymczasem przejścia niezawodnego od dóbr moralnych do imperatywów moralnych, bez tego bowiem mamy ledwie retorykę moralną.

Myśl etyczna ludzkości przynosi próbę rozwiązania tej trudności przez dedukcję albo przez związek przyczynowy między ocenami i normami jako stanami umysłów. Gilotynę Hume’a próbowano usunąć na dwa dedukcyjne sposoby: przez wskazanie okazu rozumowania realizującego dedukcję od jest do powinien19 oraz przez wskazanie notorycznego warunku możliwości takiej dedukcji20. Oba rozwiązania spotyka wspólny zarzut: są skuteczne pod warunkiem, iż z góry zakładamy to, czego oczekujemy – powinność. W rozwiązaniu przez przykład (zob. przypis 19.) nietrudno dostrzec stopniowe wyłanianie się powinności z kolejnych przesłanek, aż spada okazały owoc – okazuje się, że Jan powinien zapłacić Piotrowi pięć złotych, bo był mu powiedział: „Obiecuję Ci Piotrze zapłacić pięć złotych”. Powinien, i nie dziwota, skoro faktycznie mówi do Piotra w języku z góry tę powinność przesądzającym, a zdanie, które inicjuje wypowiedź Jana i wyraża obietnicę, niesie pierwszy akord powinności, powiemy bowiem bez wahania, gdy Jan nie dotrzyma obietnicy, że nie powinien tak postąpić21.

Rozwiązanie przez system (zob. przypis 20.) obciąża taka sama ułomność, tyle że w masowej skali systemu. Przyjmujemy oto założenie tego rozwiązania: wszystkie zdania są opisowowartościujące22. I nic się nie zmienia – nad nami ciągle złowrogi cień gilotyny Hume’a, choćbyśmy bowiem wszędzie mówili o wartościach, przejście do powinności, bez jawnie powinnościowego ogniwa dedukcji lub powinnościowych treści rozsianych w przesłankach, samo się nie dokona23.

Sceptyk czerpie z powyższego następujący morał: etyka TAM jest jaka jest, lecz w każdym razie jest taka jak wiele innych – wymaga ingerencji ustanawiającej przygodną więź między moralnym dobrem a nakazem postępowania moralnie dobrego, sama bezosobowa logika nie wystarcza, bo wystarczyć nie może, skoro zdania o powinnościach są niewywodliwe logicznie ze zdań o faktach lub wywodliwe za cenę błędnego koła. Sytuacja ta kładzie się cieniem na majestacie etyki TAM, ten bowiem, kto lekceważy jej normy, otrzymuje logiczne usprawiedliwienie z nieposłuszeństwa.

Istnieją rozwiązania kwestii więzi między faktami a powinnościami moralnymi, sięgające do czynników, które wymuszają posłuszeństwo powinnościom, bez oglądania się na logikę24. Etyka TAM wypada niestety niekorzystnie w konfrontacji z tymi rozwiązaniami, traci bowiem swoje zdawało się nieodłączne walory – powszechność uznania oraz wzniosłość moralną. Okazuje się bowiem, że owa etyka cieszy się, jak każda inna, dalece niepowszechnym uznaniem, nie ma bowiem bezwyjątkowych zależności przyczynowo skutkowych w tym obszarze zjawisk, ci zaś, którzy ją uznają, uznają ją pod presją warunkowania, nie inaczej, nie w świetle rozumu – logos omija wulkaniczne rejony, gdzie rodzą się nasze etyki.

Architektura TAM. „Jak wykazał Gödel w swoim twierdzeniu o niezupełności, istnieje niezliczona ilość problemów elementarnej teorii liczb, których rozwiązanie nie leży w granicach możliwości określonej metody aksjomatycznej”.25 A oto parafraza twierdzenia Gödla, przenosząca je na nasz teren: istnieje niezliczona ilość problemów elementarnej praktyki moralnej, których rozwiązanie nie leży w granicach etyki TAM.

Etyka TAM, skoro jest kodeksem, jest co krok bezsilna w obliczu naszych dylematów moralnych, a jeśli użyteczna, to za cenę niechwalebnych odstępstw od myślowej i moralnej rzetelności - za cenę wieloznaczności terminów etycznych, za cenę wprowadzanych ad hoc rozszerzeń lub zwężeń reguł etycznych, za cenę kazuistyki i niechlubnych relatywizacji na przekór deklarowanemu absolutyzmowi, które ją skrycie przekształcają w etykę sytuacyjną, wreszcie za cenę moralnego pobłażania sobie i innym w imię „wyższych” racji.

Utyskiwania te nie dają jednak dowodu niezupełności TAM, lecz co najwyżej naprowadzają na jej oznaki. Istnieje natomiast argument na rzecz niezupełności kodeksu etycznego, więc a fortiori na rzecz niezupełności TAM. Mocny, bo empiryczny, oparty bowiem na „rzeczywist[ych] własności[ach] sytuacji moralnych, zachodzących bez względu na to, czy wiemy, czy nie wiemy o ich istnieniu”, na „pewn[ych] osobliwości[ach] życia moralnego, skądinąd wiadom[ych] i zgoła nie wymagających odkrywczych badań”26. Wystarczy otóż założyć prawdziwie, na mocy definicji kodeksu, że kodeks niesie „po pierwsze, utajone przeświadczenie o zasadniczej symetrii roszczeń i obowiązków, po wtóre – wiar[ę] w homogeniczny charakter wartości, a po trzecie – przypuszczenie zasadniczej zgodności między oceną i normą”, a następnie, korzystając z wiedzy o „rzeczywistych własnościach sytuacji moralnych”, zanegować powyższe założenia kodeksu, by otrzymać, na mocy modus tollens, że kodeks nie jest ani obrazem, ani przewodnikiem życia moralnego27.

Istnieje jednak, jak sądzę, bardziej konkluzywny od powyższego dowód niezupełności TAM28, tamten bowiem ma własności rzucające na niego cień, bo korzysta, po pierwsze, ze zdań ogólnych o słabym statusie29, z generalizacji dotyczących „pewnych osobliwości życia moralnego”, a po drugie, niesie z sobą zobowiązanie do przyjęcia realizmu etycznego30.

Przeżyłem niedawno jednostkowy moralny problem zostawionego młotka (kto wie, może wejdzie do literatury etycznej!). Przyniosła mi ów problem, a raczej zostawiła go następująca sytuacja: dwaj młodzi pracownicy firmy kominiarskiej odjeżdżają po wykonaniu roboty na moim dachu, zostawiając firmowy młotek. Co powinienem zrobić z tym cudzym młotkiem? – oto jest pytanie. Oddać, a jeśli oddać, to jakim sposobem – przez kontakt z firmą, czy dotarłszy z wysiłkiem do nieuważnych młodzieńców? Zostawić u siebie, a jeśli zostawić, to z jakim przeznaczeniem – zostawić sobie, czy przekazać sąsiadowi, który narzekał ostatnio, że nie ma dobrego młotka? (Poprzestańmy, dla oszczędności miejsca, na tych ewentualnościach, symbolizując pierwszą przez Oddaj, drugą przez Zostaw, gdzie Zostaw jest negacją Oddaj.)

Problem, każdy widzi, najzwyklejszy ze zwykłych, żaden dylemat więźnia ani wybór Zofii31. A zarazem, jak każdy problem moralny, głęboko osadzony w sieci naszych ocen i zasad moralnych, a dotyczący bogatego uniwersum osób i rzeczy.

Niech moją etyką będzie teraz pewna etyka TAM. Wyobraźmy sobie, że jest nią etyka, której aksjomatyka nawiązuje do Dekalogu32, co wraz ze stosownymi postulatami i definicjami pozwala utworzyć more geometrico etykę TAM. Twierdzę otóż, że istnieją dwaj tacy równie kompetentni teologowie moralni, iż jeden udowodni dyrektywę Oddaj, a drugi jej negację, dyrektywę Zostaw, obaj na gruncie TAM. Twierdzę tak, bo szczególnym przypadkiem takiego duetu jestem ja sam – ja to potrafię, a Czytelnik może mnie sprawdzić, bo sam też to potrafi, wystarczy sięgnąć do różnych miejsc TAM, by przeprowadzić oba dowody.

Wkraczamy tedy na ścieżkę gödlowską, czyli ku wynikowi, który płynie z powyższej sytuacji. Można bowiem pokazać, że Oddaj daje się udowodnić w TAM wtedy i tylko wtedy, gdy daje się udowodnić jej negacja, Zostaw, innymi słowy, gdy oba dowody mają część wspólną (Czytelnik zechce sobie przećwiczyć tę zależność). Jeśli jednak zarówno Oddaj, jak i Zostaw dają się udowodnić, to kodeks TAM jest sprzeczny, a zatem, jeśli TAM jest niesprzeczny, to ani Oddaj, ani jej negacji nie można wyprowadzić z aksjomatów TAM. Aksjomatyka TAM jest więc niezupełna, a TAM nie jest kodeksem etycznym, choć ma nim być. Co było do okazania33.

W mnogim gronie. Zbierzmy wyniki. Etyka TAM, upatrująca w Bogu źródło bezwzględnych dóbr moralnych i imperatywnych obowiązków moralnych, stoi jak każdy system myśli na jakimś fundamencie. Fundament ten ma składnik uniwersalny, wspólny tej etyce i wszystkim innym myślom, oraz składniki lokalne, występujące u podłoża tylko niektórych myśli.

Uniwersalnym składnikiem fundamentu etyki TAM jest język, środek wyrazu każdej myśli. W języku wyrażającym myśl są nazwy nieusuwalne, czyli te, których usunięcie pozbawia ją przedmiotu. W języku etyki TAM nieusuwalna jest nazwa „Bóg”, bo etyka ta stanowi, że moralność pochodzi od Boga. Badanie, którego dokonałem, prowadzi tymczasem do wątpliwości co do znaczenia tej nazwy. W tym położeniu rozumiem i akceptuję Dekalogowe „Nie będziesz zabijał”, lecz nie wiem, co to znaczy, że Bóg chce, bym nie zabijał. Innymi słowy, fundament językowy etyki TAM jest w świetle mojej semantyki dziurawy. Nie on jeden, wśród fundamentów bowiem różnych etyk łatwo o języki równie lub podobnie dziurawe semantycznie.

Potrafię jednak zawiesić moją semantykę i pójść dalej, jakby w semantyce TAM wszystko było w porządku. Pozwala to spytać, czy Bóg istnieje, a więc zwrócić się ku metafizycznemu składnikowi fundamentu TAM. Odpowiedź moja brzmi: nie znajduję ani świadectw, ani racji, by uznać, że Bóg istnieje, toteż – z pomocą dyrektywy, że brak podstaw, by coś uznawać, wystarcza, by tego czegoś nie uznawanie uznaję, że istnieje Bóg. Wystarcza to, bym odrzucał etykę TAM, jej wyznawca bowiem musi uznać, że istnieje Bóg. Mamy tu do czynienia ze zderzeniem konieczności z możliwością: etyka TAM musi mieć w Bogu podstawę, a sceptyk może wątpić w istnienie tej podstawy, wystarczy natomiast dowód, że sceptyk musi odstąpić od wątpienia, by przyznać, że etyka TAM może mieć tę podstawę. Nie istnieje tymczasem taki dowód. Aporia ta wisi nad niejedną etyką, trafiając w jej podstawę.

Zdobywam się jednak na kolejne ustępstwo – idę dalej, jakby metafizyce TAM nie było nic do zarzucenia34. I docieram do wyniku apodyktycznego: nie istnieje deontologia pociągana logicznie przez aksjologię, zespalaną zazwyczaj w rozumowaniach etycznych z jakimś opisem stanu świata. Nie ma takiej deontologii, bo z jest nie wynika powinien. Wszystkie normy moralne są więc w tym sensie niezobowiązujące, każda etyka ma piętno dowolności, maskowane przez mniej lub bardziej ułomną argumentację, przez forsowną perswazję oraz tajną i jawną przemoc.

Zawieszam jednak tę uniwersalną etyczną niedrożność i postuluję świat możliwy, w którym wszystko, co dobre, i tylko to, co dobre (a dzięki zasadzie wszystkich zasad mam wiedzieć, co jest takie), jest tym samym normatywne. Osiągnięciu temu staje niestety na przeszkodzie niezupełność kodeksu etycznego, a jej następstwem jest niezupełność katalogu norm – trzeba coś wybrać, oddać młotek lub zachować go sobie35, albo samo się wybierze, lecz w niezupełnej etyce TAM nie wiem, co w kwestii młotka jest dobre, nie wiem zatem, co robić, choć fantazjując przyznałem (w tym akapicie), że dobro, gdy jest już dane, przenosi się wprost w powinność. Niezupełność krąży, jak wiemy, po wszystkich kodeksach etycznych, ale etyce TAM czyni despekt szczególny, ta bowiem pretenduje do moralnej wszechwiedzy.

Primus inter pares. O demokratyczny wniosek nietrudno. Wszystkie etyki są w świetle kryteriów, które stosuje sceptyk, w takim samym położeniu: ułomne znaczeniowo, niewiarygodne co do istnienia autoryzujących je mocy, strofujące nas przykazaniami niewywodliwymi z ich własnych źródeł, i notorycznie bezradne wobec żywiołu życia.

Etyka TAM staje jeszcze przed pewnym zarzutem swoistym – tylko ją spotykającym i nieodpartym. Prowadzi do niego pytanie Sokratesa: „Czy bogowie lubią to, co zbożne, dlatego, że ono jest zbożne, czy też ono jest dlatego zbożne, że je bogowie lubią?”36 Okazuje się bowiem, gdy poddać teistyczną próbę utworzenia pojęcia dobra probierzowi Sokratesowego wyzwania, że do utworzenia pojęcia dobra nie wystarcza i nie jest nieodzowne pojęcie Boga37.



*Pierwodruk: „Przegląd Filozoficzny”, 2/2019

1. Dalej skrótem – TAM.

2. Wyraża go na przykład Tertulian: Non quia bonum est auscultare debet, sed quia Deus praecepit. Zob. Kazimierz Twardowski, Etyka (przygotował do druku Ryszard Jadczak), Toruń 1994, s. 48.

3. Richard Swinburne, Spójność teizmu, przełożył Tadeusz Szubka, Kraków 1995, s. 246.

4. Stawiam kursywą spójnik zatem, by zastanowić Czytelnika, czy ów spójnik jest tu na miejscu. Będę wkrótce twierdził, że wątpliwe, iż jest na miejscu.

5. Richard Swinburne, dz. cyt., s. 246.

6. Figury te pojmuję tak jak starożytni: sceptyk „niczego nie określa stanowczo (dogmatycznie) z powodu możliwości zdania przeciwnego”, dogmatyk „określa stanowczo”. Zob. Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, przekład zbiorowy w opracowaniu Ireny Krońskiej, Warszawa 1968, s. 576 (wyróżnienie – B. C.).

7. Podzielam, jak widać, pogląd Łukasiewicza na zasadę sprzeczności. Rozróżnia on, za Arystotelesem, ontologiczną, logiczną i psychologiczną zasadę sprzeczności. Psychologiczna zasada sprzeczności jest „tylko prawdopodobnym prawem empirycznym”, a logiczna, choć niedowodliwa, „posiada doniosłą wartość praktyczno-etyczną, będąc jedyną bronią przeciw błędowi i kłamstwu”. Zob. Jan Łukasiewicz, O zasadzie sprzeczności u Arystotelesa, w opracowaniu Jana Woleńskiego, Warszawa 1987, szczególnie rozdział XXI; przytoczenia ze stron 141, 152.

8. Leszek Kołakowski, Etyka bez kodeksu, w: tegoż, Kultura i fetysze. Zbiór rozpraw, Warszawa 1967, s. 163, 164, 168.

9. Zarzut, że „Bóg” występuje w języku potocznym, dokąd pamięć sięga, wypływa z nieuwagi. Łatwo przeoczyć bowiem ewolucję wynoszącą swojskich bogów mitologii na wysokość Boga nieodzownego moralności TAM.

10. W artykule O pojęciu Boga. Po lekturze Feuerbacha (zob. „Przegląd Filozoficzny”, nr 1/2018) pokazywałem, za Feuerbachem, że pojęcie Boga, gdy ma treść, jest areligijne, gdy zaś jest religijne, nie ma treści.

11. Jarosław Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Warszawa 1975, s. 298. Wypowiedź Poety odnosi się do pewnego „gadania poetów”, lecz udatnie wyraża to, co sceptyk myśli o języku TAM.

12. Mam na myśli rzecz jasna Ludwiga Wittgensteina Philosophische Untersuchungen, wydane w 1953 roku w Anglii. Zob. Ludwig Wittgenstein, Dociekania filozoficzne, przełożył Bogusław Wolniewicz, Warszawa 2000, szczególnie && 1 – 37.

13. Oto źródłosłów tego argumentu: zasada postępowania nakazująca Kartezjuszowi, aby „był posłuszny prawom i obyczajom swego kraju” i kierował się „mniemaniami najbardziej umiarkowanymi i najdalszymi od krańcowości, które są powszechnie przyjęte w postępowaniu najrozsądniejszych wśród tych, z którymi miałby[m] współżyć”. René Descartes, Rozprawa o metodzie, przełożyła Wanda Wojciechowska, Warszawa 1970, s. 27. Okoliczność, że wyznawca TAM nie jest w swoim kraju, lecz przychodzi do sceptyka, by go przekonać, nie osłabia argumentu z lokalności, a raczej na odwrót.

14. Zob. wyżej, w paragrafie „Teistyczny absolutyzm moralny”, przytoczenie formuły o samopotwierdzaniu się zasady za sprawą jej znaczenia.

15. Pierwsze nazywam zdaniem E, bo jest empirycznym zdaniem obserwacyjnym, a drugie zdaniem M, bo jest metafizyczne.

16. Zob. wcześniej miejsce z użyciem pojęcia nadjęzyka.

17. By objaśnić pojęcie wiedzy oraz pojęcie wiary, uciekam się do wiekowego pojęcia wiedzy, rewitalizowanego na przykład przez Gettiera. Przyjął on, że wiedzieć to: (a) uznawać zdanie, które jest (b) prawdziwe oraz (c) uzasadnione (zob. Edmund L. Gettier, Is justified true belief knowledge, „Analysis”, vol. 23 [1963], s. 121-123). Wiara, w moim rozumieniu, to gettierowska wiedza po redukcji do warunku (a). Uzasadnienie przez wiarę zatem to użycie warunku (a) w roli warunku (c). Pytanie: czego można oczekiwać w takiej sytuacji co do warunku (b)?

18. Dawid Hume, Traktat o naturze ludzkiej, przełożył Czesław Znamierowski, Warszawa 1963, tom II, s. 259-260. Spostrzeżenie to opatrują niektórzy złowrogą nazwą gilotyny Hume’a.

19. Okaz takiego rozumowania wymyślił John R. Searle; zob. jego Czynności mowy. Rozważania z filozofii języka, przełożył Bohdan Chwedeńczuk, Warszawa 1987, rozdział 8: Wyprowadzanie „powinien” z „jest”. (Niech nosi to nazwę rozwiązania przez przykład.)

20. Notorycznego warunku możliwości dedukowania ze zdań o faktach wypowiedzi powinnościowych dostarczają rzekomo dwa stałe źródła – wiedza i język. Trzeba tylko traktować je tak, jak traktują je, zdaniem Hilary’ego Putnama, pragmatyści: „wiedza o faktach zakłada wiedzę o wartościach”, a „centralnym motywem pism Williama Jamesa jest holistyczna idea wzajemnego uzależnienia faktów i wartości”, które nie zawsze „można, choćby pojęciowo, oddzielić od siebie”. Zob. Hilary Putnam, Pragmatyzm. Pytania otwarte, przełożył Bohdan Chwedeńczuk, Warszawa 1999, s. 30, 81. (Niech nosi to nazwę rozwiązania przez system.) Rozwiązanie przez przykład jest skądinąd logicznym następstwem rozwiązania przez system: przesłanki rozumowania Searle’a dostają treści powinnościowe z łaski języka, stąd jego powinnościowa konkluzja.

21. Obiecujące może się wydawać rozwiązanie pokrewne - unieruchomienie gilotyny Hume’a korzystające ze zjawiska implikatury, czyli „mechanizmów pozwalających przekazywać informacje za pomocą zdań semantycznie tych informacji niezawierających”. Rozwiązaniu temu grozi jednak zarzut pokrewny. O zjawisku implikatury zob. świetną pracę Tomasza Puczyłowskiego Argumemt z implikatury konwersacyjnej w polemikach filozoficznych, Warszawa 2014 (przytaczam ze strony 11.).

22. Nadaję temu przymiotnikowi kształt eksponujący jego treść.

23. Załóżmy, że mówiąc, iż ktoś jest uchodźcą, powiedziałem nierozdzielnie, że skądś uszedł, a tam doznawał zła. Nie wydedukuję stąd nakazu, że powinienem mu pomóc, bez powinnościowego ogniwa dedukcji lub powinności zawartej w owym „doznawał zła”.

24. Wzorcowym przykładem takiego rozwiązania jest sytuacja ustanowienia Dekalogu przedstawiona w starotestamentowej Księdze Wyjścia, kiedy Bóg przybywa, aby lud „doświadczyć i pobudzić do bojaźni przed sobą” (Wj 20, 20).

25.  Ernest Nagel, James R. Newman, Twierdzenie Gödla, przełożyła Barbara Stanosz, Warszawa 1966, s. 70. Zob. też wiersz Hansa Magnusa Enzensbergera Hommage à Gödel, w: tenże, Eliksiry nauki. Spojrzenia wierszem i prozą, przełożył Sławomir Leśniak, Gdańsk 2016, s. 9.

26. Leszek Kołakowski, Etyka bez kodeksu, wyd. cyt., s. 170. Wyróżnienie pochodzi ode mnie, a służy wskazaniu, że trzeba czytać Kołakowskiego jako rzecznika realizmu etycznego, czyli poglądu, iż zdania o własnościach sytuacji moralnych nie pociągają żadnych zdań o czyichkolwiek stanach umysłu. O realizmie etycznym zob. w kapitalnym, co do treści i co do metody, dziele Richarda B. Brandta, Etyka. Zagadnienia etyki normatywnej i metaetyki, przełożyła Barbara Stanosz, Warszawa 1996, s. 263, Biorę od Brandta pojęcie realizmu etycznego.

27. Tamże. Kołakowski neguje założenia kodeksu na stronach 170 – 184 Etyki bez kodeksu, wykazując, że powinności i roszczenia moralne oraz wartości i powinności moralne są asymetryczne, a wartości moralne są niejednorodne.

28.Mogę mówić o dowodzie bardziej konkluzywnym niż inny, bo za Ajdukiewiczem posługuję się tu komparatywnym pojęciem uzasadnienia. Zob. Kazimierz Ajdukiewicz, Zagadnienie uzasadniania, w: tenże, Język i poznanie, t. II, Warszawa 1965, s. 379, gdzie mowa o klasyfikatorycznym i komparatywnym pojęciu uzasadnienia.

29. W metodologii nauk z kręgu empiryzmu logicznego wypracowano rozróżnienie między prawami ogólnymi i przypadkowymi uogólnieniami. Zob. Carl G. Hempel, Filozofia nauk empirycznych, przełożyła Barbara Stanosz, Warszawa 2001, s. 112-121. Te drugie, a Kołakowskiego dowód niezupełności apeluje do takich, są metodologicznie słabsze – skromniejsze co do zakresu i bardziej wywrotne.

30. Zob. moje wyróżnienie w cytacie z odsyłaczem 26. oraz objaśnienie tego wyróżnienia w przypisie 26.

31. W sytuacji rzeczywistego wyboru, zasadniczo takiego jak wybór Zofii z powieści Williama Styrona, znalazła się Żydówka Kotlarowa, ukrywająca się z rodziną w gospodarstwie wiejskim na Podlasiu w czasie hitlerowskiej okupacji Polski: „młodszy synek Kotlarowej miał na imię Jankiel. Był on w wieku około 5 lat. Synek ten sprawiał Kotlarowej sporo kłopotu. Gdy ona chowała się przed nieznajomymi wraz z dziećmi, to on płakał, nie chciał się chować. Było to tragiczne, ale ona postanowiła oddać dziecko Niemcom”. Barbara Engelking, Jan Grabowski (red.), Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, Warszawa 2018, tom I, s. 137, przypis 350, z opisem sposobu „oddania Niemcom” Jankiela i jego śmierci.

32. W postaci znanej z Księgi Wyjścia 20, 2-17, lub z Księgi Powtórzonego Prawa 5, 6-21. 0

33. Zob. E. Nagel, J. R. Newman, Twierdzenie Gödla, wyd. cyt., &. Szkic rozumowania Gödla, s. 61 – 68, szczególnie s. 61, której zdania parafrazuję w tym akapicie. Przeświadczenie o niezupełności TAM można też osiągnąć sposobem naturalnym, bez pomocy Gödla, wystarczy przytomna obserwacja codziennej praktyki moralnej, skonfrontowana z dowolną etyką typu TAM. Miarodajny obraz etyki TAM na gruncie Dekalogu przynosi Katechizm Kościoła katolickiego, Poznań 1994 (wyd. oryg.: Liberia Editrice Vaticana, Città del Vaticano 1992), Część trzecia, Dział drugi: Dziesięć przykazań, s. 469-570. Por. uwagi w drugim akapicie poświęconego architekturze TAM paragrafu tej rozprawy, dotyczące kosztów użyteczności etyki TAM.

34. Pomysł ten – etyka z figurą Boga, choćby bez Boga - jest skądinąd od dawna wygodnie osadzony w pewnej pedagogice społecznej. Przypominam sobie, że usłyszałem przed laty w rozmowie z moim oświeconym przyjacielem: wycofaj wiarę w Boga, którego, jak my przecież wiemy, nie ma, a zobaczysz, co się będzie działo.

35. Zob. wyżej opis problemu zostawionego młotka.

36. Platon, Eutyfron, przełożył Władysław Witwicki, Warszawa 1958, s. 38 (XIIA).

37. Zob. Bohdan Chwedeńczuk, O autonomii dobra, w; „Przegląd Filozoficzny”, 4/1992, s. 83 – 88.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"