[ Strona główna ]

RACJE

Numer 12

Lipiec 2023


Krzysztof Lubczyński

MOJE "BEZ DOGMATU"



Gdy wiosną 1995 roku wysłałem swój pierwszy tekst (nosił on, o ile dobrze pamiętam tytuł „Szalbierze”) na adres redakcji miesięcznika „Bez dogmatu”, kierując go personalnie na ręce Barbary Stanosz, traktowałem to przede wszystkim jako indywidualny akt wolności, niezbędny mi w atmosferze dojmującej duchoty ideologicznej i konfesyjnej, jaka ogarniała wtedy kraj. Polska roku 1995 roku, pomimo rządów SLD i perspektywy prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, to nie był kraj kleru postawionego w stan społecznego oskarżenia z powodu pedofilii, to nie był kraj po 30 latach doświadczeń pokazujących naocznie całą przestrzeń i głębię wszechogarniającej patologii, którą tworzą nieuprawnione i szkodliwe wpływy kleru katolickiego, to nie był kraj po „czarnych protestach” roku 2016, to nie był kraj po niezliczonych demaskacjach nieuczciwości i przestępstw kleru w sferze materialno-fiskalnej, to nie był jeszcze kraj przyspieszającej laicyzacji, zwłaszcza młodego pokolenia. Był to kraj jeszcze przed tymi doświadczeniami, żyjący w cieniu idola z Watykanu nazywanego „polskim papieżem”, kraj w którym kler ciągle jeszcze korzystał z owoców niezasłużonej idealizacji, jaką był w Polsce otoczony „przez tak liczne wieki”. Był to kraj piątego dopiero roku ustrojowej transformacji, w której logikę, być może nieuchronną, tak przynajmniej wtedy wielu się wydawało, wpisane było objęcie przez Kościół katolicki roli uciążliwego hegemona w życiu społecznym i politycznym - hegemona nie wolnego wprawdzie od zewnętrznej krytyki, ale przez wiele lat na tę krytykę impregnowanego, nie liczącego się z nią i nie traktującego jej ani poważnie ani z szacunkiem. To był kraj, w którym nawet szokujące niejednokrotnie teksty o kryminalnych aspektach działalności kleru publikowane w popularnym wtedy tygodniku „Nie” Jerzego Urbana, nie znajdowały jakiegokolwiek przełożenia na działania organów państwa, a krytyka obyczajowa o charakterze satyrycznym, antyklerykalizm czy ekspresja ateizmu traktowane były jako dziwactwo, przeczulenie czy ekstrawagancja.

Jako, naówczas, mieszkaniec „pobożnego” i „papieskiego” Lublina czułem się w swoich poglądach laickich i ateistycznych na ogół osamotniony. Wielokrotnie też doświadczałem reakcji sceptycznych, a czasami nieprzychylnych na moje poglądy. I nawet ci, którzy te poglądy podzielali, a było takich osób sporo w moim otoczeniu, ograniczali się na ogół jedynie do prywatnych, zazwyczaj poufnych aktów aprobaty. Lęk przed klerem, wstrzemięźliwa reakcja na jego krytykę, a także obyczajowy nad-szacunek dla religii, były zjawiskiem wszechogarniającym. Także istnienie „Nie” i prezentowane na jego łamach treści były traktowane jako ekspresja przesadnego, „zoologicznego antyklerykalizmu”. Dlatego co prawda lektura wspomnianego tygodnika była pewnego rodzaju remedium na ten stan rzeczy, ale brakowało mi materiału, tworzywa myślowego do bieżącej, ale pogłębionej refleksji ateistycznej, laickiej, wolnomyślicielskiej, opartej na podstawach filozoficznych, socjologicznych, psychologicznych, na szeroko rozumianej podstawie nauk społecznych i humanistycznych. I wtedy, a był to rok 1993, rok powstania pisma, natrafiłem na kilka numerów miesięcznika (kilka lat później przekształconego w kwartalnik) „Bez dogmatu”. Od tego momentu stałem się jego regularnym czytelnikiem, a lektura ta pomagała mi tę potrzebę zaspokajać. Po moim debiucie na łamach pisma wiosną 1995 roku, spotkała mnie przyjemność bezpośrednich spotkań z zespołem redakcyjnym i gronem współpracowników w Warszawie. Poznałem wtedy osobiście m.in. Barbarę Stanosz, Bohdana Chwedeńczuka, Mateusza Kwaterko, Piotra Rymarczyka, Jerzego Nasierowskiego, Andrzeja Dominiczka. Po pewnym czasie dołączyłem do zespołu redakcyjnego. Pismo egzystowało wtedy po pierwszej „transformacji” i nie było już w jego zespole sporej części „lokatorów” stopki redakcyjnej z pierwszego okresu. W międzyczasie do pisma przyłączył się Andrzej Dominiczak.

Po kilku latach, około roku 2000, nastąpiła kolejna „transformacja” pisma i przyjście do redakcji nowego grona młodych, utalentowanych osób, takich jak Katarzyna Chmielewska, Katarzyna Nadana, Michał Kozłowski, Tomasz Żukowski czy Piotr Szumlewicz. Wymieniam osoby, które poznałem osobiście i z którymi współpracowałem, ale przecież nie mogę pominąć sporego grona autorów, których znałem i do tej pory znam tylko z tekstów, n.p. profesora Jana Woleńskiego, przedstawiciela najstarszego pokolenia, czy Jakuba Majmurka z pokolenia mojego syna (rocznik 1982).

Moje uczestnictwo w pracach zespołu redakcyjnego trwało mniej więcej dekadę. Około roku 2005 moja współpraca z „Bez dogmatu” zaczęła wygasać. O ile się nie mylę, a pamięć jest zawodna, było to już po odejściu z pisma Barbary Stanosz i Bohdana Chwedeńczuka, którzy w jakimś stopniu byli dla mnie mentorami. Jednak wygaszenie mojej współpracy nie z tym było związane, podobnie jak nie wynikało z jakiegoś rozejścia się z nowym kształtem pisma. Przyczyny były najzupełniej prozaiczne - bieg życia, nadmierne, przeciążające zaabsorbowanie zajęciami zawodowymi i tym podobne czynniki. Dlatego kiedy w roku 2000, po kilkunastu latach nieobecności na łamach „Bez dogmatu” z propozycją powrotu na łamy pisma zwróciła się do mnie Agnieszka Mrozik, która przyszła do pisma już w czasach mojej w nim nieobecności, z przyjemnością skorzystałem z Jej zaproszenia. Jeśli „weteran okresu pionierskiego” pisma może się od czasu do czasu pismu przydać, to mogę to przyjąć tylko z satysfakcją. W tym roku upływa 30 lat od powstania „Bez dogmatu” (1993). Mam nadzieję, że znajdzie się kiedyś autor, który napisze historię pisma, bo na pewno ono na to zasługuje.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"