[ Strona główna ]

RACJE

NUMER 11

MARZEC 2023


Barbara Stanosz

ATEZIM KATOLICKI




[ Zamów książkę na stronie wydawnictwa ]


Termin „ateizm katolicki” pożyczam sobie od Łukasza Nyslera, choć sądzę, że nie jest on dostatecznie ogólny; pojęcie ogólniejsze, a przy tym nawiązujące do zjawiska znanego skądinąd, miałoby większą wartość wyjaśniającą. Mogłoby nim być, na przykład, pojęcie mimetyzmu umysłowego jako odpowiednika mimetyzmu biologicznego, czyli ochronnego „wtapiania się w tło” osobników pewnych gatunków przez zacieranie swoich konturów lub przybieranie kształtów i barw otoczenia. Mimetyzm umysłowy, podobnie jak biologiczny mimetyzm naśladującej liść rzekotki drzewnej, nie jest następstwem świadomych postanowień czy wyborów, bywa natomiast racjonalizowany ex post (czego rzekotka nie czyni) tak, by mógł uchodzić za owoc indywidualnych przemyśleń – także w oczach samego nosiciela „barw ochronnych”, bo osobiste przekonanie, że są to jego barwy naturalne, znacznie ułatwia mu życie. Mimetyzm umysłowy ateistów żyjących w mniej lub bardziej nieprzyjaznym otoczeniu teistów jest typowym przypadkiem tego zjawiska.

Pozostańmy jednak przy „ateizmie katolickim” jako skrótowej nazwie mimetyzmu ateistów w społeczności katolickiej. Ma on, oprócz cech swoistych, także cechy, które dzieli ze swoimi odpowiednikami w innych wrogich wobec ateizmu środowiskach kulturowych. Na przykład, ateista mimetyczny prawdopodobnie wszędzie łatwo przyzna, że jego poglądy są „reaktywne” (wtórne, zależne, a więc w jakimś sensie niesamodzielne), albowiem „podstawą istnienia ateizmu jest to, co sam ateizm podważa”, „ateiści do swego istnienia potrzebują teistów” itp.; ma o tym świadczyć sama etymologia ich nazwy (a-theos). Teiści bardzo lubią tę tezę, choć ci z nich, którzy odebrali staranniejsze wykształcenie, muszą wiedzieć, że fakt, iż przyjęły się nazwy „teista” i „ateista”, jest kwestią historycznego przypadku: co najmniej równie dobrze wywiązują się z ich roli nieco ogólniejsze nazwy „naturalista” i „supranaturalista” (których wzajemna relacja etymologiczna jest odwrotna), a jeśli kiedyś przyjmą się zaproponowane przez D. Dennetta terminy supers i brights (jako – odpowiednio – nazwy ludzi uznających i nie uznających istnienia tajemnych sił nadprzyrodzonych), to będą one etymologicznie niezależne. Gdy zaś religie wymrą, wszyscy ludzie będą ateistami czy naturalistami, choć z czasem zapomną, że można ich tak nazwać, nazwy te bowiem, razem z „teistą” i „supranaturalistą”, wyjdą z użycia jako niepotrzebne. Wszystko to musi wiedzieć także wykształcony ateista, ale szukając dla siebie barw ochronnych potrafi zasnuć tę wiedzę mgłą ględ o „paradoksalności ateizmu jako postawy egzystencjalnej”, o tym, że ateizm jest „swoistą religijnością á rebours”, że niekiedy wręcz „przypomina fanatyzm religijny” i tym podobnych.

Ateista nie może, pod groźbą sprzeczności, uznać nadprzyrodzonego pochodzenia moralności. Ale ateista katolicki (ogólniej – chrześcijański) chętnie zamazałby swoją odrębność, mówiąc, na przykład, że „Dekalog stał się w naszej kulturze uniwersalnym kodeksem moralnym” lub, nieco oględnej, że „ateiści w swoim codziennym postępowaniu nie różnią się w jakiś zasadniczy sposób od osób wierzących”. Pierwsze z tych twierdzeń jest jednak jawnie fałszywe, drugie zaś zbyt ogólnikowe, by mogło dobrze pełnić swą mimetyczną funkcję; ateista katolicki wyrzeka się więc zwykłej logiki i utrzymując, że moralność jest naszym własnym tworem, równocześnie ogłasza swą dezaprobatę wobec pewnych zachowań potępianych przez jego religijne otoczenie, mimo że na gruncie świeckiej etyki (w myśl której zło moralne polega na świadomym i niczym nie usprawiedliwionym zadawaniu cierpienia) powinien uznać owe zachowania za moralnie neutralne. Dotyczy to zwłaszcza spraw z dziedziny seksualnego życia człowieka, którą religia upodobała sobie jako sferę swoich twardych restrykcji, z areligijnego punktu widzenia zgoła niemoralnych, bo pomnażających ludzkie cierpienia. Homoseksualizm, seks przedmałżeński, sztuczne zapłodnienie, antykoncepcja i aborcja to główne tematy, spośród których ateista katolicki wybiera co najmniej jeden, aby podzielać oceny moralne swego religijnego otoczenia. Doświadczenie wskazuje, że tematem preferowanym jest aborcja: ateista umiarkowanie katolicki uznaje ją za zło, lecz dodaje, że bywa ona mniejszym złem, a radykalnie katolicki (częściej mężczyzna niż kobieta) traktuje ją jako zło bezwzględne. Ten ostatni przypadek przypomina mimetyzm niejadowitego węża, który deseniem na skórze upodabnia się do węży jadowitych; różnica polega na tym, że ateista-antyaborcjonista może stać się autentycznym drapieżnikiem, jeśli dołączy do rzeczników penalizacji aborcji albo weźmie czynny udział w ogłupiającej i nerwicującej propagandzie antyaborcyjnej.

Z pozoru niewinną formą ateizmu katolickiego jest pogląd, że trzeba „dostrzec i docenić pozytywną rolę, jaką Kościół katolicki odegrał [w historii] i wciąż odgrywa”. Rzecz w tym, że wobec nieistnienia żadnych sprawdzonych praw historii nie sposób twierdzić zasadnie, iż dzieje polityczne naszego świata potoczyłyby się lepiej (lub gorzej), gdyby nie doszło do jego chrystianizacji, czyli poddania tego świata władzy papiestwa i jego agend. Gdy jednak ateista katolicki przytacza swoje „niepodważalne fakty”, które mają świadczyć o społecznych pożytkach z Kościoła (prowadzenie przez duchownych szkółek parafialnych oraz działalności wychowawczej, charytatywnej itp.), aż trudno uwierzyć, że nie widzi w nich metod, jakimi Kościół utrwalał swój intratny „rząd dusz”; zwłaszcza wielowiekowe monopolizowanie edukacji tak dobrze służyło temu celowi, że i dziś instytucja ta nie godzi się na izolowanie jej od tej sfery życia społecznego.

O wytrwale podejmowanych przez Kościół brutalnych próbach przeciwdziałania narodzinom i rozwojowi nowożytnej nauki, demokracji, wolności słowa i praw człowieka wykształcony ateista katolicki na razie woli milczeć. Ale – wszystko przed nim... Wyćwiczone w manipulacji „akademickie ramię” Kościoła już podsuwa mu pogląd, że są to dziewiętnastowieczne stereotypy, rozpowszechnione przez głupców w rodzaju Bertranda Russella. Niech sobie przeczyta, na przykład, dzieło nawróconego na katolicyzm amerykańskiego uczonego, Thomasa E. Woodsa, zatytułowane: Jak Kościół Katolicki zbudował Cywilizację Zachodnią. Pozna stamtąd „zapomnianą odpowiedź na pytanie o prawdziwe źródło darów naszej współczesnej cywilizacji”. Odpowiedź ta brzmi: Kościół katolicki.

Lektury tego rodzaju mogą jednak okazać się naprawdę pożyteczne dla katolickiego ateisty; wysokie stężenie absurdu czasem działa otrzeźwiająco.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"