Heather Ausustyn

OSTATNI WYWIAD KURTA VONNEGUTA


27 kwietnia Kurt Vonnegut miał wygłosić mowę w Indianapolis, podczas obchodów ogłoszonego przez to miasto Roku Vonneguta. 28 lutego rozmawiałam z nim przez telefon. Jak się okazało, był to jego ostatni wywiad.

Nie rozmawialiśmy długo, bo Kurt nie czuł się dobrze, ale wspominaliśmy rodzinne wyjazdy na wakacje, jego przodków i zastanawialiśmy się, czym jest rodzina. Niestety ten członek naszej rodziny już nie żyje, ten członek naszego karassu, dobry Amerykanin i pisarz jakich mało. Oto zapis naszej rozmowy:

Heather Augustyn: Co jest takiego w Indianie, co wyjaśnia, dlaczego piszesz, co piszesz i kim jesteś?

Kurt Vonnegut: Z pewnością było tam o czym pisać. Indiana to kraina głębokich podziałów, co zawsze było i jest źródłem napięć. Na przykład podczas wojny secesyjnej gubernator rozwiązał lokalny parlament, gdyż obawiał się, że Południowa Indiana przejdzie na stronę konfederatów. Oczywiście Indiana była w wielu miejscach rasistowska. Ostatni lincz na północ od linii Mason-Dixon wydarzył się w Marion, w 1930 roku. Gdy byłem dzieckiem siedziba Ku-Klux-Klanu znajdowała się w moim rodzinnym mieście, w Indianopolis. Ale w Indianie urodził się także Eugene Debs, wielki amerykański humanista i socjalista. Tak że życie w Indianie, raz takie, raz owakie, było bardzo ciekawe. Ja oczywiście byłem po stronie Debsa.

HA: Czy Indiana ukształtowała cię, gdy byłeś młodszy, a później, czy wpłynęła na treść twoich powieści.

KV: W szkole publicznej dowiedziałem się, czym miała być Ameryka. Symbolem wolności i przykładem dla całego świata, czym oczywiście nigdy nie była. Napisałem niedawno list do Iraku, list otwarty, podpisany Wujek Sam (śmieje się). Napisałem tak: „Kochany Iraku, proszę Cię, polub nas. Na początku demokracji odrobina ludobójstwa i czystek etnicznych jest zupełnie w porządku. Za jakieś sto lat wyzwolicie swoich niewolników, a za 150 pozwolicie swoim kobietom głosować w wyborach i pełnić funkcje publiczne.” W każdym razie, gdy byłem jeszcze młody, zauważyłem te sprzeczności, które rzecz jasna były zupełnie do przyjęcia dla wielu ludzi, ale nie dla mnie.

HA: Powiedz mi coś niecoś o swoim dzieciństwie w Indianie. Pisałeś kiedyś, że zdarzało ci się jeździć nad jezioro Maxinkuckee.

KV: Tak, mówiłem niejeden raz w swoich przemówieniach, że wszyscy powinniśmy się wychowywać w wielopokoleniowych rodzinach. Najcięższą amerykańską chorobą jest samotność. Dzisiaj nie żyjemy już w wielkich rodzinach, ja jednak żyłem. W lokalnej książce telefonicznej było mnóstwo Vonnegutów. Moja matka nazywała się Lieber – Lieberów też było sporo. Nad brzegiem jeziora stały rzędem niewielkie domki. Jeden z nich należał nas, tak że przebywałem cały czas w otoczeniu członków swojej rodziny, wśród kuzynów, wujków i ciotek. Było tam jak w niebie. Ale potem wszyscy się rozjechali.

HA: Czy sądzisz, że miało to jakiś wpływ na powstanie „Kociej kołyski”?

KV. Nie zastanawiam się nad tym, skąd się biorą moje pomysły. Od swojej rodziny na pewno nauczyłem się wolnomyślicielstwa. Ludzie nie używają już tego określenia, by było ono specyficznie niemieckie, a Niemców znienawidzono podczas pierwszej wojny światowej. Tak więc jestem dzisiaj honorowym przewodniczącym Amerykańskiego Towarzystwa Humanistycznego, a to właściwie to samo.

Ale, jak wiesz, wcale nie kpię z religii. Wielu ludziom bardzo pomogła. Podczas wojny miałem kolegę, który nazywał się Bernie O’Hare. Bernie oburzał się, że bombardujemy ludność cywilną, bo wierzył, że jesteśmy tymi ”dobrymi”. Myślał, że robimy wszystko, co można, żeby nie krzywdzić cywili, a tylko naziści, ci źli, w ogóle się nie przejmują, kogo zabijają. A potem oglądaliśmy Drezno podczas bombardowania bombami zapalającymi. Gdy po wojnie przypłynęliśmy krążownikiem do domu, zapytałem go, czego nauczyła go wojna? Odpowiedział, że tego, żeby nigdy nie wierzyć swojemu rządowi.

Wolnomyśliciele! Oni są jak humaniści. Są pod wpływem nauki, a nie tego, co zapisano w Starym Testamencie.

HA: Wiem o nich coś niecoś.

KV: Moi przodkowie po mieczu i po kądzieli przybyli do Ameryki w okresie wojny secesyjnej. Jeden z nich stracił nogę i wrócił do Niemiec. Tak czy inaczej wszyscy byli wolnomyślicielami. Byli wykształceni. Nie byli uchodźcami - ­­­­r­­­­aczej oportunistami. Zastanawiali się, co zbudować, w jaki wejść interes.

A oto, co mój pradziadek Clemens Vonnehut powiedział kiedyś o Jezusie: „Jeśli to, co mówił, było dobre, a było wspaniałe, to jakie ma znaczenie, czy był bogiem, czy nie był? Wielki wpływ wywarło na mnie także „Kazanie na górze”. Ale muszę już iść. Nie czuję się dobrze. Powodzenia.

Wywiad pochodzi ze strony internetowej pisma „In These Times”


Pierwsza strona
Raport CPK

Free counter and web stats