Halina Postek, Andrzej Dominiczak
GUSŁA, IDOL I KARTOFEL
Czym jest lub nie jest znieważenie w Polsce
Nierychliwi polscy prokuratorzy w jednej sprawie wyróżniają się gorliwością:
chętnie, może nawet nader chętnie, podejmują postępowania i wnoszą do
sądów oskarżenia wobec osób, którym postawiono zarzut znieważenia.
Kodeks karny i obyczaj polityczny w IV RP stwarzają pod tym względem
możliwości nieznane w krajach demokratycznych. Oskarżony o
znieważenie może być każdy, kto krytycznie lub bez należytego
szacunku odniesie się do prezydenta lub papieża, do funkcjonariusza
publicznego, posła, przedmiotu czci religijnej, sędziego, rzecznika
praw obywatelskich, pomnika, flagi państwowej, katolików, muzułmanów, a nawet
do Śląskiej Izby Lekarskiej - słowem do wszelkiej władzy lub wszelkich symboli, które
ktoś uznaje za święte, nawet jeśli wielu innych nie podziela tego przekonania lub wręcz uważa je za symbole zła lub głupoty. Mnożą się oskarżenia i sprawy karne, a byłoby ich
jeszcze więcej, gdyby nie to, że odkąd władzę objęli Lech i Jarosław
Kaczyńscy, wylęknieni Polacy zamykają strony internetowe poświęcone prezydentowi, wyłączają go spod krytyki
w telewizyjnych programach satyrycznych, wyrywają kartki z czasopism,
odmawiają sprzedaży książek i nie wystawiają nieprawomyślnych
obrazów. A wszystko to w kraju, który mieni się "demokratycznym
państwem prawnym", choć - jak czytamy w opracowanym przez zespół
wybitnych prawników raporcie "Prawo vs. media" - "Zakaz
znieważania najwyższych organów państwowych wykorzystywany był do
ograniczania swobody wypowiedzi i represjonowania wypowiedzi
krytycznych wobec działalności władz państwowych i jako taki należy
do dziedzictwa prawa niedemokratycznego". Autorzy raportu
podkreślają dalej, że "karalność przestępstwa polegającego na
znieważeniu najwyższych organów państwowych, w tym głowy państwa,
stanowi anomalię na tle współczesnych demokratycznych systemów
prawnych, (...) gdyż w prawie demokratycznym osoby publiczne, a w
szczególności osoby sprawujące najwyższe funkcje państwowe,
korzystają z niższego stopnia ochrony czci". Wynika to przede
wszystkim ze znaczenia, jakie w państwach demokratycznych przywiązuje
się do wolności prasy, gdzie "jej główną funkcją jest oddolna
kontrola władzy, co wymaga znacznego zakresu ochrony przed
oskarżeniami o zniesławienie lub znieważenie". Tymczasem - jak
zauważają autorzy raportu - "subiektywny charakter pojęcia
znieważenia może prowadzić do wykorzystywania tych przepisów do
represjonowania prasy za jej krytycyzm".
Mamy więc z karalnością znieważenia poważny problem ustrojowy - nie tylko
jednak. Nie mniejsze zagrożenia rodzi "subiektywny"
charakter tego pojęcia, czyli mówiąc po prostu, jego nieostrość i
niejasność. Prof. Jerzy Bralczyk, proszony o podanie definicji
znieważenia, stwierdził kategorycznie, iż "nie sposób przyjąć,
że określone wyrazy są zniewagami". Jeśli nie potrafi tego
uczynić wybitny językoznawca, to czym mają się kierować zwykli
obywatele, artyści i dziennikarze, którzy w dobrze pojętym interesie
społecznym chcą skrytykować przywódcę jakiegoś państwa lub nawet
wyrazić wobec niego pogardę za to np., że broniąc dogmatu, naraża
miliony ludzi na zarażenie się śmiertelną chorobą. Skąd mają
wiedzieć, gdzie kończy się ich swoboda krytyki i jakie wypowiedzi
mogą sprawić, że zamiast słów szacunku za działanie w obronie życia,
usłyszą wyrok skazujący za "znieważenie głowy państwa".
"Język prawny jest językiem powstałym na gruncie etnicznego języka
polskiego, który został zaadaptowany przez prawodawcę do pełnienia
funkcji środka przekazu informacji o prawie", czytamy w
podręczniku logiki dla prawników. "Język ten, jeśli ma spełniać
swoje funkcje, musi wyróżniać się precyzją i tam, gdzie jest to
możliwe, unikać wyrażeń wieloznacznych. Jednocześnie przyjęte na
gruncie języka prawnego znaczenia mają w jak najmniejszym stopniu
odbiegać od stosowanych w języku potocznym". W "Zasadach
techniki prawodawczej" stwierdza się ponadto, że jeżeli
wyrażenie jest nieostre lub wieloznaczne, należy sformułować w
ustawie jego definicję. W kodeksie karnym definicji
znieważenia nie ma, w komentarzach zaś znajdujemy takie oto definicje
tego pojęcia (fragmenty):
1) Andrzej Zoll: "Przez zniewagę należy rozumieć takie zachowanie,
które według zdeterminowanych kulturowo i powszechnie przyjętych ocen
stanowi wyraz pogardy dla drugiego człowieka"; "Nie można
utożsamiać zniewagi z lekceważeniem. Zniewaga musi być czymś więcej
niż tylko brakiem okazania szacunku lub niewypełnieniem obowiązku
wynikającego z reguł dobrego wychowania (...)".
2) Andrzej Marek: "Za zniewagę uważa się zachowanie uwłaczające
godności, wyrażające lekceważenie lub pogardę. O tym, czy zachowanie
to ma charakter znieważający, decydują dominujące w społeczeństwie
oceny i normy obyczajowe". "Najczęściej zniewaga ma formę
wypowiedzi słownej (użycia słów wulgarnych, epitetów) (...)".
3) Kazimierz Buchała: "Znieważeniem jest wyrażenie gestem, słowem,
pismem, znakiem, wizerunkiem lub w inny sposób lekceważącego,
pogardliwego lub poniżającego inną osobę stosunku do niej.
Najczęściej następuje to przez wypowiedzenie słów uznawanych w danym
środowisku społecznym za znieważające (poniżające godność,
przekreślające cześć)".
4) Lech Gardocki: "Zwrot ten rozumiany jest jako zachowanie się
dobitne, demonstracyjnie podkreślające pogardę w stosunku do innej
osoby. Może to być epitet słowny lub obelżywy gest, przy czym istotne
jest nie słownikowe znaczenie danego zwrotu językowego lub gestu,
lecz jego utarte, umowne znaczenie społeczne, fakt, że uważane są one
za znieważające".
Komentatorzy nie są zgodni co do tego, jakie zachowanie można nazwać
znieważającym. Zdaniem Zolla wyraz lekceważenia nie jest zniewagą, a
zdaniem Buchały i Marka jest. Dla Zolla i Marka warunkiem
wystarczającym do stwierdzenia zniewagi jest wyrażenie pogardy;
Gardocki zaś uważa, że musi to być zachowanie dobitne,
demonstracyjne. Gardocki i Marek zauważają wprawdzie, że zniewaga
może być lub ma najczęściej formę wypowiedzi wulgarnej lub obelżywego
gestu, lecz nie jest to warunek konieczny - może mieć jakieś inne
"umowne znaczenie społeczne, jeśli uważane jest za
znieważające". Komentatorzy nie są ze sobą zgodni, czym
uchybiają wymogowi precyzji i jednoznaczności. Co gorsza, proponują
znaczenia daleko odbiegające od stosowanych w języku potocznym. Czy
tak zaadaptowany język prawny może skutecznie spełniać funkcję środka
przekazu informacji o prawie?
W definicji znieważenia zawartej w "Małym słowniku języka
polskiego" pod redakcją Stanisława Skorupki, Haliny Auderskiej i
Zofii Łempickiej jako synonim tego zwrotu wymieniono określenie lżyć
- czyli obrzucać kogoś obelgami. Lżyć to nie tylko obrazić kogoś - to
obrazić słowem nieprzystojnym, grubym. Jeśli zatem rację mają autorzy
podręcznika logiki dla prawników, to pogarda, szyderstwo czy
lekceważenie mogą być uważane za zniewagę tylko wtedy, gdy wyrażane
są językiem grubiańskim i wulgarnym.
Tymczasem sądy Rzeczypospolitej orzekają wyroki skazujące za użycie słów takich
jak idol, gwiazdor, a nawet obwożenie. Byłaby to ciężka obraza
rozumu, gdyby nie dodatkowe okoliczności wskazujące, że w istocie
mamy do czynienia nie z głupotą, lecz rutynową szykaną wobec
przeciwnika politycznego, członka dawnego reżimu, który nie godzi się
na praktykowany w Polsce kult jednostki - owego "idola"
właśnie.
Represje mogą w Polsce dotknąć każdego. Jakiś czas temu np. prokurator w
Wodzisławiu Śląskim wystąpił do sądu z oskarżeniem o obrazę uczuć
religijnych członków rady gminnej przez obywatela, który skarżył się
na zbyt wysokie opłaty pobierane przez księdza za
"odprawianie guseł nad grobem". Zdaniem prokuratora, słowa
te w "oczywisty sposób obraziły uczucia religijne i znieważyły
miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych,
jakim jest miejsce pochówku". Pomijając już wątpliwości co do
tego, czy pochówek jest obrzędem religijnym, zwrot "odprawianie
guseł" nie spełnia żadnego z kryteriów znieważenia - nie jest
określeniem jednocześnie grubiańskim i pogardliwym. Posłużmy się raz
jeszcze "Małym słownikiem języka polskiego", według którego
gusła to "obrzędy i zabiegi związane z wiarą w skuteczność
zaklęć i praktyk magicznych; czary, zaklęcia". Najbardziej nawet
drażliwy użytkownik języka polskiego nie znajdzie w zwrotach czary i
zaklęcia niczego pogardliwego i grubiańskiego. Sprawa w Wodzisławiu
skończyła się wprawdzie uniewinnieniem, proces sądowy trwał jednak
długo i był dla oskarżonego tak dolegliwy, że zbiegł on na kilka lat
za granicę. Czy zasłużył sobie na tak surowe represje?
Kartoflem niemiecki dziennikarz nazwał prezydenta Kaczyńskiego. Zawiadomienie o
przestępstwie złożył Przemysław Gosiewski, a Prokuratura Apelacyjna
nakazała Prokuraturze Okręgowej w Warszawie wszczęcie śledztwa. Prof.
Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka uznał to za
"kompromitację na skalę europejską", zgodnie bowiem z
orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka "o osobie
publicznej wolno mówić prawie wszystko, a ograniczenia wypowiedzi
mogą występować tylko w przypadku osób prywatnych".
Jednym wolno, drugim nie wolno. W Polsce spora część społeczeństwa, a co
gorsza urzędy państwowe stojące na straży sprawiedliwości wciąż
traktują prezydenta jak udzielnego władcę, a wszelkie użyte wobec
niego żartobliwe lub lekceważące określenia uważają za zbrodnię
obrazy majestatu. Rzecz to zwykła w krajach, w których nie
ukształtowała się kultura demokratyczna, a wszelka władza pochodzi od
Boga; mniej zwykła tam, gdzie władza zwierzchnia należy do ludu, z
którego woli prezydent sprawuje swój urząd. W Polsce, jak dotąd,
demokrację mamy na papierze, tym bardziej zatem, póki anachroniczne
przepisy istnieją i póki pod względem dozwolonej krytyki władzy nie
zbliżymy się do standardów wolnego świata, używajmy zawartych w
kodeksie karnym pojęć zgodnie z ich znaczeniem. Żebyśmy przynajmniej
wiedzieli, co w IV RP mówić wolno, a czego nie wolno, bez narażania
się na polityczne represje.
|