Michael Schmidt-Salomon: Humanizm ewolucyjny

Sensowne i szczęśliwe życie możliwe jest tylko bez Boga, a już na pewno bez takiego Boga, jakiego narzucają nam kościoły i religie - twierdzi autor książki, Michael Schmidt-Salomon, najbardziej radykalny ateista i filozof niemiecki. Salomon wzywa do zerwania ze ślepotą religijnej tradycji i uwolnienia się od moralności narzuconej w imieniu baśniowego stwórcy przez jego ziemskich rzeczników dla umocnienia władzy i w interesie Kościoła katolickiego. Humanizm ewolucyjny to książka pasjonująca dla każdego, kto odrzucił starożytne mity i wierzenia lub w nie powątpiewa i szuka własnego światopoglądu, sensu życia lub po prostu racjonalnego, wnikliwego i nowoczesnego rozumienia świata.

[ Zamów książkę emailem: humanizm@op.pl - 20 zł + 5 zł porto ]

Michael Schmidt-Salomon

NAZIZM JAKO RELIGIA POLITYCZNA

Zapraszamy do przeczytania wybranego rozdzialu z wyżej reklamowanej książki niemieckiego filozofa i humanisty. Rozważania i wyjaśnienia dotyczące narodzin i natury nazizmu w Niemczaech lat 30. XX wieku okazują się wstrząsające aktualne w dziiejszej Polsce. Czy Polacy dorośli do wolności, czy może, jak Niemcy sprzed blisko stulecia, uciekają od niej. szukając wodza-ojca, który nada kierunek i sens ich życiu?!



Najdalej w połowie XX wieku stało się jasne, że optymistyczne oświeceniowe przepowiednie postępu nie spełniły się. Na powierzchnię wypłynęły wielkie rozbieżności: Kant obiecywał „wieczny pokój”, a mieliśmy Auschwitz, Marksowi marzyło się "królestwo wolności", a pojawił się „Archipelag GUŁag".

Cóż zatem sprawiło, że rzeczywistość nie pokrywała się z piękną teorią oświecenia? Pytanie to zajmowało wówczas wielu myślicieli, a w pierwszej linii głównych pionierów tak zwanej „teorii krytycznej”, Maxa Horkheimera i Theodora W. Adorno.

W opublikowanym w 1944 roku zbiorze esejów filozoficznych „Dialektyka oświecenia” badacze ci próbowali szukać odpowiedzi na pytanie „dlaczego ludzkość, zamiast kroczyć w stronę społeczeństwa prawdziwie humanitarnego, popada znów w stan barbarzyństwa”. Adorno i Horkheimer traktowali filozoficzne aspekty swoich rozważań w sposób jak najbardziej oświeceniowy, w związku z czym opowiadali się zdecydowanie przeciwko „modnym ideologiom, dla których zwalczanie oświecenia stało się myślą przewodnią”.Pomimo to, w ostatecznym rozrachunku wyświadczyli sprawie oświeceniowej niedźwiedzią przysługę. Wielu niedokształconych felietonistów uczepiło się pojęcia tzw. „podwójnego charakteru oświecenia”, określającego rzekomo fatalne splatanie się racjonalności z mitologią, i wysnuło stąd wnioski, jakoby samounicestwiające się oświecenie obracało się – poniekąd z historycznej konieczności – „na powrót w mitologię”.

W oparciu o taki pogląd można było skonstruować łańcuch przyczynowo-skutkowy, zrzucający na ruch oświeceniowy odpowiedzialność za totalitarne reżimy XX wieku. Tak powstałą konstrukcję myślową wykorzystuje się ceremonialnie do wypierania tendencji humanistycznych i podkreślania niby to nieprzecenionego znaczenia religii dla sprawnie funkcjonującego systemu socjalnego. Przykładem "pars pro toto" niech będzie komentarz, jaki ukazał się w niemieckim tygodniku „taz w rocznicę śmierci Karola Wojtyły. Dziennikarzowi tej gazety, Robinowi Alexanderowi, nie tylko udała się sztuczka przedstawienia Wojtyły (przez zamianę środka przekazu z jego treścią) jako „wielkiego odnowiciela”, nie miał on także najmniejszych skrupułów, by głębokiej oświeceniowej krytyce katolicyzmu przeciwstawić wielce haniebną tezę, wedle której „[...] świecka zarozumiałość wobec religii [...] jest zdumiewająca, zwłaszcza w Niemczech, w kraju, w którym oświecenie sprawiło również, że możliwy stał się Auschwitz”.

W tego typu sformułowaniach wyraża się „Dialektyka oświecenia”, chociaż można przypuszczać, że autorów tego dzieła przeraziłyby przerysowywanie i trywializacja ich tez. Kto używa takich argumentów, nie zgłębił najwidoczniej wystarczająco ani tematyki samego oświecenia, ani politycznej religii socjalizmu narodowego, karmiącej się w dużej mierze chrześcijańską ideologią (przypomnijmy chociażby biblijną legendę o „zdradzieckim Żydzie Judaszu” albo groźby chrześcijańskiego mesjasza, że „źli” zostaną rzuceni kiedyś „w ogień”!). Hitler i jego ekipa niewątpliwie wbudowali do swojej archaicznej religii zbawienia elementy błędnie rozumianego darwinizmu, ale włos jeży się na głowie od wyobrażenia, że można by ich z tego powodu traktować jak protagonistów oświecenia, i aż dziw bierze, że w kręgach akademickich pogląd ten jest wciąż jeszcze rozpowszechniony.

Nazywanie socjalizmu narodowego (podobnie jak bolszewizmu „religią polityczną” było przez długi czas niemile widziane. A przecież to właśnie religijno-socjologiczne podejście do tej problematyki mogłoby rzucić światło na wiele zjawisk, dla których historycy, nie stosujący tej metody, nie potrafili dotąd znaleźć zadowalających wyjaśnień. Jak na przykład wytłumaczyć fenomen, że ogromna część społeczeństwa z entuzjazmem narażała swoje życie dla „Führera”, człowieka zesłanego przez „opatrzność”, inkarnację „germańskiego ducha narodu”? Jakie znaczenie miały inscenizowane przez Speera manifestacje rytualne i przysłaniająca wszystkie inne symbole swastyka?

Przy pomocy religijno-socjologicznych analiz można wykazać, że nazistowscy stratedzy z ogromnym powodzeniem regularnie wbudowywali do swoich programów propagandowych elementy kultów religijnych. Również tak niepowtarzalne okrucieństwo, jakim był Auschwitz, łatwiej zrozumieć z religijno-socjologicznej perspektywy. W tym kontekście uwagę należy zwrócić nie tylko na tradycyjny chrześcijański antyjudaizm, który w tak przerażającej formie znalazł ujście w nazizmie, lecz także na rytualny charakter samej eksterminacji Żydów. W słowach Goebbelsa przebija wyraźnie archaiczny (podobny do chrześcijańskiego) kult ofiary, gdy nawołuje on: „Ofiara! Przez ofiarę następuje obmycie z winy! Musicie poczynić zdecydowane kroki dla dobra przyszłości [...] Ofiara jest najważniejsza.”

Socjolog Michael Ley dopatruje się w tym największej siły napędowej nazistowskiej religii politycznej. Pisze on: „Złożona przez nazistów ofiara, zabicie wiecznego tułacza Żyda, było polityczną teologią socjalizmu narodowego. Adolf Hitler postrzegał siebie jako narzędzie Boga, który przez Holokaust chciał zbawić Niemcy i cały świat. Apokalipsa nazizmu jest największą w historii ofiarą złożoną z człowieka [...] Holokaust jest nowożytną egzekucją mitu o antychryście.”

Naziści z religijnego aspektu swych ideologii sami doskonale zdawali sobie sprawę. Oto jeden z wielu przykładów: W tajnym „protokole posiedzenia z dnia 14 sierpnia 1943 roku” czytamy o propozycji zlikwidowania wszystkich wyznań religijnych po odniesieniu „ostatecznego zwycięstwa” i okrzyknięcia jednocześnie Adolfa Hitlera „nowym mesjaszem”, któremu jako „zbawicielowi” i „wysłannikowi Boga” należałoby oddawać cześć. W tym celu aparat propagandy miałby nie tylko otoczyć głęboką tajemnicą narodziny Führera, lecz także zmistyfikować w przyszłości jego śmierć jako „powrót do grodu św. Graala”. Dokument ten, przewidujący m.in. przemianowanie tradycyjnych miejsc kultu religijnego (kościołów etc.) na „świątynie Adolfa Hitlera”, spotkał się z wielkim uznaniem wodza. Podpis pod nim opatrzył komentarzem: „Pierwszy przydatny projekt! Do dalszego opracowania przez dr. Goebbelsa. Adolf Hitler.”

W zasadzie można zgodzić się z Adorno i Horkheimerem, że narodowy socjalizm Hitlera, który już w Mein Kampf pisał o obowiązku wypełnienia misji przydzielonej mu przez „stwórcę wszechświata”, należy uznać za powrót do mitologii. Ale czy upoważnia to tym samym do twierdzenia, że w nazizmie nastąpił faktyczny regres oświecenia do stanu mitologicznego? W żadnym wypadku! W rzeczywistości było zupełnie odwrotnie: Ci wszyscy, którzy ideały oświecenia traktowali poważnie, nie tylko pozostali odporni na faszystowską mitologię, lecz stali się siłą rzeczy zagorzałymi krytykami Niemiec hitlerowskich. Wielu z nich trafiło do obozów koncentracyjnych (np. Carl von Ossietzky), musiało zawczasu emigrować (Albert Einstein, Bertolt Brecht czy Erich Fromm) albo, nie mając nadziei na zmianę sytuacji, nie widziało innego wyjścia jak odebrać sobie życie (Kurt Tocholsky czy Walter Benjamin).

Przy dokładnej analizie wzajemnego stosunku oświecenia i totalitaryzmu widać wyraźnie, że powstawanie systemów totalitarnych (wraz z ich politycznymi religiami) nie wynika z „podwójnego charakteru idei oświeceniowych”, lecz bardziej z wciąż aktualnego dziś problemu „podzielonego oświecenia”. Na przełomie wieków społecznego znaczenia nabierał wyłącznie ten aspekt oświecenia, który można by określić mianem instrumentalnego rozsądku. Tymczasem impulsy praktyczno-etyczne, kształtujące pozytywny światopogląd, były w znacznej mierze ignorowane.

Niemcy nazistowskie naturalnie nie posiadłyby nigdy takiego technicznego potencjału niszczycielskiego, gdyby nie dawni myśliciele, którzy już w starożytności głosili idee racjonalnego poznania oraz podporządkowania natury człowiekowi, i gdyby w epoce renesansu nie odkryto tych zasad ponownie i nie rozwijano ich w naukowym procesie badawczym. Jednocześnie należy jednak podkreślić, że Hitler nigdy nie przejąłby władzy, gdyby już w latach dwudziestych i trzydziestych elementarne zasady oświecenia (uczciwość i sprawiedliwość, prymat samodzielnego, krytycznego myślenia zamiast autorytetów, sceptyczne podejście do świętych, absolutnych wartości, zawierzenie argumentom natury doczesnej) znalazły większe poparcie w społeczeństwie.

Tym prostym sposobem łatwo wykazać brak związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy oświeceniem a Auschwitz. Nasuwa się jednak pytanie, czy sugestii Adorno i Horkheimera na temat „podwójnego charakteru oświecenia” nie można by zinterpretować zupełnie inaczej, mianowicie nie jako ukrytej w samym oświeceniu tendencji do mitologicznej regresji, lecz jako procesu postępującego odczarowywania dotychczasowych oczywistości, z którym zdecydowana większość ludzi sobie nie radziła i szukała w związku z tym szczęścia, jako swego rodzaju antidotum, w bezwarunkowej akceptacji nowych mitów.

Argument powyższy nie jest bynajmniej wyssany z palca, o czym świadczą wyniki badań socjopsychologicznych, zaprezentowane w 1941 roku przez Ericha Fromma, socjologa, psychoanalityka i filozofa, jednego z ważniejszych współpracowników Horkheimera w początkowym okresie działania Frankfurckiego Instytutu Badań Społecznych. Fromm uważał nazizm (jak każdą formę totalitaryzmu) za rodzaj ucieczki, zjawiska karmiącego się nabytym w procesie socjalizacji „lękiem przed wolnością”. Wysunął on tezę, że współczesny człowiek, zrzuciwszy kajdany społeczeństwa pre-indywidualistycznego, [...] nie wywalczył sobie jeszcze wolności – rozumianej jako pozytywne urzeczywistnianie siebie samego; innymi słowy nie nauczył się jeszcze w pełni wyrażania swoich intelektualnych, emocjonalnych i zmysłowych możliwości. Wolność dała mu wprawdzie niezależność i uruchomiła racjonalne myślenie, wyizolowała go jednak i uczyniła strachliwym i bezradnym [...] Musi zatem dokonać wyboru: Albo zrzucić z siebie brzemię wolności, poddać się i popaść na nowo w uzależnienie, albo pójść w stronę wolności pozytywnej, bazującej na niepowtarzalnym charakterze każdej ludzkiej jednostki.”

Fromm zakłada podwójne znaczenie współczesnego pojęcia wolności – wolność od ucisku nie musi prowadzić koniecznie ku wolności do prowadzenia autonomicznego życia, lecz w określonych warunkach uruchamia antyliberalistyczne mechanizmy ucieczki (w struktury autorytarne, w destrukcję i konformizm).

W wywodach Fromma godne uwagi wydają się trzy aspekty:

  • diagnostyczny: Z historycznej perspektywy łatwiej przy pomocy tych pojęć zrozumieć, dlaczego w niestabilnej sytuacji socjalnej, politycznej, ekonomicznej czy światopoglądowej ludzie uciekali się z reguły do najbardziej regresyjnych rozwiązań (nazizm, faszyzm, bolszewizm).

  • prognostyczny: Przy założeniu równie niestabilnych warunków w przyszłości należy się spodziewać, że owe regresywne zachowania nie zmienią się.

  • terapeutyczny: Jeśli założenia Fromma są trafne, to nie wystarczy odczarować tradycyjnych obrazów i wynikających z nich podziałów, tzn. uwolnić się od ograniczeń i społecznego ucisku. Zdecydowanie ważniejsze jest ustalenie pozytywnych warunków socjalnych, sprzyjających rozwojowi „wolności do życia suwerennego”, życia produktywnego i niepodatnego na totalitarne mechanizmy ucieczki.

Odnieśmy te rozpoznania do postawionego wyżej pytania, czy oświecenie nie było, być może, pośrednio odpowiedzialne za powrót do barbarzyństwa. Czy można zarzucić historycznemu ruchowi oświeceniowemu, że oprócz krytyki nie wypracował żadnych pozytywnych alternatyw i tym samym wpędził człowieka w stan zastraszenia i niemocy, prowokując jego ucieczkę w mit totalitaryzmu?

Tu także odpowiedź musi być przecząca. Jest wprawdzie historycznie niepodważalnym faktem, że oświeceniowe odczarowywanie rzeczywistości uruchamiało często tendencje separatystyczne (mechanizmy ucieczki) – przykładem niech będzie silna awersja społeczeństwa niemieckiego wobec teorii względności Einsteina –, jednak byłoby niedopuszczalnym uproszczeniem, gdyby oświecenie traktować wyłącznie jako agencję „odczarowywania świata”.

W rzeczywistości bowiem ruch oświeceniowy w najmniejszym stopniu nie zadowalał się negowaniem (i znoszeniem) istniejącego stanu rzeczy, lecz wypracowywał z równie silnym zaangażowaniem własne stanowiska. Dwa z nich zasługują na szczególną uwagę:

  • Po pierwsze: oświeceniowy projekt odczarowania świata nadał mu nowy, „racjonalny czar”. Po dokładniejszym przemyśleniu wyniki badań nauk ścisłych wydają się bez porównania bardziej fascynujące niż jakikolwiek religijny mit stworzenia. Już sam fakt – potwierdzony przez biologię ewolucyjną –, że każdy z nas jest nosicielem liczącej sobie cztery miliardy lat „iskry życia” (od momentu powstania pierwszych jednokomórkowców sztafeta ewolucji nigdy nie została przerwana), przyćmiewa każdy mityczny przekaz. Rzeczywistość okazała się, w wyniku prowadzonych nad nią systematycznych badań, bardziej tajemnicza i imponująca, niż można było to sobie wyobrazić w oparciu o wszelkie spekulacje religijne minionych epok. Richard Dawkins zwrócił więc słusznie uwagę na często wypierany poetycki charakter nauki: „Uczucie przepełnionego respektem zdumienia, w jakie potrafi wprawić nas nauka, należy do najbardziej wzniosłych przeżyć duszy ludzkiej. Jest to uczucie głęboko estetyczne, porównywalne z najpiękniejszymi z doznań, jakich dostarczają poezja i muzyka. To jedna z tych rzeczy, które nadają życiu sens, i to najintensywniej właśnie w chwilach, gdy rodzi się w nas świadomość, że życie nie jest wieczne.”

  • Po drugie: Przedstawiciele oświecenia przez całe wieki nie poprzestawali bynajmniej na krytyce tradycyjnych przekonań, lecz proponowali w ich miejsce pozytywne projekty alternatywne. I tak piętnowanie przez Epikura podszytej strachem wiary w bogów służyło stworzeniu etyki przychylnej życiu doczesnemu; materialistyczna krytyka idealizmu francuskiego filozofa La Mettriego służyła nieskrępowanej akceptacji zmysłowości;(151) krytykowany przez Poppera historycyzm miała zastąpić idea „otwartego społeczeństwa”, itd. Główną spuścizną oświecenia nie są ruiny odwiecznych tradycji, które nie oparły się atakom oświeconego rozumu, lecz bogate plany stworzenia lepszego społeczeństwa, po części realizowane już przez współczesną cywilizację, częściowo zaś czekające wciąż na ponowne odkrycie i urzeczywistnienie.

Humaniści ewolucyjni czują się szczególnie związani z tą twórczą spuścizną oświeceniową. Obalanie religijnych modeli świata nie jest dla nich celem samym w sobie, lecz ma przyczyniać się do wprowadzania w życie zaproponowanego przez Kanta hasła: „Sapere aude! – Miej odwagę posługiwać się własnym rozumem!”

Jednakże w przeciwieństwie do Kanta humaniści ewolucyjni wychodzą z założenia, że niedojrzałość człowieka, w przezwyciężeniu której oświecenie miało mu pomóc, nie jest przez niego w żadnym wypadku „zawiniona”, ale wynika z uwarunkowań strukturalnych (biologicznych, socjologicznych, ekologicznych, ekonomicznych etc.). Dlatego też daremnym jest oczekiwać, że idealistyczne apele mogą przynieść dalekosiężne zmiany. Zrodzone w społecznościach ludzkich idee nie przyjmują się, rzecz jasna, dzięki jakimś logicznym lub empirycznym uzasadnieniom z wyższego wymiaru, ale dlatego, że w konkretnych warunkach socjoekonomicznych, kulturowych czy ekologicznych wydają się sensowne – nawet jeśli z racjonalnej perspektywy mogłyby wydawać się nie wiadomo jak nieprzydatne.

Tłumaczy to, m.in., dlaczego rzeczywistość tak brutalnie zawiodła optymistyczne oczekiwania przedstawicieli oświecenia („wieczny pokój”, „królestwo wolności”) – wbrew wszelkim filozoficznym przekonaniom „wrogiem dobrego” jest nie tylko „lepsze”, lecz także to, co „gorsze”. (Niestety jednostka działająca w otaczających ją realiach często odbiera to, co jest obiektywnie „gorsze”, subiektywnie jako coś „lepszego” – potwierdził to Fromm w swej analizie antyliberalnych skłonności człowieka do ucieczki od wolności).

Tak oto po raz kolejny dotarliśmy do elementarnego rządzącego życiem prawa, któremu humaniści ewolucyjni przypisują szczególną wagę – zasady korzyści własnej. Pomimo najróżniejszych form, jakie w kulturowej ewolucji naszego gatunku ta biologiczna zasada przyjmowała, korzyść własna była i jest nadal głównym „motorem napędowym historii ludzkości”. Nie wolno o tym zapominać, jeśli chcemy stworzyć etykę odpowiadającą naturze istoty ludzkiej (conditio humana).







Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation