[ Strona główna ]

RACJE

PANDEMIA


Andrzej Dominiczak

JAK NIE ZOSTAĆ PIJAKIEM?

(Podczas pandemii i nie tylko)

"Czego się Jaś nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał."


WHO alarmuje! Podczas pandemii ludzie piją więcej, co podobno grozi pijaństwem i alkoholizmem. Niby nic nowego, ale trochę dziwi alarmistyczny ton, bo nad Wisłą, pomimo stresu związanego z zarazą, konsumpcja alkoholu wzrosła minimalnie, o cztery procent zaledwie - może jeden kieliszek wina miesięcznie. Jednak WHO, a za nim media (jakby inaczej!) alarmują, niepokojąc bez potrzeby wielu dobrych ludzi, którzy lubią sobie przepłukać gardło lub wręcz zalać robaka, co zrozumiałe w tak trudnych czasach. To rzecz jasna nie znaczy, że pijaństwo, a tym bardziej choroba alkoholowa nie są poważnym problemem. Oczywiście są, jednak ich przyczyny są zupełnie inne niż zdaje się sądzić WHO.

Dlaczego pijemy na umór lub tylko dla przyjemności?

Oczywiście nikt by się nie upijał, gdyby alkohol nie istniał, jednak istnieje i na pewno nie zniknie, a gdyby nawet zniknął, to wymyślilibyśmy go od nowa. Upijają się nawet zwierzęta dużo głupsze od nas, nie tylko legendarne słonie. „Piją” motyle i muszki owocowe. Samce tego gatunku sięgają po alkohol w sfermentowanych owocach, gdy ich zaloty zostaną odrzucone! Piją małpy, pijemy my i pić będziemy, jednak nie wszyscy robią to autodestruktywnie, upijając się w pestkę lub wręcz w trupa. Socjolodzy i niektórzy psycholodzy wiedzą to od dawna, ale milczą o tym media, bo też prawda jest w tym przypadku niewygodna, a dla wielu wręcz nie do przyjęcia. Otóż badania wykazują, że bodaj najważniejszą przyczyną pijaństwa, a potem alkoholizmu, jest purytańska obyczajowość, a także przepisy prawa zakazujące podawania alkoholu dzieciom. Tak, tak! Podając dzieciom alkohol, najlepiej wino z wodą do obiadu spożywanego wspólnie z rodziną, nie tylko ich nie rozpijamy, ale wprost przeciwnie – z niemal stuprocentową skutecznością zabezpieczamy je przed pijaństwem, a dramatyczny ton, jakim przemawiają szermierze obowiązkowej trzeźwości, a tym bardziej restrykcje, jakie chcą narzucić, nie mówią nic o zgubnych skutkach picia alkoholu, a wiele o samych szermierzach i ich podejrzanej niechęci do wszystkich, którzy cieszą się życiem bez widocznego powodu. Przeczytajcie cały felieton, a dowiecie się, że to wcale nie żarty ani nawet nie paradoks, ale prawda po prostu i to prawda krzepiąca, okazuje się bowiem, że troska o zdrowie, psychiczne i fizyczne, nie zawsze wymaga wyrzeczeń i rezygnacji z drobnych przyjemności.

* * *

Skłonność do napojów alkoholowych jest stara jak ród ludzki. Archeolodzy utrzymują wręcz, że upodobanie do alkoholu było główną przyczyną przejścia człowieka do osiadłego trybu życia i narodzin zrębów cywilizacji. Żywność łatwiej było zdobyć, polując, tymczasem produkcja piwa wymagała obsadzenia pola, opieki nad uprawą, niemałego wkładu pracy przy zbiorach, starannego załadowania zbiornika fermentacyjnego i odczekania, aż jego zawartość dojrzeje. W ten sposób rodziła się i rozwijała myśl techniczna, wynalazcza i organizacyjna. Piwo wytwarzano najpierw z jęczmienia lub pszenicy, wino – z winogron, śliwek, gruszek, ryżu lub soku z naciętego kwiatostanu daktylowca. Fermentacji poddawano także miód, jabłka, ziarna kukurydzy i sok z kaktusa. Później, w średniowieczu, dzięki biegłym w „alchemii” Arabom, rozwinęła się sztuka destylacji, co dało początek produkcji wódek, odmierzanych najpierw kroplami i uważanych za cenny środek farmaceutyczny. Alkohol niósł ludziom pocieszenie w codziennych troskach, stanowił nieodłączną część filozoficznych uczt oraz uroczystości i obrzędów religijnych. Czy powstanie i żywotność religii można wytłumaczyć inaczej niż działaniem mocnych trunków? A Chrystus? Czy nie wiedział, co czyni, nakazując ludziom spożywać wino jako krew swoją?

Ważne te pytania poszły w zapomnienie wraz z zakorzenieniem się w Europie kultury i obyczajowości mieszczańskiej, przepojonej hipokryzją, purytańskiej i niechętnie odnoszącej się do wszelkich przejawów radości życia. Nad Wisłą trwa ona w najlepsze, a nawet krzepnie, przyjmując różne, mniej lub bardziej szkodliwe formy. Nieszkodliwe, a nawet zabawne wydaje się na przykład przyjęcie przez Katolickie Centrum Edukacji Młodzieży „Kana” – organizację krzewiącą abstynencję – nazwy miejscowości, w której Chrystus zamienił wodę w wino. Za rzecz wysoce szkodliwą natomiast uznać trzeba propagowanie trzeźwości metodami siłowymi. Nie dlatego nawet, że jest to działanie nieskuteczne, dlatego raczej, że przyczynia się ono do ukształtowania kultury picia, w której celem nie jest już odprężenie i niewymuszona zabawa, lecz zamroczenie, urżnięcie się lub wręcz zalanie się w trupa. Taki styl życia i picia alkoholu dominuje w krajach, w których jego spożywanie, choć powszechne, uchodzi za rzecz moralnie podejrzaną i jest dozwolone wyłącznie dla dorosłych, gdzieniegdzie dopiero po ukończeniu 21 roku życia. Tezę tę dobrze ilustrują omówione w serwisie internetowym BBC wyniki badań porównawczych nad związanymi ze spożyciem alkoholu zwyczajami młodzieży z krajów Unii Europejskiej. Jest tak jak należało się spodziewać. Piją wszyscy: w Europie Północnej, Południowej i Wschodniej – upijają się jednak i awanturują małolaty z krajów, w których podanie dziecku kropli piwa czy wina spotyka się z surowym potępieniem i prowadzić może wprost za kratki.

Wśród objętych badaniem młodych Europejczyków najwięcej upijających się jest w Danii. Przyznaje się do tego ponad 40 proc. młodocianych respondentów z tego kraju, w tym 60 proc. chłopców. Niewiele niższy jest procent nadużywających alkoholu młodych ludzi w Wielkiej Brytanii, Finlandii i Szwecji. W Polsce, według europejskich badań ESPAD (opublikowanych przez Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) co najmniej raz na dziesięć dni upija się 17,4 proc. piętnastolatków i niemal co czwarty siedemnastolatek. To mniej niż w przodujących krajach protestanckich, ale wielokrotnie więcej niż np. w Portugalii i Francji, gdzie do stanu upojenia doprowadza się tylko 4 proc. nastolatków, nie mówiąc już o Włoszech, gdzie zalewa się w pestkę tylko 2 proc. młodych ludzi.

Skąd tak przepastna różnica? Otóż wedle zgodnej opinii badaczy tłumaczy ją swobodniejszy w krajach południowych, mniej obarczony purytańską restryktywnością, stosunek do napojów wyskokowych. Swoboda ta przejawia się między innymi w tym, że podaje się je również dzieciom, nawet poniżej dziesiątego roku życia. Małolaty piją najczęściej wino rozcieńczone wodą, wspólnie z rodzicami i prawie zawsze do posiłku. Inaczej niż w Europie Północnej i Wschodniej mali Włosi i Portugalczycy podczas obiadów rodzinnych lub odwiedzin u cioci nie są ze świata dorosłych wykluczani. Jedzą i piją to co oni i nie muszą się całkiem na trzeźwo przyglądać, jak mamom i tatom coraz bardziej krzywią się gęby, ani słuchać, jak bełkotliwa staje się ich mowa. Nie powstaje międzypokoleniowa przepaść, alkohol nie staje się symbolem dorosłości i nie nabiera smaku owocu zakazanego. Nie ma powodu, by przy pierwszej nadarzającej się okazji przyłączyć się do innych sfrustrowanych dzieciaków i upić się do nieprzytomności po to tylko, by pokazać sobie i innym, ze już się dorosło i to nie na żarty. W świecie tym rzadkością są bandy schlanych, agresywnych nastolatków i niemal wcale nie występują zjawiska, które istnieniu takich band towarzyszą: marginalny charakter ma związana z pijaństwem przestępczość młodocianych, rzadsze są konflikty z rodzicami i mniej jest agresji w szkołach. Znacznie niższa jest także liczba związanych z nadużywaniem alkoholu samobójstw. Ludziom, zwłaszcza młodym, żyje się lepiej i bezpieczniej.

Czy to jednak wystarczy, żeby miał się u nas upowszechnić ten gorszący zwyczaj? Czy wyniki jakichkolwiek badań mogą wpłynąć na politykę poważnych instytucji odpowiedzialnych za rozwiązywanie problemów alkoholowych wielkiego narodu? A może miałyby zachęcić matki i ojców polskich, by wzięli przykład z rodziców z Portugalii – kraju małego i niebogatego, o którym nie wiadomo nic pewnego? Mowy nawet nie ma i nie po to powstał ten tekst. Nie napisałem go także po to, żeby – jak zalecał mistrz Kałużyński – „był napisany”. Powstał ku pokrzepieniu serc i w poczuciu solidarności z tymi, zwłaszcza dziećmi, które zagrożone są pijaństwem i ogólną degrengoladą dlatego tylko, że strażnicy mieszczańskich cnót wolą widzieć je raczej w rynsztoku niż w stanie lekkiego, legalnego podchmielenia. Napisałem go także dla zabawy, głównie własnej, bo bawi mnie myśl, że może jednak ktoś – powiedzmy jedna osoba na tysiąc – nie tylko ten tekst przeczyta do końca, ale i zastanowi się, czy jednak coś z niego nie wynika. Bawi mnie własna naiwność. Przecież skądinąd wiem dobrze, że rodzice nie dlatego odmawiają podawania dzieciom alkoholu, żeby się młodzi nie rozpili; nie podają i nie będą podawać, bo dyscyplina i restrykcje to główny sposób egzekwowania władzy, jaką mają nad dziećmi, a sprawowanie władzy nad innymi, choćby i nad dziećmi, to najwyższa wartość i najwyższa przyjemność dla większości Polaków, zwłaszcza gdy wyraża się w pozbawianiu innych przyjemności. A że dzieciaki się rozpiją lub wręcz popadną w alkoholizm, nikogo nie obchodzi. Nie będą nas uczyć Makaroniarze, jak dzieci chować!








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"