JERZY DREWNOWSKI JAKI ATEIZM, JAKI ANTYKLERYKALIZM?
Bez stawiania sobie tych uściślających pytań niewierzący krytyk kleru
pozostawałby w stanie wewnętrznego dyskomfortu. Szczególną potrzebę
takiej precyzacji odczuwa człowiek, którego można by nazwać
pragmatycznym humanitarystą lub ekwiwalentami tego określenia. To
znaczy człowiek wyczulony na to, by życzliwe ludziom idee i postawy
etyczne były realizowane nie tylko godziwie, ale też racjonalnie i
owocnie. Uwrażliwiony także na ekonomię myśli i emocji, unika
zaangażowań w identyfikacje pozorne, które opierałyby się tylko na
podobieństwie nazw.
Nastawienie takie sprzyja jasnemu widzeniu faktu, że krytykę wiary,
religii i kościołów można podejmować z bardzo różnych pozycji
moralnych. Że nie brak na przykład osób, które podejmują ją głównie
dla obrony takich dóbr, jak niezakłócona ekspresja własnej osobowości
czy intelektualna wolność od mitów i przesądów wszelkiego rodzaju.
Może też krytykującemu chodzić po prostu o to, że wszelką
problematykę moralną i światopoglądową odczuwa jako zbędną i
drażniącą, a w ujęciu kościelnym wydaje mu się ona szczególnie
intensywna i nachalna. Nie każdy zatem antyklerykał lub ateista
potrafi być pokrewną duszą humanitarysty, nawet jeśli w grę wchodzi
humanitarysta niewierzący zwany zwykle humanistą. A dzieje się tak
zwłaszcza dlatego, że, kto pilnie szuka sprzymierzeńców, nie może nie
pytać od razu - jak w tytule niniejszej wypowiedzi - z jakim
antyklerykalizmem lub z jakim ateizmem ma do czynienia w danym
wypadku.
Zajęta pozycja moralna każe różnicować dalej: jaki kościół i jaka religia
muszą budzić zasadny sprzeciw, a jakiego typu kościoły i religie
należałoby uznać za życzliwe człowiekowi, a przynajmniej nie
wyrządzające istotnych szkód. Może się też okazać, że w tym
różnicowaniu ocen należy uczynić jeszcze jeden krok - poza
tolerancję w kierunku uzasadnionej sympatii i akceptacji? Lecz z
braku czasu trzeba się ograniczyć do krytyki. A ściślej – do
powodów, dla których niektóre organizacje kościelne wraz z ich
doktrynami krytykę tę budzą w szczególnym stopniu.
Zazwyczaj myślimy tu do razu o tak zwanych wielkich kościołach. Jednakże miała
chyba rację niemiecki teolog wyzwolenia Dorothee Sölle, kiedy do nie
mniej niebezpiecznych zaliczała - już przed laty dość uciążliwe -
kościoły elektroniczne. To znaczy portale internetowe żyjące z
szantażowania groźbą dotkliwej kary Boskiej te wszystkie upatrzone
osoby, które na podane konto bankowe nie wpłacą w określonym czasie
określonych sum pieniężnych. Jednoznaczna ocena takiego skrajnego
usprawnienia „jałmużny” kieruje uwagę na mafijny
charakter działań niektórych tradycyjnych kościołów – jako na
jedną z zasadniczych cech ich gospodarki. Chodzi zwłaszcza o to, by
w krytyce zachowań kleru dostrzegać wyraźnie rolę kościołów jako
systemów moralno-ekonomicznych.
Trudno bowiem oczekiwać, by w sposób inny niż mafijny działały kościoły
zorganizowane jakby specjalnie dla uprawiania wymuszonego
pośrednictwa. Kładące najwyższy nacisk na doktrynę, wedle
której bez pośredniczenia kleru w relacjach między człowiekiem a
Bogiem nie jest możliwe ani podobanie się Bogu, ani życie uczciwe.
Zabezpieczające to swoje pośrednictwo stosowaniem środków przymusu:
szantażujące – na wypadek nieposłuszeństwa - bólem, cierpieniem
i poniżeniem przez całą pośmiertną wieczność i budujące na tym
szantażu swój by materialny i wpływ na politykę. Gdzie nie działa lęk
przed potępieniem wiecznym, kwitnie przynajmniej potępienie moralne
osób, które uniemożliwiają ekonomiczny wyzysk: kiedy nie biorą
ślubu i nie chrzczą dziecka w kościele, nie uczęszczają na kościelne
nabożeństwa i nie składają „ofiar” na kościół, i tak
dalej.
Zauważmy przy okazji, że znaczna część prawa kanonicznego i teologii -
przynajmniej w Kościele Rzymskokatolickim – pełni rolę swoistej
ekonomii politycznej lub - jeśli wolimy - ogólnej teorii władzy i
zawłaszczania. Jest rzeczą fascynującą śledzić, jak realizacja tej
dość bezwzględnej teorii koegzystuje w kościołach z propagowaniem
wartości realnie człowiekowi życzliwych. Ważniejsze jest tu jednak
to, czym owa Boża ekonomia najgroźniej skutkuje.
Budowanie władzy i majątku na nieczystym sumieniu wierzących prowadzi - przede
wszystkim - do dotkliwego psucia moralności. Psuje ją w szczególności
autorytarne wychowanie młodzieży, wygodne dla kościołów, lecz
niesprzyjające egalitarnym stosunkom między ludźmi. Demoralizująco
działa także kościelna produkcja obsesji seksualnych, które nie tylko
ogłupiają, ale i odwracają uwagę od odpowiedzialnej etyki w
dziedzinie współżycia fizycznego i erotyki. Jeśli dodać do tego
szczególny akcent na moralny obowiązek praktykowania religii według
kościelnej reżyserii, powstaje z tego wszystkiego moralność
karykaturalnie wąska i partykularna. Także wynoszenie własnej
konfesji religijnej nad pozostałe wyznania zawęża etyczne pole
widzenia, rozbudowując ksenofobie powstałe na innych polach.
Wszystko to – to zarzuty znane od wieków. Mimo to nie sposób rezygnować
z podkreślania zasadniczego charakteru sprzeczności, które zachodzą
między bezinteresowną gospodarczo i politycznie etyką humanistyczną a
etyką tworzoną przez kościoły. Antyklerykalizm powstający w wyniku
moralnej dezaprobaty tej ich zakamuflowanej ideologii
gospodarczo-politycznej byłby przede wszystkim świadomością
koniecznego oporu. Oporu przeciw zbyt wielkiemu wpływowi kleru na
ludzkie umysły wszędzie tam, gdzie wpływ ten rośnie niebezpiecznie.
Nie traci też na aktualności - na terenach takiej ekspansji - krytyka
kościołów w aspekcie ustrojowo-politycznym. Pozostaje lub staje się
aktualna szczególnie w krajach o słabych tradycjach demokratycznych,
gdzie w dodatku dominują kościoły o strukturze hierarchicznej i
nieznającej takich zwyczajów, jak wybór duchownych przez parafian.
To, że z religii najłatwiej ciągnąć korzyści w społeczeństwach
znacznie pod względem ekonomicznym zróżnicowanych, może przy
spełnieniu tych warunków nabierać groźnej politycznej dynamiki.
Unaoczniła to przed kilku laty na przykładzie kościoła katolickiego
w potransformacyjnej Polsce Barbara Stanosz: przypomnienie jego
skutecznych antydemokratycznych ingerencji w kształtowanie kultury i
prawodawstwa okazało się przestrogą profetycznie aktualną. Nie ulega
też wątpliwości, iż ekspansja hierarchistycznej ideologii kościelnej
sprzyja poza tym dalszemu wzrostowi społecznych nierówności, które
już bez tego narastają tragicznie. W sumie - zwłaszcza w krajach
takich jak Polska - realna perspektywa połączenia rosnącego
ekonomicznego wyzysku z najczarniejszą średniowieczną retenebracją.
By użyć ukutego przez siebie przy innej okazji określenia.
Czym chciałby być antyklerykalizm w tym kontekście i przy takim podejściu?
Chyba głównie opcją moralną. Świadomą ekonomicznie i politycznie
opcją moralną przeciwko jednemu z dość znaczących czynników
pogarszania jakości życia. Z pamiętaniem o istnieniu w niektórych
krajach także wspólnot kościelnych w istotnej mierze egalitarnych i
życzliwszych demokracji. Hic et nunc, czyli dzisiaj w Polsce, byłaby
to zarazem opcja wysoko ceniąca permanentną pracę u podstaw. Pracę
dla chronienia przed kościelnymi aneksjami zwłaszcza prawodawstwa i
kultury moralnej.
Stosunek do wiary i religii – by przejść do tej drugiej części
zagadnienia – przedstawia się podobnie. Nie inaczej niż w
traktowaniu kościołów zaangażowanie etyczne nie pozwala na
obojętność, a krytycyzm i roztropność nie dopuszczają absolutyzacji.
Mimo złożoności wielu możliwych rozróżnień odrzucenie niektórych
religijnych postaw, praktyk i nauczań bywa całkiem łatwe. Zwłaszcza
doktryn i praktyk sprzyjających wykluczeniu w duchu rasizmu
takiego, jaki emanuje na przykład z kalwinistycznych nauk o
podwójnej predestynacji w ich afrykanerskiej wersji. Odrzucenie
doktryny uznającej część ludzkości za przeznaczoną na wieczne
potępienie nie sprawia rozterek moralnych i nie prosi o precyzujące
rozróżnienia. Dla humanitarysty jest ono tak samo oczywiste jak jego
sprzeciw wobec neoliberalistycznego podziału ludzkości na ludzi
sukcesu i nieudaczników.
Obserwacja, że w znakomitej większości religii takie czy inne wykluczenia
odgrywają istotną rolę, nie prowadzi jednak do potępienia religii in
genere. Przeciwnie, kontakt z religią rozumną i prawdziwie
człowiekowi życzliwą może sprawiać przyjemność i moralną satysfakcję.
Także gdy się jest zdeklarowanym ateistą. Dla humanistycznego ateisty
takiego, jak ten, którego wzorzec upowszechnia obecny tutaj Adam
Cioch, jest to oczywiste.
Nie zmienia zasadniczo tej otwartości fakt, iż religijność większości
ludzi opiera się na irracjonalnym obrazie Boga jako, by tak rzec,
wielkiego czarownika zdolnego szkodzić albo pomagać człowiekowi. To
bowiem, że jest to zwykle Bóg czczony z racji przypisywanej mu mocy,
która ową jego pomoc albo szkodę umożliwia, nie jest
psychologicznie i moralnie jednoznaczne: koncentracja emocji na
pomocy czy ratunku dla siebie lub najbliższych nie musi oznaczać
jednostkowego, rodzinnego lub narodowego egoizmu; nie zawsze także
potrzeba autorytetu, którą poszukujący pomocy odczuwa, jest
równoznaczna ze skłonnością do autorytaryzmu.
Co więcej, nie brak - oczywiście - przykładów postawy religijnej, w
której rolę pierwszorzędną odgrywa potrzeba moralna o charakterze
altruistycznym. Boga adorowanego z takiej etycznej potrzeby
niewierzący nazwałby najchętniej zdeifikowaną lub ubóstwioną
nadzieją na pomoc bliskim lub najbliższym. Nadzieją wyniesioną ku
szczytom ważności i piękna. Myślenie o takim najpiękniejszym Bogu
ratującym bliskich może się obywać doskonale bez kultu mocy dla niej
samej. Chodzi tutaj o takie właśnie wypadki – kiedy to Bóg
staje się odkryciem dokonanym w trakcie nieustannego i
priorytetowego, by tak rzec, rozglądania się za wszelkimi możliwymi
źródłami pomocy dla innych. Że przez to także dla siebie, to inna
sprawa.
Konieczność pomocy zagrożonym rodzicom, dzieciom, przyjacielowi, partnerowi czy
będącemu w potrzebie narodowi może rodzić lub istotnie współtworzyć
taką religijność. Jednakże może ją tworzyć również stała i głęboko
zakorzeniona potrzeba chronienia wszelkich istot żywych - w
szczególności słabych, najsłabszych lub znajdujących w trudnej
sytuacji - przed krzywdą i niekoniecznym cierpieniem. Nie musi być
przy tym wcale tak, iż człowiek przejęty kwestiami takiej ochrony
zaspokaja tą drogą potrzebę dominowania nad innymi. Wiadomo z
obserwacji, że także emocjom człowieka sprawującego nad innymi realną
i intensywną opiekę może chodzić głównie o to, by jego podopieczni
stawali się ludźmi wewnętrznie - i także od niego samego -
niezależnymi. Emancypacyjna wrażliwość etyczna Janusza Korczaka czyni
to zjawisko niejako naocznym.
Praźródło takiej potrzeby tkwi zapewne w ewolucji naszego gatunku
ukierunkowanej po części na premiowanie pomocności. Główny
mechanizm psychiczny polega tu, jak się zdaje, na znacznym
zastąpieniu egzystencjalnego lęku o byt własny lękiem o byt cudzy.
Niezliczone bolesne skutki tego zastąpienia znajdują rekompensatę w
swoistym psychicznym wzmocnieniu takiego emancypującego opiekuna i,
by tak rzec, w jego maksymalnym wewnętrznym poszerzeniu. Tak czy
inaczej, efektem rzeczonego rozglądania się za pomocą dla innych może
być religijność.
Oczywiście pomoc dla innych można znajdować jednocześnie w Bogu i w
prospołecznych ideach od religii oddalonych. Adam Mickiewicz
znajdował ją i w Bogu, i w socjalizmie, podobnie jak wyznawcy
teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej i w Europie. Teologia
wyzwolenia wspomnianej Doroty Sölle jest tu szczególnie wdzięcznym
przedmiotem analizy. Lecz równie dobrze można znajdować ową pomoc w
marzeniach o wywalczanej masową polityczną aktywnością realnej
demokracji. W każdym razie człowiek, by tak to kreślić,
emancypacyjnie religijny łatwiej znajdzie porozumienie z
humanistycznym ateistą niż z człowiekiem, który identyfikuje Boga z
mocą, surowością i dominacją. Z tego też powodu niejedną osobę
wierzącą i niewierzącą łączy spore pole moralno-poznawczej
obojętności. Nie ma na przykład istotnego znaczenia odpowiedź na
pytanie, czy Janusz Korczak w swej emancypującej opiekuńczości
wierzył w Boga, czy był ateistą.
Ale to nie wszystko. Z tej samej potrzeby chronienia innych wyrastają
zarazem najdynamiczniejsze odmiany racjonalizmu, często z akcentem na
niewiarę w Boga. Lecz może wyrastać stąd także racjonalizm
zdążającej do maksymalnego pragmatyzmu teologii. Jak we wspomnianej
europejskiej teologii wyzwolenia z jej odważnym akcentem na moralną
owocność myśli i z jej wysoką oceną marksizmu. Jednym z głównych
punktów wyjścia jest tu refleksja, że bez rozumnej teorii społecznej
miłość bliźniego pozostaje w wielkiej mierze bezpłodna. Racjonalizm
humanistycznego ateisty, przez teologię taką dość zresztą życzliwie
traktowany, ma podobną genezę. To znaczy - oprócz pomocności wobec
wszystkich ludzi – rodzi go niezgoda na idee może szlachetnie
brzmiące, lecz zwodnicze lub jałowe. Do ateizmu, o jakim mowa,
wyczulenie etyczne prowadzi między innymi wtedy, kiedy w poszukiwaniu
przyczyn sprawiedliwości i niesprawiedliwości w świecie wyjaśnienia
religijne zawodzą. Również moralne potępienie wiary z racji szkód
przez nią powodowanych potrafi ją zniweczyć. Mimo iż, między jej
mankamentami a nieistnieniem Boga nie ma logicznego wynikania.
I na koniec - raz jeszcze - podkreślenie kierunku tych wszystkich
precyzacji. Stanowiła go swoistość postawy etycznej, która nazwano
pragmatycznym humanitaryzmem. W grę wchodziła także możliwość jej
powiązania z utylitaryzmem. Lecz taki akcent oznaczałby utratę
cennych skojarzeń - ze starymi tradycjami rzymskiej humanitas i
greckiej philanthropia.
Tak czy inaczej, chodziło w tych uściśleniach przede wszystkim o dążenie
do humanizacji stosunków międzyludzkich i społecznych. W tym także -
o pragnienie, by humanizowały się również kościoły. Pragmatyzm i
realizm nie pozwoliły wierzyć, że ich doktryny i one same zaczną się
wyzbywać właściwej im buty i mafijności, póki będą korzystać z
takich przywilejów jak w obecnej Polsce. Sprawne przeciwdziałanie nie
tylko klerykalizmowi, ale też wielu innym czynnikom kościelnej
dominacji w krajach, w których staje się ona dotkliwym problemem,
należałoby do głównych wyzwań postawy antyklerykalnej. W odniesieniu
do racjonalizmu, ateizmu i wiary religijnej nastawienie na owocność
i owocne współdziałanie było ważniejsze od poznawczej strony
światopoglądu. Kazało szukać formuł jak najszerszych: „pragmatycznym
humanitarystą” może być zarówno niewierzący lub agnostyczny
„humanista” czy „humanistyczny ateista”, jak
i człowiek wierzący.
Bez umniejszania roli ateizmu lecz z konieczną relatywizacją. Konieczną
ze względów etycznych.
|