|
RACJE Numer 17 CZERWIEC 2025
Robert Menasse JAKA DEMOKRACJA W UNII EUROPJSKIEJ Europa powinna się uczyć od Klejstenesa Jeśli chcemy myśleć o przyszłości Europy, musimy powrócić do filozofii starożytnej. Zobaczymy wtedy, że możliwa jest europejska demokracja, która przezwycięży nacjonalizm – przekonuje Robert Menasse w przemówieniu na sympozjum filozoficznym phil.COLOGNE w 2024 r.
Zapraszam Cię do podróży w czasie. Chcesz zobaczyć, jak będzie wyglądać Europa przyszłości, jaki będzie jej polityczny krajobraz? To oczywiste, że chcemy Europy demokratycznej – ale jak ją dalej budować? Najwyższy czas, by zacząć rozmawiać o europejskiej demokracji, o jej wyraźnych deficytach i sprzecznościach oraz o konieczności jej dalszego rozwoju. Pytasz, dlaczego? Twierdzisz, że Europa jest demokratyczna, a kraj, w którym żyjesz, i wszystkie państwa unijne są demokracjami? Nie widzisz powodów, by cokolwiek tu zmieniać? Wygląda na to, że demokracja jest dla ciebie tym, do czego jesteś przyzwyczajony – systemem, który po prostu znasz. Od czasu do czasu idziesz na wybory, po których odpowiedzialność polityczną przejmują dotychczasowe elity, albo ci, którzy prezentują się jako anty-elity, czyli niezbyt popularni dotąd populiści, albo tacy, których owi niepopularni populiści sami nazywają populistami. Czy przyzwyczajenie do takiego stanu rzeczy i wyrażanie raz na jakiś czas politycznej frustracji bez obawy przed sankcjami to dla ciebie demokracja? Naprawdę jesteś zdania, że nie można jej kwestionować tylko dlatego, że zwie się demokracją? Czyż konstytucja nie mówi o „władzy, która należy do narodu” – a nie do przyzwyczajenia? Uważasz, że idea demokracji to wykuty w kamieniu zbiór niezmiennych zasad? A jeśli mowa o zasadach, to powróćmy do samych początków, do korzeni tej idei, do „kolebki demokracji” i do fundamentów europejskich wartości – wybierzmy się w podróż w czasie do starożytnej Grecji. Porozmawiajmy z mądrymi ludźmi, którzy zasadzili ideę demokracji w europejskiej przestrzeni i po raz pierwszy wcielili ją w życie. Wychodzimy z kapsuły wehikułu czasu i spotykamy Platona. Najwidoczniej niezbyt precyzyjnie ustaliliśmy nasz punkt docelowy na skali czasu, gdyż Platon zdaje się być bardzo sceptyczny, jeśli chodzi o demokrację. Dla niego fakt, że jego nauczyciel Sokrates został zmuszony do popełnienia samobójstwa na mocy demokratycznego, ogłoszonego większością głosów wyroku, był dowodem na to, że takie formy demokratycznych decyzji są sprzeczne z zasadami rozumu. Można by tu wdać się w interesującą dyskusję na temat naszych czasów, ale w tej chwili nie na tej kwestii chcemy się skupić. Ustawiamy dokładniej licznik czasu i lecimy wprost do początków świetności demokracji, by spotkać Klejstenesa, który żył pod koniec VI wieku p.n.e. Wypędził on z Aten rządzących tam wtedy tyranów i na podstawie Konstytucji Solona stworzył podwaliny demokracji, którą mamy na myśli, gdy mówimy o „kolebce demokracji europejskiej”. Spotykamy go na agorze podczas jednej z prowadzonych tam debat, wolnego człowieka pośród wolnych obywateli swego miasta. „Pozdrawiam Cię, Klejstenesie”, zwracam się uprzejmie do filozofa i, przyjmując jego zaproszenie, podążam za nim do gimnazjum, gdzie piękni nadzy mężczyźni omawiają kwestie dobra wspólnego. Zwracam się do niego z pytaniem: Drogi Klejstenesie, czy możesz sobie wyobrazić demokrację bez niewolników, ale z udziałem kobiet? Ten śmieje się w głos. Nie! Słynę z wielkiej wyobraźni politycznej, która zaprowadziła nasze społeczeństwo na tak wysoki stopień rozwoju. Ale demokracja bez naszych niewolników - śmieje się nadal – jakżeż mogłaby ona funkcjonować? Jeśli zaś chodzi o kobiety – uważasz, że miałyby coś do powiedzenia? Mędrzec zanosi się śmiechem. Nie – mówi – nie mogę sobie tego wyobrazić, to niemożliwe! A teraz powróćmy z kolebki demokracji do współczesności i zapytajmy zupełnie naiwnie: Czy to, co było niewyobrażalne u zarania demokracji, nie jest teraz oczywiste? I czy nie powinniśmy już dzisiaj spróbować sobie wyobrazić, że w przyszłości demokracja też będzie wyglądać inaczej? W pełnych patosu mowach wygłaszanych z okazji świąt państwowych wielokrotnie powtarza się, że demokracji nie należy uważać za coś oczywistego; jest to osiągnięcie, którego musimy wciąż na nowo bronić. Ale co oznacza „obrona demokracji”? Że powinna pozostać taką, jaka jest? To banalne, ale często zapominane: demokracja jest procesem. Musimy o tym pamiętać, patrząc w przyszłość. W przyszłości demokracja będzie musiała przyjąć inną formę niż ta, jaką znamy dziś, i jaką miała w przeszłości. Co więc może wydawać się dziś niewyobrażalne, a co jutro dla wszystkich będzie – a przynajmniej powinno być – oczywiste? Odpowiedź możemy znaleźć także w historii Europy. Wybierzmy się w kolejną podróż w czasie, tym razem krótszą, do okresu powojennego. Porozmawiajmy z ojcami europejskiego projektu zjednoczenia, który doprowadził do powstania Unii Europejskiej. Lądujemy w krainie zgliszczy i gruzów, gdzie ludzie w euforycznym nastroju budują nowy, oparty na pokoju i rosnącym dobrobycie świat. Spotykamy pokolenie, które doświadczyło kilku następujących po sobie wojen lub ich konsekwencji: wojny francusko-pruskiej, wojen bałkańskich, pierwszej wojny światowej, najazdu Polski na Ukrainę, wojny polsko-sowieckiej, wojen domowych i drugiej wojny światowej. Założyciele projektu zjednoczenia Europy, ludzie tacy jak Jean Monnet, wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski, jasno zidentyfikowali agresora i opracowali wizję zmian. Monnet jest kulturalnym i inteligentnym człowiekiem. Częstuje nas koniakiem, potem dyskutujemy i dochodzimy wspólnie do wniosku, że agresorem, który dopuścił się najbrutalniejszych zbrodni przeciw ludzkości, był nacjonalizm. Dlatego budowana na pokoju, stabilna Europa musi przezwyciężyć nacjonalizm i zjednoczyć narody tak, żeby nikt nie mógł już więcej wystąpić przeciwko innym bez szkody dla własnego narodu. Musimy zatem rozwijać instytucje oraz prawo wspólnotowe i – rzecz najważniejsza – musimy stworzyć wspólną dla wszystkich formę demokracji. Wracamy znów do teraźniejszości, rozglądamy się i zadajemy sobie pytanie: Gdzie jest ta nasza europejska demokracja? Czy kontynent ze wspólnym rynkiem, jedną walutą, wspólną przestrzenią bez wewnętrznych granic, wspólnymi instytucjami i z ambicjami postnarodowego zjednoczenia jest rzeczywiście demokratyczny, jeżeli w 27 państwach członkowskich mamy dwadzieścia siedem różnych systemów demokracji? W Europie istnieją republiki demokratyczne i monarchie konstytucyjne, demokracje scentralizowane i federalne, systemy dwóch głosów dla każdego wyborcy albo tylko z jednym głosem lub z możliwością głosowania preferencyjnego, z elementami demokracji plebiscytowej lub z demokracją ściśle reprezentatywną, z głosowaniem większościowym lub reprezentacją proporcjonalną, z parlamentem kontrolującym lub parlamentaryzmem formalnym, który jedynie potwierdza decyzje rządu, a już sama arytmetyka wyborcza prowadzi w danym kraju do wyników, które z arytmetyką wyborczą innego państwa europejskiego wyglądałyby zupełnie inaczej. Czym zatem jest dziś obiektywna „większość demokratyczna”? Jak ważne są takie zasady, jak podział władzy czy niezawisłość sądów konstytucyjnych? Krótko mówiąc, widzimy dramatyczne różnice w poszczególnych krajach europejskich. Zapytajmy więc raz jeszcze: Czym jest demokracja? Jakie decyzje wspólnej polityki europejskiej są rzeczywiście demokratycznie uzasadnione? Jeśli potraktujemy poważnie pomysł dalszego budowania Europy jako unii politycznej, to Unia Europejska nie może pozostać klubem państw narodowych. Jeżeli uznamy tę wizję za wynik racjonalnej debaty, to może mieć ona tylko jedną nazwę: demokracja postnarodowa. Bez względu na to, jak różne są dziś poszczególne koncepcje demokratyczne, w Europie postnarodowej wszystkie one muszą zlać się w jeden wspólny system. Nie możesz sobie tego wyobrazić? A czy słyszysz śmiech Klejstenesa? Być może inny przykład okaże się pomocny: Charles de Gaulle, kiedy ukuł termin „Europa Ojczyzn”, nie miał bynajmniej na myśli „Europy narodów”. W moim przekonaniu „ojczyzną” jest zawsze tzw. mała ojczyzna (niem. Heimat), a ta jest jednym z podstawowych praw człowieka. Naród zaś to czysta fikcja. Mała ojczyzna pozostaje realnym tworem, nawet jeśli zostanie wchłonięta w procesie bratania się większych jednostek terytorialnych. Naród zaś zawsze broni się przed innymi. François Mitterand zapisał w „księdze rodowej” Europy: Nacjonalizm oznacza wojnę! Czy są tacy, którzy chcieliby wyrwać stronę z tym wpisem z europejskiej metryki i wrzucić ją do kosza? Wszystkie poważne kryzysy, przed którymi dziś stoimy, od dawna mają charakter ponadnarodowy. Żadne państwo nie jest w stanie rozwiązać ich w pojedynkę, żaden kraj nie uchroni się przed ich skutkami, zamykając swoje granice. Nacjonaliści mogą wiele obiecywać, ale nie są w stanie zaoferować realnych rozwiązań. Jedyne, w czym naprawdę są dobrzy, to wywoływanie i podsycanie gniewu. Jak demokratyczny jest zatem w rzeczywistości obecny system Unii Europejskiej? Możemy wprawdzie wybierać europejskie organy przedstawicielskie i jest to rzeczywiście wielki postęp w historii demokracji. Ale wciąż robimy to jedynie w oparciu o listy krajowe i w ramach dwudziestu siedmiu różnych narodowych systemów wyborczych. Czy interesy wspólnej Europy ze wspólnymi dla wszystkich jej członków wyzwaniami naprawdę mogą być reprezentowane przez przedstawicieli poszczególnych krajów zasiadających w ponadnarodowym parlamencie? Czy obrona suwerenności danego kraju i tzw. interesów narodowych to rzeczywiście koniec historii demokracji? Czymże bowiem są interesy narodowe, jeśli nie przede wszystkim interesami elit narodowych? Dbanie o interesy na przykład Holendrów powinno być dobre także dla Portugalczyków, Polaków czy obywateli każdego innego kraju członkowskiego. Czy nauczyciel języka niemieckiego nie ma więcej wspólnych zainteresowań z nauczycielem języka greckiego niż z żoną niemieckiego menadżera? Przyjrzyjmy się Komisji Europejskiej. Jej zadaniem jest opracowywanie polityki wspólnotowej i uruchamianie inicjatyw dotyczących prawa wspólnotowego. Ale komisarzy, czyli „ministrów” polityki europejskiej, wysyłają do Brukseli rządy państw członkowskich. Mało tego, nominują swoich komisarzy, nie wiedząc, na czele jakiego resortu ci staną. Ten zostaje im przydzielony dopiero przez przewodniczącą lub przewodniczącego Komisji, wybranych później przez szefów rządów poszczególnych krajów. Oznacza to, że kwalifikacje zawodowe są najwidoczniej sprawą drugorzędną. Najważniejsze, że każdy naród ma swojego przedstawiciela na najwyższym szczeblu Komisji, a przewodniczący czy przewodnicząca Komisji spodobali się większości głów poszczególnych państw. Jeżeli Komisja podejmie teraz inicjatywę lub opracuje jakąś dyrektywę, trafiają one do Parlamentu. Nawet jeśli tam znajdzie się większość dla danego projektu, daleko mu jeszcze do wejścia w życie. Cechą charakterystyczną wszystkich znanych modeli demokracji parlamentarnej jest to, że większość parlamentarna nie wystarczy, aby inicjatywę ustawodawczą przekształcić w prawo. Bo teraz cała sprawa trafia do Rady Europejskiej, fortecy obrony suwerenności państw narodowych. Tutaj rozpoczyna się „trylog”, czyli Komisja i Parlament muszą uporać się z zastrzeżeniami Rady. Chodzi tu zwykle o projekty, które w języku Komisji nazywane są „dokumentami męczenników”, ponieważ w Radzie z reguły zostają podarte w kawałki. I taki system miałby być „niezmienny” tylko dlatego, że jesteśmy do niego przyzwyczajeni? Czy naprawdę chcemy nadal bezczynnie przyglądać się, jak w ramach tego właśnie systemu nacjonaliści blokują politykę wspólnoty europejskiej i wobec niezdolności rozwiązywania transnarodowych wyzwań na szczeblu narodowym kreują kozły ofiarne i podżegają do agresji? Konsekwencje takiej postawy powinniśmy znać z historii. Czy może jednak spróbowalibyśmy przynajmniej zainicjować dyskusję na temat tego, czym może być demokracja postnarodowa? Demokracja, która w Europie wreszcie spełniłaby obietnicę Rewolucji Francuskiej, czyli równości dla wszystkich jej obywateli: żeby wszyscy Europejczycy posiadali taki sam status prawny i równy dostęp do udziału w życiu politycznym, niezależnie od tego, jak duży i politycznie wpływowy jest kraj, którego paszport posiadają. Na zakończenie jeszcze jedna podróż w czasie, tym razem w przyszłość. Ta nie potrwa długo! Wychodzimy z kapsuły czasu w 2040 roku i widzimy nędzę, kryzysy i katastrofę klimatyczną. Nacjonaliści, po raz kolejny, wysadzili w powietrze wspólną Europę, zablokowali wszelką politykę wspólnotową, sami nie byli w stanie zaproponować żadnych rozwiązań, a jedynie podsycili nienawiść i... Nie! Niestety, nie możemy zmienić przeszłości, ale wciąż możemy kształtować naszą przyszłość. Musimy urzeczywistnić to, co odziedziczyliśmy jako cel i zadanie, czyli przezwyciężenie nacjonalizmu. Aby kształtować przyszłość, potrzebujemy postnarodowej demokracji europejskiej, o tym musimy wreszcie zacząć dyskutować. Jak taka postnarodowa demokracja miałaby wyglądać? To jest pytanie, na które musimy poszukać odpowiedzi. Musimy wspólnie wypracować wizję nowej demokracji europejskiej. Czy chodzi o suwerenność jednostki, czy o suwerenność narodów? Czy mówimy o wolności, równości i braterstwie obywateli Europy, czy może tylko o wolności rynku, równości produktu „praca” i braterstwie w ustalaniu cen?
Robert Menasse to jeden z najważniejszych współczesnych pisarzy i eseistów. Za swoją obszerną twórczość otrzymał wiele nagród, ostatnio Europejską Nagrodę Książki w 2023 r. W wydawnictwie Suhrkamp ukazała się jego najnowsza książka: „Świat jutra. Suwerenna, demokratyczna Europa i jej wrogowie.”
Tłumaczył Andrzej Lip,iński
|
| Racje - strona główna |
| Strona "Sapere Aude" |