[ Strona główna ]

RACJE

Numer 6

Czerwiiec 2021


Joanna Hańderek

POCHWAŁA CODZIENNOŚCI

Humanizm jako czułość


Humanizm to pojęcie w pewnym sensie zużyte. Debaty mistrzów filozofii, współczesne kłótnie i dekonstrukcje XX wieku albo zepchnęły humanizm w kąt historii, albo postawiły pod pręgierzem krytyki jako formę antropocentryzmu. I dobrze. Stare filozoficzne poglądy trzeba prześwietlać i dekonstruować. Wprawdzie postmodernizm dawno już trafił na półkę historii, ale postmodernistyczną nieufność dobrze jest zachować. To dzięki tym dekonstrukcjom współcześnie może dziać się coś ciekawego. Nowy humanizm i posthumanizm to dwie drogi bazujące na krytyce XX wieku.

Rosi Braidotti – jak przystało na posthumanistyczną buntowniczkę – w humanizmie tradycyjnym widzi zagrożenie antropocentryzmem, szowinizmem, gatunkowizmem i klasizmem. I słusznie. W klasycznej swej odsłonie człowiek witruwiański to biały, dobrze zbudowany, zdrowy mężczyzna. Model człowieczeństwa choć zakładał uniwersalne wartości równocześnie w człowieku widział męskie cechy. Kobieta jako niewydarzony mężczyzna ciągle była tą gorszą, człowiek pozaeuropejski jawił się jako dziki i akulturowy, a zwierząt nie było na liście istot rozumnych, duchowych i godnych miana osoby. Więc tradycja zbudowała podziały, mury, za którymi można było budować i obozy koncentracyjne dla rdzennych mieszkańców podbijanych terenów i rzeźnie dla zwierząt. Rola kobiety bardzo długo wiązała się z wypełnianiem męskich poleceń.

Współczesna nauka zdołała jednak wszystko pozmieniać. Rewolucje kulturowe, prawa człowieka, zmiany światopoglądowe – wiek XX był burzliwy i wniósł bardzo wiele możliwości. Postkolonialne rewolty, tak samo jak walka o prawa zwierząt, pozwoliły na nowe spojrzenie.

Współczesność otwiera przed nami nowe możliwości. Zupełnie innego spojrzenia. Jeżeli chcemy zostać przy pojęciu humanizm trzeba wydobyć z niego współczesny potencjał. Choć dla mnie osobiście, pojęcie jest zbyt obciążone i chętnie bym z niego zrezygnowała w dyskursie filozoficznym, jako zbyt mocno antropocentryczne i wnoszące zbyt dużo podziałów w przeszłości, można na gruncie codzienności samą postawę przywrócić. Ot, taki „humanizm coedzienności”, po dekonstrukcjach i po krytycznym przepracowaniu.

Czym zatem może się stać humanizm codzienności? Robin Wall Kimmererw „Pieśń Ziemi. Rdzenna mądrość, wiedza naukowa i lekcje płynące z natury” opisuje swoją drogę do nauki i do siebie. Jako rdzenna Amerykanka, wyrosła w kulturze Potawatomi. Pierwszym jej rozumieniem przyrody było życie. Rośliny, tak jak zwierzęta w świecie jej rodziny i jej kultury żyły, były podmiotami budzącymi radość, smutek, miłość, strach. Na uczelni musiała porzucić emocje, doświadczenia swojego dzieciństwa, niejako samą siebie i wejść w świat racjonalnej obiektywności. W pracy naukowej liczyło się, jak zawsze na uczelniach, obiektywne, niezaangażowane, racjonalne i metodologiczne badanie. Wiadomo, trzeba mieć tezę badawczą, a potem udowodnić lub sfalsyfikować jej zasadność. W tym ujęciu nauki Zachodu, żadna roślina nie mówi, bo nie ma języka, nie jest osobą, jest obiektem. Trzeba było lat, by Kimmerer uświadomiła sobie, że w ten sposób widzi tylko jeden aspekt rzeczywistości. Emocje, miłość do świata to druga część opowieści, bez której ta naukowa staje się pusta. Nie odrzucając zachodniej nauki, nie przekreślając dorobku naukowego, Kimmerer powraca do kulturowych wzorców swoich przodków. W „Pieśni Ziemi” uzmysławia nam, że roślina to coś więcej niż tylko obiekt uporządkowany i skategoryzowany, przynależny do swoistych pojęć. Roślina to nasza siostra i nasz brat, to istota, która daje nam życie, zdrowie lub niesie w sobie zagrożenie. Świat staje się pełniejszy, gdy wyjdziemy poza jedną narrację (w tym przypadku nauki) i skorzystamy z innej (w tym ujęciu kultury Potawatomi). To tutaj zaczyna kształtować się miejsce dla humanizmu codzienności. Miłość do świata, który nas stwarza, którego jesteśmy bardzo niewdzięcznym dzieckiem.

Wstydzimy się mówić o emocjach. Świat wyzerowaliśmy do kilku barw: miłości, nienawiści, przyjaźni i antypatii. O miłości mówimy albo w kategoriach naukowych, najlepiej zapraszając do telewizji śniadaniowej seksuologów (głównie mężczyźni objaśniają nam świat i nasze emocje – ciągle!), albo przyjmujemy wizję popkulturową. W roli głównej Bridget Jones, niepoprawnie romantyczna singielka, która zyskuje spełnienie z mężem u boku i dzieckiem na rękach. W XXI wieku nadal karmi się nas obrazkiem kobiety heteroseksualnej, która nie robi nic innego, jak dąży całą sobą do bycia żoną i matką, do tego jest troszeczkę głupia. Inteligentne i robiące karierę w popkulturowym przekazie kobiety muszą się złamać, porzucić swój świat, by doznać tego ogromnego szczęścia i znaleźć się w cieniu mężczyzny, zasłużyć na bycie jego żoną. Poskromienie złośnicy wiecznie żywe.

Kultura współczesna zatarła wieloaspektowość emocji. Albo są romantyczne, albo to tylko seks w wersji wyczynowych zmagań rodem z pornografii, albo nic, pustka, biała plama na mapie naszej codzienności. Ta jednostronna opowieść: kochasz albo walczysz, jesteś emocjonalny/a albo racjonalna/y ma jednak swoją alternatywę. Humanizm nasz codzienny zaczyna się w ekofeminizmie.

Pattrice Jones rozpoczyna swój artykuł o ekofeminizmie od pewnego wyznania i pewnego pytania. Dlaczego feministki, pracując na rzecz równości kobiet, nie dbają o siostry innych gatunków? Dla Jones naturalną konsekwencją staje się siostrzeństwo z przedstawicielkami innych gatunków. Jak można mówić o równości, walczyć o prawa kobiet i jeść jajka, pić mleko, jeść mięso? Inna samica została zniewolona, jej dzieci zostały zabite, ona sama została skazana na okrutne życie i śmierć, tylko po to, by człowiek miał swoje codzienne pokarmy.

Ekofeminizm to dostrzeżenie cierpienia innych istot czujących, żyjących pośród nas, skazanych w wyniku naszego egoizmu i ślepoty na cierpienie i nieistnienie. Tym samym też ekofeminizm oznacza otwarcie na światłocienie, emocji przybywa. Miłość zaczyna mieć wiele wymiarów. Siostrzeństwo – z jednej strony ideał, z drugiej zobowiązanie. Moja siostra kura potrzebuje mnie tak samo jak moja siostra kobieta. I jednej i drugiej nie znam, i jedna, i druga może być dla mnie zagadką i jednej, i drugiej pewnie nigdy do końca nie zrozumiem.

Wróćmy jednak do Pattrice Jones i jej wyznania. Gdy Jones odkryła niekonsekwencje feministycznego myślenia, skupiającego się tylko na siostrach ludzkich, stała się aktywistką prozwierzęcą. W konsekwencji w jej życiu pojawiło się pisklę. Małe bezbronne dziecko kurze, uratowane z hodowli przemysłowej. Opiekując się tym dzieciakiem Jones miała już całą wizję wielkiego siostrzeństwa między nią a jej kurą, siostrą, koleżanką, przyjaciółką, dzieckiem międzygatunkowym. Sielanka nie trwała jednak długo, pisklę pokrzyżowało jej plany – wyrosło, i to jak wyrosło, stało się kogutem! Co feministka, lesbijka, kobieta, która chce walczyć o prawa wszystkich samic może zrobić z KOGUTEM? Kogut nie mieścił się w tym systemie feministycznych wartości. Koguty walczą, są symbolem męskości, kogut to facet, gorzej to penis (ok, nie przesadzajmy, na Bali na pewno tak, ale niekoniecznie ta symbolika utrzymuje się w innych kulturach). Tak czy inaczej Jones była skonsternowana. Chciała być siostrą i matką, a tu zamiast dziewczynki po jej ogrodzie zaczął biegać… kogut. Tylko, że to był jej kogut, to było jej dziecko, jej pisklaczek, który wyrósł na jej trosce. To tego dzieciaka uratowała, to jemu dała swój czas. Feministka kocha koguta? Czy feministka może być zakochana? Feministka z samcem? A jednak, miłość niejedno ma imię i niejedno znaczenie. Świat emocji jest pełen walorów i półcieni. Otwarcie się na emocje, to otwarcie się na inną istotę żyjącą. Miłość robi swoje, tylko trzeba zerwać z czarno-białym obrazem rzeczywistości. Jones została aktywistką, teraz dba o wszystkie zwierzęta i ludzkie, i pozaludzkie, i te męskie, i te żeńskie. Lesbijka, siostra, która zakochała się w kogucie. Ale przecież zwierzęta nas uczą. Trzeba tylko dać im szansę i ich posłuchać.

Humanizm codzienności zaczyna się od emocji, a dokładnie od momentu, kiedy zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, że świat nie jest czarno-biały. Tutaj nie ma zaprzeczenia racjonalności. Nie musimy jednak za Kantem panicznie bać się pomieszania kategorii, zamykać w zasadach tzw. czystego rozumu. To zresztą nie jest możliwe, pedanteria Kanta nie jest możliwa poza porządkiem papieru i biblioteki, przeniesiona w świat laboratorium czy codzienności może okazać się niebezpieczna. Czasami lepiej się wystraszyć własnych badań, czasami lepiej odrzucić własne rozważania, niż kogoś zranić. Michael Foucault uświadomił nam, że nauka i racjonalność nie są czystą grą – są często polityką. Narracje wytworzone w naukowym dyskursie mogą stać się orężem w walce z drugim; najlpeszym przykładem takiej instrumentalizacji jest eugenika. Gdyby ojcowie eugenicznego szaleństwa popatrzyli na drugiego człowieka przez pryzmat nieco inny niż własne uprzedzenia, zrozumieliby, że nie rządzi nimi racjonalne kategoryzowanie ludzi, ale rasizm, najgorsza z emocji. Gdy wykluczamy emocje, możemy nie zauważyć, że rządzą nami te najgorsze: nienawiść, niechęć, zazdrość, lub żal, że to nie my jesteśmy tymi najważniejszymi.

Arne Naess po latach pracy na uniwersytecie przeniósł się do chaty nad fiordem. Jego uczniowie, by dotrzeć do starego mistrza musieli opuścić teren kampusu i pojawić się na terenie pozornie niegościnnym. Wspomnienia o mistrzu są niczym opowieści o buddyjskich medytacjach. Naess zamiast tłumaczyć, czym jest jego głęboka ekologia i jakie są jej zasady, zabierał mieszcęśników na pieszą wędrówkę po okolicy. Student/ka, naukowczyni/iec, który/a hciał/a poznać, spisać, skategoryzować, mieć jasność, musiał włóczyć się za starym, milczącym człowiekiem po górzystym terenie. Milczenie nie jest robieniem nauki. Tak samo jak łzy nad topniejącym lodowcem.

Z jakiejś przyczyny uwierzyliśmy, że naukę robi się w laboratorium, że naukowe teksty nie mogą być reportażem, pamiętnikiem, poematem, nie mogą być pisane emocjami. Fakty, falsyfikacja, intersubiektywność, dążenie do obiektywności – pula stałych zasad. Naukowiec nie płacze, ani nie kocha. Rosi Braidotti zaproponowała odrzucenie tego porządku, jej zdaniem filozof i filozofka mogą pisać emocjami, więcej - niech je ujawnią, niech tekst zacznie żyć, niech nam da opowieść, która będzie dla nas ważna. Naprawdę ważna. Nie jest to zresztą nic nowego i rewolucyjnego. To myśmy zapomnieli, że Platon pisał żarliwie i w uniesieniu, że Parmenides pisał poematy, Anzelm z Cantenbury tak naprawdę modlił się do swojego boga, Soren Kierkegaard pisał pamiętniki o uwodzeniu, Jean-Paul Sartre pozostawił po sobie powieści. Ani przekaz, ani myślenie nie musi być jednowymiarowe. Człowiek nie jest tylko czystym myśleniem. Kartezjański sen o czystym podmiocie jest pomyłką i to niebezpieczną. Czasami po prostu trzeba wykraść z transportu drobiu kurczaka, zmaltretowane zwierzę, a kiedy indziej wyjść na ulicę i krzyczeć w obronie więźniów politycznych czy równości i demokracji. Czasami trzeba się zdenerwować, a czasami zachwycić.

Humanizm codzienności to otwarcie na świat wieloaspektowych emocji, ludzkich i pozaludzkich zwierząt, to otwarcie się na cała tę różnorodność. Arystoteles, ten sam, który miał wątpliwości czy kobieta jest człowiekiem, gdy pisał o cnocie, zwrócił uwagę na to, że nie ma jednej miary cnotliwości, że etyka dzieje się w relacji, w zdarzeniu pomiędzy nadmiarem i niedostatkiem. Wybaczając mu zatem antyfeministyczne nastawienie (w tamtych czasach rzecz rzadka i prawie niemożliwa, by myśleć o podmiotowości i równości kobiet), przyjrzyjmy się konsekwencjom takiego myślenia. Jeżeli przyjaźń – jedna z cnót Arystotelesa - leży pomiędzy nadmiarem i niedostatkiem, to nie jest ani oziębłością, ani nadmiernym narzucaniem się i zawłaszczeniem. Problem w tym, że życie i nasze relacje to dynamiczna i wielobarwna struktura. Więc oczywiście są momenty, kiedy dystans może okazać się wręcz pożądany, są dni kiedy drugi potrzebuje oddechu, zamknięcia się i osamotnienia. Niekiedy jednak nie można odpuścić i trzeba przytrzymać, przytulić, być jak najbliżej drugiego człowieka. Wszystko zależy od sytuacji, wszystko zależy od nastawienia. Nie jest oczywiście łatwo rozpoznać emocje, sytuację, do tego trzeba rozumności, doświadczenia, ale i uczuć. Przyjaźń z całym swoim bagażem różnych jej aspektów wymaga tego wszystkiego: i racjonalnego myślenia, i zrozumienia, i emocji.

Przyjaźń jest jednym z rodzajów miłości. Wbrew częstemu użyciu tego słowa jest rzadka. Koleżeństwo – chłodniejszy aspekt wzajemności – o wiele częściej nam się przydarza. Przyjaźń, prawdziwa przyjaźń, wypracowuje się przez lata, trwa pomimo różnic i rozczarowań, jeśli je przetrwa. Wymaga pielęgnacji, intencji, zaangażowania. We współczesnym świecie jednoznacznych i czarno-białych emocji przyjaźń stała się słowem, które już nie pociąga za sobą: lojalności, oddania, czasami nawet i poświęcenia, czułości, gestów codziennych.

Analogicznie z miłością. W relacji romantycznej, pomiędzy dwiema osobami, nie ważne jakiej płci, działa zasada wzajemności i asymetrii równocześnie. Buntowniczy język feministek nie pozwala na poświęcenie. Tylko, że w różnych momentach związku i jedna, i druga strona czasami coś poświęca, coś daje, to nieuniknione. Chyba, że wszystko sprowadzimy do kliku chwil, romantycznej otoczki, która nie przetrwa zmagań z codziennością i zwyczajnym życiem. To jednak dość zawężony obraz miłości. Kończy się wraz z pierwszym rozczarowaniem. Tymczasem miłość to dość mocne uczucie, które rozwija się pomimo zawodów, niesie jednak w sobie momenty asymetrii, gdy ja daję, a ty bierzesz można narzekać, że nie ma równości. Tylko, że w miłości role są płynne, tak samo jak asymetria zdarzeń i wymagań. Poświęcenie, tak jak czułość, nie są ani złe, ani dobre, są normalne i oczywiste. Wraz z emocjami mogą się zatrzeć, nie być w ten sposób odczuwane. Zwykły gest codzienności, wymiana, nieoczekiwanie nic w zamian.

Relacje handlowe i uproszczone schematy zaciemniają obraz miłości. Cały czas szukamy okazji i przecenionych produktów najlepiej najwyższej jakości. Wzorce wolnorynkowej ekonomii utrwaliły w nas przeczucie, że wszystko ma swoją cenę, a my sami powinniśmy dowartościować siebie, bo inaczej nikt inny nas nie kupi. Spektakl marketingu pomylił nam się z miłościami. W miłości chodzi o to, by kochać, gdy ciało się starzeje, gdy jest się słabym, gdy nie ma przeceny, okazji ani promocji. Codzienność bywa nudna i bez wielkich wydarzeń. Wystarczy jednak siedzieć obok siebie. Bezcenne, gdy czuje się ciepło ciała człowieka, którego się kocha. Seks i jest potrzebny, i nie jest. Sprowadzanie wszystkiego do seksu zamienia ciałopozytywność w sport rekreacyjny. Czasami wystarczy po prostu być obok siebie.

Pattrice Jones bardzo chciała zaopiekować się kurą. W jej wizji świata ona, feministka-lesbijka miała mieć kurę, kochaną kurę. A wyrósł kogut. Samiec jak się patrzy, który swoim tryumfalnym pieniem obwieszczał jej, że dzień się zaczął. Ten samiec jednak okazał się jej ukochaną istotą, przyjacielem, dzieckiem ptasim, Kimś. Życie jest zabawne czasami, trudne generalnie, emocje nas zaskakują. Wizja świata budowanego starannie może bardzo szybko się zmienić, wystarczy wysiąść z pociągu na miewłaściwej stacji lub skręcić w niewłaściwą ulicę. Przypadkiem nic nie rządzi, tak samo jak emocjami. Jest ich wiele i wszystkie są zaskakujące. Trzeba tylko umieć widzieć, zobaczyć stokrotki, kwiaty magnolii, zwiędły bukiet róż, kota przemykającego się samotnie, psa na poboczu czekającego beznadziejnie aż po niego wrócą, ukochanego, który udaje, że nic się nie stało chociaż czuje się źle i samotnie, przyjaciółkę, która się wkurza, bo przestała nas rozumieć. Humanizm codzienności uczy nas jednego: czasami najzwyczajniej pod słońcem trzeba się zmienić, otworzyć na Inne, wyjść ze strefy komfortu, nie bać się asymetrii, czułości, poświęcenia, miłości. Miała być kura, a jest kogut. To nic nie szkodzi, w życiu tak bywa…





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"