[ Strona główna ]

RACJE

numer 5

Styczeń 2021


Leszek Nowak

DLACZEGO ZAGŁADA

W świetle rozumu chłopięcego1



Zagłada była (i jest) wyzwaniem moralnym; jest jednak także wyzwaniem intelektualnym. W znanej nam historii ludzkiej przepełnionej zbrodniami Zagłada zajmuje miejsce wyjątkowe, bodaj czy nie jedyne w swym rodzaju. Zbrodnia zawsze miała, by tak rzec, wymiar behawioralny: karzę cię za to, co robiłeś lub za to, co zamierzasz uczynić. Tysiące ginęły przy budowie piramid, ale to o ich wzniesienie chodziło, nie o śmierć budowniczych. Mordowano Prusów, ale nie dlatego, że poganie (to było tylko ideologiczne usprawiedliwienie zbrodni), ale żeby zdobyć tereny dla budowy państw zakonnych lub dalszej ich ekspansji. Zsyłano na pewną śmierć „kułaków”, ale to po to, aby zatomizować społeczność wiejską: wykorzenić u ludzi zdolność inicjatywy własnej, odebrać źródła własnego, niezależnego od państwa, utrzymania, usunąć wiarę prawosławną (pozbyć się więc konkurentów do „rządu dusz”), słowem ustanowić ład kołchozowy. Zasada zbrodni we wszystkich tych wypadkach jest jedna i ta sama: robisz to lub to (nieuważnie pracujesz, zajmujesz teren, którym chciałbym zawładnąć, utrudniasz sprawowanie władzy nad chłopstwem), więc giń. Potworne, okrutne, ale jakoś - wstyd użyć tego słowa - zrozumiałe.

Ale tu!? Jakąż to korzyść miało nazistowskie państwo z mordowania milionów Żydów? Nie ekonomiczną przecież! W tym celu starczyłoby nielicznym skonfiskować majątki, a tu mordowano wszystkich, i bogatych i biednych. Nie militarną, bo kto wie, jakich to broni nie posiadła III Rzesza dlatego tylko, że podzieliła fizykę na „aryjską” i „żydowską”. Jaką zatem? Żadną, same tylko kłopoty. Trudności organizacyjne: ileż to pociągów nie wykorzystywano dla potrzeb frontu, iluż to potencjalnych żołnierzy dekowało się na tyłach, „walcząc” z kobietami i dziećmi. Trudności technologiczne masowych mordów: - to nie problem zlikwidować milion ludzi, ale co zrobić z ciałami? To jest dopiero problem - powiedział w Norymberdze któryś z podsądnych. Trudności militarne, konieczność angażowania na zapleczu frontu, i to w apogeum wojny, najbardziej zaciekłych idologicznie sił niemieckiego SS, faszystów ukraińskich czy litewskich do likwidacji powstań w gettach. Dlaczego więc? O co właściwie szło? Zaskoczenie znajdujące wyraz w tym pytaniu bierze się stąd, że zwyczajny schemat zbrodni: „czynicie to a to, więc was zabijam” w odniesieniu do Zagłady - zawodzi. Dlatego stajemy intelektualnie bezradni wobec tego zjawiska; dlatego, że łamie ono nasz stereotyp wyjaśnienia, który z powodzeniem stosowaliśmy i do zbrodniczych postępowań pogańskich cezarów i chrześcijańskich władców Portugalii i Hiszpanii likwidujących starożytne kultury Indian Ameryki Płd., i protestanckich Anglosasów dokonujących czystek etnicznych na Indianach Ameryki Płn. i nawet do zbrodni Stalina. Wszędzie tam mordowano, niekiedy nawet na większą ilościowo skalę, ale zawsze po to, żeby coś osiągnąć. Tu natomiast napotykamy na zjawisko wymykające się naszemu stereotypowi.

Stereotyp ten wszakże wynika po prostu z nadmiaru wiedzy faktograficznej. Wszyscy o takich rzeczach wiemy, toteż na zasadzie analogii, zgoła odruchowo, chcemy pasujący do nich schemat rozciągnąć także na zjawisko Zagłady. I dlatego go właśnie nie rozumiemy. A gdybyśmy o tych wszystkich wcześniejszych zbrodniach nie wiedzieli? Wówczas może podeszlibyśmy do sprawy, widząc ją „po raz pierwszy”. Konstanty A. Jeleński tak właśnie zdefiniował „wyjątkową inteligencję Gombrowicza - jako umiejętność widzenia po raz pierwszy”. My wszyscy widzimy oczyma tych, których czytamy; a więc po raz drugi, trzeci, czwarty... Ale ktoś, kto potrafi o lekturach - jak Gombrowicz - zapomnieć? Albo ktoś, kto jest bystry, ale po prostu o nich nie wie? Jak, dajmy na to CHŁOPIEC?

Tu docieramy - jeśli dobrze rozumiem - do ukrytego zamysłu Czarnych Chmur Michała Głowińskiego. To opowieść o czasach Zagłady pisana z perspektywy Chłopca, a więc kogoś, kto ujmuje rzeczy w kategoriach najprostszych i nie zakłada praktycznie żadnej wiedzy teoretycznej. Wszystko, co wie o mechanizmach życia społecznego wyraża się w behawioralnych nawykach kształtujących się w toku przebywania w warunkach, w jakich przyszło mu toczyć walkę o przetrwanie. Co ktoś taki - taki „chłopięcy uczony” (to właściwe określenie zważywszy, iż wyrósł z niego wybitny polski humanista) - potrafi nam, spaczonym setkami lektur o zbrodniczych doświadczeniach ludzkości, powiedzieć o tym doświadczeniu granicznym? Otóż mówi nam on rzeczy godne głębokiego namysłu.

Normalnie sądzimy, że zbrodnia jest rodzajem kary: za to coś uczynił czeka cię zło; albo rodzajem ostrzeżenia: nie pozwalaj sobie na to, bo zostaniesz dla przykładu innym ukarany. Co najwyżej, zbrodnia może wykraczać poza zwykłą karę „ilościowo”: mordercy nie liczą się z okolicznościami łagodzącymi, zabijają więcej ofiar niż z ich punktu widzenia konieczne itd. Zasadniczo jednak zbrodnia jest niemoralną karą. O czym innym mówi nam los Chłopca. Zagłada niczemu nie miała służyć, była samocelowa. Chłopiec swym czystym, nieskażonym wiedzą spojrzeniem powiadamia nas wprost: Żyd nie miał prawa do życia, bo był Żydem. Ta zbrodnia to nie kara, to coś jakościowo innego, to mord egzystencjalny: X nie zasługuje na istnienie, bo jest X-em. A my, czytelnicy, uprzytomniwszy sobie tę prawdę rozumiemy natychmiast inną: że nie w ideologii tkwiło źródło antysemityzmu nazistów, bo wszelka ideologia zawiera jakiś łut prawdy, inaczej nie przekonałaby nikogo. Natomiast idee typu tej o „spisku żydowskim” były ideologią w stanie czystym - miały właśnie stworzyć pozór, że jest tak, jak było zawsze, że karze się „za coś czy po coś”, że idzie o co innego niż o mordowanie kogoś dlatego, i tylko dlatego, że jest. Wmawiano nacji żydowskiej aktywność na skalę międzykontynentalną, aby ukryć to, że morduje się bezradnych, sparaliżowanych strachem ludzi za to po prostu, że istnieją.

Normalnie sądzimy - my, dorośli, powtarzający swe uczoności po innych dorosłych - że im więcej o zjawisku wiemy, tym lepiej potrafimy je ocenić. Czyż nie to przekonanie leżało u podstaw nowożytnego scjentyzmu, a i dziś jest rodzajem roboczej etyki uprawiających naukę? Tymczasem książka uprzytamnia nam paradoks wartościowania i wyjaśniania. Przede wszystkim wartościowania Chłopca są klarowne, czyste i nie mamy cienia wątpliwości, solidaryzując się z odruchowym potępieniem zła, na jakie w nadmiarze napotykał. Kiedy natomiast zabieramy się do wyjaśniania, kiedy mówimy np., że nazizm mógł powstać dopiero w warunkach nowoczesnej organizacji państwa wykorzystującego rozwiniętą technologię, czy też, że to odpowiedź na Wielki Kryzys kapitalizmu wolnorynkowego lub wyraz kryzysu demokracji liberalnej, itd, to konceptualizacje te zawierają już w sobie zarodek usprawiedliwienia. Jeśli się bowiem zjawisko teoretycznie konceptualizuje, to przedstawia się sprawców jako w pewnej co najmniej mierze zdeterminowanych, a więc jako elementy jakiegoś mechanizmu (cywilizacyjnego, klasowego itd.) wyjaśniającego. Obciąża się pełną odpowiedzialnością - czy się chce tego, czy nie - cały układ, w którym sprawcy pełnią już tylko rolę bezpośredniej przyczyny, przenoszącej - a co najwyżej dopełniającej - energię przestępczą płynącą zasadniczo ze wskazywanego w teorii systemu. (Całkiem podobnie rozumowali ci, co mówili, iż „tylko wykonywali rozkazy”). Albowiem, kiedy jednostka morduje, a jest ona trybem (prostym żołnierzem, małym urzędnikiem, itd.) w szerszym mechanizmie społecznym wskazywanym w teorii, jaką zakładamy, wówczas wiedza ta zabiera nam prawie całą moc oskarżycielską, kierując ją przeciw przestępczej całości. W tym sensie każde wyjaśnienie tłumaczy, tj. w jakiejś mierze usprawiedliwia. Natomiast brak założeń teoretycznych pozwala przedstawić sprawców jako istoty całkowicie wolne, niezdeterminowane, a więc na oskarżenie bezwarunkowe, takie, jakie łatwo odnajdujemy w świadomości Chłopca. To dziwna dla cywilizacji wyrosłej na nauce rzecz, ale każda konceptualizacja teoretyczna zjawisk prawdziwie nieludzkich zawiera, niezależnie od intencji teoretyka, element usprawiedliwienia sprawców.

W odniesieniu do zbrodni normalnych, służących czemu innemu, jakiemuś dalszemu celowi, wyjaśnienie nie przeszkadza a konceptualizacja teoretyczna materii podlegających ocenie moralnej może nawet być jej sojusznikiem. Wobec zbrodni normalnych niewiedza może służyć przesadzonej, zbyt radykalnej, bo nie rozumiejącej niuansów ocenie. To naprawdę absurd obciążyć odpowiedzialnością za klęskę głodu w Indiach poszczególnych kupców (każdy z nich po prostu zagarniał tyle marży handlowej, ile mógł), poszczególnego urzędnika kolonii czy nawet królową Wiktorię. Zazwyczaj więc, wyjaśnianie teoretyczne typu systemowego raczej pomaga naszej intuicji moralnej osłabiając jej - zwykle nieuzasadniony - radykalizm. Zazwyczaj, to znaczy - w odniesieniu do zbrodni normalnych, a więc takich, które są jeno ogniwami w łańcuchu wiodącym do celu. Inaczej w wypadku T E J zbrodni. Jest to zbrodnia graniczna, a więc samocelowa, kiedy to akt jej wypełnienia jest ostatnim ogniwem łańcucha celów.

W wypadku zbrodni granicznych (samocelowych) K A Ż D A perspektywa teoretyczna raczej przeszkadza niż pomaga, bo skłania do postulowania dalszych członów szeregu, którym zbrodnia miałaby służyć, a tych ogniw po prostu nie ma. Szereg kończy się na zbrodni, akt przestępczy konsumuje się w sobie samym. Jeśli dobrze rozumiem zasadniczy zamysł Głowińskiego, to polega on na tym, by pokazać, iż właśnie to, co zazwyczaj jest pewną wadą poznawczą - brak wiedzy, nieumiejętność wyszukiwania głębszych racji, itd - a więc pewna „naiwność”, w wypadku zbrodni granicznej daje lepszą perspektywę poznawczą. Albowiem niezdolna do wyszukiwania ogniw dalszych, nie skłania do poszukiwania racji dla niej wyższych. I dobrze, bo zbrodnia graniczna ich po prostu nie ma, bo to zbrodnia samocelowa. Z pewnością nie była to pierwsza samocelowa zbrodnia w dziejach ludzkich ; patologiczni mordercy czynią od wieków to samo, ale była to pierwsza chyba zbrodnia samocelowa przeprowadzona przez państwo. Świetnie zorganizowane i doskonale funkcjonujące państwo postępowało jak patologiczny morderca.

Normalnie mamy skłonność do przenoszenia jednostkowej racjonalności na poziom racjonalności zbiorowej. Albo na odwrót: zbiorowego opętania na szaleństwo jednostek. Ostatnia - i kto wie, czy nie najważniejsza nauka, jaką zaczerpnąć możemy od Chłopca brzmi: ostnieją zbiorowości racjonalnych indywiduów, które postępują jak zbrodniczy szaleniec. Kiedy? Pod jakimi warunkami? Nie pytajmy już Chłopca o to. Gdyby mógł na takie pytania odpowiedzieć, nie byłby w stanie zobaczyć tego, co dojrzał. A cośmy my, dorośli a przeuczeni, z kretesem prześlepili.



1. Z inspiracji książki Michała Głowińskiego, Czarne Chmury, Open, Warszawa 1998.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"