[ Strona główna ]

RACJE

Numer 17

CZERWIEC 2025


Andrzej Lipiński w rozmowie z Franzem Josefem Wetzem

CZY ŻYCIE MA SENS?




  1. Andrzej Lipiński: Czy Pana zdaniem życie ma sens?


Franz Josef Wetz: Sens jest nieuchwytną stałą spełnionego życia. Człowiek odczuwający sens w ogóle nie zadaje sobie tego pytania. Moim zdaniem w kontekście pytań ostatecznych „Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy? Po co tu jesteśmy?” życie nie ma sensu. Podnoszenie kwestii sensu jest uzasadnione jedynie w odniesieniu do pytań, które nazwałbym „przedostatecznymi”, odnoszącymi się do realnego życia – dobrych relacji, życia zawodowego, godnych warunków bytowych, tego, czy mamy kontakt z kulturą, muzyką, czy podróżujemy, czy uprawiamy sport, a więc wszystkiego, co ma dla nas znaczenie w życiu doczesnym.

  1. A.L.: Poszukiwanie sensu życia zdaje się być typowo „współczesnym” fenomenem…

F.J.W. Pierwotnie słowo sens odnosiło się do naszych pięciu zmysłów (z łac. sensus), do określonej umiejętność lub talentu – np. zmysłu muzycznego lub estetycznego czy zdolności matematycznych, albo znaczenia jakiejś rzeczy, np. słowa. Określenie sens życia pojawia się po raz pierwszy w czasach późnego romantyzmu i nabiera szczególnego znaczenia na przełomie XIX i XX wieku. Nie znaczy to oczywiście, że ludzie wcześniejszych epok nie zadawali sobie pytań o „sens wszystkiego”. Wtedy jednak odpowiedzi na te pytania najczęściej dostarczała religia, można powiedzieć, że odpowiedzi istniały już przed pytaniami. Pytanie o sens w omawianym tu znaczeniu rodzi się dopiero wtedy, gdy odczuwamy jego brak.

  1. A.L.: Procesy społeczne i rozwój nauki na przełomie ostatnich dziesięcioleci sprawiły, że te odpowiedzi są coraz mniej zadowalające…

F.J.W. Początki tego procesu zbiegają się z końcem niemieckiego idealizmu w połowie XIX wieku. Widzimy ten rozwój w sztuce, gdzie następuje załamanie harmonii i spójnego obrazu świata. W 1857 r. ukazują się „Kwiaty zła” Charles´a Baudelaire´a, w muzyce pojawia się dysonans i akord tristanowski Wagnera, powstaje określenie „estetyka brzydoty”. W Europie gwałtowny rozwój przemysłu prowadzi do eksplozji demograficznej i masowego ubóstwa – poszukiwanie sensu życia zaczyna nabierać coraz większego znaczenia. W 1908 r. ukazuje się „Sens i wartość życia” noblisty Rudolfa Euckena, krótko potem „Zmierzch Zachodu” Oswalda Spenglera. Następnie mamy dwie wojny światowe, zaraz po nich zimną wojnę, a dzisiaj jesteśmy świadkami zawrotnego tempa rozwoju technologicznego i ścierania się kultury zachodniej ze światem islamskim. Ta chaotyczna mieszanka skutkuje coraz większym poczuciem zagubienia, z którego rodzi się potrzeba pytania o sens tego wszystkiego.

  1. A.L.: Proponuje Pan, żeby, zamiast ubolewać nad nieprzydatnością religii i innych koncepcji metafizycznych w kwestii pytań ostatecznych, skupić się na poszukiwaniu odpowiedzi na pytania „przedostateczne”. Ale czy jako gatunek jesteśmy już wystarczająco dojrzali, by radzić sobie bez metafizycznego wsparcia?

F.J.W. Ludzkość znajduje się obecnie na etapie „przejściowym”. Myślę, że zasadniczo jesteśmy w stanie poszukiwać odpowiedzi na pytanie o głębszy sens życia, ale ostatecznie to przede wszystkim pytania dotyczące doczesnego życia mają największy wpływ na naszą codzienność. Pytania ostateczne, związane ze śmiercią, chorobą czy samotnością, pojawiają się dopiero wtedy, gdy wchodzimy w strefę graniczną własnego bytu – albo w chwilach radości, kiedy chcielibyśmy podzielić się z kimś własnym szczęściem. Pytania o sens bytu pozostaną więc ważnym elementem ludzkiego życia, ale teraz nie musimy już odpowiadać na nie językiem religii. Nierzadko ludzie religijni radzą sobie ze śmiercią bliskiej osoby gorzej niż wielu niewierzących. Nasza zdolność adekwatnego reagowania w sytuacjach kryzysowych zależy też od takich czynników jak wewnętrzna siła, własna biografia, wsparcie bliskich ludzi i od wielu innych okoliczności.

  1. A.L.: Przyśpieszenie i poczucie wyobcowania we współczesnym społeczeństwie często nie ułatwia odnalezienia poczucia sensu w radzeniu sobie z życiem doczesnym…

F.J.W. To prawda, zadomowienie się w dzisiejszym rozpędzonym świecie nie jest łatwe. AA jednak się w nim urządzamy. W oceanie przyśpieszenia i wyobcowania istnieją też spokojne i bezpieczne wyspy, na których możemy się zakotwiczyć: czas spędzany z bliskimi, sport, podróże, literatura czy muzyka. Antidotum na skutki pędzącego życia, szczególnie widoczne w wielkich miastach, są oazy prywatności, w których dzięki rytuałom i przyzwyczajeniom możemy odnaleźć poczucie bezpieczeństwa. Jednym z wyrazów tej tendencji jest zmniejszająca się gotowość do eksperymentowania z seksualnością.

  1. A.L.: Wielka obietnica oświecenia, wedle której dzięki wiedzy mieliśmy być silniejsi, bezpieczniejsi i szczęśliwsi, nie do końca się spełniła. Przyrost wiedzy generuje wciąż nowe pytania, zmuszając nas do nieustannego poszukiwania kolejnych odpowiedzi…

F.J.W. Pisał o tym już Salomon: „…Kto przysparza wiedzy – przysparza i cierpienia"1, to rozpoznanie jest stałym elementem w historii rozwoju ludzkiego ducha. Wiedza nie zaprowadzi nas do ostatecznego celu, poza tym naukowe odkrycia nieraz bywały bolesnym ciosem dla obowiązującego porządku. Zwrócił na to uwagę Zygmunt Freud, a klasycznym tego przykładem jest kopernikański heliocentryczny model świata. Nowoczesna nauka zamknęła nam drogę do „kontemplacyjnego szczęścia obserwacji” Schoppenhauera, możemy doświadczać go jeszcze tylko w sztuce i przeżyciach estetycznych.

  1. A.L.: Amerykański kosmolog, Steven Weinberg, napisał kiedyś: „Im bardziej zrozumiały jawi nam się kosmos, tym mniej widać w nim sensu…” Nie jest to dla większości z nas bynajmniej rozpoznanie banalne, Pan twierdzi jednak, że ciosy zadawane ludzkości przez naukę to nie największy problem…

F.J.W. Największym problemem są oczekiwania, które w wyniku naukowych rozpoznań zostają zawiedzione. Po ogłoszeniu „śmierci Boga” pod koniec XIX w. kosmos wydawał się ówczesnym ateistom okrutnym tworem, pozbawionym jakiegokolwiek głębszego sensu. Na drugim biegunie stoją starożytni atomiści, np. Demokryt czy Lukrecjusz, wyobrażający sobie świat jako pełną ziarnistej materii pustą przestrzeń, która w żadnym wypadku nie wydawała im się „bezsensowna”. Warto więc zadać pytanie, jakim sposobem greccy filozofowie potrafili zachwycać się samowystarczalnością świata, nie przypisując mu metafizycznej głębi. Moim zdaniem było tak dlatego, że atomiści nie znali jeszcze monoteizmu, przede wszystkim w jego chrześcijańskim wydaniu…

  1. A.L.: Ale czy to właśnie nie religie monoteistyczne rozwinęły koncepcję „głębszego sensu bytu” i rozpowszechniły ją wśród ludzkości?

F.J.W. I w tym właśnie problem, w ten sposób zostało zasiane ziarno oczekiwań i wyobrażeń, odczarowywanych potem krok po kroku przez odkrycia nauki. Ten proces nieustannych rozczarowań wygenerował tak powszechne dziś poczucie bezsensu. Można to porównać do sytuacji zadowolonego z życia człowieka, który niespodziewanie się zakochał. Jeśli nowa uszczęśliwiająca go relacja po jakimś czasie się rozpadnie, powrót do poprzedniego stanu zadowolenia nie przyjdzie mu łatwo. Jego życie pozostanie pod silnym wpływem oczekiwań zrodzonych w czasie spędzonym z ukochaną osobą, jego obraz rzeczywistości będzie przesłonięty poczuciem rozczarowania i musi upłynąć sporo czasu, żeby niespełnione oczekiwania rozpłynęły się powoli jak mgła.

  1. A.L.: W starożytnej Grecji większość ludzi chyba jednak też nie była wolna od oczekiwań i wyobrażeń?

F.J.W. Z całą pewnością, ale ich oczekiwania nie zostały odczarowane przez ówczesną filozofię tak silnie, jak miało to miejsce w przypadku nauki i człowieka nowożytności na przełomie ostatnich stuleci. Tutaj ważne wydaje się też rozróżnienie między określeniami „bezsensowny” (niem.: sinnlos) a „wolny od sensu” (niem.: sinnfrei). W pierwszym z nich pobrzmiewa zarzut rozczarowania, będącego skutkiem zawiedzionych oczekiwań. Jeśli jednak nigdy wcześniej nie rozwinęliśmy konkretnych oczekiwań, otaczająca nas rzeczywistość będzie jawić się nam jako „wolna od sensu”, tzn. neutralna i pozbawiona metafizycznych wartości. Wtedy łatwiej przyjdzie nam przyglądać się światu z zachwytem albo w zadumie patrzeć w gwieździste niebo, nie dopatrując się w nim grobowej krypty.

  1. A.L.: Podziwianie nocnego nieba może być niezwykłym doznaniem, ale na dłuższą metę dla większości ludzi będzie raczej wątpliwym źródłem pokrzepienia, u wielu może nawet wzbudzać lęk i poczucie zagubienia…

F.J.W. Dlatego ważne jest skorygowanie albo porzucenie własnych oczekiwań w odniesieniu do tych aspektów życia, na które nie mamy wpływu, i skupienie się na tym, co jest w zasięgu naszych możliwości, np. na walce o bardziej sprawiedliwy świat. Podkreślali to już wcześni egzystencjaliści, np. Sartre, którzy w zaangażowaniu społecznym widzieli drogę do szczęścia. Amerykański filozof Richard Rorty uważał jednak, że nie powinniśmy przy tym zaniedbywać sfery prywatnej. Proponuję więc, żeby w życiu publicznym przeciwstawiać się krzywdzie i niesprawiedliwości, dbając jednocześnie o możliwie wysoką estetyczną jakość własnego życia. Starajmy się łączyć oba te wyzwania, ale pamiętajmy, że wyobrażenie o ich całkowitym i bezkonfliktowym pogodzeniu jest iluzją.

  1. A.L.: Poszukiwanie odpowiedzi na pytania „przedostateczne” skutkuje między innymi tym, że dziś każdy czuje się osobiście odpowiedzialny za własne szczęście, przez co stajemy się wszyscy coraz bardziej samotni.



F.J.W. Współczesne społeczeństwa rzeczywiście cechuje silny indywidualizm, wartości społeczne coraz częściej schodzą na drugi plan. Liczy się przede wszystkim inicjatywa i wolność jednostki, każdy jest teraz, jak nigdy w historii, kowalem własnego losu, ale jednocześnie ofiarą tego samotnego dążenia do szczęścia. Wolność i autonomia jednostki to bez dwóch zdań wartości cenne i pożądane, ale zbyt często uchodzi naszej uwadze, że walka o nie prowadzi również do wypalenia i samotności.



  1. A.L.: Rozwiązanie tego dylematu widzi Pan w „sztuce rezygnacji”. Z czego mielibyśmy zrezygnować?

F.J.W. Nie mam oczywiście na myśli zwątpienia i totalnej rezygnacji w obliczu braku głębszego sensu życia. Chodzi o sztukę radzenia sobie z rzeczywistością, w której nie mamy żadnej metafizycznej osłony czy asekuracji i sami musimy przejąć pełną odpowiedzialność za własny los. Jest to zdolność odpowiedniego, bardziej realistycznego wyskalowania naszych oczekiwań wobec życia.

  1. A.L.: To także sztuka powściągliwości?

F.J.W. Tak – rodzaj egzystencjalnej skromności, która pomoże nam pogodzić się z własną przemijalnością i przypadkowym bytem w nieskończoności otaczającego wszechświata. Zaakceptowanie faktu, że, jako istoty żywe, my również podlegamy prawom natury, to kwestia zwykłego rozsądku. Nikt nie jest nieśmiertelny, każda martwa rzecz i każda żywa istota prędzej czy później przestaną istnieć. Dlaczego to prawo nie miałoby obowiązywać np. w moim przypadku albo wobec jakiegoś innego dowolnego człowieka na tej planecie?

  1. A.L.: Dopóki człowiek nie znajdzie poczucia sensu w sobie, dopóty będzie potrzebował wsparcia zewnętrznych „sensownych” modeli rzeczywistości…

F.J.W. To wewnętrzne źródło poczucia sensu jest naturalnie czymś, nad czym warto pracować, ale dopóki nie umiemy jeszcze odkrywać tej siły w sobie, musimy pogodzić się z koniecznością istnienia zewnętrznych źródeł sensu, czasem bowiem ważniejsze od prawdy jest pytanie, czy i w jaki sposób jesteśmy w stanie z nią żyć. Jeśli prawda okazuje się trudna do zniesienia, mamy prawo po prostu od niej odpocząć i poszukać spokoju w świecie iluzji. Jeśli ktoś znajduje ukojenie i poczucie sensu w alternatywnym modelu rzeczywistości, to musi mieć prawo zgodnie z nim żyć. Ale w momencie, kiedy rozpozna iluzoryczność takiej konstrukcji, jej kojące działanie traci swą moc.

  1. A.L.: Kiedy człowiek rozpoznaje, że kosmos „nie traktuje go z należytą powagą”, nie pozostaje mu nic innego, jak poważne i godne traktowanie siebie samego. Jak to osiągnąć?

F.J.W. Tutaj wracamy do pytania, jak mogę nadać własnemu bytowi taką formę, z której zrodziłoby się poczucie sensu mojego życia. Na szczęście poczucie wartości własnego życia jest nam dane w najczystszej formie już na płaszczyźnie biologicznej, w postaci instynktu samozachowawczego, który sprawia, że pytanie o sens wcale się tu nie pojawia. Albert Camus był zdania, że z perspektywy filozoficznej istnieje tylko jeden zasadniczy problem: Czy w obliczu bezsensowności bytu mamy jakikolwiek powód, by trzymać się kurczowo życia? Uważam to pytanie za bezzasadne. Większość z nas w ogóle go sobie nie zadaje, bo z natury odczuwamy życie jako wartość samą w sobie. Jednocześnie doświadczanie własnej niedoskonałości i błahości czy brak potwierdzenia w oczach innych nieustannie podkopują to uczucie i w efekcie życie jest ciągłym ścieraniem się dwóch przeciwstawnych sił. Dlatego w naszym liberalnym i silnie zindywidualizowanym świecie każdy musi znaleźć własny sposób na rozwiązanie tego egzystencjalnego dylematu.

  1. A.L.: Może poprzez stworzenie równowagi między wolnością osobistą i stanem harmonijnej więzi ze społecznością…

F.J.W. To trudne wyzwanie, wszak z jednej strony nigdy nie będziemy wystarczająco dojrzali i wewnętrznie wolni, z drugiej również nigdy nie jesteśmy całkowicie zakorzenieni w strukturach naszej społeczności, stąd poszukiwanie postulowanej równowagi pozostaje zadaniem na całe życie. Myślę, że jest to elementarne ludzkie doświadczenie, które znajduje wyraz również w religijnym obrazie człowieka, będącego „na tej Ziemi wiecznym tułaczem i przechodniem”. I tutaj pojawia się znowu kwestia pytań „przedostatecznych”, dotyczących krótkich chwil wytchnienia w tej naszej wiecznej wędrówce po niepewnych i uciążliwych drogach życia. Ostatecznie w istocie cały czas stoimy przed tym podwójnym zadaniem – rozwijaniem autonomii i wolności osobistej oraz poszukiwaniem swojej bezpiecznej niszy w strukturze społecznej.

  1. A.L.: … i koniecznością pogodzenia się z tym, że na pytania ostateczne nigdy nie znajdziemy zadowalających odpowiedzi?



F.J.W. Kiedy los puka do naszych drzwi, możemy jedynie mieć nadzieję, że – z pomocą religijnych koncepcji czy też bez – znajdziemy w sobie tyle cierpliwości i pokory, żeby skutecznie i bez szkody dla siebie stawić mu czoła. Ale jeszcze ważniejsze zdaje się to, jaką przyjmiemy postawę wobec losowych wyzwań. Pogodną i rozważną czy smutną i pełną melancholii? Obie reakcje – w porównaniu z wypieraniem albo popadaniem w rozpacz – to wprawdzie różne, ale równie „skuteczne” formy obchodzenia się z ciosami losu. Ostatecznie najczęściej mamy do czynienia z konfliktami i problemami, na które nikt nie zna gotowych rozwiązani i strategii. Nie znaczy to jednak, że w tych trudnych sytuacjach nie mamy szukać własnych rozwiązań i sposobów na przetrwanie. Nie żyjemy, jak pisał Kartezjusz, w zamkach, ale w prowizorycznych chatach, dlatego, by radzić sobie z życiowymi wyzwaniami, musimy improwizować, a nie oczekiwać gotowych rozwiązań.



1. Biblia Tysiąclecia, Koh 1,18

17





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"