[ Strona główna ]

RACJE

numer 5

Luty - 2021


Andrzej Dominiczak

CZY REWOLUCJA MOŻE BYĆ MĄDRA?

Co wiedzą "dziadersi"?


Nie należy niczego czynić bez rozumnej racji. Żaden dar nie jest dobrodziejstwem, jeśli nie daje się go na podstawie rozumnej racji, gdyż wszystkiemu, co dobre, musi towarzyszyć rozum.

Seneka, Myśli, IV-10-2


Odpowiedź krótka brzmi „nie!” - rewolucja nie może być mądra, choć mogłaby, gdyby chciała. Czy na pewno nie chce i dlaczego nie chce wyjaśnię w dalszej części artykułu, najpierw jednak powiem, o jaką rewolucję mi chodzi i co jej zarzucam.

Po pierwsze więc tym razem nie chodzi o rewolucję faszystowską, czy też bliską faszyzmu, z jaką mamy do czynienia w Polsce od ponad 5 lat. Ta rewolucja oczywiście nie mogłaby być mądra, nawet gdyby chciała, jednak chcieć nie może, bo gdyby chciała, nie mogłaby być sobą - rewolucją faszystowską lub narodowo-klerykalną, a takiej właśnie pragną rządzący i jedna trzecia narodu, z którą władze tworzą wspólnotę nienawiści. Dla ludzi tego pokroju i tego formatu najważniejsze jest praktykowanie nienawiści i kult władzy, która tę nienawiść wyraża i nadaje jej konkretny kształt, a to z pewnością nie ma nic wspólnego z mądrością w żadnym z wielu sensów, w jakich mądrość bywa rozumiana.

Rewolucja, którą mam na myśli, to właściwie kontr-rewolucja, fala bezsprzecznie słusznych protestów, jakie przetaczają się przez ulice polskich miast po wydaniu przez atrapę Trybunału Konstytucyjnego orzeczenia, w którym stwierdzono, że przerywanie ciąży ze względu na ciężką chorobę lub uszkodzenie płodu jest sprzeczne z konstytucją. To oczywiście nonsens i bezprawie, czy jednak mądre są, choć słuszne, protesty przeciwko tej decyzji? Mam co do tego wątpliwości, żeby je jednak uzasadnić trzeba najpierw wyjaśnić, czym jest mądrość.

Otóż, w największym skrócie, mądrość to pragnienie, zdolność i dążenie do rozumienia i zrozumienia siebie i innych wraz ze skutkami tego pragnienia, tej zdolności i tego dążenia. Po owych skutkach mądrość lub jej brak zwykle rozpoznajemy. W polityce oznacza to uwzględnianie lub nieuwzględnianie wielu różnych racji przy wydawaniu sądów, trafne lub nietrafne rozpoznawanie wagi tych racji i gotowość lub wręcz skłonność albo wprost przeciwnie - niechęć do deliberacji i do kompromisu, który wcale nie musi być zgniły jak ów sławetny „tak zwany kompromis” aborcyjny. To jednak nie wszystko. Dla mądrości w polityce szczególnie ważna jest chęć i zdolność do myślenia praktycznego, które naprawdę troszczy się o skuteczność podejmowanych działań oraz o to, żeby dążenie do tej skuteczności nie zamykało oczu na krzywdy lub inne szkody, jakie mogłoby wyrządzić. Nie zawsze da się ich uniknąć, trzeba jednak brać je pod uwagę i starać się ograniczać zagrożenie. Mądrość wymaga, żeby problem starannie przemyśleć, samemu i - jak uczył Kant – wspólnie z innymi. Z pewnością nie wystarczy unieść się gniewem, nawet bardzo słusznym.

Tyle teorii, na więcej nie ma miejsca w felietonie politycznym; przyjrzyjmy się zatem pokrótce protestom: czy spełniały i nadal spełniają przedstawione wyżej w zarysie warunki mądrości?

Wojna z „dziadersami”

Skuteczność w demokracji wymaga pozyskiwania sojuszników. Potencjalnych sojuszników nie wolno zrażać a tym bardziej nie wolno ich traktować jak wrogów. To warunek bezwzględny. Tymczasem organizatorki i niemała część uczestniczek protestów wymyśliły sobie, że ich głównym przeciwnikiem są „starzy mężczyźni” przezwani dowcipnie „dziadersami”. Wyrok na aborcję wydała kobieta z inspiracji i przy poparciu innych kobiet (i mężczyzn oczywiście), jednak wrogiem stali się mężczyźni, choć z badań opinii publicznej wynika jednoznacznie, że mężczyźni niemłodzi lub wręcz starzy popierają prawo kobiet do przerywania ciąży równie często lub nawet częściej niż kobiety. Nieuwzględnianie tego faktu, a tym bardziej „antydziaderska” retoryka i będące jej skutkiem zrażanie wielu mężczyzn z tej grupy wiekowej, było – powiedzmy to wprost – rozpaczliwie głupie. Zdaję sobie sprawę, że niektóre uczestniczki protestów próbowały łagodzić „ageistowską” wymowę tych „antydziaderskich” zawołań, jednak ich głos nie był dość silny. Pierwszą falę protestów zdominowało przesłanie dziewczyn tupiących i skandujących: „my dziewczyny z (…) miasta, stare dziady basta.” Do dzisiaj (luty 2021) wyzywają od dziadersów każdego, kto ośmieli się jakoś zdystansować do ich słów lub działań.

Niemal równie niemądra, choć mniej spektakularna, była niechęć, zwłaszcza w pierwszym okresie, do współpracy z partiami politycznymi i lekceważenie roli, jaką mogą one odegrać, jeśli nie dziś, to po następnych wyborach. W efekcie w ostatnich miesiącach niemal wcale nie wzrosło poparcie dla lewicy, jedynej formacji politycznej w ścisłym sensie, która jednoznacznie popiera postulaty protestujących kobiet. Nie rokuje to dobrze na przyszłość, a przecież szansa na to, że uczestniczki protestów obalą rząd i na dobre przejmą władze jest – by tak rzec – niewyczuwalna.

Odrzucenie debaty, referendum i wszelkiego kompromisu

Nie ma nic złego ani dziwnego w tym, że protesty mają bardzo emocjonalny charakter. Jednak wyrażana wielokrotnie wrogość wobec wszelkich propozycji debat, negocjacji, referendum, a tym bardziej jakiegokolwiek kompromisu, to już nie emocje, ale niedemokratyczny lub wręcz autorytarny duch tych protestów i postaw organizatorek i uczestniczek.

Nie mniej niemądre jest też totalne odrzucenie idei referendum w sprawie aborcji, o co walczyły środowiska kobiece i lewicowe w 1992 r., gdy pod wnioskiem w tej sprawie zebrano 1 800 000 podpisów. Wykrzykiwane przy tym hasła mają czysto ideologiczny charakter i zmniejszają szansę na rozwiązanie problemu, tym bardziej że pomysł referendum może liczyć na poparcie wielu polityków centrowych, którzy wprost deklarują, że jeśli do niego dojdzie, poprą legalną aborcję do 12 tygodnia włącznie.

Wyp.....lać? Do kogo ta mowa?

Wykrzykiwane i wypisywane wielokrotnie na transparentach wezwanie czy też żądanie, by rząd „wyp....lał” ma jedną zaletę, ale drugorzędnej ważności: jest trochę śmieszne. Nie bardzo, ale trochę jest, bo wielu z nas śmieszą zdarzenia lub słowa zaskakujące, a jak dotąd nikt się w ten sposób do rządu nie zwracał. Poza tym jednak główne hasło protestów ma same wady. Jest oczywiście wulgarne, co razi wiele osób i zmniejsza poparcie, nie to jednak głównie mu zarzucam. Otóż problem polega na tym, że ten faszyzujący rząd został jednak wybrany demokratycznie i nadal ma poparcie około jednej trzeciej narodu (nie społeczeństwa przecież!) - wciąż większe niż partie opozycyjne. W tej sytuacji wykrzykiwanie „wyp.....alać” brzmi tak, jakby było skierowane do tej jednej trzeciej właśnie, choć to też obywatele RP, a wśród nich są nawet przeciwnicy nowych restrykcji. Oczywiście złość lub nawet nienawiść do obecnej władzy są zrozumiałe i uzasadnione, czy jednak polityka sprowadzająca się do wyrażania tej złości jest mądra? Wykrzyczenie własnego gniewu bywa przyjemne, a nawet zdrowe, ale nie przekona wielu do poszanowania praw kobiet.

Dodać warto, że poza ogólnie niemądrą strategią, liderkom protestów przydarzają się, choć incydentalnie, wypowiedzi skrajnie głupie, takie jak sławetne groźby, jakie pani Lempart wysunęła pod adresem lekarzy, którzy odmówią przeprowadzenia zabiegu w obawie przed więzieniem. - Każdego z was znajdziemy, z każdym z was będziemy się sądzić tak długo, że nie będziecie mieć żadnych innych wspomnień ze swojej kariery zawodowej - krzyczała pani Lempart. Ręce opadają!1

Dlaczego rewolucja nie chce być mądra?

Pytam „dlaczego” nie chce, bo nie mam wątpliwości, że mogłaby, gdyby chciała. Organizatorki, a tym bardziej uczestniczki protestów, to na ogół bystre, kreatywne i – mówiąc ogólnie – rozsądne dziewczyny i kobiety. Podczas protestów jednak rozsądek zawieszają na kołku, a nawet gorzej – wyszydzają nieszczęśników, którzy próbują im do rozsądku przemówić. Nie sądzę, żeby winne były emocje. To nie one odbierają dziewczynom rozum. Silą, która decyduje o charakterze i języku protestów, jest romantyczna tradycja powstań i protestów przeciwko zaborcom, okupantom i komunistom – władzom niedemokratycznym i jawnie represyjnym, przeciw którym była zdecydowana większość Polaków. Powstańcy, partyzanci lub członkowie opozycji antykomunistycznej nie musieli nikogo przekonywać do swoich racji. Ich protesty było symboliczne, ich celem było głównie umacnianie ducha oporu, a oni sami nie musieli się wykazać niczym innym poza odwagą lub nawet heroizmem, bo taki wzór osobowy był wtedy potrzebny. W tamtych warunkach było to zrozumiałe i słuszne, niewiele więcej można było zrobić, jednak warunki się zmieniły i dzisiaj, gdy o rządach decyduje poparcie większości, działanie w tym duchu jest nieadekwatne a tym samym niemądre. Wykazywanie się odwagą i determinacją, zwłaszcza gdy przyjmuje agresywną i niekulturalną formę zapewnia wprawdzie liderkom protestów uwagę mediów i pewną mołojecką sławę, ale tylko tyle - nikogo w ten sposób nie przestraszą i nikogo nie pozyskają dla sprawy, tak jakby wcale nie była taka ważna.

Wzmianka o mediach nie znaczy, że przypisuję organizatorkom i uczestniczkom protestów niskie lub wręcz niecne intencje. Im się wydaje, że tak właśnie trzeba, że „grzeczne już były” i nadszedł czas niegrzeczności, jakby chodziło o zerwanie z rutyną, jakby to był festiwal teatrów ulicznych, a nie rozwiązanie realnego problemu. Dlaczego tak im się wydaje? Bo tak właśnie, przez wskazanie tego, co właściwe lub niewłaściwe, działa żywa tradycja i ukształtowana przez nią kultura polityczna – w naszym przypadku kultura bohaterskiego oporu przeciw najeźdźcy, w której kompromis lub układanie się z władzą uważane jest za zdradę, nawet gdy ta władza ma większe poparcie niż protestujący. Co nam zostaje? Jak bronić praw kobiet, by nie zasłużyć na miano zdrajcy? Trzeba krzyczeć, ścierać się z policją, maszerować … i tyle! Nikt nie próbuje nikogo przekonać ani pozyskać, ani dla sprawy, ani dla formacji politycznej, która sprawy broni.

Dlaczego ta romantyczna tradycja ma wciąż tak przemożny wpływ na kulturę polityczną w Polsce? Winna jest bolesna historia, ale i wszystkie elity polityczne i kulturalne, które przez ostanie 30 lat demokracji w „cieniu Kościoła” nie zrobiły niemal nic, by polską kulturę polityczną zracjonalizować i upodobnić do kultury demokratycznej w stylu europejskim, gdzie nikt nikomu nie narzuca swojej wiary, ale też nikt nikomu nie karze wyp......lać!

Demokracja w Polsce to rodzaj kulturowego przeszczepu przeprowadzonego jednak bez zbadania zgodności tkankowej między dawcą a biorcą. Przez 30 lat nikomu nie przyszło do głowy, żeby tę zgodność zbadać i organizm biorcy do przeszczepu przygotować. Historia Europy uczy, że to się może udać, trzeba jednak chcieć to zrozumieć i chcieć przeprowadzić; z mozołem i po namyśle! Szarża kawalerii ani nawet największe demonstracje nic tu nie pomogą, jeśli nie będą miały poparcia większości.

Na zakończenie deklaracja. Jestem zwolennikiem prawa do aborcji na życzenie do końca 16 tygodnia ciąży, jednak mogę sobie wyobrazić kompromis, w wyniku którego przerwanie ciąży na życzenie byłaby legalne do końca okresu zarodkowego, a później wymagałoby uzasadnienia np. trudną sytuacją życiową. Jako redaktor „Racji” opublikowałem nawet artykuł pt. „Dlaczego jestem za aborcją, a nie tylko za wolnym wyborem”. Jako polityk (gdybym nim był) przekonywałbym do przyjęcia wyżej wspomnianej granicy 16 tygodn, a gdyby to było nirealne, gotów bym był na sugerowany kompromis, gdyż kompromis ten nie byłby zgniły, ale rozumny - przez jakiś czas. Mądrzy „dziadersi” wiedzą, że rozumne kompromisy są możliwe, a nawet potrzebne. Dzięki takiemu myśleniu i praktycznemu podejściu, przy Okrągłym Stole wynegocjowali demokratyczną Polskę. Nie z dnia na dzień, ale szybciej niż się mogli spodziewać. Miejmy nadzieję, że nie na własną zgubę.




1. Już po napisaniu tego artykułu dowiedziałem się, że duch “wyp....lać” nie słabnie, a nawet zatacza coraz szersze kręgi. Jego ofiarą w sieci padła w pierwszych dniach lutego znana dziennikarka za to tylko, że przeprowadziła wywiad z działaczką tzw. ruchu pro-life. Zastanawiam się pół-żartem, czy w przyszłości, gdy Marta Lempart wejdzie już do sejmu albo do rządu, zamiast znieść karalność za tzw. obrazę uczuć religijnych nie rozszerzy jego zakresu o uczucia własne i grona koleżanek. Martwi mnie, że dzieją się rzeczy, które sprawiają, że takie żarty w ogóle przychodzą mi do głowy.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"