[ Strona główna ]

RACJE

Numer 6

Czerwiec 2021


Robert Cirillo

CZY RELIGIA JEST UROJENIEM W SENSIE KLINICZNYM?


Termin „Homo sapiens” stworzył szwedzki przyrodnik i lekarz Karol Linneusz około 1758 roku. Słowo „homo” oznacza oczywiście człowieka; słowo „sapiens” jest zwykle tłumaczone jako inteligentny, myślący lub mądry. Termin ten można uznać za adekwatny, jeśli porównamy ludzi do szympansów lub lemurów.

Czy jednak jest trafny bezwzględnie? Czy przybysze z innej planety po krótkim pobycie na Ziemi opisaliby nas jako myślących? Mam co do tego wątpliwości. Gdyby użyli łacińskiej nomenklatury dwumianowej opracowanej przez Linneusza, jaki przymiotnik umieściliby po „homo”? Jest o czym pomyśleć! Co najtrafniej charakteryzuje ludzką cywilizację, niezależnie od tego, czy jest europejska, północno-amerykańska, południowo-amerykańska, azjatycka, australijska czy afrykańska i niezależnie od tego, czy jest prymitywna, czy wysoce zaawansowana? Obawiam się, że nie rozumność, lecz wszechobecne zjawisko religii.

Homo sapiens to określenie nieadekwatne. Homo religiosus byłoby bardziej odpowiednie. Nasz gatunek jest stosunkowo młody – liczy sobie w przybliżeniu 200000 do 300000 lat. Wciąż się rozwijamy, ale wyzwolenie od religii – niezależnie od mechanizmu psychicznego, który mógłby w tym pomóc – nie nastąpi z dnia na dzień. Jeśli jako gatunek wyrośniemy kiedyś z religijności i zasłużymy na termin ukuty przez Linneusza, będziemy musieli polegać na ewolucji kulturowej, która działa lub może działać znacznie szybciej niż ewolucja biologiczna. Dlatego jednym z głównych celów ruchu humanistycznego jest przekierowanie ewolucji kulturowej na świeckie tory. Organizacje humanistyczne rzeczywiście naruszają religijną hegemonię, promując swoje wartości i tocząc społeczne i prawnicze bitwy o ograniczenie wpływów grup religijnych. Jednak to „osłabianie” jest procesem powolnym. Czy możemy działać szybciej?

Jednym z najszybszych sposobów sekularyzacji społeczeństwa byłoby wprowadzenie nauczania wartości humanistycznych do edukacji publicznej. Niestety nie sądzę, by w najbliższej przyszłości nauczanie humanizmu stało się standardem w szkolnictwie podstawowym lub średnim. Opór ze strony kościołów i organizacji rodzicielskich byłby zbyt silny. Sprzeciwiłyby się także władze lokalne i państwowe, a wielu pedagogów odmówiłoby nauczania wartości humanistycznych. Musimy szukać innych sposobów na przyspieszenie sekularyzacji.

Często mam wrażenie, że organizacje humanistyczne są zbyt bierne w swoim podejściu do religii. Wydaje mi się, że dążą raczej do pokojowego współistnienia z religią, niż do jej stopniowej eliminacji. Pokojowe współistnienie może być pierwszym niezbędnym etapem procesu sekularyzacji, ale błędem byłoby traktowanie go jako możliwego do przyjęcia celu długoterminowego. Na dłuższą metę pokojowe współistnienie z religią nie jest możliwe, ponieważ księża i zakonnicy zawsze będą chcieli zniszczyć świecki humanizm. Wątpię, żeby religia kiedykolwiek została wyeliminowana, ale jest absolutnie możliwe, że dzięki coraz większej świeckości w każdym kolejnym pokoleniu ludzie religijni ostatecznie znajdą się w mniejszości i zaczną czuć się marginalizowani, co zmotywuje ich do ponownego przemyślenia swojego stosunku do wiary, religii i świata ludzi niewierzących. Pytam po raz kolejny: czy możemy zrobić coś więcej, aby przyspieszyć ten proces?

Często zastanawiałem się, czy bardziej pomocni w realizacji celów ruchów humanistycznych nie mogliby być lekarze. W Stanach Zjednoczonych psychiatrzy i psycholodzy wydają się mniej religijni niż inni członkowie świata akademickiego i medycznego. (Czy dlatego, że tak często widzą psychologiczne szkody wyrządzane przez religię?) Wielu z nich uważa, że religia jest zaburzeniem psychicznym lub formą urojenia porównywalną z przesądami i wiarą w teorie spiskowe. W tym artykule nie tylko poprę ten punkt widzenia, ale przedstawię radykalną propozycję, aby osoby zajmujące się zdrowiem psychicznym były bardziej aktywnie i systematycznie angażowały się w kampanie mające na celu skłonienie naszego społeczeństwa do traktowania religii jako urojenia w sensie klinicznym.

Dla świeckiego humanisty myślenie o religii jako urojeniu nie jest czymś niezwykłym. To nie przypadek, że Richard Dawkins zatytułował swoją książkę o religii z 2006 roku „Bóg urojony”. Zygmunt Freud, na którego wielki wpływ wywarła wydana w 1841 r. książka Ludwiga Feuerbacha „Das Wesen des Christentums” (Esencja chrześcijaństwa), również pisał o religii jako formie urojenia. W swojej pracy z 1907 r. pt. Zwangshandlungen und Religionsübungen (Kompulsywne zachowanie i praktyki religijne) Freud argumentował, że ludzki umysł wytwarza religię mniej więcej w ten sam sposób, w jaki powstają nerwice. Uważał, że religia jest rodzajem kompulsywnej lub obsesyjnej nerwicy. Sądził też, że jest zakorzeniona w niedojrzałości, podobnie jak wiara w Świętego Mikołaja. W swojej pracy z 1928 r. Die Zukunft einer Illusion (The Future of an Illusion / Przyszłość pewnej iluzji) uznał religię za pewną formę „kompleksu ojcowskiego”. W myśl tego poglądu ludzie czują się bezradni i bezbronni wobec natury, śmierci, a nawet własnej kultury i bliźnich, co rodfzi dziecinną tęsknotę za silną postacią ojca, która uratuje ich przed wszystkimi tymi zagrożeniami. Bóg w jakiejś mierze zaspokaja tę potrzebę. I tak jak dzieci często potrzebują i boją się ojca, tak ludzie religijni potrzebują i boją się swoich bogów.

W Die Zukunft einer Illusion Freud pyta, jaka będzie przyszłość religijnej iluzji, i wyraża szczerą nadzieję, że nauka kiedyś ją przewyższy i że rozum zastąpi wiarę. Przyznaje, że religia jest ważną częścią bardziej prymitywnych cywilizacji, ale twierdzi, że w miarę jak społeczeństwa stają się bardziej rozwinięte i lepiej wykształcone, „straszenie” ludzi karą za złe zachowanie staje się niepotrzebne. Te same argumenty przytacza Steven Pinker w swojkej książce The Better Angels of Our Nature z 2011 roku.

Jednak Freud mógł się mylić, sądząc, że religia może zostać wyparta, gdy społeczeństwa staną się bardziej rozwinięte. Spójrzmy prawdzie w oczy: rewolucja naukowa rozpoczęła się czterysta lat temu, a wiek rozumu lub oświecenia blisko trzysta lat temu. Było więcej niż wystarczająco dużo czasu, aby nauka mogła zastąpić religię, zwłaszcza w krajach, w których ta odgrywa tak ważną rolę, jak w Stanach Zjednoczonych. A jednak religia trwa – słabnie, co prawda, ale daleka jest od upadku. Jedyne wyjaśnienie jest takie, że bycie człowiekiem oznacza bycie „Homo religiosus”. Bycie człowiekiem oznacza między innymi wiarę w urojenia, a ludzie religijni stanowią po prostu podgrupę tych, którzy mają urojenia.

Chociaż bycie religijnym wydaje się być wyznacznikiem człowieczeństwa, trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego tak jest. Innymi słowy: jaka jest ewolucyjna przewaga religijności w walce o przetrwanie? Wiemy, podobnie jak wiedział to Freud, że religia zaspokaja wiele różnych potrzeb. Ludzie boją się śmierci - religia obiecuje życie pozagrobowe; ludzie są z natury ciekawi i chcą zrozumieć pochodzenie i przeznaczenie wszechświata - religia dostarcza wyjaśnień. Ludzie, którzy są represjonowani i tyranizowani, muszą wierzyć, że czeka ich lepsze życie po śmierci - religia oferuje im lepsze życie. Represjonowani i tyranizowani znajdują w religii ukojenie, a ci, którzy represjonują i tyranizują, często uważają religię za bardzo przydatne narzędzie do straszenia innych. Tak, religia zaspokaja wiele ważnych potrzeb. A przecież opiera się na takich niedorzecznych założeniach i przesłankach. Czy ludzie naprawdę są tak łatwowierni?!

Nie tak dawno przeczytałem artykuł w „The American Scholar” autorstwa Richarda Restaka, zatytułowany „Going Haywire: Delusions Can Occur in Perfectly „Normal People”. Restak opublikował ponad dwadzieścia książek z zakresu psychologii. Uderzyły mnie dwa spostrzeżenia zawarte w jego artykule. Po pierwsze, że ludzie, nawet ci, których psychologowie uznaliby za „normalnych”, zasadniczo są bardzo podatni na złudzenia. Restak, który definiuje złudzenie jako „przekonania oderwane od rzeczywistości”, podaje w swoim artykule przykłady z kilku różnych źródeł, z których jedno dotyczy jego samego. Jakiś czas temu przyleciał nocnym samolotem z Waszyngtonu do Monachium, gdzie miał wygłosić wykład na temat funkcjonowania ludzkiego mózgu. Nie spał od trzydziestu sześciu godzin i cierpiał z powodu braku snu. Idąc o zmierzchu ulicą, zobaczył kobietę wychodzącą z domu towarowego i wsiadającą do limuzyny. Widział ją tylko przez kilka sekund, ale jej chód i ubiór przekonał go, że to jego żona, która potajemnie przyjechała do Monachium, aby go zaskoczyć. Już miał podejść i zapukać w szybę limuzyny, kiedy pojazd odjechał. W tym momencie zdał sobie sprawę, że kobieta była obca. Restak pisze: „Ten niepokojący incydent odpowiadał pod kilkoma względami warunkom, które w przypadku występowania odpowiednich predyspozycji mogąły doprowadzić do złudzenia”. Restak oczywiście zdał sobie sprawę, że jego doświadczenie było spowodowane zmęczeniem.

Nie mogłem się powstrzymać od wymyślenia przykładu mojego własnego urojeniowego zachowania. Pojechałem kiedyś do Cleveland na rozmowę o pracę. Idąc na rozmowę, myślałem o jedynej osobie w Cleveland, którą znałem: o dziewczynie imieniem Debbie, z którą uczęszczałem na uniwersytet. W którymś momencie zauważyłem zbliżającą się do mnie dziewczynę podobnego wzrostu i o takim kolorze włosów jak Debbie, i dosłownie zobaczyłem w niej twarz Debbie. Powiedziałem nawet na głos: „Cześć, Debbie!” W tym momencie ze wstydem zobaczyłem prawdziwą twarz dziewczyny i zdałem sobie sprawę, że nie była to osoba, którą znałam. I wcale nie byłem bardzo niewyspany.

Drugie spostrzeżenie zawarte w artykule Restaka, które uderzyło mnie szczególnie, było takie, że każdy psycholog zajmujący się ludźmi z urojeniami powie ci, że im częściej konfrontujesz ich z twardymi dowodami na to, że mają urojenia, tym bardziej stanowczo, a czasem agresywnie, upierają się, że tak nie jest. Restak nie wspomina o religii w swoim artykule, ale nie mogłem się powstrzymać od wniosku, że faktycznie spełnia ona wszystkie kryteria urojenia, zwłaszcza zaś to, które dotyczy zaprzeczania w konfrontacji z przeciwnymi dowodami. Pomyśl o rasizmie – przekonaniu, że jedna rasa jest lepsza od innych; nacjonalistyczneja wyjątkowości – przekonaniu, że jeden naród jest lepszy i ma więcej praw niż inne; lub mizoginii – przekonaniu, że kobiety są gorsze od mężczyzn. Dowody przeciwko tym przekonaniom są przytłaczające, ale mimo to ludzie przy nich trwają - są formą urojeń, tak samo jak religia.

Restak odnosi się również do tego, co nazywa „zaraźliwością umysłową”, czyli do procesu, dzięki któremu jedna osoba może przenieść urojenia na inną. Powiedziałbym, że kiedy wiele osób jednocześnie jest uwikłanych w urojenia, powstaje rodzaj masowej histerii, czyniącej je nie tylko łatwiejszymi do przeniesienia, ale także bardziej przekonującymi. (Nawiasem mówiąc, w artykule w The Humanist ze stycznia/lutego 2018 roku Gurwinder Bhogal przedstawia fascynujące porównanie rozprzestrzeniania się ideologii z rozprzestrzenianiem się pasożytów.) W każdym razie myślę, że można łatwo i słusznie porównać religijność z innymi zjawiskami psychicznymi, które są czysto urojeniowe, i których siła wzmacniana jest tym, co Restak nazywa zaraźliwością umysłową.

Religia naprawdę może być związana z różnymi formami urojeń. Zapytaj chrześcijan, czy wierzą, że ich bóg kocha wszystko i jest dobry. Odpowiedzą twierdząco. Następnie zapytaj ich, dlaczego istnieje piekło, miejsce wiecznej, bolesnej kary. Albo zapytaj ich, dlaczego ich bóg nakazał Izraelitom dokonać masakry Kananejczyków i „nie zostawić przy życiu ani jednej duszy”. Nadal będą się upierać, że ich bóg jest niezdolny do czynienia zła. Zapytaj ich, dlaczego nadal wierzą, że Jezus powróci na ziemię w towarzystwie aniołów, mimo że zgodnie z jego własnymi często powtarzanymi przepowiedniami spóźnił się prawie 2000 lat. Kiedy chrześcijanie stają przed takimi pytaniami, ich odpowiedzią jest całkowite zaprzeczenie. Czas zacząć traktować religię jako zjawisko, którym rzeczywiście jest. Jeśli ktoś naprawdę ma urojenia w sprawie innej niż religia, na przykład, jeśli uważa, że Koreańczycy z Północy założyli podsłuch w jego domu, że jest Napoleonem, że został uprowadzony przez kosmitów lub że pod skórą pełzają mu mrówki, to trafia do psychiatry. Jednak osoba, która wierzy, że dziewica urodziła dziecko, że mężczyzna powstał z martwych, wstąpił do nieba na chmurze i powróci na ziemię na chmurze otoczonej przez anioły, nie szuka pomocy u psychoterapeuty lub w szpitalu psychiatrycznym. Nie ma to logicznego sensu.

W rozdziale piątym „Zukunft einer Illusion” Freud wspomina, że istnieją trzy powody, dla których religii udaje się wejść do naszego systemu wierzeń: po pierwsze, wierzyli w nią nasi przodkowie; po drugie, otrzymaliśmy argumenty, które są uważane za dowód słuszności religii; i po trzecie, społeczeństwo zdecydowanie nie popiera kwestionowania religii lub nawet je zakazuje. Diagnoza Freuda wydaje się wiarygodna, ale u jej podstaw leży coś jeszcze bardziej podstawowego: istnieją po prostu rzeczy, które mają źródło w „okablowaniu” naszych mózgów, a które niekoniecznie są dobre dla naszego gatunku jako całości. Koncepcja urojeń Restaka i koncepcja zamierzonego uprzedzenia Brothertona to być może dwa dobre przykłady, a religia doskonale do nich pasuje. Tak, nasz gatunek to rzeczywiście Homo religiosus i trudno nie zastanawiać się z rozpaczą, czy kiedykolwiek pozbędziemy się religii. Na szczęście, dzięki ewolucji kulturowej, duch czasu wydaje się zmieniać. Jak argumentowali autorzy tacy jak Steven Pinker i James A. Haught, poziom edukacji rośnie i następuje ogólna zmiana w kierunku wolnomyślicielstwa.

Uznanie religii za urojenie w sensie klinicznym to sprawa delikatna. Bardzo trudno jest dotrzeć do ludzi, którzy czują się obrażeni, gdy słyszą, że ich osobiste, ważne dla nich przekonanie jest urojeniem. Co gorsza, ludzie z urojeniami nie zdają sobie z tego sprawy. Często stosują krytyczne myślenie wobec każdego aspektu swojego życia z wyjątkiem tego jednego – religii - i przy tym uważają siebie za całkiem normalnych.

Nasza odporność na informacje, których nie lubimy, jest dobrze zbadana i udokumentowana. W badaniu przeprowadzonym na uniwersytecie Stanforda w latach siedemdziesiątych naukowcy zauważyli, że nawet jeśli wiara uczestników została całkowicie obalona, badani nie zmienili swoich podstawowych założeń. Jak możemy wyjść poza szybkie formułowanie opinii, opartych na niewielkiej ilości dowodów i uwolnić się od kurczowego trzymania się tych opinii w obliczu przytłaczających faktów?

Wyzwaniem dla świeckich humanistów jest dotarcie do ludzi, najlepiej w młodym wieku, i pokazanie im, jak ważna jest otwartość i oparcie przekonań na dowodach naukowych. Kościoły, rodziny, rząd, a nawet szkoły nadal będą opierać się naszym wysiłkom, ale to nie znaczy, że mamy się poddać. Organizacje humanistyczne muszą nadal głosić swoją filozofię i walczyć z hegemonią religijną, ale myślę, że warto byłoby zbadać możliwość uzyskania wsparcia psychologów i psychiatrów. Zaangażowanie specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym uwiarygodniłoby twierdzenie, że religia jest urojeniem, a przecież nikt nie chce być piętnowany jako człowiek zaburzony psychicznie. Pytanie brzmi, jak pozyskać wsparcie specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym. Być może zorganizowanie konferencji krajowej lub międzynarodowej byłoby dobrym punktem wyjścia i dobrą okazją do burzy mózgów na ten temat. Kto wie? Może nasz gatunek mógłby jeszcze za naszego życia przejść od Homo religiosus do Homo sapiens!





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"