[ Strona główna ]

RACJE

Numer 8

Kwiecień 2022


Bertrand Russell

CZY BÓG ISTNIEJE?



Na pytanie, czy Bóg istnieje, padło wiele odpowiedzi formułowanych w oparciu o różne argumenty, przez różne osoby i różne społeczności. Ogromna większość ludzi przyjmuje po prostu opinię, która przeważa w ich otoczeniu. W najdawniejszych czasach, o których mamy jakieś relacje, powszechnie wierzono w istnienie wielu bogów. Jako pierwsi w jednego boga uwierzyli Żydzi. Najpierw wierzyli, że Baal i Ashtaroth, Dagon i Moloch i inni byli także prawdziwymi bogami, ale tymi złymi, ponieważ pomagali wrogom Żydów. Krok, który trzeba było wykonać, by uznać, że nie tylko byli źli, ale po prostu nie istnieli, był bardzo trudny.

W czasach Antiocha IV podjęto próbę zhellenizowania Żydów. Antioch zadekretował, że powinni jeść wieprzowinę, zaniechać obrzezania i kąpieli rytualnych. Większość Żydów w Jerozolimie poddała się, ale na prowincji opór był silny i w końcu Żydzi pod przywództwem Machabeuszy wywalczyli prawo do kultywowania swoich zwyczajów.

Monoteizm, który na początku prześladowań Antiocha był wyznaniem tylko części jednego małego narodu, został przyjęty przez chrześcijaństwo, a następnie przez islam i w ten sposób stał się religią dominującą na całym świecie na zachód od Indii. Od Indii na wschód nie przyjął się: hinduizm przyjmował istnienie wielu bogów, a buddyzm w swej pierwotnej formie - żadnego, podobnie jak, począwszy od jedenastego wieku, konfucjanizm. Jeżeli jednak prawdziwość religii ma być oceniana na podstawie jej doczesnych osiągnięć, to argument na korzyść monoteizmu jest bardzo silny, ponieważ jego wyznawcy posiadali największe armie, największe floty i zgromadzili największe bogactwa. W naszych czasach argument ten staje się jednak coraz mniej istotny. Prawdą jest, że zagrożenie dla chrześcijaństwa płynące ze strony Japonii zostało pokonane. Ale chrześcijaństwo stoi teraz w obliczu zagrożenia ze strony ateistycznych hord Moskali i nie jest wcale pewne, jak można by sobie tego życzyć, że bomby atomowe dostarczą rozstrzygającego argumentu na rzecz teizmu.

Zostawmy jednak ten polityczno-geograficzny sposób analizowania religii, który od czasów starożytnych Greków jest coraz częściej odrzucany przez myślących ludzi. Już wtedy żyli ludzie, którzy nie zadowalali się przyjmowaniem religijnych opinii swoich sąsiadów, ale starali się dociec, co rozum i filozofia mogą mieć do powiedzenia w tej sprawie. W handlowych miastach Jonii, gdzie wynaleziono filozofię, w szóstym wieku przed Chrystusem żyli wolnomyśliciele. W porównaniu z wolnomyślicielami współczesnymi mieli oni łatwe zadanie, ponieważ bogowie olimpijscy, jakkolwiek inspirujący dla poetów, nie nadawali się do obrony przed zarzutami krytycznego rozumu. Sprostał im popularny orfizm (któremu chrześcijaństwo wiele zawdzięcza), a filozoficznie Platon, od którego Grecy zaczerpnęli filozoficzny monoteizm, bardzo różny od politycznego i nacjonalistycznego monoteizmu Żydów. Kiedy świat grecki nawrócił się na chrześcijaństwo, połączył nowe wyznanie wiary z platońską metafizyką i w ten sposób narodziła się teologia. Teologowie katoliccy, od czasów św. Augustyna po dzień dzisiejszy, wierzyli, że istnienie jednego Boga może być udowodnione przez krytyczny rozum. Ostateczną formę dowody na istnienie Boga przyjęły w XIII wieku, za sprawą św. Tomasza z Akwinu. Kiedy w XVII wieku narodziła się filozofia nowożytna, Kartezjusz i Leibniz przejęli stare argumenty, nieco je ulepszając, i w dużej mierze to dzięki ich wysiłkom wiara została wsparta intelektualnie. Ale Locke, choć sam był zdeklarowanymi chrześcijaninem, podważył teoretyczne podstawy starych argumentów, a wielu jego zwolenników, zwłaszcza we Francji, stało się ateistami. Nie będę omawiał w całej ich subtelności filozoficznych argumentów za istnieniem Boga. Tylko jeden z nich, jak sądzę nadal liczy się dla filozofów – dowód z konieczności przyjęcia istnienia Pierwszej Przyczyny. Dowód ten mówi, że skoro wszystko, co się dzieje, ma swoją przyczynę, to musi istnieć Pierwsza Przyczyna, od której zaczyna się cała seria. Dowód ten zawiera ten sam błąd, co dowód ze słonia i żółwia. Mówi się (relacjonuję tylko to, co przeczytałem), że pewien hinduski myśliciel wierzył, że Ziemia spoczywa na słoniu. Kiedy zapytano go, na czym spoczywa słoń, odpowiedział, że na żółwiu. Kiedy zapytano go, na czym spoczywa żółw, powiedział: "Jestem zmęczony. Zmieńmy temat". Odpowiedź ta ilustruje najlepiej niezadowalający charakter dowodu z Pierwszej Przyczyny. Niemniej jednak można go znaleźć w niektórych współczesnych traktatach z dziedziny fizyki, w których twierdzi się, że procesy fizyczne, kiedy badamy ich przyczyny, pokazują, że musiał istnieć jakiś ich gwałtowny początek i wnosi z tego, że było to stworzenie świata przez Boga. Starannie unika się jednak prób wykazania, w jaki sposób hipoteza ta czyni sprawy bardziej zrozumiałymi.

Scholastyczne dowody za istnieniem Najwyższej Istoty są obecnie odrzucane przez większość protestanckich teologów na rzecz nowych, które według mnie nie są w żaden sposób lepsze. Dowody scholastyczne były rezultatem prawdziwego wysiłku myśli i gdyby przyjmowane przesłanki były poprawne, wykazałyby prawdziwość swoich wniosków. Nowe dowody, które upodobali sobie moderniści, są niejasne, a ich zwolennicy odrzucają z pogardą każdy wysiłek, aby uczynić je precyzyjnymi. Dowody te odwołują się do serca, a nie do rozumu. Nie twierdzi się, że ci, którzy odrzucają nowe dowody, nie myślą logicznie, ale że są pozbawieni głębszych uczuć lub zmysłu moralnego. Zbadajmy te argumenty i zobaczmy, czy rzeczywiście czegoś dowodzą.

Jednym z moich ulubionych dowodów tej kategorii jest dowód z ewolucji. Świat był kiedyś pozbawiony życia, a kiedy życie się zaczęło, było to życie składające się z zielonego szlamu i innych nieciekawych rzeczy. Stopniowo, w toku ewolucji, rozwinęło się ono w zwierzęta i rośliny, a w końcu w CZŁOWIEKA. Człowiek, jak zapewniają nas teologowie, jest tak wspaniałą istotą, że może być uważany za punkt kulminacyjny, do którego prowadziły długie wieki mgławicy i szlamu. Można przypuszczać, że teologowie mieli szczęście w swoich kontaktach z ludźmi. Nie wydaje się, by brali pod uwagę istnienie osób takich jak Hitler czy Bestia z Belsen. Jeśli Wszechmocny, mając do dyspozycji wieczność, uznał, że warto było poprzez wiele milionów lat ewolucji doprowadzić do pojawienia się tych ludzi, to mogę tylko powiedzieć, że gust moralny i estetyczny miał osobliwy. Teologowie bez wątpienia mają nadzieję, że przyszły bieg ewolucji wytworzy więcej ludzi takich jak oni sami, a mniej takich jak Hitler. Miejmy ją i my. Ale pielęgnując tę nadzieję, porzucamy grunt doświadczenia i uciekamy w optymizm, którego historia jak dotąd nie potwierdza.

Można wnieść też inne zastrzeżenia wobec tego ewolucyjnego optymizmu. Istnieją istotne powody, by sądzić, że życie na naszej planecie nie będzie trwało wiecznie, tak więc wszelki optymizm oparty na przebiegu ziemskiej historii musi być tymczasowy i ograniczony w swym zasięgu. Życie może oczywiście istnieć gdzie indziej, ale jeśli istnieje, to nic o nim nie wiemy i nie mamy powodu przypuszczać, że wykształciło formy bardziej podobne do cnotliwych teologów niż do Hitlera. Ziemia jest bardzo malutkim zakątkiem wszechświata. Jest małym fragmentem układu słonecznego. Układ Słoneczny jest małym fragmentem Drogi Mlecznej, a Droga Mleczna jest małym fragmentem wielu milionów galaktyk obserwowanych przez współczesne teleskopy. W tym małym, nieznaczącym zakątku kosmosu zdarzyło się krótkie interludium pomiędzy dwoma długimi epokami bez życia. W tym krótkim interludium zdarzyło się o wiele krótsze, w którym pojawił się człowiek. Jeśli naprawdę człowiek jest celem wszechświata, to wydarzenia, które poprzedzały jego pojawienie się, trwały trochę za długo. Przypomina to sytuację, w której nudny starszy pan opowiada rozwlekłą, nieciekawa historyjkę i kończy ją w nieoczekiwanym momencie. Nie wydaje mi się, aby teologowie wykazali się odpowiednim szacunkiem dla Stwórcy, używając takiego porównania.

Jedną z wad teologów wszystkich czasów było przesadne podkreślanie znaczenia naszej planety. Bez wątpienia było to naturalne w czasach przed Kopernikiem, gdy sądzono, że Słońce krąży wokół Ziemi. Ale od czasów Kopernika, a jeszcze bardziej od momentu pojawienia się nowoczesnej eksploracji odległych przestrzeni, stawianie Ziemi w centrum uwagi stało się raczej zaściankowe. Jeśli wszechświat miał Stwórcę, nie jest rozsądne przypuszczać, że był On specjalnie zainteresowany naszym małym zakątkiem. A jeśli nie był, to wartości, jakimi się kierował, musiały być całkiem inne niż nasze, skoro – jak się okazuje – życie jest niemożliwe w ogromnej większości wszechświata.

Oprócz argumentu „z ewolucji” stosowany jest przez teologów argument moralistyczny, spopularyzowany przez Williama Jamesa. Zgodnie z tym argumentem powinniśmy wierzyć w Boga, ponieważ jeśli tego nie uczynimy, nie będziemy zdolni dokonywać właściwych wyborów moralnych. Pierwszym i największym zarzutem wobec tego argumentu jest to, że - przy najżyczliwszej interpretacji - nie dowodzi on wcale istnienia Boga, lecz jedynie tego, że politycy i wychowawcy powinni starać się, by ludzie myśleli, że Bóg istnieje. Czy powinno się to robić, czy nie, nie jest kwestią teologiczną, ale polityczną. Argumenty za tym są tego samego rodzaju co te, które nawołują do uczenia dzieci szacunku dla flagi. Człowiek prawdziwie religijny nie zadowoli się poglądem, że wiara w Boga jest użyteczna, ponieważ będzie chciał wiedzieć, czy rzeczywiście Bóg istnieje. Absurdem jest twierdzić, że te dwa pytania są tożsame. Wiara w świętego Mikołaja jest użyteczna w przedszkolu (pozwala organizować imprezy choinkowe) ale nikt nie uważa, że dowodzi istnienia świętego Mikołaja.

Ponieważ nie zajmujemy się polityką, moglibyśmy uznać to, co zostało napisane, za wystarczające obalenie argumentu moralnego, ale być może warto pociągnąć tę kwestię nieco dalej. Po pierwsze jest bardzo wątpliwe, czy wiara w Boga ma te wszystkie dobroczynne skutki moralne, jakie się jej przypisuje. Wielu najlepszych ludzi znanych w historii było osobami niewierzącymi. John Stuart Mill może posłużyć za przykład. A wielu najgorszych wierzyło we wszystkie religijne bajki. Przykładów jest niezliczona ilość. Jednym z nich może być Henryk VIII.

Niezależnie od tego, zawsze, gdy rządy podtrzymują jakieś poglądy ze względu na ich użyteczność, a nie na prawdę, prowadzi to do katastrofy. Gdy tylko tak się stanie, konieczna staje się tłumiąca krytykę cenzura. Za niezbędne uważa się zniechęcanie do myślenia młodych ludzi z obawy przed pojawieniem się „niebezpiecznych idei”. Kiedy takie praktyki są stosowane przeciwko religii, jak to miało miejsce w Rosji Sowieckiej, teologowie widzą, że są one złe, ale nie widzą, że pozostają złe, kiedy są stosowane w obronie tego, co teologowie uważają za dobre. Wolność myśli i zasada opierania się przede wszystkim na dowodach są o wiele ważniejsze dla ocen moralnych niż wiara w ten czy inny dogmat teologiczny. Dlatego nie można głosić, że przekonania teologiczne powinny być podtrzymywane ze względu na ich użyteczność, bez względu na ich prawdziwość.

Istnieje prostsza i bardziej naiwna forma tego argumentu, która przemawia do wielu osób. Niektórzy ludzie twierdzą, że bez pocieszenia, jakie daje religia, byliby nieznośnie nieszczęśliwi. O ile jest to prawda, jest to argument tchórza. Nikt oprócz tchórza nie wybrałby świadomie życia w raju dla głupców. Kiedy mężczyzna podejrzewa swoją żonę o niewierność, nie może uważać się za lepszego od niej, gdy zamyka oczy na dowody zdrady. I nie rozumiem, dlaczego ignorowanie dowodów miałoby być godne pogardy w jednym przypadku, a godne podziwu w drugim. Pomijając ten argument, znaczenie religii w przyczynianiu się do indywidualnego szczęścia jest bardzo przeceniane. To, czy jest się szczęśliwym czy nieszczęśliwym, zależy od wielu czynników. Większość ludzi potrzebuje dobrego zdrowia, dostatecznej ilości pożywienia, dobrej opinii w swoim środowisku społecznym i miłości swoich bliskich. Potrzebuje nie tylko zdrowia fizycznego, ale i psychicznego. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, większość ludzi będzie szczęśliwa niezależnie od wyznawanej wiary; bez nich większość ludzi będzie nieszczęśliwa, bez względu na wyznawaną wiarę. Kiedy myślę o ludziach, których znam, nie zauważam, żeby ci, którzy mają przekonania religijne, byli szczęśliwsi od tych, którzy ich nie mają.

Analizując własne przekonania, stwierdzam, że nie jestem w stanie dostrzec żadnego celu we wszechświecie, a jeszcze bardziej nie jestem w stanie chcieć go dostrzec. Ci, którzy wyobrażają sobie, że przebieg kosmicznej ewolucji prowadzi do jakiejś przyjemnej dla Stwórcy konkluzji, są logicznie zobowiązani (choć zwykle nie zdają sobie z tego sprawy) do przyjęcia poglądu, że Stwórca nie jest wszechmocny lub - jeśli jest wszechmocny - może zadecydować o tym, do czego to wszystko doprowadzi, nie martwiąc się o straty. Ja nie dostrzegam żadnego celu, do którego zmierza wszechświat.

Według fizyków, energia będzie stopniowo coraz bardziej równomiernie dystrybuowana, a w procesie prowadzącym do tej równomiernej dystrybucji będzie się stawać coraz mniej użyteczna. Stopniowo będzie znikać wszystko, co uważamy za interesujące lub przyjemne, jak życie i światło - tak przynajmniej nas zapewniają. Kosmos jest jak teatr, w którym tylko raz wystawia się sztukę, a po opadnięciu kurtyny teatr zostaje opuszczony, dopóki nie popadnie w ruinę. Nie zamierzam twierdzić z całą stanowczością, że tak właśnie jest. Wymagałoby to posiadania większej wiedzy niż ta, którą mam. Nie twierdzę, że wszechświat nie ma żadnego celu, powiadam tylko, że nie ma żadnych dowodów, że taki cel istnieje.

Powiem dalej: jeśli istnieje cel i jeśli tym celem jest wszechmocny Stwórca, to ten Stwórca jest bardzo daleki od wizji kochającego boga, jakim się go nam przedstawia; jest raczej nikczemnikiem w stopniu niewyobrażalnym. Człowiek, który popełnia morderstwo, jest uważany za złego. Wszechmocne Bóstwo, jeśli takie istnieje, morduje wszystkich. Człowiek, który celowo zaraził kogoś śmiertelną chorobą, byłby uważany za diabła. Ale Stwórca, jeśli istnieje, co roku dotyka straszną chorobą wiele tysięcy ludzi. Człowiek, który, mając wiedzę i moc potrzebną do uczynienia swoich dzieci dobrymi, wybrał zamiast tego uczynienie ich złymi, byłby pogardzany. Ale Bóg, jeśli istnieje, dokonuje takiego wyboru w przypadku bardzo wielu swoich dzieci. Koncepcja wszechmocnego Boga, którego krytyka jest bezbożnością, mogła powstać tylko w orientalnych despotiach, gdzie władcy, pomimo kapryśnych okrucieństw, nadal cieszyli się uwielbieniem swoich podwładnych. Psychologia właściwa dla tego przestarzałego systemu politycznego przetrwała tylko w ortodoksyjnej teologii.

Istnieje modernistyczna wersja teizmu, zgodnie z którą Bóg nie jest wszechmocny, ale mimo wielkich trudności czyni, co w Jego mocy, by sprawić, żeby świat był lepszy. Pogląd ten, choć nowy wśród chrześcijan, nie jest nowy w historii ludzkiej myśli. Znajdziemy go już u Platona. Nie sądzę, by można udowodnić, że pogląd ten jest fałszywy. Myślę, że wszystko, co można o nim powiedzieć, to tyle, że nie ma wspierających go dowodów.

Wielu ortodoksów sądzi, że to po stronie sceptyków leży obowiązek obalania przyjętych dogmatów, a nie po stronie dogmatyków obowiązek ich udowodnienia. Jest to, oczywiście, błąd. Gdybym zasugerował, że pomiędzy Ziemią a Marsem krąży po eliptycznej orbicie wokół Słońca porcelanowy czajniczek, nikt nie byłby w stanie obalić mojego twierdzenia, jeślibym dodał, że czajniczek jest zbyt mały, by dostrzec go nawet przez najpotężniejsze teleskopy. Gdybym jednak dalej twierdził, że skoro mojego twierdzenia nie da się obalić, to wątpienie w jego prawdziwość jest niedopuszczalnym błędem ze strony ludzkiego rozumu, słusznie uznano by mnie za niepoczytalnego. Gdyby jednak istnienie takiego czajniczka było potwierdzone w starożytnych księgach, nauczane jako święta prawda w każdą niedzielę i wpajane do umysłów dzieci w szkole, to wahanie się, czy wierzyć w jego istnienie, stałoby się oznaką ekscentryzmu i uprawniałoby do zajęcia się sceptykiem przez psychiatrę w oświeconym wieku lub przez inkwizytora w dawniejszych czasach. Zwykle zakłada się, że jeśli jakieś przekonanie jest powszechnie podzielane, to musi być w nim coś rozsądnego. Nie wydaje mi się, aby ten pogląd mógł być utrzymywany przez kogokolwiek, kto studiował historię. Praktycznie wszystkie wierzenia ludów pierwotnych są absurdalne. We wczesnych cywilizacjach mógł istnieć co najwyżej jeden procent przekonań, o których można powiedzieć, że są racjonalne. W naszych czasach ...... W tym momencie wolę być ostrożny.

Wszyscy wiemy, że w sowieckiej Rosji przyjmowane są jako prawdziwe absurdalne przekonania. Jeśli jesteśmy protestantami, to wiemy, że wśród katolików przyjmowane są absurdalne przekonania. Jeśli jesteśmy katolikami, to wiemy, że wśród protestantów przyjmowane są absurdalne wierzenia. Jeśli jesteśmy konserwatystami, jesteśmy zdumieni przesądami, które pokutują wśród członków Partii Pracy. Jeśli jesteśmy socjalistami, zdumiewa nas łatwowierność konserwatystów. Nie wiem, drogi czytelniku, jakie są twoje przekonania, ale jakiekolwiek by one były, musisz przyznać, że dziewięć dziesiątych przekonań dziewięciu dziesiątych ludzkości jest całkowicie irracjonalnych. Przekonania, o których mowa, to oczywiście te, których ty nie wyznajesz. Dlatego nie mogę uważać za aroganckie wątpienie w coś, co od dawna uważane jest za prawdę, zwłaszcza gdy opinia ta utrzymywana jest tylko w niektórych regionach geograficznych, jak to ma miejsce w przypadku wszystkich opinii teologicznych.

Wniosek z tego wywodu jest taki, że nie ma powodu, by wierzyć w jakiekolwiek dogmaty tradycyjnej teologii, a co więcej, nie ma powodu, by życzyć sobie, żeby były one prawdziwe. Człowiek, o ile nie podlega siłom natury, jest wolny i może kształtować swoje własne przeznaczenie. Sam korzysta lub nie korzysta z danych mu możliwości i sam ponosi odpowiedzialność za swoje wybory.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"