Andrzej Dominiczak


BIEDNI DO ZBAWIENIA POTRZEBNI


Jan Paweł II chwalił biedę i biedaków, nie jako ludzi jednak, lecz jako narzędzie zbawienia. Z tej perspektywy państwo opiekuńcze - jedyna skuteczna metoda walki z biedą - jawiło mu się jako zło samo sobie, ale i zagrożenie dla katolickiego imperium charytatywnego.

Są na świecie kraje, w których rocznice i jubileusze stają się okazją do moralnego rozrachunku, krytycznego namysłu lub publicznej debaty. Prowadzi się spory, zwolennicy i przeciwnicy jubilatów wytykają im błędy, chwalą dokonania i demaskują rzekome osiągnięcia. Czynni i bierni uczestnicy jubileuszowych polemik pielęgnują w ten sposób kulturę intelektualną swych krajów, umacniają wolność myśli, słowa i sumień oraz krok po kroku przyczyniają się do lepszego rozumienia dyskutowanych zjawisk.

W Polsce jubileuszom towarzyszą fanfary, uroczyste mowy, tańce i przemarsze. Wszystko jest jasne, by nie rzec oczywiste, zwłaszcza gdy jubilatem jest „sędziwy bożek”, wielki rodak, taternik, filozof, aktor, poeta, mąż stanu, wyzwoliciel narodów etc. – Jan Paweł II. W Polsce się nie dyskutuje – a już na pewno nie o papieżu. Ojczyzna oddaje mu hołd, darzy czcią, okazuje uwielbienie i głosi jego chwałę. Kult papieża-Polaka – zakorzeniony w narodowych kompleksach i mesjanistycznych tęsknotach – coraz wyraźniej przyjmuje kształt nacjonalistycznej histerii. Płytkiej zapewne, dość silnej jednak, by spowodować zaślepienie – stan wymagający długotrwałej terapii, nierzadko prowadzący do nieodwracalnych szkód.

Na świecie Jan Paweł II bywa oskarżany o choroby i śmierć milionów ludzi w Afryce, o dyskryminację kobiet i mniejszości seksualnych, o umocnienie autorytarnego stylu rządów w kościele katolickim, o zagrażanie wolności badań naukowych, wolności słowa i tępienie innych swobód. O tym, że papież jest wrogiem praw i wolności wiemy wszyscy, choć w polskiej prasie i telewizji panuje w tej sprawie zmowa milczenia. Mniej jednak wiadomo o polityce społecznej papieża i jego stosunku do problemu pogłębiającej się przepaści między biednymi i bogatymi, o tym wreszcie, dlaczego potępia model państwa opiekuńczego, dzięki któremu w Europie drugiej połowy XX wieku doszło do znacznego ograniczenia sfery ubóstwa i wyzysku.

Wedle potocznego mniemania Kościół katolicki nie należy do wrogów państwa opiekuńczego. Głoszone przez tę instytucję wartości: miłość bliźniego, nakaz praktykowania miłosierdzia i pomocy potrzebującym sprawiają, że opinia publiczna spodziewa się raczej poparcia kościoła dla rządowych programów pomocy społecznej. Tymczasem Jan Paweł II państwo opiekuńcze odrzuca, twierdząc, że podstawowym środkiem pomocy ubogim powinna być prywatna dobroczynność.

Stanowisko to wraz z obszernym uzasadnieniem Jan Paweł II po raz pierwszy przedstawił w roku 1988 w posynodalnej adhortacji apostolskiej Christifideles Laici. W dokumencie tym papież tłumaczy, że solidarność, czyli cnota, dzięki której kochamy naszych bliźnich ze względu na ich i naszą przynależność do rodzaju ludzkiego, zakorzeniona jest w miłosierdziu. Solidarność – zdaniem autora – jest cnotą naturalną, podczas gdy miłosierdzie dane nam jest przez boga w akcie łaski podczas chrztu. To dzięki niemu – powiada papież – potrafimy kochać boga i naszych bliźnich w bogu. Miłosierdzie wyraża się w szczodrości i oddaniu drugiemu człowiekowi, w zachowaniach, które określamy jako „akty miłosierdzia”, takie jak nakarmienie głodnego lub przyodzianie nagiego, etc. „Miłość bliźniego wyrażająca się w najstarszych i zawsze nowych dziełach miłosierdzia co do ciała i co do ducha, stanowi najbardziej bezpośrednią, powszechną i powszednią formę owego ożywiania duchem chrześcijańskim porządku doczesnego, co stanowi specyficzne zadanie świeckich. (sic!) Bez miłosierdzia miłość, jaką powinniśmy darzyć naszych bliźnich, jest znacznie zubożona.”

Właściwym sensem miłosierdzia okazuje się więc nie troska o los drugiego człowieka, głodnego lub chorego, lecz o stan własnej duszy. Podobną myśl znajdujemy już u św. Pawła: „I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.” Akty miłosierdzia są w istocie narzędziem zbawienia, podobnie jak chorzy i żebracy. Bez nich nasza miłość będzie niepełna, a zbawienie niepewne.

Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności” – powiada papież w encyklice Centesimus Annus – „państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których – przy ogromnych kosztach – raczej dominuje logika biurokratyczna, aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom. Istotnie, wydaje się, że lepiej zna i może zaspokoić potrzeby ten, kto styka się z nimi z bliska i kto czuje się bliźnim człowieka potrzebującego.”

Jan Paweł II odrzuciłby świat, w którym nie ma biedaków lub jest ich garstka, gdyż świat taki zagraża wpływom, potędze i interesom finansowym kościoła. Bezrobotni otrzymujący godziwe zasiłki, ich rodziny i dzieci nie potrzebują kościoła, a jeśli nawet, to nie jako ludzie całkowicie odeń zależni. Nie można ich, jak to się dzieje w wielu prowadzonych przez kościół schroniskach, zmusić do modlitwy lub niewolniczej pracy. Nie można ich kupić za miskę zupy i dach nad głową. Nawet miłość okazuje się trudniejsza, gdy bliźni mają pełne brzuchy, co w tajemniczy sposób prowadzi do erozji takich chrześcijańskich cnót, jak pokora i posłuszeństwo.

Czy ludzie kościoła lepiej traktują swoich podopiecznych niż personel placówek państwowych lub samorządowych? Nic na to nie wskazuje. Przeciwnie, mnożą się doniesienia o nadużyciach popełnianych przez zakonnice i duchownych prowadzących schroniska: o przemocy, poniżeniach i nadużyciach seksualnych. Kościół chroni sprawców tych niegodziwości. Dzięki wolnej prasie dowiadujemy się, że Jan XXII wydał polecenie ukrywania tych kompromitujących dla kościoła faktów, a kolejni papieże nie zmieniali tej decyzji. Tymczasem placówki państwowe podlegają ścisłej kontroli i trudno sobie wręcz wyobrazić, żeby premier lub prezydent jakiegoś opiekuńczego państwa wydał tajne zalecenie zatajania doniesień o popełnianych przez ich personel przestępstwach. Demokratyczne państwa bowiem, choć dalekie od ideału, nie są instytucjami autorytarnymi, dzięki czemu ich prestiż nie zależy od zachowania pojedynczych osób, a udzielana przez nie pomoc jest nie tylko skuteczna, ale i bezpieczna dla jej beneficjentów. Nikt nie wymaga od nich, by odmówili modlitwę, powstrzymywali się od współżycia seksualnego, jedli ryby zamiast kotletów lub odstawili kieliszek wina pod groźbą bezzwłocznego pozbawienia dachu nad głową. Demokratyczne państwo nie potrzebuje ubogich, by móc umacniać swe wpływy i czerpać dochody. Kościół bez głodnych i biednych nie przetrwa.

Bez Dogmatu, 2003





Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation