[ Strona główna ]

RACJE

"Ponadczasowe"


Bertrand Russell

ZARYS TEORII BEŁKOTU INTELEKTUALNEGO

lub "Krótka historia bzdury""1



Człowiek jest zwierzęciem rozumnym - tak mnie przynajmniej uczono. Przez całe swoje długie życie usilnie poszukiwałem dowodów potwierdzających to przekonanie, ale jak dotąd nie udało mi się ich znaleźć, choć szukałem w wielu krajach, na trzech kontynentach. Przeciwnie, widziałem i widzę, że świat coraz bardziej pogrąża się w szaleństwie. Widziałem, jak wielkie narody, przewodzące niegdyś rozwojowi cywilizacji, teraz zostały wyprowadzone na manowce przez głosicieli napuszonych nonsensów. Widziałem, jak w zawrotnym tempie narastają okrucieństwo, prześladowanie i przesądy. Doszło niemal do tego, że człowiek głoszący racjonalizm uważany jest za starego piernika z dawnych czasów, który jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zdołał się uchować. Smutne to wszystko, lecz żal jest uczuciem, które pożytku nie przynosi. Chcąc się od niego uwolnić, zabrałem się do studiowania przeszłości z większą niż dotąd uwagą, i podobnie jak Erazm doszedłem do wniosku, że głupota jest wieczna, a ludzkość mimo to jakoś przetrwała. Łatwiej znieść szaleństwa naszych czasów, kiedy spojrzy się na nie przez pryzmat popełnianych w przeszłości, zajmę się więc zarówno bzdurami współczesnymi, jak i tymi z dawnych wieków. Może uda się dzięki temu zobaczyć nasze czasy wcale nie gorsze od tych, które nasi przodkowie przeżyli, bo przecież ostateczny kataklizm jakoś nie nastąpił.

To Arystoteles, o ile mi wiadomo, pierwszy powiedział, że człowiek jest zwierzęciem rozumnym. Opierał się przy tym na przesłance, która dzisiaj nie robi większego wrażenia, że niektórzy ludzie potrafią rachować. W jego przekonaniu istniały trzy rodzaje duszy: dusza roślinna, którą posiadają wszystkie istoty żywe, zarówno rośliny, jak zwierzęta, i dzięki której odżywiają się i rosną; dusza zwierzęca, związana ze zdolnością przemieszczania się, którą posiada człowiek i zwierzęta niższe; dusza rozumna, czyli intelekt, która jest umysłem boskim, ale ludzie, zależnie od swej mądrości, mają w niej większy lub mniejszy udział. To dzięki intelektowi człowiek jest zwierzęciem rozumnym. Intelekt przejawiał się na różne sposoby, lecz najdobitniej w znajomości arytmetyki. Brało się to stąd, że grecki system liczb był bardzo niedoskonały, mnożenie nastręczało nie lada trudności, a skomplikowanych obliczeń mogli dokonywać tylko wyjątkowo inteligentni ludzie. W dzisiejszych czasach maszyny liczące rachują lepiej niż najinteligentniejsi ludzie, nikt jednak nie twierdzi, że te pożyteczne narzędzia są nieśmiertelne albo że działają z boskiej inspiracji. Gdy arytmetyka stała się łatwiejsza, przestano ją aż tak bardzo poważać. Skutek jest taki, że wielu filozofów nadal nam wmawia, jacy jesteśmy wspaniali, ale nie czynią tego z powodu naszych zdolności arytmetycznych.

Ponieważ obowiązująca w naszej epoce moda nie dopuszcza już powoływania się na przykład buchalterów jako dowód rozumności ludzi i częściowej przynajmniej nieśmiertelności duszy, popatrzmy gdzie indziej. Gdzie najpierw obrócimy wzrok? Czy na wybitnych mężów stanu, którzy tak ochoczo doprowadzili świat do obecnej sytuacji? Czy może na literatów? Albo filozofów? Wszyscy oni mają swoje zasługi, ale moim zdaniem powinniśmy zacząć od tych, co do których wszyscy zdrowo myślący zgadzają się, że są najmądrzejsi i najlepsi z całego rodzaju ludzkiego. Mam na myśli duchownych. Jeśli oni nie są rozumni, jakaż nadzieja pozostaje nam, pośledniejszym śmiertelnikom? Niestety - choć stwierdzam to z całym należnym szacunkiem - były czasy, kiedy mądrość duchownych nie przejawiała się w tak oczywisty sposób, ale — co dziwniejsze, właśnie wtedy posiadali oni największą władzę. W owych wiekach wiary, tak wychwalanych przez naszych neoscholastyków, duchowieństwo rządziło po swojemu. Codzienne życie pełne było cudów dokonywanych przez świętych oraz złych czarów, będących dziełem diabłów i nekromantów. Tysiące czarownic spłonęło na stosie. Zaraza i głód, trzęsienia ziemi, powodzie i pożary były karą za ludzkie grzechy. Mimo to - choć trudno w to uwierzyć - ludzie grzeszyli jeszcze bardziej niż dzisiaj. Naukowa wiedza o świecie była bardzo niewielka. Garstka uczonych mężów pamiętała jedynie odkryte przez starożytnych Greków dowody na kulistość Ziemi, ale większość ludzi stroiła sobie żarty z samego pojęcia antypodów. Herezją było snuć przypuszczenia, że na drugiej stronie kuli ziemskiej żyją ludzkie istoty. Panowało ogólne przekonanie (dzisiejsi katolicy mają łagodniejszy pogląd w tej kwestii), że przeważająca większość ludzi jest potępiona. Na każdym kroku czyhało niebezpieczeństwo. Diabły mogły ukryć się w jedzeniu spożywanym przez mnichów i objąć w posiadanie dusze nieostrożnych biesiadników, którzy nie przeżegnali się przed wzięciem do ust kolejnego kęsa. Ludzie starej daty nadal mówią: „niech cię Bóg błogosławi”, kiedy ktoś kichnie, nie pamiętając, skąd się ten zwyczaj wywodzi. A wziął się on stąd, że kiedyś sądzono, iż człowiek, który kicha, wyrzuca na zewnątrz swą duszę. Zanim powróci ona do ciała, czyhające demony mogą nim zawładnąć. Wypowiedzenie w porę słów: „niech cię Bóg błogosławi”, odstraszało demony.

Przez ostatnie czterysta lat, kiedy rozwój nauki ukazywał stopniowo ludziom wiedzę o otaczającym świecie i uczył, jak opanowywać siły natury, duchowieństwo toczyło skazaną na porażkę walkę przeciw nauce na froncie astronomii i geologii, anatomii i fizjologii, biologii, psychologii i socjologii. Wyparci z jednych pozycji, zajmowali inne. Poniósłszy klęskę w dziedzinie astronomii, dokładali wszelkich starań, by nie dopuścić do rozwoju geologii. W biologii zwalczali Darwina, a w dzisiejszych czasach przeciwstawiają się naukowym teoriom w dziedzinie psychologii i edukacji. Na każdym kolejnym etapie starają się, by społeczeństwo zapomniało o ich wcześniejszym obskurantyzmie i nie rozpoznało obskurantyzmu współczesnego. Odnotujmy kilka przykładów irracjonalności, jaką wykazali się duchowni mężowie od czasu powstania nauki, a następnie spróbujmy ustalić, czy reszta rodzaju ludzkiego zachowuje się lepiej.

Kiedy Benjamin Franklin wynalazł piorunochron, kler w Anglii i w Ameryce, entuzjastycznie popierany przez Jerzego III, potępił go za świętokradczą próbę przeciwstawienia się woli Boga. Wszyscy zdrowo myślący ludzie wiedzieli przecież, że to Bóg zsyła pioruny jako karę za bezbożność czy inne ciężkie grzechy — piorun nie trafiał nigdy człowieka cnotliwego. Jeśli więc Bóg chciał kogoś ukarać, Benjamin Franklin nie powinien był przeciwstawiać się Jego zamiarom, bo to oznaczało w gruncie rzeczy, że pomagał przestępcy w ucieczce. Bóg stanął jednak na wysokości zadania, jeśli wierzyć znakomitemu doktorowi Price’owi, należącemu do elity duchownych w Bostonie, bo gdy „żelazne pręty wynalezione przez mądrego doktora Franklina” udaremniły działanie piorunów, Massachusetts nawiedziły trzęsienia ziemi, będące zdaniem doktora Price’a wyrazem gniewu bożego wywołanego przez owe „żelazne pręty”. Grzmiał on w swym kazaniu: „W Bostonie jest ich więcej niż gdziekolwiek w Nowej Anglii, a mimo to Boston spotkała najbardziej dotkliwa klęska. Nie ma sposobu, by się wymknąć z potężnej ręki Boga!” Opatrzność, jak się zdaje, straciła jednak nadzieję na wydobycie Bostonu z moralnego bagna, bo chociaż piorunochronów ustawiano coraz więcej, trzęsienia ziemi rzadko od tamtej pory nawiedzały Massachusetts. Okazuje się, że jeden z najwybitniejszych ludzi naszych czasów nadal hołduje poglądom doktora Price’a, albo jemu podobnych. Kiedy tragiczne w skutkach trzęsienia ziemi nawiedziły Indie, Mahatma Gandhi z całą powagą przestrzegł swoich rodaków, że jest to kara za grzechy.

Podobna postawa uchowała się nawet na mojej ojczystej wyspie. Podczas pierwszej wojny światowej rząd brytyjski dokładał wszelkich starań, by ożywić krajową produkcję żywności. W 1916 roku, gdy sytuacja na frontach nie wyglądała najlepiej, pewien szkocki duchowny w liście do prasy napisał, że militarna porażka jest skutkiem działań rządu, który zezwolił na sadzenie kartofli w dzień święty. Klęski dało się uniknąć wyłącznie dzięki temu, że Niemcy pogwałcili wszystkie Dziesięć Przykazań, a nie tylko jedno.

Jeśli wierzyć świątobliwym mężom, Bóg w swojej łasce stosuje zadziwiającą selektywność. Toplady, autor Rock of Ages, przeniósł się do innej plebanii; tydzień potem poprzednia spłonęła, a nowy pastor poniósł ciężkie straty. Toplady podziękował Bogu, nie wiadomo natomiast, jak zareagował jego następca. Borrow2 opisuje w swoim dziele Bibie in Spoin, jak udało mu się szczęśliwie przebyć górską przełęcz, na której grasowali bandyci. Podróżni przechodzący tamtędy po nim zostali jednak napadnięci, obrabowani, a kilku z nich straciło życie. Gdy Borrow się o tym dowiedział, podobnie jak Toplady podziękował Bogu.

Z podręczników uczymy się o przewrocie kopernikańskim, ale podobna mu zmiana nie dokonała się w naszej religii czy obyczajach, nie udało się także wykorzenić wiary w astrologię. Ludzie nadal uważają, że boski plan w jakiś szczególny sposób ich dotyczy, a Opatrzność nie tylko opiekuje się dobrymi, lecz także karze złych. Szokują mnie niekiedy bluźnierstwa, jakich dopuszczają się osoby uważające się skądinąd za pobożne, na przykład zakonnice, które nigdy nie kąpią się bez koszuli. Zapytane, dlaczego tak czynią, skoro nie widzi ich przecież żaden mężczyzna, odpowiadają: „Ale Pan Bóg patrzy!” W ich pojęciu Istota Najwyższa jest najwyraźniej jakimś podglądaczem, który swoim wszechmocnym wzrokiem przenika ściany łazienki, ale niczego nie zobaczy przez koszulę. Wielce osobliwy pogląd.

Cała koncepcja grzechu wprawia mnie w niezwykłe zakłopotanie, co z pewnością wynika z mojej własnej grzesznej natury. Jestem w stanie zrozumieć, że grzech może polegać na powodowaniu niepotrzebnego cierpienia, a tymczasem często się zdarza, że to oszczędzanie komuś cierpień za takowy uchodzi. Przed kilku laty w angielskiej Izbie Lordów przedstawiono projekt ustawy legalizującej eutanazję w razie bolesnej i nieuleczalnej choroby. Niezbędna byłaby przy tym zgoda pacjenta oraz rozmaite zaświadczenia lekarskie. W swej naiwności uważałem, że uzyskanie zgody pacjenta jest czymś oczywistym, tymczasem świętej pamięci arcybiskup Canterbury, nasz główny ekspert w sprawach grzechu, uświadomił mi mylność takiego poglądu. Przy zgodzie pacjenta eutanazja staje się samobójstwem, a samobójstwo to grzech. Ich lordowskie mości posłuchały autorytetu i projekt odrzucono. W rezultacie, by zadowolić arcybiskupa oraz, jeśli mu wierzyć, reprezentowanego przezeń Boga — chorzy na raka będą nadal niepotrzebnie cierpieć, jeśli lekarze lub pielęgniarki nie okażą się dostatecznie ludzcy i nie zaryzykują oskarżenia o morderstwo. Trudno mi przyjąć koncepcję Boga, który czerpie zadowolenie z przyglądania się torturom. Gdyby Bóg zdolny był do tak wynaturzonego okrucieństwa, z pewnością nie uznałbym Go za godnego czci. Ale to dowodzi, jak głęboko tkwię w moralnej nieprawości.

Zadziwia mnie zarówno to, co uznaje się za grzech, jak i to, co grzechem nie jest. Kiedy Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt poprosiło papieża o poparcie, ten odmówił, twierdząc, że ludzie nie mają żadnych zobowiązań względem niższych istot i że złe traktowanie zwierząt nie jest grzechem, ponieważ nie mają one duszy. Ten sam Kościół utrzymuje jednocześnie, że niegodziwością jest poślubienie siostry zmarłej żony, a uzasadnieniem nie jest ewentualne nieszczęście, jakie mogłoby z tego wyniknąć, lecz niektóre ustępy Biblii.

Zmartwychwstanie ciała, jeden z artykułów Składu Apostolskiego, to dogmat, z którego wynikają różne osobliwe konsekwencje. Kilka lat temu objawił się pewien autor, który wynalazł pomysłową metodę obliczenia daty końca świata. Wyszedł z założenia, że aby każdy mógł w należytej formie powstać z martwych w Dniu Sądu Ostatecznego, niezbędna jest odpowiednia ilość substancji, z których składa się ludzkie ciało. Dokładnie obliczając dostępne zasoby, doszedł do wniosku, że pewnego dnia wszystkie się zużyją. Kiedy dzień ten nadejdzie, musi nastąpić koniec świata, w przeciwnym wypadku zmartwychwstanie ciał nie byłoby możliwe. Zapomniałem, niestety, jaka to data, ale nie sądzę, by była zbyt odległa.

Święty Tomasz z Akwinu, oficjalny filozof Kościoła katolickiego, snuł bardzo długie i poważne rozważania, które, jak się obawiam, współcześni teologowie niesłusznie pomijają. Wyobraził on sobie kanibala, który żywi się wyłącznie ludzkim mięsem, tak jak czynili to jego ojciec i matka. Każda cząstka jego ciała należy do kogoś innego. Nie sposób przypuścić, żeby ludzie zjedzeni przez ludożerców nie mogli zmartwychwstać w cielesnej postaci. Ale co w takim razie pozostanie z kanibala? Jak będzie mógł zasłużenie smażyć się w ogniu piekielnym, jeśli całe jego ciało zostanie przywrócone prawowitym właścicielom? Jest to wielce intrygujące pytanie — słusznie zauważa nasz święty.

Osobliwe obiekcje wobec kremacji, żywione przez ortodoksów, świadczą najwyraźniej o niedostatecznym uświadomieniu sobie wszechmocy Boga. Uważają, że trudniej Bogu złożyć z powrotem ciało, które uległo spaleniu, niż pogrzebane i zjedzone przez robaki. Odwrócenie chemicznej reakcji spalania może się bez wątpienia okazać nieco pracochłonne, ale bluźnierstwem byłoby twierdzenie, że Bóg nie jest w stanie tego dokonać. Moim zdaniem opór wobec kremacji świadczy o ciężkiej herezji, wątpię jednak, czy moja opinia będzie dla ortodoksów miała jakiekolwiek znaczenie.

Kościół z wielkim ociąganiem i bardzo niechętnie przystał też na sekcje zwłok w celach medycznych. Pionierem sekcji był Vesalius, nadworny lekarz cesarza Karola V. Kiedy cesarz żył, chronił go, ale kiedy umarł, Vesalius popadł w tarapaty. Podobno trup, którego sekcji dokonywał, zaczął dawać oznaki życia i lekarz został oskarżony o morderstwo. Dzięki wstawiennictwu Filipa II inkwizycja wydała łagodny wyrok i Vesaliusa skazano tylko na odbycie pielgrzymki do Ziemi Świętej. W drodze powrotnej zginął w katastrofie statku, którym płynął. Odtąd przez całe wieki studenci Akademii Papieskiej w Rzymie uczyli się operacji wyłącznie na manekinach pozbawionych narządów płciowych.

Wiara w świętość zwłok jest szeroko rozpowszechniona. Najdalej, bo aż do mumifikacji, posunęli się starożytni Egipcjanie. Także w Chinach mumifikuje się zwłoki. Francuski chirurg, który na zaproszenie rządu chińskiego wykładał europejską medycynę opowiadał, z jaką zgrozą przyjęto jego prośbę o dostarczenie zwłok do sekcji. Zaproponowano, że zamiast martwych ciał mogą mu dostarczyć dowolną liczbę żywych przestępców. Chińczycy zupełnie nie mogli pojąć, dlaczego odrzucił tę propozycję.

Chociaż grzechów jest wiele, w tym siedem śmiertelnych, największe pole do popisu dla szatana stanowi seks. Zasady doktryny katolickiej w tym względzie można znaleźć u świętego Pawła, świętego Augustyna i świętego Tomasza z Akwinu. Najwłaściwsze jest życie w celibacie, ci jednak, którym Bóg poskąpił daru powściągliwości, mogą się żenić. Życie płciowe w małżeństwie nie jest grzechem, pod warunkiem, że wypływa z chęci posiadania dzieci. Jeśli małżonkowie stosują jakiekolwiek środki, by zapobiec poczęciu, lub uprawiają stosunki pozamałżeńskie, grzeszą. Grzechem jest przerywanie ciąży, nawet gdy lekarz stwierdzi, że nie można inaczej uratować życia matki. Lekarz bowiem jest omylny, a Bóg zawsze może sprawić cud i ocalić życie, jeśli uzna to za stosowne (ten pogląd obowiązuje w ustawodawstwie stanu Connecticut). Choroby weneryczne to kara boska za grzech. To prawda, że za sprawą występnego męża kara może dotknąć niewinną kobietę i jej dzieci, należy to jednak traktować jako tajemnicze zrządzenie Opatrzności, którego kwestionowanie byłoby świętokradztwem. Nie wolno także dociekać, dlaczego choroby weneryczne nie zostały z boskiego nakazu ustanowione w Europie przed Kolumbem. Ponieważ, jako się rzekło, są karą za grzech, wszelkie środki zapobiegawcze, z wyjątkiem, rzecz jasna, życia w cnocie, również są grzechem. Małżeństwo formalnie nie może podlegać rozwiązaniu, choć wielu ludzi, którzy uchodzą za małżonków, wcale nimi nie są. Dla katolików o wysokiej pozycji społecznej wynajduje się nieraz jakieś podstawy do unieważnienia małżeństwa, ubodzy takiego wyjścia nie mają, z wyjątkiem może impotencji. Rozwodnicy, którzy ponownie biorą ślub, są w oczach Boga cudzołożnikami. Nieodmiennie intryguje mnie zwrot „w oczach Boga”. Można przypuszczać, że Bóg wszystko widzi, ale jest to błędne mniemanie. Nie widzi Reno3, bo przecież w „Jego oczach” nie można się rozwieść. Nie bardzo wiadomo, jak wygląda sprawa z urzędami stanu cywilnego. Zauważyłem, że godni szacunku ludzie, którzy nie złożyliby wizyty żyjącym w jawnym grzechu, dość chętnie odwiedzają znajomych, których łączy jedynie ślub cywilny. Wynikałoby z tego, że Bóg jednak dostrzega urzędy stanu cywilnego.

Niektórzy wybitni ludzie uważają nawet, że doktryna Kościoła katolickiego zbyt swobodnie traktuje sprawy seksu. Tołstoj i Gandhi na stare lata uznali, że wszelkie pożycie płciowe jest niegodziwością, nawet małżeńskie i nawet z intencją posiadania dzieci. Podobny pogląd wyznawali manichejczycy, i tylko dzięki wrodzonej skłonności rodzaju ludzkiego do grzechu mieli dopływ nowych uczniów. Jest to jednak doktryna heretycka, choć za heretyckie uchodzi również twierdzenie, iż małżeństwo zasługuje na taką samą pochwałę jak celibat. Tołstoj uważał, że palenie tytoniu jest prawie tak złe jak seks. W jednej z jego powieści bohater, zastanawiając się nad możliwością popełnienia morderstwa, pali cygaro, żeby się wprawić w niezbędną morderczą furię. Pismo Święte nie zakazuje wprawdzie palenia, ale — jak podkreśla Samuel Butler4 — gdyby święty Paweł znał tytoń, z pewnością by go potępił.

Dziwne, że ani Kościół, ani opinia publiczna nie potępiają pettingu, choć pod warunkiem, że nie przekracza się przy tym pewnej granicy. Znawcy kazuistyki różnią się w opinii, gdzie zaczyna się grzech. Jeden z bardzo ortodoksyjnych katolickich teologów twierdził, że spowiednik może pieścić piersi zakonnicy, jeśli czyni to bez niegodziwej intencji. Wątpię jednak, czy zgodziłyby się z nim współczesne autorytety.

Dzisiejsza moralność to zlepek dwóch elementów: racjonalnych nakazów regulujących pokojowe współżycie w społeczeństwie i tradycyjnych tabu, wywodzących się ze starodawnych przesądów, które znalazły sankcję w świętych księgach chrześcijaństwa, islamu, hinduizmu czy buddyzmu. Do pewnego stopnia obydwa elementy pokrywają się - na przykład zarówno ludzki rozum, jak i boskie przykazanie opowiadają się przeciwko zabójstwu i kradzieży. Ale już zakaz spożywania wieprzowiny czy wołowiny znajduje się tylko w świętych księgach, i to nie we wszystkich religiach. Dziwne wydawać się może, że współcześni ludzie, świadomi dokonań w nauce i zmian warunków życia społecznego, nadal akceptują autorytet tekstów, które ucieleśniają poglądy żyjących dawno, dawno temu prymitywnych plemion pasterskich lub rolniczych. Nie napawa otuchą, że wiele tych nakazów, których święty charakter bezkrytycznie się przyjmuje, przysparza sporo niepotrzebnego nieszczęścia. Gdyby dobre popędy natury ludzkiej były silniejsze, znaleziono by jakiś sposób, by wyjaśnić, że nakazów tych nie należy brać dosłownie, tak jak nie bierze się dosłownie przykazania: „Idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim”.

Samo pojęcie grzechu nastręcza logiczne trudności. Mówi się, że grzech to nieposłuszeństwo boskim przykazaniom, ale jednocześnie słyszy się, iż Bóg jest wszechmocny. Jeśli tak jest, w istocie nic nie może się zdarzyć bez Jego woli. Jeśli więc grzesznik łamie Jego przykazania, to taki musi być boski zamiar. Święty Augustyn śmiało przyjmuje taką interpretację i stwierdza, że ludzi przywodzi do grzechu ślepota, jaką dotyka ich Bóg. Większość teologów w czasach nowożytnych uznała jednak, że jeśli człowiek grzeszy za sprawą Boga, to nie jest fair wtrącać go do piekła za coś, na co nie miał wpływu. Na to odpowiada się, że grzech jest działaniem wbrew boskiej woli. Ale i to nie rozwiązuje problemu. Ci, którzy biorą poważnie wszechmoc Boga, jak Spinoza, dochodzą do wniosku, że grzechu po prostu nie ma. Skutki takiego przekonania są przerażające. Co?! — zapytali współcześni Spinozie. - Czyż Neron nie postąpił niegodziwie mordując swoją matkę? Czy zjedzenie jabłka przez Adama nie było występkiem? Czy każdy czyn ma być po prostu dobry? Spinoza wije się, ale nie umie znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Jeżeli wszystko jest zgodne z wolą Boga, to Bóg musiał sobie życzyć, żeby Neron zamordował matkę. A ponieważ Bóg jest dobry, to i zbrodnia ta była dobrym uczynkiem. Od tego argumentu nie ma ucieczki.

Ci, którzy żarliwie wierzą, iż grzech to nieposłuszeństwo wobec Boga, muszą przyznać, że Bóg nie jest wszechmocny. Ten pogląd, przyjmowany przez część liberalnych teologów, pozwala się wydobyć z logicznych zawikłań. Ale i tu rodzą się trudności. Skąd bowiem mamy wiedzieć, jaka jest naprawdę boska wola? Jeśli siły zła mają jakąś władzę, mogą nas oszukać i sprawić, że przyjmiemy ich wytwór za Pismo Święte. Takiego zdania byli gnostycy, uważający Stary Testament za dzieło złego ducha.

Gdy przestajemy kierować się własnym rozumem i zdajemy się na autorytet, kłopoty nasze wcale się nie kończą. Na jaki autorytet? Stary Testament? Nowy Testament? Koran? Ludzie w praktyce wybierają księgę uznaną za świętą przez społeczność, w której przychodzą na świat, a z tej księgi z kolei przyjmują to, co im odpowiada, resztę zaś ignorują. Był czas, kiedy za najistotniejszy fragment Biblii uważano zdanie: „czarownicy żyć nie dopuścisz”. Dzisiaj pomijamy to zdanie milczeniem, jeśli się da, a jeśli nie, wyrażamy skruchę. Nawet ze świętej księgi wybieramy i uznajemy za prawdę to, co pasuje do naszych przesądów. Żaden katolik na przykład nie bierze poważnie zdania, które stwierdza, że biskup powinien być mężem jednej żony.

Ludzie wierzą w różne rzeczy z rozmaitych przyczyn. Czasami istnieją jakieś dowody na to, w co się wierzy. Na przykład czyjś numer telefonu albo odpowiedź na pytanie, kto wygrał w Pucharze Świata. Kiedy chodzi jednak o sprawy bardziej dyskusyjne, trudniej uzasadnić, dlaczego się w nie wierzy. Najczęściej wierzymy w to, co poprawia nasze samopoczucie. Pan Homo, który nie ma kłopotów z trawieniem i posiada niezły dochód, myśli sobie w duchu, że jest rozsądniejszy od sąsiada, który ma kapryśną żonę i wciąż traci pieniądze. Uważa, że jego miasto jest lepsze od miejscowości położonej o pięćdziesiąt mil dalej — jest tu większa Izba Handlowa, aktywniejszy Klub Rotariański, a burmistrz nigdy nie siedział w więzieniu. Wyobraża też sobie, jak bardzo jego kraj góruje nad innymi. Jeśli jest Anglikiem, od razu myśli o Szekspirze, o Miltonie, Newtonie i Darwinie albo Nelsonie i Wellingtonie, zależnie od nastroju. Jeśli jest Francuzem, gratuluje sobie, że Francja od wieków przewodzi światu w kulturze, modzie i kuchni. Jeśli jest Rosjaninem, uważa, że należy do jedynej na świecie prawdziwie internacjonalistycznej nacji. Jeśli jest Jugosłowianinem, z dumą mówi o świniach hodowanych w jego kraju. Mieszkaniec Monaco szczyci się, że przewodzi całemu światu w dziedzinie hazardu.

Pan Homo nie tylko z tych powodów sobie gratuluje. Czyż nie jest przedstawicielem gatunku Homo sapiens? Jedyny pośród zwierząt ma nieśmiertelną duszę i rozum, odróżnia dobro od zła i zna tabliczkę mnożenia. Czyż Bóg nie stworzył go na podobieństwo swoje? A wszystkiego dla jego wygody? Słońce jest po to, by dzień był jasny, a księżyc, by noc rozświetlać, chociaż przez jakieś przeoczenie tylko przez połowę nocy. Bogactwa naturalne są po to, by człowiek z nich korzystał. Nawet białe ogonki królików, jeśli wierzyć niektórym teologom, mają swój cel: ułatwiają myśliwym trafienie zwierzęcia. Pewne niedogodności też się co prawda zdarzają: lwy i tygrysy są zbyt dzikie i agresywne, lato zbyt gorące, a zima mroźna, ale pojawiły się dopiero od zjedzenia przez Adama jabłka. Przedtem wszystkie zwierzęta były roślinożerne, a wiosna trwała cały rok. Gdyby Adam zadowolił się brzoskwiniami i nektarynkami, winogronami, gruszkami i ananasami, nadal korzystalibyśmy z tych dobrodziejstw.

Źródłem większości naszych religijnych wierzeń jest chęć dodania sobie znaczenia jako jednostce i jako grupie. Nawet pojęcie grzechu z tego się wywodzi. Borrow opowiada, że spotkał kiedyś walijskiego kaznodzieję pogrążonego w nieustannej melancholii. Dzięki życzliwym pytaniom skłonił go do wyznania, dlaczego tak się smuci. Okazało się, że w wieku siedmiu lat zgrzeszył przeciwko Duchowi Świętemu. „Ależ mój drogi — powiedział Borrow — nie trap się tym. Znam dziesiątki ludzi, którym przytrafiło się to samo. Nie sądź więc, że przez swój czyn zostałeś odcięty od ludzkości. Jeśli się rozejrzysz, znajdziesz mnóstwo osób, które podobnie cierpią”. Tymi słowami uleczył Walijczyka. Podobało mu się, że był do tej pory kimś wyjątkowym, nie chciał natomiast być jednym z wielu grzeszników. Grzesznicy nastawieni są egoistycznie, a teologowie bez wątpienia lubią mieć poczucie, że człowiek jest specjalnym obiektem bożego gniewu i bożej miłości. Po upadku Adama, jak zapewnia Milton:

Słońcu dał pierwszy rozkaz, że poruszać

Powinno tak się i świecić, by Ziemię

Dotknęło zimno i gorąco, takie

Że ledwie dadzą się znieść, a z północy

Zgrzybiałą zimę przywołać; z południa

Letnie gorąco po dniach przesilenia.5



Bez względu na przykre konsekwencje Adam musiał czuć się mile połechtany tym, że potężna kosmiczna maszyneria zostaje wprawiona w ruch, żeby jemu dać nauczkę. Cała teologia, zarówno związana z niebem, jak i piekłem, przyjmuje za oczywistość, że człowiek jest najważniejszy w całym wszechświecie stworzenia. Wszyscy teologowie są ludźmi, nie napotkało to więc sprzeciwów.

Odkąd modna się stała teoria ewolucji, gloryfikacja człowieka przybrała nowe formy. Wmawia się nam, że ewolucja zmierza do jednego wielkiego celu przez miliony lat, kiedy Ziemię zamieszkiwały jedynie śluzówce i trylobity, potem żyły na niej dinozaury i rosły wielkie paprocie, następnie pszczoły i dzikie kwiaty, aż Bóg przygotowywał wielki finał. Gdy czas się dopełnił, stworzył człowieka, razem z takimi przedstawicielami jak Neron i Kaligula, Hitler i Mussolini. Okryli się oni tak niedościgłą sławą, że usprawiedliwili cały długi, żmudny proces przygotowań. W moim przekonaniu nawet wieczne potępienie jest bardziej wiarygodne i z pewnością nie tak śmieszne, jak ten ułomny i nieudolny wynik, który podziwiamy jako zwieńczenie wysiłków Wszechmocnego. Jeśli Bóg jest naprawdę wszechmocny, to dlaczego nie od razu doszedł do tego wspaniałego rezultatu, bez przydługiego i nużącego prologu?

Poza pytaniem, czy człowiek jest istotnie tworem tak wspaniałym, jak twierdzą teologowie ewolucji, jest jeszcze jeden problem. Otóż życie na naszej planecie na pewno ma charakter tymczasowy. Ziemia wystygnie, atmosfera stopniowo się ulotni, zabraknie wody albo też - jak genialnie prorokuje sir James Jeans - słońce eksploduje i wszystkie planety zamienią się w gaz. Nikt nie wie, co będzie pierwsze, ale niewątpliwie gatunek ludzki skazany jest na zagładę. Z punktu widzenia teologii ortodoksyjnej nie ma to, oczywiście, większego znaczenia, jako że człowiek jest nieśmiertelny i będzie nadal istniał w niebie i piekle, gdy na Ziemi nikogo już nie stanie. Po co się zatem martwić o rozwój doczesnych spraw? Ci, którzy podkreślają postęp, jaki się dokonał na drodze ewolucji od śluzowca do człowieka, przywiązują wagę do sfery przyziemnej, tymczasem powinni wzbraniać się przed stawianiem wniosku, że całe życie na Ziemi jest tylko krótkim interludium między mgławicą a wiecznym mrozem albo między jedną a drugą mgławicą. Z naukowego punktu widzenia, w kontekście przyszłości Układu Słonecznego, szczególne znaczenie człowieka, dogmat obowiązujący w teologii, nie ma żadnych podstaw.

Chęć dodania sobie znaczenia to tylko jedno z wielu źródeł fałszywych wierzeń. Innym jest umiłowanie rzeczy niezwykłych. Znałem kiedyś kuglarza, który lubił naukowe eksperymenty: pokazywał swoje sztuczki małemu gronu widzów, a potem każdego z nich prosił o opisanie, co widział. Prawie wszyscy opisywali sztuki o wiele bardziej zdumiewające, niż były w istocie, opowiadali o trikach, jakich żaden kuglarz nie byłby w stanie wykonać, i twierdzili z przekonaniem, że naprawdę widzieli to na własne oczy. Takie zafałszowanie jeszcze częściej zdarza się w plotce. A mówi B, że wczoraj wieczorem spotkał pana X, znanego zwolennika prohibicji, który był na lekkim rauszu. B opowiada C, że A widział, jak poczciwina się zataczał, C relacjonuje D, że znaleziono go w rowie, kompletnie pijanego, D dzieli się z E nowiną, że delikwent co wieczór upija się do nieprzytomności. Dochodzi tu jeszcze jeden motyw, mianowicie złośliwość. Lubimy myśleć źle o naszych bliźnich i gotowi jesteśmy na podstawie bardzo kruchych dowodów uwierzyć w najgorsze. Jeśli nawet taki motyw nie występuje, to i tak chętnie wierzymy w rzeczy niezwykłe. Historia do osiemnastego wieku obfituje w rozmaite cuda i niezwykłości, które dzisiejsi historycy pomijają, i to nie dlatego, że są gorzej udokumentowane niż uznawane przez historyków fakty, ale z powodu nowomodnych gustów, zgodnie z którymi ludzie wykształceni skłaniają się ku temu, co nauka uznaje za możliwe. Szekspir tak opowiada o nocy poprzedzającej zabójstwo Cezara:

Niewolnik jeden, znany ci z widzenia, Wzniósł lewą rękę, która zapłonęła. Gdyby dwadzieścia złączonych pochodni; I mimo tego żaru pozostała Nieuszkodzoną. Potem (jeszczem dotąd Nie schował miecza), gdym Kapitol mijał, Zaszedł mi drogę lew i wlepił we mnie Wzrok gorejący i, nie zaczepiwszy. Zuchwale przeszedł koło mnie; a owdzie Zbiegło się jakie sto kobiet, okropnie Z trwogi pobladłych, które zapewniały i przysięgały, że widziały orszak Ludzi w płomieniach, szybko tam i nazad Przechadzających się pośrodkiem ulic6.

Szekspir tych cudów nie wymyślił, wyczytał o nich z dzieł szanowanych historyków, z których i my czerpiemy wiedzę o Juliuszu Cezarze. Takie znaki zawsze się pojawiały, kiedy umierał wielki człowiek albo zaczynała się wojna. Całkiem niedawno, w 1914 roku, anioły z Mons7 zagrzewały brytyjskich żołnierzy do boju. Świadectwa o takich zdarzeniach rzadko pochodzą z pierwszej ręki, a współcześni historycy ich nie akceptują, z wyjątkiem, rzecz jasna, zdarzeń o religijnym znaczeniu.

Każda silna emocja tworzy mity. Gdy dotyczy to pojedynczego człowieka, zostaje uznany za mniej lub bardziej szalonego. Gdy jednakże dotyczy emocji zbiorowych, na przykład podczas wojny, nie ma komu korygować legend i dlatego w czasach wielkich zbiorowych ekscytacji bezpodstawne pogłoski zyskują szeroki posłuch. We wrześniu 1914 roku prawie cała Anglia uwierzyła, że oddziały rosyjskie w drodze na front zachodni przeszły przez Anglię. Każdy znał kogoś, kto je widział, choć sam nie miał po temu okazji.

Dar tworzenia mitów łączy się często z okrucieństwem. Od czasów Średniowiecza oskarża się Żydów o dokonywanie mordów rytualnych. Nie ma na to najmniejszych dowodów i nie wierzy w to żaden zdrowy na umyśle człowiek, ale mimo to przesąd się utrzymuje. Spotykałem Rosjan, którzy byli o tym święcie przekonani, i hitlerowców, którzy też bez zastrzeżeń to przyjmowali. Tego rodzaju mity usprawiedliwiają zadawanie tortur, a bezkrytyczna wiara potwierdza, że podświadomie pragniemy znaleźć ofiarę do prześladowania.

Do końca osiemnastego wieku utrzymywało się przekonanie, że przyczyną obłędu jest opętanie przez demony. Uważano, że najskuteczniejszą metodą leczenia jest zadawanie pacjentowi cierpień, ponieważ zadając mu ból niszczy się też demony. Zgodnie z tym przekonaniem chorych umysłowo okrutnie bito. Kurację tę wypróbowano na królu Jerzym III, ale bez rezultatu. Osobliwe to i przykre, że prawie wszystkie bezużyteczne metody, w które wierzono w długich dziejach medycznego szaleństwa, przynosiły ogromne cierpienia pacjentom. Kiedy odkryto środki znieczulające, ludzie pobożni uznali to za próbę ominięcia woli Boga. Przypomnieli sobie jednak, że kiedy Bóg wyjmował żebro Adamowi, pogrążył go w głębokim śnie. I w ten sposób uzasadniono, że znieczulenie nadaje się tylko dla mężczyzn. Nie dotyczyło to jednak kobiet, one muszą cierpieć ze względu na przekleństwo rzucone na Ewę. Na Zachodzie, gdy kobiety uzyskały prawo głosu, odrzucono te twierdzenia, ale w Japonii do dziś nie pozwala się na stosowanie jakiegokolwiek znieczulenia przy porodzie. Japończycy nie uznają Księgi Genesis, sadyzm ten musi więc mieć inne uzasadnienie.

Popularne we wszystkich epokach fałszywe wyobrażenia o rasie i krwi, na których opiera się oficjalna doktryna hitleryzmu, nie mają obiektywnego uzasadnienia. Wierzy się w nie dlatego, że poprawiają samoocenę i potęgują skłonność do okrucieństwa. Znane są od zarania cywilizacji, jedynie formy się zmieniają, sama zasada pozostaje ta sama. Herodot podaje, że Cyrus był wychowywany przez wieśniaków, nie mając pojęcia, iż w jego żyłach płynie królewska krew. Gdy miał dwanaście lat, prawda wyszła na jaw, gdyż po królewsku odnosił się do swoich rówieśników. Jest to jedna z wersji starej historii, która w różnych odmianach występuje we wszystkich krajach indoeuropejskich. Nawet nowocześni ludzie powiadają, że „krew się odezwie”. Naukowcy mogą zapewniać, że między krwią Murzyna a krwią białego człowieka nie ma żadnej różnicy, ale cóż z tego? Amerykański Czerwony Krzyż, hołdując rozpowszechnionemu przesądowi, zdecydował po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny, że krwi Murzynów nie wolno używać do transfuzji. Podniosły się głosy oburzenia, pozwolono więc przetaczać ich krew, ale tylko czarnym pacjentom. Podobnie w Niemczech aryjskich żołnierzy skrupulatnie strzeżono przed skażeniem krwią żydowską.

W kwestiach rasowych istnieją w różnych społeczeństwach rozmaite wierzenia. Tam, gdzie monarchia trzyma się mocno, królowie należą do rasy wyższej niż poddani. Jeszcze do niedawna powszechnie wierzono, że mężczyźni są inteligentniejsi od kobiet, i nawet tak oświecony człowiek jak Spinoza wypowiadał się na tej podstawie przeciw prawom politycznym dla kobiet. Biali utrzymują, że górują nad ludźmi innych kolorów, zwłaszcza czarnymi. Japończycy wierzą, że najlepsza jest rasa żółta. Kiedy mieszkańcy Haiti rzeźbią Chrystusa i szatana, Chrystus jest czarny, a szatan biały. Arystoteles i Platon uważali, że Grecy z urodzenia przewyższają barbarzyńców, dlatego też niewolnictwo jest usprawiedliwione, jeśli pan jest Grekiem, a niewolnik barbarzyńcą. Amerykańscy prawodawcy tworząc ustawy imigracyjne uznali, że Nordycy górują nad Słowianami, ludami romańskimi i innymi białymi. Hitlerowcy, w trudnych warunkach wojny, doszli do wniosku, że poza Niemcami nie ma już prawie prawdziwych Nordyków. Norwedzy, nie licząc Quislinga i garstki jego zwolenników, zostali skażeni mieszając się z Finami, Lapończykami i innymi ludami. O pochodzeniu przesądzają więc poglądy polityczne. Czyści pod względem biologicznym Nordycy kochają Hitlera. Jeśli ktoś go nie kocha, dowodzi, że ma w żyłach domieszkę obcej krwi.

To wszystko jest, rzecz jasna, czystym nonsensem, o czym wie każdy, kto się wgłębiał w te sprawy. W amerykańskich szkołach dzieci o bardzo zróżnicowanym pochodzeniu podlegają takiemu samemu procesowi edukacyjnemu, a specjaliści od mierzenia ilorazu inteligencji czy innych wskaźników wrodzonych uzdolnień nie są w stanie wykazać takich różnic między rasami, jakich domagają się teoretycy rasizmu. Mądre i głupie dzieci można spotkać w każdej grupie narodowej lub rasowej. Co prawda, z powodu społecznej nierówności kolorowe dzieci w Stanach Zjednoczonych nie robią takich postępów jak białe, ale gdy się oddzieli wrodzone zdolności od wpływów środowiska, okazuje się, że między poszczególnymi grupami nie ma wyraźnych różnic. Koncepcja wyższych ras to po prostu mit zrodzony z pychy i nadmiernej pewności siebie ludzi dzierżących władzę. Może kiedyś doczekamy się bardziej przekonującego dowodu, niewykluczone, że z czasem pedagodzy będą w stanie udowodnić, iż na przykład Żydzi są bardziej inteligentni od gojów. Dopóki jednak takich dowodów nie ma, całe gadanie o rasach wyższych należy uznać za nonsens. Absurdalne jest zwłaszcza stosowanie teorii ras do różnych ludów Europy. W Europie nie występuje nic takiego jak czysta rasa. Rosjanie mają domieszkę krwi tatarskiej, Niemcy w znacznej części są Słowianami, Francuzi to krzyżówka Celtów, Germanów i rasy śródziemnomorskiej, tak samo Włosi, przy czym w tym wypadku należy jeszcze dodać potomków niewolników sprowadzanych przez Rzymian. Najbardziej przemieszani są chyba Anglicy. Nie ma żadnych dowodów na to, że przynależność do czystej rasy daje jakiekolwiek korzyści. Najbardziej czyste z występujących dziś ras to Pigmeje, Hotentoci i australijscy Aborygeni. Tasmańczycy, którzy prawdopodobnie byli jeszcze czystszą rasą, już wyginęli. Wymienione tu ludy nie stworzyły szczególnie wybitnych kultur. Starożytni Grecy natomiast byli krzyżówką barbarzyńców z północy z miejscową ludnością. Wśród nich najbardziej cywilizowani, Ateńczycy i Jończycy, byli szczególnie przemieszani. Domniemanie czystości rasowej to najwyraźniej wytwór wyobraźni.

Przesądy dotyczące krwi przybierają różne formy, nie mające nic wspólnego z rasą. Sprzeciw wobec zabójstwa ma prawdopodobnie związek z rytualnym zanieczyszczeniem, jakie powodowała przelana krew ofiary. „Głos krwi brata twego woła do mnie z ziemi” — powiedział Bóg do Kaina. Zdaniem niektórych antropologów piętno Kaina miało go zamaskować i ukryć przed zemstą. Takie zapewne jest oryginalne uzasadnienie noszenia żałoby. W wielu dawnych społecznościach nie odróżniano morderstwa od przypadkowego zabójstwa, w obu wypadkach konieczne było rytualne oczyszczenie się. Przekonanie o nieczystości krwi nadal pokutuje, co znajduje na przykład wyraz w prowadzeniu kobiet do wywodu8 czy tabu związanych z menstruacją. Ten sam przesąd leży u podstaw przekonania, że dziecko jest „z krwi” ojca. Jeśli chodzi o krew w dosłownym znaczeniu, otrzymuje ją od matki, nie od ojca. Gdyby krew odgrywała naprawdę aż tak wielką rolę, pochodzenie ustalano by wyłącznie w linii żeńskiej.

W Rosji, gdzie pod wpływem Karola Marksa po rewolucji poklasyfikowano ludzi zależnie od ekonomiczno-społecznego pochodzenia, pojawiły się trudności, które można porównać z problemami teoretyków rasy niemieckiej w odniesieniu do skandynawskich Nordyków. Musiano pogodzić ze sobą dwie teorie: z jednej strony proletariusze są dobrzy, a reszta ludzi zła, z drugiej zaś komuniści są dobrzy, a wszyscy inni — nie. Można to było zrobić wyłącznie przez zmianę znaczenia słów. Mianem „proletariusza” zaczęto określać zwolennika władzy sowieckiej. Lenin, choć szlachcic z pochodzenia, mógł być zaliczony do proletariatu. Z drugiej strony, słowo „kułak”, oznaczające bogatego chłopa, zaczęto stosować do każdego chłopa przeciwstawiającego się kolektywizacji. Takie absurdy zawsze się pojawiają, kiedy jedna grupa ludzi jest uznawana za lepszą od innej. W Ameryce najwyższa pochwała, jakiej może doczekać wybitny kolorowy, kiedy już spokojnie zemrze, brzmi: „Był prawdziwym Białym”. O odważnej kobiecie mówi się „mężna”. Makbet, wysławiając odwagę swej żony, stwierdza:

Ródź mi samych chłopców!

Bo męstwa twego nieugięty kruszec

Nic niewieściego od dziś dnia nie spłodzi.9

Takie sformułowania wywodzą się z niechęci do porzucenia idiotycznych uogólnień.

Wiele przesądów występuje także w sferze ekonomii. Dlaczego ludzie tak sobie cenią złoto i drogie kamienie? Nie tylko ze względu na ich rzadkość — jest wiele substancji zwanych pierwiastkami ziem rzadkich, które trudniej znaleźć niż złoto, ale nikt, z wyjątkiem garstki naukowców, nie dałby za nie złamanego grosza. Istnieje teoria, za którą wiele przemawia, że złoto i drogie kamienie były pierwotnie cenione ze względu na przypisywane im magiczne właściwości. Błędy popełniane przez współczesne rządy wskazują, że wiara ta nadal pokutuje wśród ludzi nazywanych skądinąd praktycznymi. Pod koniec pierwszej wojny światowej uzgodniono, że Niemcy wypłacą Anglii i Francji ogromne kontrybucje, a Anglia i Francja miały zapłacić wielkie sumy Stanom Zjednoczonym. Każdy wolał otrzymać zapłatę w pieniądzach, nie w towarach; uszło jakoś uwagi „praktycznych” ludzi, że takiej sumy nie ma na całym świecie. Nie wzięli także pod uwagę, że z samych pieniędzy nie ma pożytku, o ile nie można kupić za nie towarów, a ponieważ nie do takiego celu mieli ich użyć, nikomu nie wyszło to w końcu na dobre. Zakładano, że złoto posiada jakąś magiczną właściwość, która sprawia, że opłaca się je wydobywać w kopalniach Transvaału i gromadzić w skarbcach amerykańskich banków. Skończyło się w końcu na tym, że krajom-dłużnikom zabrakło pieniędzy, a ponieważ nie pozwolono im płacić w towarach, zbankrutowały. Bezpośrednim skutkiem wiary w magiczne właściwości złota był wielki kryzys. W przesąd ten już chyba nikt nie wierzy, ale z pewnością pojawią się inne. Polityką w znacznej mierze rządzą banały, w których nie ma ani krzty prawdy.

Jedno z najbardziej rozpowszechnionych powiedzeń głosi, że ludzkiej natury nie można zmienić, ale nikt nie jest w stanie potwierdzić, czy to prawda, jeśli najpierw nie ustali się, co to jest „ludzka natura”. Powiedzenie to w znaczeniu, w jakim się go najczęściej używa, jest z pewnością fałszywe. Kiedy z miną napuszonego i pewnego swej nieomylności mędrca wypowiada je pan A, sądzi, że wszyscy ludzie na całym świecie będą się zawsze zachowywać tak jak mieszkańcy w jego mieścinie. Wystarczy garść informacji z dziedziny antropologii, by obalić to przekonanie. U Tybetańczyków jedna kobieta ma wielu mężów, mężczyźni bowiem są zbyt ubodzy, by utrzymać żonę, a mimo to życie rodzinne, jak relacjonują podróżnicy, wcale nie jest tam bardziej nieszczęśliwe niż gdzie indziej. Wśród prymitywnych plemion bardzo powszechna jest praktyka użyczania żony gościowi. Aborygeni w okresie dojrzewania poddawani są niezwykle bolesnemu zabiegowi, który na całe życie upośledza sprawność seksualną. Dzieciobójstwo, tak zdawałoby się sprzeczne z ludzką naturą, przed chrześcijaństwem było praktyką niemalże powszechną, a Platon uważał je za dobry sposób zapobiegania przeludnieniu. Niektóre prymitywne plemiona nie uznają własności prywatnej. A wśród wysoce cywilizowanych narodów względy ekonomiczne biorą często górę nad tak zwaną ludzką naturą. W Moskwie, gdzie tak trudno o mieszkanie, często się zdarza, że mężczyzna stara się o urzędowe uznanie go za ojca dziecka niezamężnej kobiety, by w ten sposób uzyskać prawo do zamieszkania razem z nią, bo taki kąt jest lepszy niż brak dachu nad głową.

Ludzka natura” jest niezwykle zmienna i zależy w istocie od warunków, w jakich człowiek żyje. Jedzenie i seks to potrzeby bardzo powszechne, ale na przykład pustelnicy z Tebaidy wyrzekali się seksu i jedli tylko tyle, by utrzymać się przy życiu. Za pomocą diety i odpowiedniego treningu można zmieniać ludzi: jedni staną się gwałtowni albo łagodni, inni będą mieli usposobienie władcze albo niewolnicze, zależnie od tego, co pasuje wychowawcy. Przy odpowiednich zabiegach władzy nawet wierutna bzdura może się stać wiarą większości. Państwo Platona zasadzało się na absurdalnym, jak sam przyznaje, micie, ale słusznie żywił nadzieję, że da się go pospólstwu wmówić. Hobbes, który uważał, że ludzie powinni szanować władzę, nawet jeśli na to nie zasługuje, odpiera argument, że trudno byłoby uzyskać powszechną zgodę na coś równie irracjonalnego — stwierdza mianowicie, że ludzie dali się nakłonić do uwierzenia w religię chrześcijańską, a zwłaszcza w dogmat o przeistoczeniu. Gdyby żył w roku 1940, utwierdziłby się jeszcze bardziej w swoim przekonaniu, widząc jak młodzież niemiecka oddana jest Hitlerowi.

Z powstaniem wielkich państw rządy zyskały ogromną władzę nad przekonaniami ludzi. Przeważająca większość Rzymian przyjęła chrześcijaństwo, kiedy cesarz się nawrócił. W prowincjach podbitych przez Arabów większość ludzi porzuciła chrześcijaństwo dla islamu. O podziale Europy Zachodniej na protestancką i katolicką przesądziła w szesnastym wieku postawa rządów poszczególnych krajów. W dzisiejszych czasach rządy jeszcze silniej niż kiedykolwiek mogą wpływać na przekonania ludzi. Idea, nawet fałszywa, nabiera znaczenia, gdy uruchamia działania wielkich ludzkich mas. W takim sensie przekonania wpojone narodom przed ostatnią wojną przez rządy Japonii, Rosji i Niemiec miały wielką wagę. Jako całkowicie rozbieżne, nie mogły wszystkie być prawdziwe, choć wszystkie mogły być fałszywe. Niestety, zdołały rozbudzić w ludziach tak żarliwe pragnienie mordowania, że hamowały niemal instynkt samozachowawczy. W świetle tych dowodów nikt nie może zaprzeczyć, że ten, kto posiada władzę militarną, może łatwo stworzyć społeczeństwo fanatycznych szaleńców. Równie łatwo byłoby stworzyć społeczność ludzi przytomnych i rozsądnych, ale wiele rządów wcale sobie tego nie życzy, bo tacy obywatele być może nie podziwialiby polityków stojących na czele tych rządów.

Przekonanie o niezmienności ludzkiej natury może mieć szczególnie zgubne zastosowanie. Chodzi mi o dogmatyczne założenie, że na świecie zawsze będą wojny, bo tak już jesteśmy stworzeni, że nie możemy się bez nich obejść. Prawdą jest, że człowiek będzie chciał walczyć, kiedy się go sprowokuje. Nie podejmie jednak walki, jeśli nie będzie miał żadnej szansy na zwycięstwo. Jest nam przykro, gdy zatrzymuje nas policjant, ale nie będziemy wdawać się z nim w bójkę, bo wiemy, że stoi za nim potężna siła państwa. Nie wydaje się, żeby narody, które nie toczą wojen, były pod jakimś względem upośledzone. Szwecja nie brała udziału w żadnej wojnie od 1814 roku, mimo to Szwedzi należą do najszczęśliwszych i najbardziej zadowolonych ludzi na świecie. Jedyna chmura, jaka przesłania ich narodowe szczęście, to strach, że zostaną uwikłani w następną wojnę. Gdyby udało się tak zorganizować społeczeństwo pod względem politycznym, że wojna stałaby się nieopłacalna, żadna cząstka ludzkiej natury nie przesądziłaby o jej wybuchu, a zwyczajni ludzie nie byliby brakiem wojny unieszczęśliwieni. Te same argumenty, które dzisiaj wysuwa się na dowód, że wojnie nie da się zapobiec, były już kiedyś wykorzystywane w obronie pojedynków. Tymczasem niewielu ludzi ma poczucie krzywdy z tego powodu, że nie wolno się pojedynkować.

Jestem więcej niż pewien, że nie ma takiego absurdu, którego przy odpowiednim działaniu władzy nie dałoby się ludziom wmówić. Dajcie mi do dyspozycji wystarczająco silną armię, zapewnijcie żołnierzom lepszą zapłatę i wyżywienie, niż otrzymują przeciętni obywatele, a w ciągu trzydziestu lat doprowadzę do tego, że większość społeczeństwa uwierzy, iż dwa dodać dwa równa się trzy, że woda zamarza, kiedy się ją podgrzewa, a wrze, kiedy się ochładza, i w każdy inny nonsens, który jakoby będzie służyć interesom państwa. Oczywiście, nawet kiedy ludziom wmówimy te przekonania, wcale nie będą wkładali czajnika do lodówki, żeby zagotować wodę. W to, że woda wrze, kiedy się ją ochładza, będą wierzyli od święta, jako w uświęconą, mistyczną prawdę, budzącą najwyższy respekt. Nikt nie będzie się jej trzymał w życiu codziennym, zdelegalizowany zostanie jedynie wszelki werbalny sprzeciw wobec mistycznej doktryny, a uparci heretycy będą „zamrażani” na stosie. Nikt, kto nie stanie się entuzjastycznym wyznawcą oficjalnego światopoglądu, nie będzie mógł uczyć w szkole ani zajmować żadnych stanowisk. Tylko najwyżsi urzędnicy będą przy kieliszku szeptać sobie na ucho, że to kompletna bzdura, a potem śmiać się i pić dalej. To wcale nie jest takie dalekie od tego, co się dzieje w niektórych współczesnych państwach.

Jednym z powodów naszych nieszczęść jest manipulowanie człowiekiem i kierowanie wielkimi masami według uznania rządów. Między grupą wolnych intelektualnie obywateli a społecznością urobioną nowoczesnymi metodami propagandy jest taka różnica jak między surowcem a okrętem wojennym. Edukacja służyła początkowo temu, by każdy nauczył się pisać i czytać, tymczasem okazało się, że może ona służyć całkiem innym celom. Sącząc w umysły nonsensy, jednoczy społeczeństwa i rodzi nastrój zbiorowego entuzjazmu. Nie byłoby to tak szkodliwe, gdyby wszystkie rządy wmawiały obywatelom te same bzdury. Niestety, każdy ma własne, a różnice podsycają wrogość między zwolennikami poszczególnych wyznań. Jeśli na świecie ma kiedykolwiek zapanować pokój, państwa muszą dojść do porozumienia, że nie będą wpajać żadnych dogmatów albo tylko taki sam. Obawiam się, że pierwsze wyjście jest utopijne. Jeśli chodzi o drugie, mogliby się umówić, że wszędzie będą wpajali przekonanie, iż wszystkie osoby publiczne, pod każdą szerokością geograficzną, są bez skazy i odznaczają się idealną mądrością. Być może po następnej wojnie politycy, którzy ją przeżyją, uznają taki program za dobre wyjście.

Konformizm ma swoje złe strony, ale i nonkonformizm nie jest od nich wolny. Niektórzy „światli myśliciele” uważają, że każdy, kto głosi poglądy odbiegające od konwencjonalnych, musi mieć rację. Jest to jednak złudzenie. Gdyby tak nie było, o ileż łatwiej byłoby ustalić prawdę. Możliwości popełnienia omyłki są nieskończone, a więcej dziwaków przyznaje się do niemodnych błędów niż niemodnych prawd. Spotkałem kiedyś inżyniera elektryka, którego pierwsze słowa brzmiały: „Dzień dobry panu. Są dwie metody leczenia wiarą: ta, którą stosował Jezus Chrystus, i praktykowana przez zwolenników Christian Science. Ja uprawiam metodę stosowaną przez Chrystusa”. Wkrótce potem trafił do więzienia za fałszowanie ksiąg handlowych. Prawo niechętnie patrzy na wtrącanie się wiary w jego kompetencje. Znałem wybitnego psychiatrę, który wziął się za filozofię i zaczął wykładać nową logikę, której, jak sam szczerze przyznał, nauczył się od swoich pacjentów. Umierając, zlecił w testamencie, by ufundowano katedrę dla jego naukowych metod, nie zostawił jednak, niestety, żadnego spadku. Logika liczb okazała się niewzruszona wobec logiki obłąkańców. Kiedyś zgłosił się do mnie pewien człowiek z prośbą, żebym mu polecił którąś z moich książek, bo interesuje się filozofią. Spełniłem tę prośbę, lecz on zjawił się następnego dnia i oświadczył, że znalazł tylko jedno zdanie, które był w stanie zrozumieć, ale wydało mu się ono fałszywe. Zapytałem, o które zdanie chodzi. Odparł, że o stwierdzenie, że Juliusz Cezar nie żyje. Indagowany przeze mnie, czemu się z tym nie zgadza, wyprostował się i odparł: „Ponieważ ja jestem Juliuszem Cezarem”. Myślę, że starczy przykładów, by wykazać, że czyjeś ekscentryczne zachowanie wcale nie dowodzi posiadania racji.

Nauka, która zawsze musiała przebijać się pod prąd panujących przesądów, jedną z najcięższych swoich batalii toczy w dziedzinie psychologii.

Osobnicy przekonani, że wiedzą wszystko o naturze ludzkiej, są absolutnie bezradni, kiedy mają do czynienia z jakimkolwiek odchyleniem od normy. Niektóre dzieci zupełnie się nie poddają treningowi czystości. Ktoś, kto nie toleruje żadnych nonsensów, reaguje na to karą: dzieciak dostaje lanie, a jeśli znów popełni wykroczenie, bije go jeszcze mocniej. Wszyscy lekarze, którzy zajmowali się tym zagadnieniem, wiedzą, że kara zaostrza tylko problem. Przyczyna bywa czasami fizjologiczna, przeważnie jednak ma charakter psychologiczny, dziecku pomóc może więc tylko usunięcie urazu, który tkwi głęboko, najpewniej w podświadomości. Większość ludzi lubuje się jednak w karaniu każdego, kto ich irytuje, opinię lekarzy odrzucając jako czysty nonsens. To samo odnosi się do karania ekshibicjonistów. Nieustannie wtrąca się ich do więzienia, lecz kiedy wychodzą na wolność, znów popełniają swoje występki. Jeden z lekarzy zapewnia mnie, że terapia ekshibicjonisty jest bardzo prosta, wystarczy włożyć mu spodnie, które rozpinają się z tyłu, nie z przodu. Nikt nie chce wypróbować tej metody, bo nie zaspokaja ona mściwych instynktów.

Mówiąc najogólniej, kara może zapobiec przestępstwom, które wypływają ze zdrowych przesłanek, nie jest natomiast skuteczna w takich, które mają swe źródło w psychice. Obecnie częściowo się to przyznaje — odróżniamy zwykłą kradzież, u której podłoża leży racjonalny, w pewnym sensie egoistyczny interes, od kleptomanii, świadczącej o odchyleniu od normy. Maniakalnych zabójców traktuje się inaczej niż zwykłych morderców. Dewiacje seksualne budzą jednak taką odrazę, że nadal karze się sprawców zamiast leczyć. Oburzenie, skądinąd będące pożyteczną siłą społecznego nacisku, staje się szkodliwe, kiedy kieruje się przeciw ofiarom, które tylko medycyna potrafi uleczyć.

To samo można odnieść do całych narodów. Podczas pierwszej wojny światowej narosła w sposób bardzo naturalny chęć wzięcia odwetu na Niemcach, którzy po klęsce zostali surowo ukarani. Podczas drugiej wojny słyszało się głosy, że traktat wersalski był śmiesznie łagodny, bo niczego Niemców nie nauczył, i że tym razem trzeba potraktować ich z całą surowością. Uważam, że skuteczniej zapobieglibyśmy powtórzeniu się niemieckiej agresji, gdybyśmy szeregowych członków partii nazistowskiej potraktowali nie jak zwykłych zbrodniarzy, ale szaleńców. Szaleńców należy, rzecz jasna, hamować w ich zapędach, ale wynika to z przezorności, nie z chęci ich ukarania. Na ile przezorność pozwoli, powinniśmy się starać, by byli zadowoleni. Każdy przyzna, że u szaleńca o morderczych skłonnościach jeszcze bardziej się one nasilają, gdy się go unieszczęśliwi. Wśród hitlerowców było oczywiście wielu pospolitych przestępców, ale musiało też być wielu mniej lub bardziej obłąkanych. Jeśli Niemcy mają być skutecznie włączone do Europy Zachodniej, należy absolutnie zaniechać wszelkiego wywoływania poczucia szczególnej winy. Karani rzadko kiedy żywią przychylne uczucia wobec tych, którzy ich karzą, a dopóki Niemcy nienawidzą całej ludzkości, pokój nie będzie miał trwałych podstaw.

Kiedy czytamy o wierzeniach prymitywnych ludów albo starożytnych Babilończyków czy Egipcjan, zadziwiają nas one swoją absurdalnością, ale okazuje się, że równie absurdalne przekonania żywią niedokształceni ludzie w najbardziej nowoczesnych i cywilizowanych społeczeństwach. W Stanach Zjednoczonych przekonywano mnie bardzo poważnie, że ludzie urodzeni w marcu nie mają szczęścia w życiu, a urodzeni w maju często dostają nagniotków. Nie znam genezy tych przesądów, ale niewykluczone, że wywodzą się z kasty kapłańskiej starożytnego Babilonu lub Egiptu. Przekonania często rodzą się wśród wyższych warstw społecznych, po czym, jak błotna zawiesina, opadają coraz niżej, przenikając do warstw mniej wykształconych. Czasem proces ten trwa trzy, cztery tysiące lat. W Ameryce można usłyszeć z ust kolorowej służącej stwierdzenia wywodzące się wprost od Platona - ale nie z tej części dzieła, na którą powołują się uczeni, lecz z tej, gdzie plecie oczywiste bzdury, na przykład, że mężczyźni, którzy nie poszerzają swej wiedzy, przyjdą ponownie na świat jako kobiety. Komentatorzy wielkich filozofów zawsze taktownie przemilczają ich głupie wypowiedzi.

U Arystotelesa, który cieszy się świetną reputacją, znajdujemy mnóstwo absurdów. Twierdzi on, że dzieci powinno się płodzić w zimie, kiedy wieje wiatr z północy, że ludzie, którzy pobierają się zbyt młodo, mają same dziewczynki. Przekonuje nas, że krew kobiet jest ciemniejsza od krwi mężczyzn, że mają one mniej zębów niż mężczyźni, że Świnia to jedyne zwierzę, które może zachorować na świnkę, a cierpiącemu na bezsenność słoniowi należy masować barki solą, oliwą z oliwek i ciepłą wodą. Mimo tych twierdzeń większość filozofów uznaje Arystotelesa za wyrocznię.

Powszechne są przesądy dotyczące szczęśliwych i pechowych dni. W dawnych czasach kierowali się nimi generałowie. Współcześni ludzie są przekonani o feralności piątku i trzynastki. Żeglarze nie wychodzą w morze w piątek, a wiele hoteli nie ma trzynastego numeru. W przesądy dotyczące piątku i trzynastki wierzyli niegdyś nawet ludzie uznawani powszechnie za mądrych, dziś uznaje się je za nieszkodliwe głupstwa. Najpewniej za dwa tysiące lat wiele rzeczy, w które wierzą dzisiejsi mędrcy, również zostanie uznane za takie głupstwa. Człowiek jest zwierzęciem łatwowiernym i musi w coś wierzyć. Jeśli nie znajdzie mądrych podstaw wiary, zadowoli się głupimi.

Wiele błędów rodzi wiara w „naturę” i rzeczy „naturalne”. Szczególnie dotyczy to medycyny. Ludzkie ciało posiada pewną moc samoleczącą — zadraśnięcia się goją, przeziębienie przechodzi, a nawet poważne choroby ustępują niekiedy bez interwencji lekarza. Mimo to i w takich wypadkach warto naturze pomóc. Nie zdezynfekowane ranki mogą ulec zakażeniu, przeziębienie może przejść w zapalenie płuc, a do ciężkich chorób nie wzywają lekarza tylko podróżnicy odkrywający dalekie krainy, którzy nie mają innego wyboru. Czynności, które dziś uchodzą za „naturalne”, były niegdyś „nienaturalne”, na przykład ubieranie się i pranie. Zanim ludzie zaczęli się ubierać, musieli odkryć, że bez ubrania nie da się żyć w zimnych strefach klimatycznych. Tam, gdzie nie zachowuje się choćby minimum czystości, ludzie zapadają na różne choroby, na przykład tyfus, który nie występuje już w krajach Zachodu. Szczepienia budziły sprzeciw jako „sprzeczne z naturą” (niektórzy jeszcze dziś tak uważają). Tego rodzaju sprzeciwy nie są jednak konsekwentne. Nikt nie przypuszcza, że złamana kość zrośnie się, jeśli pozostawi się ją „naturze”. Nienaturalne jest jedzenie gotowanych potraw i ogrzewanie domów. Chiński filozof Lao-tse, który, jak się przyjmuje, żył około sześciuset lat przez Chrystusem, uważał drogi, mosty i łodzie za rzeczy sprzeczne z naturą. Z tego powodu opuścił Chiny i zamieszkał wśród barbarzyńców Zachodu. Każde nowe osiągnięcie cywilizacji uznawano na początku za nienaturalne.

Przeciwnicy kontroli urodzeń twierdzą najczęściej, że jest to sprzeczne z „naturą”. (Z pewnych przyczyn nie wolno nam twierdzić, że celibat jest sprzeczny z naturą; jedyny powód, jaki przychodzi mi do głowy, jest taki, że to rzecz nie nowa). Według Malthusa istniały tylko trzy sposoby na powstrzymanie przyrostu ludności: wstrzemięźliwość, występek i nędza. Sam przyznawał, że wstrzemięźliwość na wielką skalę jest nie do zastosowania. „Występek”, czyli kontrola urodzin, budził w nim, jako w duchownym, odrazę. Pozostawała więc nędza. Ze swojej wygodnej plebanii spokojnie przyglądał się nędzy, w jakiej wegetowała większość ludzi, i wytykał błędy reformatorom, którzy zamierzali ją złagodzić. Dzisiejsi teologowie sprzeciwiający się kontroli urodzeń nie są tak szczerzy. Udają, że w ich wyobrażeniu Bóg da na dzieci, bez względu na ich liczbę. Umyka im z oczu, że Pan Bóg jakoś nigdy tego nie zrobił, lecz przyzwalał, by ludzkość nawiedzała od czasu do czasu klęska głodu, pociągająca za sobą miliony ofiar. W ich przekonaniu — jeśli istotnie w to wierzą — od tej chwili Bóg będzie sprawiał nieustający cud pomnażania chleba i ryb, choć jak dotąd nie uznawał za stosowne tego uczynić. A może powiedzą, że cierpienie na tym padole nie ma znaczenia wobec życia wiecznego. Na mocy takiej teologii większość dzieci, które przyjdą na świat za sprawą sprzeciwu naszych teologów wobec kontroli urodzin, trafi do piekła. Musimy więc przypuścić, że sprzeciwiają się oni poprawie warunków życia na ziemi, bo uważają za rzecz dobrą, że miliony cierpią wieczne męki. W porównaniu z nimi Malthus wydaje się wielce litościwy.

Kobiety, tak bardzo przez nas miłowane i nienawidzone, budzą złożone emocje, znajdujące odbicie w potocznej „mądrości”.

Prawie każdy, niezależnie od płci, pozwala sobie na nieuzasadnione uogólnienia dotyczące kobiety. Żonaci mężczyźni wygłaszają sądy obserwując własne żony, kobiety mają za przykład same siebie. Zabawne byłoby spisanie historii poglądów mężczyzn na kobiety. W starożytności, kiedy nikt nie kwestionował męskiej supremacji, a o etyce chrześcijańskiej jeszcze nie słyszano, kobiety uchodziły za istoty nieszkodliwe, ale głupie. Mężczyzną, który traktował je poważnie, na swój sposób pogardzano. Zdaniem Platona zasadniczą wadą utworów dramatycznych jest to, że autor musi wczuwać się w psychikę kobiet, tworząc żeńskie role. Z nastaniem chrześcijaństwa kobieta przyjęła na siebie nową rolę kusicielki, choć równocześnie uznawano, że może zostać świętą. W epoce wiktoriańskiej o wiele większą uwagę zwracano na świętą niż na kusicielkę, mężczyźni z tamtych czasów za nic by nie przyznali, że którakolwiek mogłaby ich uwieść. Moralna wyższość kobiet posłużyła za pretekst do trzymania ich z daleka od polityki, gdzie, jak twierdzono, nie ma miejsca dla wyższych cnót. Pierwsze feministki odwróciły jednak tę sytuację, twierdząc, że udział kobiet przyczyni się do uszlachetnienia polityki. Ponieważ okazało się to złudzeniem, przestano rozprawiać o moralnej wyższości kobiet. Mimo to wciąż istnieje pewna liczba mężczyzn, którzy godzą się ze stworzonym przez mnichów poglądem, i widzą w kobietach uwodzicielki. Same kobiety uważają się przeważnie za płeć subtelną, której zadaniem jest naprawianie krzywd wynikłych z niepohamowanego szaleństwa mężczyzn. Ze swojej strony nie wierzę w żadne uogólnienia, przychylne i nieprzychylne, będące dziełem mężczyzn i kobiet, i dawne, i współczesne. Wszystkie jednakowo wynikają z niedostatku doświadczeń.

Głęboko irracjonalne nastawienie do kobiet można dostrzec przede wszystkim w literaturze, zwłaszcza w kiepskich powieściach. W tych pisanych przez mężczyzn zwykle występuje kobieta, którą autor kocha, która jest wcieleniem uroku i wdzięku, ale jednocześnie bezradna i potrzebująca męskiej opieki. Niekiedy jednak, jak Kleopatra u Szekspira, bywa obiektem namiętnej nienawiści i uważana jest za zepsutą do szpiku kości. Kreśląc portret głównej bohaterki, pisarze nie opierają się na obserwacji, ale wyrażają własne emocje. Bardziej bywają obiektywni wobec innych kobiecych postaci, sięgają nawet do notatek z życia, ale kiedy się zakochują, namiętność jak mgła przesłania obiekt uczuć. Również u powieściopisarek występują dwa typy kobiet - jedne są ucieleśnieniem samych autorek, urocze i przemiłe, pożądane przez niegodziwców i szlachetnych, wrażliwe, pełne uczuć i wciąż niesprawiedliwie osądzane. Drugi typ to wszystkie pozostałe kobiety małostkowe, złośliwe, okrutne i podstępne. Wygląda na to, że obiektywna ocena kobiet nie jest łatwa ani dla mężczyzn, ani dla kobiet.

Równie powszechne i równie bezpodstawne są uogólnienia dotyczące charakteru narodowego. Do roku 1870 uważano Niemców za naród profesorów w okularach, wyprowadzających całą swą wiedzę z wewnętrznej świadomości i mało świadomych świata zewnętrznego. Po roku 1870 koncepcja ta musiała ulec zasadniczej przemianie. W opinii większości Amerykanów Francuzi zajmują się nieustannie miłosnymi intrygami. Walt Whitman wymienia w jednym ze swoich utworów ,,cudzołożną parkę Francuzów na ustronnej kanapce”. Amerykanie, którzy osiedlili się we Francji, są zdumieni, a zapewne i rozczarowani intensywnością życia rodzinnego. Przed rewolucją Rosjanom przypisywano mistyczną duszę słowiańską, która co prawda pozbawiała ich zdolności zwyczajnego, rozsądnego zachowania, ale przydawała też pewien rodzaj głębokiej mądrości, niemożliwej do osiągnięcia przez inne, bardziej praktyczne narody. Nagle wszystko się zmieniło: mistycyzm został wyklęty, zaczęto tolerować wyłącznie najbardziej przyziemne ideały. Prawda jest taka, że to, co jednemu narodowi wydaje się charakterem narodowym innego, zależy od garstki wybitnych jednostek albo od klasy, która właśnie jest przy władzy. Dlatego wszelkie uogólnienia mogą zostać obalone przez jakąkolwiek poważniejszą zmianę polityczną.

Wcale nie trzeba nadludzkiego geniuszu, żeby uniknąć rozmaitych głupich działań, do których rodzaj ludzki ma taką skłonność. Kilka prostych reguł uchroni was, może nie przed wszystkimi, ale przed bardziej idiotycznymi błędami.

Jeśli w grę wchodzi kwestia, którą można rozstrzygnąć przez obserwację, dokonajcie jej sami. Arystoteles mógłby uniknąć fałszywego wyobrażenia o tym, że kobiety mają mniej zębów od mężczyzn, gdyby poprosił małżonkę, żeby otworzyła usta, i policzył jej zęby. Nie zrobił tego, bo wydawało mu się, że wie. Główny błąd, który najczęściej popełniamy, polega na wyobrażaniu sobie, że coś wiemy, podczas gdy nie mamy o tym pojęcia. Jestem przekonany, że jeże żywią się czarnymi żukami, bo ktoś mi kiedyś o tym powiedział, ale gdybym pisał książkę o zwyczajach tych zwierząt, nie napisałbym o tym, dopóki nie zobaczyłbym na własne oczy jeża jedzącego ten nieapetyczny posiłek. Arystoteles nie okazał jednak takiej ostrożności. Starożytni i średniowieczni autorzy posiadali rozległą wiedzę na temat jednorożców i salamander. Żadnemu nie przyszło jednak do głowy, by powstrzymać się od dogmatycznych stwierdzeń z tego tylko powodu, że nigdy tych zwierząt nie widzieli.

Niestety, wiele spraw nie poddaje się łatwo doświadczeniu. Mimo to są sposoby na uświadomienie sobie własnej stronniczości w kwestiach budzących namiętne przekonania. Jeśli na przykład ogarnia cię gniew, gdy spotykasz się z opinią odmienną od swojej, to znaczy, że czujesz podświadomie, iż twoje poglądy nie mają solidnych podstaw. Słysząc, jak ktoś się upiera, że dwa razy dwa równa się pięć albo że Islandia leży na równiku, czujesz raczej litość niż gniew, chyba że mało się znasz na arytmetyce czy geografii i twierdzenie takie jest w stanie zachwiać twoimi przekonaniami. Najbardziej zaciekłe kontrowersje wynikają zawsze przy kwestiach niemających solidnych dowodów. Prześladowania zdarzają się w teologii, nie arytmetyce, bo w tej ostatniej chodzi o wiedzę, a w teologii o poglądy. Kiedy przyłapiesz się na tym, że wpadasz w gniew z powodu różnicy poglądów, uważaj – przy bliższej analizie odkryjesz najpewniej, że twoja wiara nie jest poparta dostatecznymi dowodami.

Dobrym sposobem na pozbycie się niektórych dogmatów jest poznanie poglądów, jakie panują w innych niż twoje kręgach społecznych. W młodości dużo podróżowałem, byłem we Francji, Niemczech, Włoszech i Stanach Zjednoczonych. Bardzo mi to pomogło wyzbyć się pewnych przesądów wyniesionych z ojczystej wyspy. Jeśli nie możecie podróżować, szukajcie kontaktów z ludźmi, z którymi się nie zgadzacie, i czytajcie gazety wydawane przez inne partie. Inni ludzie mogą się wam wydawać obłąkani, zboczeni i niegodziwi, gazety również, ale pamiętajcie, że wy sprawiacie na nich takie samo wrażenie. Pod tym względem dwie partie mogą mieć rację, ale obydwie nie mogą się mylić. Ta refleksja powinna rodzić pewną ostrożność. Poznanie cudzoziemskich obyczajów nie zawsze przynosi dobroczynny efekt. W siedemnastym wieku Mandżurowie podbili Chiny. W owym czasie Chińczycy krępowali stopy kobietom, a Mandżurowie nosili warkocze. Każda z nacji zamiast wyzbyć się swojego niemądrego zwyczaju, przyjęła niemądry zwyczaj drugiej. Chińczycy nosili warkocze do roku 1911, kiedy to rewolucja położyła kres panowaniu Mandżurów.

Osobom obdarzonym żywą wyobraźnią można zalecić prowadzenie w myślach dyskusji z reprezentantem odmiennego poglądu. W porównaniu z prawdziwą dyskusją ma ona ważną zaletę: nie ogranicza jej czas ani miejsce. Mahatma Gandhi potępiał koleje żelazne, statki parowe i wszelkie maszyny, chcąc w ten sposób odwrócić bieg rewolucji przemysłowej. Może się wam nigdy nie trafić okazja do spotkania twarzą w twarz z kimś, kto wyznaje takie poglądy, bo w krajach Zachodu większość ludzi uważa korzyści płynące z nowoczesnej techniki za rzecz oczywistą. Jeśli jednak chcecie upewnić się, czy słusznie zgadzacie się z przeważającą opinią, skonfrontujcie własne argumenty z tymi, które mógłby wysunąć Gandhi. Jeśli chodzi o mnie, taki dialog odbyty w wyobraźni doprowadzał mnie czasem do zmiany poglądów, a jeśli do tego nie dochodziło, często uświadamiałem sobie, że dzięki przedstawieniu rozumowania hipotetycznego oponenta stawałem się mniej dogmatyczny i pewny siebie.

Z wyjątkową ostrożnością traktujcie opinie, które wam pochlebiają. Dziewięćdziesiąt procent kobiet i mężczyzn żywi niezłomne przekonanie o wyższości swojej płci. Obie strony przytaczają na to mnóstwo dowodów. Mężczyźni mogą wskazać, że większość poetów i naukowców należy do ich płci, kobiety replikują, że większość przestępców również. Kwestia jest z natury nie do rozstrzygnięcia, ale większość ludzi tego nie dostrzega, bo pragną dodać sobie znaczenia. Wszyscy, bez względu na to, z jakiej części świata pochodzimy, przekonani jesteśmy, że nasz naród przewyższa wszystkie inne. Wiedząc, że każdy naród ma swoje zalety i wady, przedstawiamy nasz system wartości w taki sposób, by wyszło, że zalety naszych rodaków są naprawdę znaczące, a wady stosunkowo nieznaczne. Człowiek myślący racjonalnie przyzna, że kwestii tej nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć. Trudno ustosunkować się do wysokiego mniemania człowieka o własnym gatunku, bo nie mamy przecież możliwości przedyskutowania tej sprawy z innym pozaziemskim umysłem. Znam tylko jedną metodę, z której pomocą można się uporać z tą ogólnoludzką zarozumiałością: trzeba sobie przypomnieć, że cała historia gatunku ludzkiego to jedynie krótki epizod życia na małej planecie w zakątku wszechświata. W innych częściach kosmosu mogą przecież żyć istoty przewyższające nas w takim stopniu, w jakim my przewyższamy meduzę.

Poza wygórowanym mniemaniem o sobie są jeszcze inne namiętności i emocje, które stanowią powszechne źródło błędów. Za najważniejszą z nich uznać można strach. Czasami działa on bezpośrednio, na przykład w czasie wojny wywołują go pogłoski o klęsce, czy też poprzez ludzką wyobraźnię, tworzącą przerażające obiekty, takie jak duchy. Innym razem przejawia się w sposób pośredni, rodząc wiarę w coś pocieszającego, jak eliksir życia lub niebo dla nas, a piekło dla naszych wrogów. Strach przybiera wiele form - może to być strach przed śmiercią, przed ciemnością, przed nieznanym, przed stadem, jest też strach uogólniony, który cechuje ludzi ukrywających przed samymi sobą obawy przed czymś określonym. Póki nie przyznacie się do swych lęków i nie osłonicie wysiłkiem woli przed ich mitotwórczą potęgą, płonne są wasze nadzieje, że będziecie racjonalnie myśleć o rzeczach wielkiej wagi, zwłaszcza dotyczących przekonań religijnych. Strach jest głównym źródłem przesądów i jednym z głównych źródeł okrucieństwa. Umiejętność jego przezwyciężenia to początek nabycia mądrości, zarówno przy dążeniu do prawdy, jak i poszukiwaniu wartościowego sposobu życia.

Dwa są sposoby pokonania strachu: wmawianie sobie, że nieszczęście nie może nas dotknąć, i okazywanie prawdziwej odwagi. Ten drugi sposób jest trudniejszy, a w pewnych chwilach właściwie niemożliwy, pierwszy więc jest znacznie popularniejszy. Celem prymitywnej magii było zapewnienie bezpieczeństwa przez ściąganie nieszczęścia na wrogów czy też chronienie siebie za pomocą talizmanów, zaklęć i magicznych śpiewów. Wiara w takie sposoby przetrwała wiele wieków cywilizacji babilońskiej. Stamtąd rozprzestrzeniła się aż po imperium Aleksandra Wielkiego i została przejęta przez Rzymian wraz z kulturą hellenistyczną. Po Rzymianach odziedziczyło ją średniowieczne chrześcijaństwo i islam. W naszych czasach nauka osłabiła wiarę w magię, mimo to wielu ludzi wierzy w talizmany bardziej niż się do tego przyznają, a uprawianie czarów, potępiane przez Kościół, nadal uznawane jest oficjalnie za grzech.

Magia była dość prymitywnym sposobem unikania różnych straszliwości, a poza tym niezbyt skutecznym, bo zły czarownik mógł się okazać silniejszy od dobrego. W piętnastym, szesnastym i siedemnastym wieku za sprawą obłędnego strachu przed czarownicami i czarownikami spalono na stosach setki tysięcy ludzi. Wierzenia nowszej daty, zwłaszcza odnoszące się do życia pozagrobowego, starały się wynaleźć skuteczniejsze sposoby przezwyciężania strachu. W dniu śmierci Sokrates (jeśli wierzyć Platonowi) wyraził przekonanie, że na tamtym świecie będzie przebywał w towarzystwie bogów i herosów, otoczony sprawiedliwymi duszami, które bez słowa sprzeciwu będą słuchać jego nie kończących się wywodów. Platon wyłożył w Państwie tezę, że radosna i pocieszająca wizja przyszłego życia musi być narzucona przez państwo, i to nie dlatego, że jest prawdziwa, ale dla zachęcenia żołnierzy, by tym snadniej ginęli na polu bitwy. Nie dopuściłby tradycyjnych mitów o Hadesie, bo w nich dusze zmarłych wcale nie wyglądają na szczęśliwe.

Ortodoksyjne chrześcijaństwo w wiekach wiary ustaliło bardzo konkretne zasady osiągnięcia zbawienia. Po pierwsze, trzeba zostać ochrzczonym, następnie unikać wszelkich teologicznych błędów, a przed śmiercią wyrazić żal za grzechy i uzyskać rozgrzeszenie. Co prawda, nie zawsze uchroni to człowieka przed czyśćcem, ale zapewni, że ostatecznie trafi on do nieba. Znajomość teologii nie była konieczna. Pewien wybitny kardynał autorytatywnie stwierdził, że wymogi ortodoksji zostaną spełnione, jeśli na łożu śmierci wypowie się formułę: „Wierzę we wszystko, w co wierzy Kościół; Kościół wierzy w to, w co ja wierzę”. Te zasady powinny były upewnić katolików, że trafią do nieba, ale strach przed piekłem się utrzymywał, w najnowszych czasach zaś bardzo złagodził dogmaty określające, kto zostanie potępiony. Wyznawana przez wielu współczesnych chrześcijan doktryna, w myśl której wszyscy pójdą do nieba, powinna się uporać ze strachem przed śmiercią, lecz jest on zbyt instynktowny, by dał się łatwo przezwyciężyć. F. W. H. Myers, który poprzez spirytyzm doszedł do wiary w życie pozagrobowe, zapytał pewną kobietę, która straciła córkę, co jej zdaniem stało się z duszą zmarłej. „Och, myślę, że cieszy się wieczną szczęśliwością, ale wolałabym, żeby nie poruszał pan takich przykrych tematów”. Pomimo wysiłków teologii niebo dla większości ludzi wciąż pozostaje „przykrym tematem”.

Religia w bardziej wyszukanym wydaniu, na przykład u Marka Aureliusza i Spinozy, także zajmuje się kwestią przezwyciężenia strachu. Ich doktryna była prosta: jedynym prawdziwym dobrem jest cnota, żaden wróg nie może jej pozbawić, nie trzeba więc bać się wrogów. Problem w tym, że nikt nie mógł tak naprawdę uwierzyć, że cnota jest jedynym dobrem, nawet sam Marek Aureliusz, który jako imperator musiał przecież chronić swych poddanych przed barbarzyńcami, zarazą i głodem, a nie tylko dbać, by byli cnotliwi. Według Spinozy nasze prawdziwe dobro polega na obojętności wobec spraw doczesnych. Obaj filozofowie próbowali uciec od strachu, utrzymując, że fizyczne cierpienie nie jest niczym złym. Szlachetna to metoda ucieczki od strachu, ale oparta na fałszywym przeświadczeniu. Jeśli się ją szczerze zaakceptuje, skutek okaże się niekorzystny, bo ludzie zobojętnieją nie tylko na swoje cierpienia, ale i na męki innych.

W obliczu wielkiej trwogi prawie każdy staje się przesądny. Żeglarze, którzy wyrzucili Jonasza za burtę, myśleli, że jego obecność sprowadziła sztorm, który o mało nie zatopił statku. Podobnie zachowali się Japończycy, którzy podczas trzęsienia ziemi, jakie dotknęło Tokio, przystąpili ochoczo do masakrowania Koreańczyków i liberałów. Gdy Rzymianie odnosili kolejne zwycięstwa w wojnach punickich, Kartagińczycy doszli do wniosku, że przyczyną ich niepowodzeń jest naruszenie kultu Molocha. Moloch lubił ofiary z dzieci arystokratycznego pochodzenia. Szlachetne rody Kartaginy praktykowały jednak podstawianie mu ukradkiem dzieci z plebsu. Musiało to w końcu rozgniewać boga, w najgorszych więc momentach rozwoju sytuacji na froncie zaczęto wrzucać w płomienie nawet dzieci z arystokratycznych rodów. Pomimo tej demokratycznej reformy Rzymianie, o dziwo, odnieśli zwycięstwo.

Zbiorowy strach podsyca stadne instynkty i okrucieństwo wymierzone przeciw tym, których nie uznaje się za członków stada. Tak było podczas rewolucji francuskiej, gdy trwoga przed nadciągającymi obcymi wojskami doprowadziła do rządów terroru. Władze sowieckie byłyby mniej zawzięte, gdyby w pierwszych latach swego panowania nie spotkały się z taką wrogością. Strach rodzi okrucieństwo, pomaga więc w szerzeniu przesądów, które to okrucieństwo usprawiedliwiają. Nie można wierzyć ani człowiekowi, ani tłumowi, ani narodowi, że zachowa się w sposób ludzki czy rozsądny, kiedy ogarnie go wielka trwoga. Dlatego ludzie tchórzliwi bardziej są skłonni do okrucieństwa i wiary w przesądy niż ludzie odważni. Mam tu na myśli ludzi odważnych w różnych sytuacjach, nie tylko w obliczu śmierci, wielu bowiem ma odwagę bohatersko zginąć, ale brakuje im śmiałości, by powiedzieć, czy nawet pomyśleć, że sprawa, za którą umierają, nie jest tego warta. Dla większości utrata twarzy jest gorsza niż śmierć, dlatego między innymi podczas zbiorowych uniesień niewielu ośmiela się przeciwstawić opinii większości. Żaden Kartagińczyk nie wyparł się Molocha, bo wymagałoby to większej odwagi niż śmierć na polu bitwy.

Wywód nasz przybiera już jednak zbyt poważny charakter. Nie wszystkie przesądy są złowrogie i okrutne, często ubarwiają nasze życie i dostarczają radości. Napisał kiedyś do mnie bóg Ozyrys, podał nawet numer telefonu — okazało się, że mieszka na przedmieściach Bostonu. Choć nie zaliczam się do jego wyznawców, list sprawił mi niekłamaną radość. Często piszą do mnie ludzie podający się za Mesjasza, domagając się, żebym w moich wykładach nie pominął tego istotnego faktu. W Ameryce w czasach prohibicji była sekta, która utrzymywała, że do odprawiania mszy należy używać whisky, nie wina. Dzięki temu mogła uzyskać zezwolenie na legalne gromadzenie zapasów tego wysokoprocentowego napoju i szybko się rozrastała. W Anglii działa sekta, która twierdzi, że Anglicy to dziesięć zaginionych plemion Izraela; inna, bardziej restrykcyjna, utrzymuje, że tylko plemiona Efraima i Manassesa. Gdy rozmawiam z członkiem którejś z tych sekt, przedstawiam się jako zwolennik tej drugiej, z czego wynika bardzo ucieszna dyskusja. Lubię też ludzi, którzy zajmują się tajemnicami wielkiej piramidy i chcą odszyfrować jej tajemne nauki. Napisano na ten temat wiele wspaniałych książek, niektóre z nich otrzymałem z rąk samych autorów. Za każdym razem wielka piramida przepowiada dokładnie historię świata do momentu ukazania się książki, po tej dacie nie można już na niej polegać. Na ogół autor spodziewa się, że w niedługim czasie wybuchnie wojna w Egipcie, po czym nastąpi Armagedon i nadejście antychrysta, ale tak wielu ludzi uznano już za antychrystów, że w czytelniku, choć z oporami, budzi się pewien sceptycyzm.

Szczególnym podziwem darzę pewną prorokinię, która mieszkała nad jeziorem na północy stanu Nowy Jork w 1820 roku. Oznajmiła swoim licznym wyznawcom, że posiada dar chodzenia po wodzie i że zaprezentuje to pewnego dnia o godzinie jedenastej rano. O umówionej porze tysiące wiernych zebrało się nad jeziorem. Prorokini odezwała się do nich tymi słowy: „Czy wszyscy jesteście przekonani, że potrafię chodzić po wodzie?” Kiedy jednogłośnie odparli „Tak!”, oświadczyła: „W takim razie nie muszę tego udowadniać”. Wszyscy rozeszli się do domów wielce podbudowani moralnie.

Świat nie byłby zapewne tak ciekawy i urozmaicony, gdyby chłodne naukowe spojrzenie zastąpiło wszystkie wierzenia. Możemy więc sobie pozwolić na radość z istnienia abecedarianów, którzy odrzuciwszy wszelką przyziemną naukę uznali ponawanie abecadła za rzecz występną. Uciechy przysporzy nam również dylemat, nad którym się głowił pewien peruwiański jezuita, nie mogący pojąć, jak leniwiec zdołał od czasów potopu przebyć drogę dzielącą górę Ararat od Peru, skoro poruszał się przecież tak bardzo powoli. Człowiek mądry będzie się cieszył rzeczami dobrymi, których jest tak wiele, a wszelkiej bzdury znajdzie ku swojej uciesze pod dostatkiem, zarówno w naszej epoce, jak i w innych.

Tłumaczyła Hanna Jankowska


1 Esej ten ukazał się w wydaniu książkowym w zbiorze pt. Szkice niepopularne jako „Krótka historia bzdury”, jednak naszym zdaniem lepszym tłumaczeniem oryginalnego tytułu (An Outline of Intellectual Rubbish) jest tytuł „Zarys teorii bełkotu intelektualnego”. To jedyna zmiana, jaką wprowadziliśmy do świetnego tłumaczenia Hanny Jankowskiej. Dziękujemy za udostępnienie tekstu.

2. George Henry Borrow (1803—1881) — angielski pisarz i podróżnik (przyp. tłum.).

3. Reno - miejscowość w stanie Nevada, gdzie można łatwo uzyskać rozwód przyp. tłum.).

4. . Samuel Butler (1835—1902) — powieściopisarz angielski (przyp. tłum.).

5. John Milton, Raj utracony. Przełożył Maciej Słomczyński.

6. . William Szekspir, Juliusz Cezar. Przełożył Józef Paszkowski.

7. Mons - miasto w Belgii, gdzie na początku I wojny światowej toczyła się tzw. bitwa graniczna. Natarcie Niemców zmusiło siły brytyjskie do głębokiego odwrotu. Po odwrocie armii brytyjskiej pisarz Arthur Machen opublikował w „Eve ning News” opowiadanie o duchach średniowiecznych łuczników angielskich, które pod Mons przyszły z pomocą swoim rodakom. Wkrótce pojawiło się wiele wersji opowieści o aniołach z Mons (przyp. tłum.).

8. Obrządek kościelny wprowadzenia kobiety po raz pierwszy po połogu do kościoła i udzielenia jej błogosławieństwa (przyp. tłum.).

9. . William Szekspir, Makbet. Przełoży! Józef Paszkowski.







Racje - strona główna
Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation